piątek, 27 grudnia 2013

16. "Z moich myśli wyrwał mnie strzał. -Jared! - krzyknęłam i jak oparzona wyskoczyłam z auta."

Że co niby? Ja na okładce? Jakoś sobie tego nie wyobrażałam. Może jeszcze frytki z keczupem do tego?
-Ta, jeszcze powiedz, że mam grać w teledysku do tego singla główną rolę - parsknęłam śmiechem.
-Myślałem o tym i stwierdziłem, że będziesz się do tego nadawać idealnie - Jared wyglądał poważnie.
-Przecież nie jestem żadną gwiazdą ani nic...! A w jakiej piosence mam niby wystąpić?
-Northern Lights.
Oniemiałam. Kurde, moja ukochana piosenka! I że ja niby mam tam grać główną rolę! Jakoś nie mogłam w to uwierzyć. Podobno marzenia spełniają się tylko tym najlepszym, a ja wcale do nich nie należałam. Wystąpienie w Northern Lights byłoby spełnieniem moich wszystkich marzeń.
-A ile osób ma tam wystąpić? - zapytałam się go.
-Potrzebuję koło 20 osób i myślałem, żeby zatrudnić Echelon...
-Wystąpię, jeśli zatrudnisz polski Echelon - powiedziałam.
-Echelon z wszystkich krajów będzie, każdy musi po prostu powiedzieć parę słów na temat tytułu naszej płyty. Zlepimy to w całość i damy jako wstawki w poszczególne części teledysku.
-A ja jaką rolę mam grać? - byłam zaciekawiona.
-Zobaczysz, nie mogę Ci powiedzieć, co będzie dokładnie, bo sam jeszcze nie mam dokładnego planu na ten teledysk. Musiałbym się spotkać z moją przyjaciółką - whisky.
-Jak to whisky? - zdziwiłam się.
-Wszystkie teledyski wymyśliłem pod wpływem whisky, tylko do UITA nie piłem.
-I dlatego taki chujowy... - stwierdziłam.
-Nie no, aż tak źle? - zapytał się z smutkiem w głosie.
-Gorzej....
Nagle z telefonu Jareda poleciała "Buddha". Zacny dzwonek! Jay odebrał.
-Siema brat! - kurwa, zapomniałam o Shannonie, który był w sidłach nienormalnych fanek z mojego kraju! Patrzyłam, jak mina Jareda staje się coraz bardziej przerażona. W końcu skończył rozmawiać. Był cały blady.
-Co się dzieje? - usiłowałam zachować spokój i nie zdradzić się, że mogę coś wiedzieć na ten temat.
-Shannona właśnie porwały fanki i żądają okupu w postaci seksu ze mną.. - odparł przerażony wciąż wokalista.
Zamarłam. Co jak co, ale to była lekka przesada! Żądać seksu w zamian za Shannona? Wiedziałam, że fan girsly bywają czasami zdrowo pojebane, ale żeby doszło do takich rzeczy, zwłaszcza kiedy była obecna ochrona? Boże, to w jakiej ilości one musiały przybyć! Zaczęłam szybko myśleć, co by tu zrobić. Skoro pokonały ochronę, to musiało być ich dużo.. A nie chciałam, żeby dostały Jareda. Policji nie było sensu wzywać, potem byłoby za dużo papierkowej roboty, a one są jednak tylko młodymi gówniarami.. A może by tak spróbować odbić chłopaków? Bo podejrzewałam, że Tomo też przechwyciły. Hmm, tylko skąd mam wiedzieć, gdzie ich wywiozą? Łódź, fan girlsy, chłopaki... Pewnie jakiś zapuszczony budynek.. No tak! Na pewno wywiozą ich do starego budynku, który został spalony ponad 20 lat temu, i gdzie 3 lata temu razem z innymi dziewczynami z łódzkiego Echelonu nagrywałyśmy scenki do naszego mini teledysku. Z płomieni uratował się tylko parter i sufit, reszta była zawalona. Istniała duża szansa zawalenia się budynku, dlatego próbowałyśmy podeprzeć sufit drewnianymi słupami, aby nic nam się nie stało. Z zewnątrz była czerwona cegła, wewnątrz wybielone ściany. Na potrzeby filmiku przerobiłyśmy budynek na marsowo, czyli na ścianach były wielkie glify, teksty piosenek, triada, arrow.. Bardzo klimatyczne miejsce, niestety już praktycznie przez nas niewykorzystywane, ale za czasów kręcenia teledysku przyniosłyśmy tam fotele, kanapy, skombinowałyśmy lampkę naftową, więc było całkiem przytulno. Sądziłam, że mogły tam pojechać, gdyż to miejsce jest zapomniane przez innych i nikt by je tam nie szukał.
-Jared, zgódź się. - powiedziałam.
-Co?! Chyba kurwa oszalałaś! - Jay popatrzył na mnie jak na idiotkę.
-Zgódź się, dowiemy się wówczas, gdzie pojechały. Ja zadzwonię do paru znajomych w policji, takie rzeczy nie powinny mieć miejsca - zdenerwowałam się.
-Już nigdy się z nim nie rozstanę.. Tfu, już nigdy nie wrócimy do Polski - biadolił Jared, łącząc się z Shannonem.
-Dawaj na głośnomówiący, to szybciej wykonam połączenie.
Jared zrobił to, co mu zasugerowałam. Po 3 sygnałach odezwał się dziewczęcy głos:
-Czego? - warknął.
-Zgadzam się na Waszą propozycję - rzekł Jared, patrząc mi prosto w oczy. - Gdzie mam przyjechać?
Było słychać pisk fanek. Hm, chyba się nie spodziewały takiej reakcji.
-Na Fortońską 30, będziemy czekać - ha, czyli dobrze myślałam, wykorzystały nasz stary budynek! Szybko chwyciłam swój telefon i wyszłam na korytarz, aby odbyć krótką rozmowę z sierżantem policji, tym samym, który do mnie dzwonił dnia poprzedniego w sprawie lotniska. Kiedy skończyłam, wróciłam do pokoju, w którym znajdował się Jay.
-Jedziemy, znajomi będą za 10 minut w jednym miejscu, tam ustalimy, co dalej.
-Nie możemy jechać od razu do Shannona? Boję się o niego! - krzyknął Jared.
-Boją się, że mogą mieć broń i ją wykorzystać przeciw nam, dlatego musimy ustalić każdy krok. - Widząc minę Jareda podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Tymczasem chodźmy.
Puściłam Jareda i ruszyłam przodem. Na schodach Jared wyrównał swój krok z moim i schwycił mnie za rękę. Zrobiło mi się ciepło w sercu. Tak złączeni doszliśmy do drzwi wejściowych, które zakluczyłam, i wsiedliśmy do auta. Po krótkiej podróży zatrzymaliśmy się przed Biedronką, niedaleko budynku, gdzie były z Shannonem. Przed Biedronką stały zaparkowane 3 radiowozy i jedno czarne auto, pewnie nieoznakowane policji. Wysiadłam z auta i złapałam Jareda za dłoń. Ten spojrzał na mnie i się uśmiechnął, ale nic nie powiedział.
-Dzień dobry, panie Henryku, jakie plany? - zapytałam się mężczyzny koło 40-tki, dobrze zbudowanego, wyższego ode mnie o jakieś 10 cm. Oczy miał zielone, włosy blond, przez co nie było widać, że zaczyna siwieć. To z nim wcześniej wymieniłam 2 telefony.
-Najlepiej będzie, jak Twój kolega założy sobie kamerkę, my się rozstawimy dookoła i w stosownym momencie wejdziemy interweniować.
Ech, W11 nauczyło mnie jedno - że tak się najłatwiej odbija zakładników, i to tych, którzy są trzymani przez niedoświadczone osoby. Przetłumaczyłam Jaredowi, ten się zgodził od razu. Wróciliśmy do auta, radiowozy jechały za nami.
-Boisz się? - zapytałam się go.
-Bardzo. Może nie tego, że na mnie napadną, prędzej tego, że Shannonowi coś się mogło stać... - jego głos załamał się.
-Wątpię, żeby mu coś zrobiły, im zależy na Tobie najbardziej, no chyba że trafiła się jakaś napalona na Twojego brata. Oby nie.. Zresztą są niedoświadczone, jeszcze młode, nie wiedzą, co robić. W ogóle dziwię się, że tak od razu podały Ci adres, i nie zapytały się nawet, skąd wiesz, jak tam dojechać... - dojechaliśmy do znajomych drzew. Zatrzymałam auto. - Wysiadaj.
-Ty nie wysiadasz? - zapytał się.
-Nie, jeszcze mnie zobaczą, wolę nie ryzykować - spojrzałam w wsteczne lusterka. Policja zatrzymała się w stosownej odległości za nami, że przemytnicy nie powinni nabrać podejrzeń, a funkcjonariusze już zaczęli biec w stronę budynku, aby go otoczyć. Następnie swój wzrok skierowałam na Jareda. Ten się chwilę patrzył, po czym nagle złapał mnie głowę i złożył na moich ustach pocałunek. Oderwał swoje usta od moich i wyszedł z auta, zostawiając mnie samą.
Nie spodziewałam się, że Jared aż tak bardzo tego chciał! W tym krótkim, 5-sekundowym pocałunku poczułam jego żar do mnie, że mnie pragnie, chce, wreszcie że mnie kocha, kocha od samego początku, tylko bał się okazać tych uczuć, nie chciał niszczyć między nami tej przyjaźni, która powstała i bardzo nas ze sobą zżyła. Ach, gdybym wiedziała, że zakochał się we mnie, patrzyłabym na to wszystko inaczej, sprawy na pewno potoczyłyby się inaczej, a swoją decyzję, którą miałam dopiero po koncercie spełnić, spełniłabym dawno temu! Jaka ja głupia byłam, że nie widziałam w każdym drobnym znaku przekazywanym przez Jareda do mnie, że on coś do mnie czuje. Ten pocałunek dopiero mnie uświadomił, że może to być coś więcej niż przelotna miłość. Wiem, że ludzie by mnie wysmali, gdybym im powiedziała, że to coś poważnego, ale nigdy jeszcze nie czułam się tak jak teraz właśnie, a czułam się pewnie, stabilnie, miałam jasność umysłu, byłam szczęśliwa, spełniona... Ale co, jeśli mnie pocałował tylko dlatego, że się bał, że to była chwila jego słabości, a ja źle zinterpretowałam ten moment? Nie, nie mogło być tak, zbyt mocno czułam jego uczucia w tej krótkiej chwili... Mimo to postanowiłam sobie, że pierwsza nie wrócę do tej sytuacji, która miała miejsce w aucie, że to Jared pierwszy ma zrobić krok. Nie chciałam być pochopna, nie chciałam być później odtrącona..
Z moich myśli wyrwał mnie strzał.
-Jared! - krzyknęłam i jak oparzona wyskoczyłam z auta.
Pobiegłam między drzewami do budynku, a moje serce biło jak oszalałe. A co, jeśli coś się stało? A co, jeśli miały broń i właśnie z niej skorzystały na widok policji? Nie, błagam, niech nikomu nic się nie stanie, miałabym do końca życia wyrzuty sumienia, że zadzwoniłam na policję, nie zareagowałam inaczej. 20 metrów przed wejściem stał pan Henryk, który mnie złapał w pasie, kiedy biegłam w stronę budynku.
-Nie wchodź tam, popsujesz wszystko! - krzyczał, kiedy ja chciałam się wyrwać z jego chwytu.
-Słyszałam strzał, Boże, a jeśli trafiło w Jareda? Muszę tam iść! - wrzasnęłam i wyrwałam się.
Przed budynkiem zwolniłam jednak. w końcu rozum wziął górę nad gorącą głową. Moje przybycie nie będzie korzystne dla naszej sprawy, zwłaszcza jeśli strzał padł ze strony psychofanek. Zatrzymałam się przed wejściem i wspięłam się na piętro, gdzie można było wyjąć małą cegłę, ażeby zobaczyć, co się dzieje na dole. Kiedy to zrobiłam, z sercem w gardle, i spojrzałam, odetchnęłam z ulgą. Jared stał koło Shannona i obejmował go, Tomo stał nad nimi i klepał ich po plecach, zaś policja zakuwała w kajdanki grupę dziewczyn, która liczyła 8 osób. Znałam wszystkie dziewczyny, były w wieku 15-30 lat, z czego jedna była kiedyś w Echelonie, i to takim prawdziwym, ale że wpadła w złe towarzystwo FG, zmieniła się niesamowicie. Był to spory cios dla naszej grupy, bo była naprawdę użyteczną osobą, nadzorowała prawie każde nagrywanie dla Marsiastych, jeździła na wszystkie zloty i organizowała te większe akcje z powodzeniem. Nikt nie podejrzewał, że da się złamać i wpadnie w szpony psychofanek, niestety człowiek zmienia się całe życie.
Zeskoczyłam z dachu i weszłam do pomieszczenia.
-Co to był za strzał? Co się stało? - zapytałam się funkcjonariusza, który właśnie wyprowadzał jedną z dziewczyn.
-Strzał ostrzegawczy, nie chciały nas słuchać - powiedział, po czym wyszedł.
Jared się rozejrzał, zobaczył mnie i delikatnie się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech i wyszłam na zewnątrz. Nie chciałam im psuć tej wspólnej radości, niech mają trochę prywatności. Po chwili wyszedł za mną Tomo.
-Dzięki za wszystko - przytulił mnie w ramach podziękowań.
-Nie ma za co. Co się działo dokładnie?
-Po tym telefonie Shannona do Jareda siedzieliśmy już w aucie i jechaliśmy tutaj. Zostaliśmy związani razem, ale tak nieudolnie, że spokojnie moglibyśmy się wydostać, chcieliśmy to wykorzystać, gdyby zaistniała taka potrzeba. Nie miały żadnej broni, a związały nas tylko przez naszą nieuwagę i głupotę, aż wstyd o tym mówić. Kiedy Jared zadzwonił, byliśmy już na miejscu. Po skończonej rozmowie zaczęły coś rozmawiać po polsku, więc nie wiem, co tam knuły. 20 minut później wkroczył Jared, a jak się na niego chciały już rzucić, wkroczyła policja. Początkowo stawiały dość silny opór, ale kiedy jeden z gości oddał ostrzegawczy strzał w górę, zrobiły się potulne jak baranki i pozwoliły się skuć. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli być w sądzie z tego powodu, nie chcemy łazić po sądach... - westchnął gitarzysta. - Która godzina jest?
-Południe już, niedługo występ. Zawsze możecie go odwołać.
Tomo zaśmiał się.
-Odwołać? Jared nigdy się na to nie zgodzi. Ale wątpię, żeby się rzucał w tłum i grał jakieś bonusy dzisiaj, na pewno jest zły na Polskę za ten numer.
-Ech, szkoda, że za głupotę 6-u osób będzie cierpiało jakieś 10 tysięcy niewinnych ludzi. No ale to też nasza wina, że nie wytępiliśmy te idiotki, że nie zmieniłyśmy ich poglądów. Chyba zaczniemy się czymś takim zajmować, żeby później nie doszło do takich sytuacji, jakie miały miejsce dzisiaj. Wstyd mi za nie, i to ogromnie.. - westchnęłam i spojrzałam w niebo. - Potrzebujesz się odświeżyć czy od razu możemy jechać na próbę?
-Jedźmy na próbę, szkoda marnować czasu. O, już idą.
Spojrzałam w stronę budynku, z którego właśnie wychodzili bracia Leto. Oboje śmiali się z czegoś. Szybko zapomnieli o sytuacji, która miała miejsce jeszcze kilka minut temu. Kiedy podeszli do nas, Jared złapał mnie ręką w pasie. Shannon i Tomo wymienili między sobą znaczące spojrzenia, ale niczego nie komentowali. Ciekawe, jak często takie rzeczy widzą... Mam nadzieję, że nieczęsto jednak. Weszliśmy do auta i skierowaliśmy się w stronę Atlas Areny. W aucie panowała cisza, wszyscy byliśmy zmęczeni dzisiejszym stresem. Po 40 minutach przed nami ukazał się budynek, cel naszej podróży. Przed wejściami stało już z 500 ludzi na oko, no ale w końcu było przed 13-ą, czyli zostały jakieś 6 godzin do otworzenia bramek. Zjechaliśmy niezauważeni na dolną koordynację budynku, gdzie kręcili się techniczni Marsów ubrani w czarne koszulki z niebieskimi triadami z tyłu oraz ochroniarze. Zaparkowałam blisko wejścia na płytę i wysiadłam z auta razem z zespołem. Założyliśmy badge na szyję i ruszyliśmy w stronę wejścia. Przed nim dogoniła nas Emma, która była bardzo zdenerwowana.
-Gdzie byliście? Mieliście się pojawić z 2 godziny temu?
-Zaraz Ci opowiem.. - Tomo oddalił się z Emmą, a my weszliśmy do środka.
Po chwili znaleźliśmy się w pokoju zespołu.
-Tom, tutaj będzie M&G? - spytał się Jared faceta, który miał w uszach słuchawkę, a przy ustach mikrofon. Wysoki, koło 30 lat, brunet, ubrany w marsową koszulkę.
-Nie, w sali obok. Wpuszczamy je za 5 godzin, także nie korzystajcie w tym czasie z tego korytarza, chodźcie tym po drugiej stronie - wskazał ręką drzwi, które znajdowały się naprzeciwko tym, przez które przeszliśmy. - To jest ta dziewczyna, o której mi mówiłeś, że ma pilnować spotkania?
-Tak, ale tylko samego spotkania, nie chcę, żeby się wszystkim zajmowała.
-Dobra, niech pójdzie ze mną, musimy omówić kilka szczegółów.
Jared niechętnie mnie oddał w ręce Toma. Zanim wyszłam, uśmiechnęłam się do niego szeroko. Weszliśmy do pokoju obok, który też miał dwie pary drzwi, ale sądziłam, że te drugie będą zakluczone albo obstawione przez kogoś, żeby nikt tamtędy nie wyszedł. Pokój był biały, jak wszystko wewnątrz tego budynku. Pod ścianą stała ławka, przy niej 3 krzesła, a obok ławki, w rogu, stały pudełka, jeszcze nieotwarte, pewnie gadżety dla ludzi. Przy drzwiach, po lewej stronie, leżała druga ławka, na której było picie i jedzenie. Naprzeciwko stołu z krzesłami był rozwieszony materiał z nowym logo płyty - niebieskimi triadami.
-Dobra, o 18-ej nie korzystaj z korytarza głównego, bo zacznie się wtedy tłum fanek - zaczął mi tłumaczyć Tom. - Ta sprawa Cię nie interesuje, Twoja praca zacznie się dopiero po koncercie. Twoim zadaniem jest dopilnowanie, aby nie zbliżały się za bardzo do trójcy, oglądanie zdjęć, czy wyszły odpowiednio, wiesz, o co chodzi, żeby nikt nie mrugnął, zrobił głupiej miny i tak dalej, oraz żeby wszystko szło w miarę zgodnie z harmonogramem na tej kartce - tu podał mi wydrukowana kartkę. - Spotkanie się zacznie o 23-ej, zdjęcia o 23:30, wszystko musi się skończyć przed północą. Dopuszczalne jest opóźnienie 15 minut, nie więcej. Poczekaj.. - włączył słuchawkę i poprosił jakiegoś Andersa, żeby przyniósł dla mnie koszulkę z MarsCrew. - Zaraz dostaniesz koszulkę, założysz ją i masz w niej chodzić. Jakieś pytania?
-Na razie brak.
Do pokoju wszedł kolejny mężczyzna, podał mi koszulkę i wyszedł.
-Ja za to mam pytanie.. Jak się dobrze dzisiaj sprawisz, mogłabyś pojechać z nami w trasę? Uzgodnimy kwestię zarobków, śpisz, jesz i jeździsz na nasz koszt, dzisiejszy dzień byłby testowym.
Zastanowiłam się. W sumie czemu nie, zwłaszcza że idealnie zgrałoby się to z moim planem.
-Dam znać po spotkaniu, muszę parę rzeczy uporządkować oraz zorientować się, jak to mniej więcej będzie wyglądało.
-Nie ma sprawy, będziemy czekać.  Możesz wrócić do pokoju chłopaków, tylko załóż koszulkę.
-Okej. Do zobaczenia! - rzuciłam, po czym wróciłam do pokoju muzycznego.
Na korytarzu szybko założyłam koszulkę na siebie, żeby nikt się nie czepiał, że nadal nie mam jej na sobie. Weszłam do pokoju. Chłopaki właśnie stali nad kartką papieru.
-Co tam robicie? - rzuciłam.
-Ustalamy setlistę. Mogłabyś wyjść? Chcemy, aby to była niespodzianka dla wszystkich - powiedział Jared, uroczo się uśmiechając.
-Nie ma sprawy, i tak nie mam nic do roboty akurat - rzuciłam i wyszłam z pokoju na szeroki korytarz.
___________
UGH, W KOŃCU I TU WRACAM ;____;
Komputer odzyskany, więc i nowe rozdziały będą się w końcu pojawiały. Zapraszam również na mojego drugiego bloga www.this-is-mars.blogspot.com :) Chociaż większość czytelników pewnie tam siedzi niż tutaj.
Rozdziały będę dodawała 1-2 na miesiąc, zależy też od weny. Póki co to bardziej mnie ciągnie do kontynuowania tamtego drugiego bloga, ale nie martwcie się, nie opuszczę Was tutaj. 
Jeden będzie skończony, drugi będę kontynuowała. Który to będzie? Nie mam pojęcia jeszcze, pewnie tego zakończę, który mnie znudzi. Nie martwcie się, wraz z zakończeniem ruszam z 3 FF.
Pozdro!

wtorek, 3 września 2013

15. "Uśmiechając się pod nosem wrzuciłam zdjęcia na twittera. Ale fani będą mieli ubaw! "

Wsiedliśmy do pojazdu i ruszyliśmy pomalutku z powodu korków w stronę słynnego łódzkiego hotelu. Podczas jazdy usłyszałam lekkie chrapanie dobywające się z mojej prawej strony, więc zerknęłam, żeby się upewnić - Jared spokojnie sobie spał, mając otwarte szeroko usta. Jako że staliśmy za długim sznurkiem samochodów, sięgnęłam do jego kieszeni i wyjęłam jego telefon. Kiedy odblokowałam go, na tapecie zobaczyłam... siebie. W ogóle tego zdjęcia nie znałam, musiało być robione z ukradka podczas kąpieli w basenie. Przeraziłam się, kiedy je ujrzałam. Co to miało znaczyć? Już chciałam go budzić, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili, przypominając sobie, że telefony były naszą własnością, której naruszać nie mieliśmy. Nie chciałam wpaść przed Jaredem (w sumie to zapomniałam o tej nietykalności, bo chciałam mu tylko zrobić zdjęcie i wstawić na jego twittera), więc nie potrząsnęłam nim, tylko się odsunęłam do tyłu i włączyłam aparat. Uśmiechając się pod nosem wrzuciłam zdjęcia na twittera. Ale fani będą mieli ubaw! Korciło mnie, aby przejrzeć jego zdjęcia, ale z drugiej strony nie byłam w stanie tego zrobić, więc odłożyłam telefon Jareda tam, gdzie poprzednio się znajdował. Kiedy położyłam ręce z powrotem na kierownicę, korkociąg przede mną w końcu ruszył. Bez problemu dojechałam już do Andelsa, gdzie zaparkowałam. Widząc, że Jay nadal smacznie chrapie, wzięłam z tylnej kieszeni czapkę i okulary, założyłam mu je oraz lekko wyszarpnęłam z jego objęć torbę z badżami. Wysiadłam z auta i zamknęłam je na klucz, zostawiając Jaredowi informację, że znajduję się w hotelu i zaraz wrócę.
Weszłam do hotelowego holu. Niespokojnie się rozejrzałam, ale nie zauważyłam fanek Marsów, więc bardziej pewnym krokiem ruszyłam w stronę recepcji, gdzie skierowali mnie do niedużego gabinetu mieszczącego się niedaleko holu głównego, czyli do dyrektora tego całego budynku. Zapukałam w drzwi, które otworzył mi dyrektor hotelu.
Po 15 minutach wszystko było ustalone, więc mogłam spokojnie wrócić do auta, niosąc 2 badże, które zapomniał wyjąć Jay: dla mnie i dla niego. Kiedy wsiadłam, Jared był przekręcony w drugą stronę i nadal smacznie spał. Chyba miał męczącą podróż. Westchnęłam cicho, odpaliłam auto i pojechałam w kierunku swojego domu.
Po 20 minutach zaczęłam lekko potrząsać mężczyzną, ponieważ zbliżaliśmy się do chałupy. Wzdrygnął się i zadał pytanie:
-Gdzie jesteśmy?
-Na pokładzie rakiety, za 13 sekund podchodzimy do lądowania na Słońcu, możesz zdjąć swoją ochronę przed promieniowaniem - zakomunikowałam głosem zaprogramowanego robota.
-A tak naprawdę? - Jay nie mógł się połapać.
-Przed moim domem, tępaku..- mruknęłam. - Zdejmuj te klamoty, które masz na twarzy, i wbijaj w moje skromne progi, jutro ważny dzień dla PE!
-No tak.. - przeciągnął się i głośno ziewnął. - Robisz kolację?
-Założę się, że na górze mamy już kanapki, poprosiłam gosposię, aby nam zrobiła i zostawiła. - nagle dotarło do mnie, że w domu będziemy praktycznie sami, bo gosposia na noc wracała zawsze do swojego domu. - Wiesz, że będziemy sami? - rzuciłam do niego, kiedy przekroczyliśmy próg drzwi i właśnie szliśmy schodami na górę.
-Robimy imprezę? - ucieszył się.
Jęknęłam. Przecież wiedział, że nienawidzę tego typu imprez! Każde zaproszenie do dyskoteki czy na prywatkę automatycznie odrzucałam, gdzie wiedziałam, iż będą tańce, alkohol, papierosy i czasami narkotyki. Wówczas zauważyłam, że Jared się szeroko uśmiecha. Z fochem grzmotnęłam go w ramię, nie za mocno, byleby tylko poczuł, że jestem zła na niego. Ten mnie pociągnął w pasie i wturlał dosłownie na nasze piętro (znajdowaliśmy się na przedostatnim stopniu już), gdzie potoczyliśmy się kilka metrów, zbierając po sobie wszystkie pyłki i włoski, a przy okazji wzbijając lekkie obłoczki kurzu. W końcu zatrzymaliśmy się, ja leżałam plecami na podłodze a on się pochylał niecałe 10 cm nad moją twarzą. Nasze śmiechy umilkły, oddechy się ze sobą zmieszały, patrzyliśmy się w oczy. Poczułam, jak zaczynają mnie piec policzki, a w okolicach brzucha zaczęły fruwać motyle. Ach, to jego spojrzenie, dosłownie przenikało mnie całą, chłonęło mnie łapczywie, poznawało każdy milimetr mojej twarzy. Przygryzłam lekko wargę, zahipnotyzowana, ale po chwili mózg wykrzyczał jedno wielkie NIE!!!!, kiedy zauważył, że twarz Jareda zaczęła się niebezpiecznie ku mnie przybliżać. Szybko popchnęłam Jareda i się odwróciliśmy o 180 stopni, że to ja byłam na górze. Usiadłam na jego brzuchu i krzyknęłam głośno:
-WYGRAŁAM!!! - po czym sie zerwałam na nogi i stanęłam przed wejściem do swojego pokoju.
Jared też się podniósł. Przez ułamek sekundy zobaczyłam na jego twarzy wyraz rozczarowania, zawiedzenia, smutku i żałości, ale od razu przybrał swój uśmiech i rzekł:
-Tym razem oddaję Ci 1-e miejsce, ale następnym razem już tak łatwo Ci nie pójdzie - i uśmiechnął się szerzej.
-To co, może konkurs na granie na gitarze, kto lepiej zagra? - zaproponowałam mu.
-Nie ma sprawy, a gdzie?
-W moim pokoju, wiadomo! Chodź - otworzyłam drzwi i weszliśmy do moich 4 ścian. Włączyłam płytę do PS3, podłączyłam dwie gitary i dałam jedną Jaredowi, a swoją założyłam na bark. - Z czym lecimy najpierw?
-Masz cos od Nirvany? - rzucił.
-Pewnie! Tak nisko zaczynasz? Pfff!
Zaczęliśmy się pojedynkować. Najpierw przeleciała Nirvana, potem AC/DC, Metallica, GNR, Linkin Park, RHCP, nawet Marsy się znalazły. Przed ostatnią piosenką w rundzie mieliśmy taką samą ilość punktów. Postanowiłam więc wrzucić Luxtorpedę, bo oni mieli naprawdę trudne momenty czasami, na szczęście Litza poduczył mnie w paru kwestiach i wiedziałam, że wygram. I bezproblemowo zagrałam najtrudniejszy moment, podczas kiedy Jared po prostu odłożył gitarę i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Po skończonym turnieju wygrałam z nim ponad 100 punktami przewagi.
-Ale że jak Ty się tego nauczyłaś? - Jay był pod wrażeniem.
-Uczył mnie sam założyciel tego zespołu, który gra te kwestie, więc ciężko byłoby nie zagrać tego prawidłowo. - zaburczało mi w brzuchu, więc się rozejrzałam. Na biurku stał wielki talerz z kanapkami. - Chodź, najemy się w końcu!
Chwyciliśmy kanapki w łapy i usiedliśmy w siadzie krzyżnym. Nie bałam się tego, że Jared mógł mnie w każdej chwili pocałować, wiedziałam, że nie jest do tego psychicznie zdolny, zwłaszcza kiedy dałam mu stanowczy znak, że się na to nie zgadzam. Nie chciałam psuć tej przyjaźni między nami, wolałam, żeby było tak jak było do tej pory. Jared nie poruszał tematu, co się działo kilkadziesiąt minut temu wcześniej, a mi było to bardzo na rękę. Nie lubiłam rozmawiać na tematy, które mnie krępowały. Wiedziałam, że coś czuję do niego, i wiedziałam, że ze wzajemnością, ale nie chciałam dawać naszemu związkowi chociaż cienia szansy. Mimo to mój plan, który wymyśliłam po wyjeździe Jareda, był nadal aktualny, i tylko czekałam, jak się skończy koncert, aby go wcielić w życie. Wtedy mogło się dziać wszystko, nie chciałam po prostu robić szumu przed koncertem.
Zjedliśmy kanapki i trochę porozmawialiśmy. Czułam, że między nami jest jakaś sztywna bariera, i taka nienaturalna atmosfera w pokoju, więc, chcąc to rozluzować, położyłam delikatnie głowę na ramieniu Jareda. Ten początkowo cały się spiął, ale po chwili rozluźnił się i mnie objął czule, ale jak przyjaciel, nie chłopak. Znowu zabawiliśmy się w wymianę informacji między nami. Dowiedziałam się, co Jared robił od wyjazdu z mojego domu ze wszystkimi szczegółami. Sama też mu opowiedziałam o piknikach, maturach i koniu, nad którym niedawno skończyłam trening w stylu natural. Byłam ogromnie zadowolona z tego, że nauczyliśmy się tylu rzeczy, i jednocześnie smutno mi było, że musimy się rozstać, ponieważ był to naprawdę mądry koń, który bardzo szybko się uczył. Efektem końcowym było skakanie na nim 160 cm bez niczego, piaff, dębowanie i jeszcze parę innych sztuczek oraz 10 000 złotych w kieszeni. Cieszyłam się, że aż tyle zarobiłam za ujeżdżenie konia, w końcu dla mnie to była czysta przyjemność pracować z tak dobrym koniem.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła już 3 w nocy! Nie mogłam uwierzyć, że rozmawialiśmy ze sobą aż 6 godzin. Poczułam uścisk w pęcherzu. No tak, w końcu tak się zatraciłam w rozmowie, że zapomniałam o potrzebach fizjologicznych człowieka. Wysunęłam się z objęć Jaya i wstałam, otrzepując sobie tyłek z przyzwyczajenia.
-A Ty gdzie? - Jay był zdziwiony.
-Spójrz na godzinę. Do kibla muszę - rzuciłam.
-Wielkie nieba, to już 3-a jest?! Ja mam koncert, powinienem być wypoczęty! - rzucił przerażonym głosem.
Parsknęłam śmiechem, a młodszy Leto popatrzył na mnie z poirytowaniem.
-Szybko się obudziłeś - śmiałam się dalej.
-Bo urządzę bitwę na poduszki!
-Jutro masz koncert.
-Kurwa - rzucił pod nosem. - Idę spać! - i wybiegł z pokoju do swojego.
Pokręciłam głową i udałam się do łazienki. Załatwiłam się, wzięłam prysznic i założyłam pidżamę, po czym wróciłam do swojego pokoju. Szybko rozebrałam łóżko, ogarnęłam mniej więcej pokój i rzuciłam się na łóżko, nastawiając zegar na dziesiątą. Gdybym tego nie zrobiła, na pewno obudziłabym się w późne popołudnie, co zawsze mi się zdarzało po zbyt długim siedzeniu przed komputerem. No ale kiedy miałam nadrabiać zaległości, skoro w dzień praktycznie cały czas w stajni siedziałam bądź jeździłam na koncerty Luxtorpedy? Tak, moje życie było bardzo barwne koncertowo, zaliczałam prawie każdy ich koncert. Ludzie żartowali, że powinnam była prowadzić listę koncertów, na których nie byłam, co zaczynałam coraz częściej brać na poważnie, gdyż nudziło mnie wpisywanie co chwila nowych cyferek w swoim podpisie, a podobno był limit na ilość znaków. Jak dosięgnę go, wówczas pomyślę nad zmianą strategii w swoim podpisie. Na razie dalej brnęłam w wpisywaniu numerków zaliczonych koncertów.
Zasnęłam. Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami w moim pokoju. Nagle ktoś się zwalił obok mnie na łóżko. Wzdrygnęłam się.
-Spokojnie, to tylko ja, nie chciałem Cię budzić, a boję się spać sam - wymruczał Leto do mojego ucha.
Odetchnęłam z ulgą. Trochę mnie przestraszył, nie lubiłam takich niespodzianek.
-Jasne, boisz, po prostu chciałeś być obok mnie - powiedziałam zaspanym głosem.
Jared nic nie odpowiedział, tylko przytulił się do mnie mocno. Westchnęłam i od razu zasnęłam, nie mając siły na żadne reakcje. Nie przeszkadzała mi pozycja, w jakiej spałam, wręcz przeciwnie, czułam się dzięki niej bezpieczniej.

Obudziło mnie głośne "Odjedź stąd RAUS!" z telefonu. No tak, ten mój budzik zawsze potrafi postawić na nogi. Sięgnęłam ręką i go wyciszyłam. Wynurzyłam się z objęć Jareda i odwróciłam się twarzą w jego stronę. Ten, mimo głośnego dzwonka, nadal spał. Wyglądał tak uroczo... Niewiele myśląc, pochyliłam się nad nim i musnęłam wargami jego czoło, po czym wstałam z łóżka. Narzuciłam na siebie szlafrok i zeszłam na dół, do kuchni. W pomieszczeniu kręciła się już gosposia.
-Dzień dobry, pani Wandziu - przywitałam się.
-No cześć, Maju! Jakieś specjalne życzenia co do śniadania? - uśmiechnęła się do mnie.
-Tak, dwie mocne kawy niesłodzone oraz jedna kanapka iście wegańska, druga to co zwykle dla mnie. Dzisiaj i jutro już nie będzie musiała pani przychodzić, dam radę, w końcu i tak nikogo nie będzie w domu - rzuciłam.
-Oczywiście, nie ma sprawy. - odpowiedziała gosposia i zabrała się do szykowania nam śniadania. Ja tymczasem odpaliłam laptopa, który był w salonie, i zerknęłam na fejsa. Wyciekły już do sieci foty, jak siedzę to w swoim aucie i podjeżdżam pod samolot. Jakie szczęście, ze na żadnym zdjęciu nie uchwycono numerów rejestracyjnych! Znowu miałam na fejsbuku mnóstwo powiadomień, zaproszeń do znajomych oraz prywatnych wiadomości. Będzie trzeba w końcu usunąć konto i założyć fanpage, mimo że żadna ze mnie gwiazda, jednakże irytowały mnie te powiadomienia i wszechstronny spam. Albo przyjmę taktykę Litzy i założę zupełnie fikcyjne konto, o którym będą wiedzieli tylko najbliżsi mi znajomi. W sumie nie wiem, czy to byłby dobry pomysł, gdyż Litza już 3 razy musiał usuwać i zakładać od nowa swoje konta, bo ludzie jakimś cudem za każdym razem go odnajdywali. Teraz nazywał się Daaron Black (śmieszyła mnie bardzo ta nazwa, sam mi powiedział, że to był wymysł jego wnuczka, którego wręcz ubóstwia, bo to jego pierwszy, i na razie, ostatni wnuczek) i trzymał się z tym kontem już ponad 7 miesięcy, co było absolutnym rekordem, porównując poprzednie konta.
-Śniadanie zrobione. Zanieść Ci na górę? - wyrwała mnie z zamyślenia pani Wandzia.
-Nie, dziękuję, poradzę sobie. Miłego dnia!
-Wzajemnie!
Wzięłam tacę z posiłkiem w ręce i zaczęłam mozolną wspinaczkę po schodach, co było trudne, ponieważ musiałam tak zachować równowagę, aby nie wylać dwóch kubków po czubki wypełnionych kawą. Popatrzyłam na śniadanie Jareda i znalazłam tam pomidory, kiełki, rzodkiewkę, ogórek, szczypiorek, sałatę oraz specjalny chleb dla weganów. Ech, Jared mógłby przejść na wegetarianizm, byłoby mu i innym łatwiej! Ale jak się uprze, tak nie odwołasz go od tego pomysłu. Już niejeden raz przekonałam się o uporze młodszego Leto.
Weszłam do pokoju i postawiłam śniadanie na biurku. Dochodziła 10:30, a Jared nadal spał. Usłyszałam ciche wibracje wydobywające się z pokoju obok, więc poszłam tam i wzięłam w ręce dziecko Jareda - BlackBerry. Dzwonił Shann.
-Cześć Shann, Twój brat jeszcze śpi. - odebrałam.
-Maju, miło Cię znowu słyszeć! Obudź go i powiedz, że mamy problem. - warknął.
-Co się dzieje? - trochę się zdenerwowałam.
-Pieprzone fanki stoją przed wszystkimi przejściami Andelsa i nie chcą nas wypuścić na próbę, domagając się pilnie mojego uroczego brata.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem. To musiało naprawdę komicznie wyglądać, Shann i reszta zespołu uwięziona przez fanki!
-Mówiliście to ochronie?
-Wiadomo, i przestań się śmiać, bo od godziny próbuję wyjść zapalić, a one wyglądają, jakby się miały na nas rzucić. Ratuj! - krzyknął wręcz błagalnym tonem.
-Coś wymyślę, dzwoń na mój numer, bo księżniczka jeszcze śpi - rozłączyłam się i, nie patrząc na tapetę, zablokowałam klawiaturę. W tym momencie w drzwiach do swojej sypialni stanął zaspany Jared.
-O, tu jesteś, widziałem na stole.. - i tu przerwał, kiedy zobaczył, że ściskam w dłoni jego telefon. - Ty.. Ty to przeglądałaś, co tam jest?! - prawie krzyknął.
Na jego twarzy malował się wstyd, upokorzenie, nienawiść i lęk. Matko, co on tam ukrywa? Szybko postanowiłam powiedzieć prawdę.
-Shannon dzwonił, mówił, że jest uwięziony w hotelu, a co do tapety, to jeszcze pogadamy, i tak by się wydało. I nie, nie przeglądałam Twoich plików, nie lubię grzebać w nie swoich rzeczach - rzuciłam i oddałam mu telefon.
Ten sprawdził, czy nadal ma to, co mieć powinien, i westchnął. Tylko jego rumieńce zdradzały, że coś wcześniej się wydarzyło.
-Prawda, że fajne foto Ci strzeliłem? Strasznie mi się podoba to zdjęcie, chciałem je użyć jako okładkę promującą nasz kolejny singiel, nawet chłopaki są na tak, ale najpierw Ciebie się chciałem o zgodę spytać, czy możemy wykorzystać to zdjęcie - wyrzucił z siebie.


___________
Nadal nikt nie komentuje, smutno ;_;

sobota, 17 sierpnia 2013

14. "-Przypomnij mi jutro, żebym nie zeskakiwał ze sceny - westchnął Jared, przypominając sobie, co się działo po jego ostatniej wizycie w Polsce."

Nadszedł maj. Szkołę ukończyłam z świadectwem z paskiem. Ostatnie parę tygodni przed maturą zakuwałam ostro do przedmiotów, które mialam w planach zdawać na rozszerzeniu. Już niedługo miały ukazać się wyniki. Maturę z angielskiego ustną zdałam na 100%, podobnie jak i polski. W międzyczasie odbyły się 2 imprezy międzyrodzinne, została wydana nowa płyta Marsów, gdzie na okładce był mój rysunek (dostałam oryginał z Ameryki kilka dni przed premierą płyty, razem z krótkim liścikiem, gdzie po parę zdań napisał każdy członek zespołu). Płyta schodziła jak świeże bułeczki, szybko zdobyła status platynowej. Ludzie chwalili ją bardzo na forach, nawet krytycy uznali za całkiem dobrą płytę w dobie dzisiejszego gówna. Jeden nawet stwierdził, że może to być przełom w muzyce. Jared zaczął od niedawna parę razy dziennie dzwonić, co mnie lekko irytowało, na szczęście dzwonił w miarę normalnych dla mnie godzinach. Mówił często, że niedługo wznowią trasę... Ach to Jaredowe SOON, od miesiąca mi już pierdzieli o wznowieniu trasy, a ciągle ani słychu, ani widu.
Był właśnie piękny majowy dzień, końcówka miesiąca, kiedy obudził mnie dzwonek sms-a. Zerknęłam szybko. Tak, to Jared. Napisał, żebym jak najszybciej wygramoliła się z łóżka i weszła na stronę Marsów. Marudząc pod nosem, że jest wcześnie i chciałam sobie pospać, wyplątałam się z koca i odpaliłam komputer. Szybko wpisałam dany adres, zastanawiając się, czym chciał mnie zaskoczyć Jay. Kiedy w końcu stronka mi się załadowała, wyskoczyło mi wielkie MARS IS COMING. No w końcu zaczęli ruszać z nową trasą! Kliknęłam na TOUR i nie wierzyłam własnym oczom. Pierwszy koncert miał być w Łodzi za miesiąc! Szybko wbiłam na facebooka. Jeszcze nie było spamu, ludzie albo spali albo nie przeglądali regularnie stron www Marsów. W sumie im się nie dziwiłam, ja też olewałam od niedawna strony www, wolałam zaufać tt czy fb. Spojrzałam w czat. Akurat był dostępny dyrektor Live Nation Polska (ach te znajomości..!). Napisałam więc do niego, czy wie coś na temat koncertu. Odpowiedział szybko, że owszem, jest to potwierdzona informacja, którą ogłoszą jutro o 12-ej, a sprzedaż ruszy dzień po ogłoszeniu koncertu. Podziękowałam mu za informacje oraz że znowu wziął Marsów pod swoje skrzydła. Odpisał, że to dla niego wielka przyjemność. Zawibrował mi telefon. Porwałam go w łapy i odczytałam sms-a od Jareda: "Ty oczywiście masz M&G plus pakiet VIP. Twój dom dla mnie będzie dostępny na 3 dni i dwie noce? Shannon oraz Tomo do Andelsa idą". Odpisałam mu, że zawsze może do mnie wpaść, przecież sam wiedział. Rzuciłam telefon na łóżko i zaczęłam wrzeszczeć. Znowu zobaczę ich w akcji!
-Maju, wszystko w porządku? - zawołała z dołu mama.
-Oczywiście, to tylko Marsy do Polski wracają! - odwrzasnęłam jej, skacząc po całym pokoju.
Po paru minutach ogarnęłam się i poszłam do łazienki, ażeby się przebrać w rzeczy stajenne, bo dzisiaj w planach miałam trenowanie nowego konia w tzw. naturalu, czyli bez siodła i ogłowia. Był już ujeżdżony i miał parę terenów za sobą, na których był bardzo spokojny. Tato powiedział, że jak go dobrze ujeżdżę w naturalu, wpadnie mi trochę kasy, a wiadomo, pieniądze piechotą nie chodzą. I chociaż nigdy nie narzekałam na brak pieniędzy, fajnie byłoby trzymać w garści te swoje, przez siebie zapracowane. Nawet wiedziałam, na co chcę je wydać, więc miałam tylko miesiąc na ujeżdżenie konia.
Zeszłam na dół, porwałam kanapkę w dłonie, pożegnałam się z mamą, która szła na miasto, i pognałam do stajni. Koń nazywał się Szatan i był ogierem pełnej krwi angielskiej (w końcu jakaś odmiana!). Był masywny i pięknie wyrzeźbiony, i duży, bardzo duży w porównaniu do arabów. Maści był kasztanowatej. Wzięłam go na ujeżdżalnię i jako że postanowiłam pójść na hardkora, wskoczyłam po prostu na niego. Koń stał lekko zdezorientowany, ale ruszył kiedy go pogoniłam łydkami. Efektem końcowym miało być nieużywanie wobec konia żadnej siły, gdzie dopuszczalne były tylko lekkie klepnięcia.
Po 2 godzinach pracy z koniem opanowałam z nim skręty w lewo i prawo na dany znak. Zmordowana wróciłam na górę. Byłam sama w domu: tata w pracy, mama na mieście, siostra w szkole. Zrzuciłam z siebie ciuchy w łazience i w bieliźnie zawędrowałam do pokoju. Zerknęłam na telefon. 50 nieodebranych połączeń od Jareda. Tego to żółć na mózg padła? Przecież wiedział, że mam na głowie ujeżdżanie konia... Oddzwoniłam.
-No czego chcesz? - rzuciłam od razu w słuchawkę, bo odebrał po pierwszym sygnale.
-Myślałem, że łeb sobie rozbiłaś i panikowałem! - darł mi się do słuchawki Jared. Co mu się tak nagle zawidziło o mnie martwić.
-Umiem sobie sama poradzić w tym życiu - burknęłam.
I w takim tonie przegadaliśmy dobre 2 godziny. Kiedy poczułam, że mi zimno, przypomniałam sobie, że nadal siedzę w bieliźnie, więc powiedziałam krótkie "pa" Jaredowi i się rozłączyłam. Wzięłam strój kąpielowy, przebrałam się w go i poszłam popływać, myśląc o tym, co mnie czeka za miesiąc, i jakie plany na później mam, po koncercie, czy mi się uda je zrealizować tak, jakbym chciała to zrobić. Dobrze, że nie będę się biła o głupie M&G, ba, nawet ktoś zyska na tym. Wyszłam z basenu i wbiłam na komputer, wcześniej wytarta i ubrana w normalne już ubrania. Nadal cisza, nikt nie przeglądał strony Marsów. W sumie i lepiej dla LNP, że będą mieli efekt zaskoczenia dnia jutrzejszego. Uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam załatwiać swoje sprawy na mieście.

Minął miesiąc. Właśnie znowu stałam na lotnisku, czekając na Jareda, który przylatywał do Polski dzień wcześniej niż reszta teamu. Bilety do Atlas Areny poszły w ciągu 5 dni, licząc wszystkie trybuny, Goldeny, i, oczywiście, całą płytę. Wszyscy się jarali, nikt nie mógł się doczekać jutrzejszego dnia. Za 10 minut miał lądować samolot Jareda. Miałam na głowie czapkę i ciemne okulary, dlatego nie rozpoznała mnie grupka znajomych mi osób z Echelonu, które przechodziły koło mnie. Zastanowiło mnie, co one tu robią, po czym nagle zaczęło coraz więcej przychodzić ludu, głównie dziewczyn, tfu, prawie wszystkie to były dziewczyny, z durnowatymi kartkami typu "WITAJ JARED W POLSCE!". Wszystkie się śmiały, a jedna śmiała nawet głośno się chwalić, jak ją Jared ruchał po koncercie parę miesięcy temu. Hmm, ciekawe, czyżby Leto miał zaginionego w akcji bliźniaka? Nie spodobał mi się ten zlot fanek, a nie miałam pojęcia, co robić. Wnet olśniło mnie. Wysłałam sms-a do Jareda, żeby nie wychodził od razu z samolotu, tylko kiedy dam mu znać, poszłam do pana, który obsługiwał walizki, żeby wysłał Jayową pod wskazany adres, pobiegłam w stronę auta, odpaliłam silnik i podjechałam przed pas startowy. Wiedziałam, że mam tylko 5 minut, dopóki policja i straż mnie nie złapie, ale samolot już znajdował się na pasie a ludzie zaczęli pomału z niego wychodzić. Z budynku wyrwał się tłum piszczących nastolatek. Do kurwy nędzy, jak staranowały tą ochronę? Spojrzałam już 5 kogutów za sobą, które zwolniły, widząc tłum na płycie. Nie wiedzieli, co mają robić. Wykorzystałam ich dezorientację, i, podjeżdżając pod samolot, zadzwoniłam do Jareda.
-Co się dzieje, czemu tu jest policja? - Jay się przeraził.
-Nie marudź tylko szybko wysiadaj z samolotu i wskakuj do auta, za 10 sekund jestem pod schodami! - rozłączyłam się i docisnęłam gaz. Zbliżałam się, kiedy wyskoczył Jared z samolotu. Zahamowałam z piskiem opon i otworzyłam mu drzwi. Szybko się wgramolił do środka i ruszyliśmy z piskiem opon. Zatrzymanie się spowodowało, ze policja prawie mnie otoczyła, ale szybko znalazłam lukę wśród ich okręgu i wymsknęłam się nim, jadąc ponad 180 km/h. Gwałtownie skręciłam w autostradę, która w ogóle nie prowadziła do domu, ale na boczny zjazd, który prowadził do mnie wśród leśnych dróg i bardzo gęstych koron drzew.
-Siema. - rzuciłam Jaredowi, kiedy znaleźliśmy się w miarę bezpiecznej sytuacji.
-Niezłe przywitanie, ale proszę Cię, ostrzeż na przyszłość - odpowiedział rozbawiony Jared. - Czemu tak zrobiłaś?
-Wściekłe fan girlsy.
W końcu miałam okazję mu się przyjrzeć z bliska. Przytył lekko na policzkach, co dodało mu sporo urody. Zapuścił sobie włosy do ramion i się z lekka opalił. Wyglądał lepiej niż przy pierwszym spotkaniu. Na jego twarzy gościł ogromny banan. Mi tam do śmiechu nie było, bo jak zarejestrowali mój wybryk, będę musiała się potem gęsto tłumaczyć przed ojcem. No ale czego się nie robi dla ratowania przyjaciela, który jest bliski memu sercu? Zrozumieją, że inaczej na pewno bym nie postąpiła.
-Przypomnij mi jutro, żebym nie zeskakiwał ze sceny - westchnął Jared, przypominając sobie, co się działo po jego ostatniej wizycie w Polsce.
-Ochrona jest, więc nic Ci się nie stanie, o to się nie martw - pocieszyłam go. - Bagaż powinien niedługo przyjechać do domu. Więc jaką rolę masz dla mnie na jutro?
Jared rozszerzył swoje zęby w wielkim uśmiechu, a mi automatycznie w sercu zrobiło się cieplej.
-Będziesz nadzorować M&G, a potem na scenie możesz się pałętać, wszędzie w sumie. Dostaniesz specjalne badge, takie same, jakie my dostajemy. - powiedział.
-Ooo, to spoko, w końcu nie będę się tak mega nudzić. No to wysiadamy! - rzuciłam, kiedy już dojechaliśmy pod mój dom.
Kiedy wysiadłam, zauważyłam, że jedzie do nas białe auto z lotniska. Rzuciłam Jaredowi, żeby się schował za auto (no bo, kurde, nawet tam FG mogły się wcisnąć). Na szczęście wysiadł tylko sam facet z walizką Jareda. Podszedł do mnie, kazał mi podpisać dokument, że walizka dotarła, i odjechał do siebie na lotnisko.
-Ooo, walizeczka! - rzucił się na walizkę Jay.
-Oo, Jared - mruknęłam ironicznie. Jay się na mnie spojrzał ze zdziwieniem. - No co, jakoś za specjalnie się ze mną nie przywitałaś - rzuciłam oskarżycielskim tonem.
Jared stał jak głupi przez parę sekund na chodniku, nie wiedząc, co ma zrobić, ale w końcu rzucił walizkę, porwał mnie w ramiona i zaczął mocno do siebie przytulać. Zrobiło mi się słabo i duszno, nie mogłam za bardzo oddychać.
-Siema siema, Maju! Jak ja Cię dawno nie widziałem! - rzucał wesoło.
-Du..sisz - wyrzuciłam ledwo z siebie.
W końcu mnie puścił. Z trudem złapałam powietrze. Bolały mnie wszystkie żebra.
-Stary, nie rób mi tego więcej, wszystko mnie boli - jęknęłam.
Znowu mnie przytulił, ale zrobić to teraz tak ciepło, delikatnie, tak... inaczej. W moim sercu wybuchł żar. Kurwa, miało do tego nie dojść! Szybko odrzuciłam potencjalnie zagrażające naszej przyjaźni myśli, ażeby być czysta i nie mieć potem złamanego serca bądź żalu do niego, że postąpił tak, a nie inaczej. Przede wszystkim jednak nie chciałam dopuszczać nadziei, że potem mogłoby być coś więcej.
-Zajmuję stary pokój? - zagadał wokalista.
-Wiadomo, trochę przemeblowałam, ale wiesz, że lubię to robić - uśmiechnęłam się do niego.
-Nie ma sprawy, przecież to ja jestem Twoim gościem i muszę się podporządkować Twojej woli - zaśmiał się.
Wspięliśmy się po schodach na górę. Tym razem w domu nikogo nie było, bo rodzinka pojechała na wakacje i mieli wrócić dopiero za tydzień, ale oczywiście wiedzieli, że będę gościła Jareda. Na stoliku pikała poczta głosowa z telefonu domowego. Ciekawa, odsłuchałam. W streszczeniu dzwonił do mnie komendant z miejscowej policji i powiedział, że dawno miałabym założoną sprawę w sądzie, ale kiedy zobaczył, co się dzieje, że tym razem mi daruje, ale mam uważać następnym razem, bo tak łatwo mi już nie ujdzie, nie puści mi płazem mój kolejny wybryk. He he, jednak szczęście mi dzisiaj sprzyjało.
-Masz dla mnie jakiś identyfikator czy coś? - zapytałam się go.
-Mam, ale musimy najpierw pojechać do Atlas Areny i poprosić ich tam, zeby mi dali potrzebne badge, skoczymy potem do Andelsa, zostawisz je dla chłopaków, a ja poczekam w aucie.
-Dyrektor? - mruknęłam.
-Nie tylko, sądzę, że będą tam wściekłe fanki na mnie czatowały.
O tym nie pomyślałam. W sumie i racja, szybko się uczył odnośnie polskiej mentalności.
-Nie ma sprawy, kiedy jedziemy do Areny? - zapytałam się go.
-Zjedzmy coś, dobrze? Bo umieram z głodu - jakby na potwierdzenie tych słów z jego brzucha wydostało się donośne burczenie.
Zeszliśmy na dół i przygotowałam szybki posiłek, który zjedliśmy w milczeniu, oglądając MTV Rock, nasz ulubiony kanał muzyczny z teledyskami największych gwiazd rocka. Wrzuciłam talerze do zmywarki i wsiedliśmy do auta. Podczas rozmowy rozmawialiśmy o tym, co nie zostało powiedziane przez telefon z braku czasu czy też miejsca znajdowania się każdego z nas, gdzie np. dyskrecja czy intymność nie były w pełni zachowane. Uzupełnialiśmy informacje o sobie, dzięki czemu mogliśmy się coraz lepiej rozumieć. W końcu to była ta chwila, której zabrakło przy naszym ostatnim spokoju. Mogliśmy się wygadać, wyśmiać, zwierzyć. Choć podróż była krótka, dowiedziałam się bardzo dużo rzeczy o Jaredzie.
Dojechaliśmy do celu. Wysiadłam z Jaredem i skierowaliśmy się na dół, gdzie była ochrona już, ponieważ w środku pracowali nad ustawieniem sceny Marsowej.
-Ktoś wy? - spytał się nas znajomy głos. Spojrzałam na lewo. Tak, to był ochroniarz, który mnie zaprowadził do dyrektora Atlas Areny.
-Mnie chyba znasz, a to jest Jared Leto - rzuciłam wesoło. Ochroniarz mnie rozpoznał, bo się uśmiechnął i przepuścił nas bez słowa.
Wewnątrz Areny skierowaliśmy się w to samo miejsce, gdzie szłam wcześniej.
-Łaaa, scena jak z FY - Jared się zachwycił korytarzem, na który i ja wcześniej zwróciłam uwagę.
-Noo, ten korytarz jest boski - potwierdziłam jego zachwyt.
Doszliśmy do drzwi i zapukałam. Dyrektor podszedł do nich i je szeroko otworzył.
-Dzień dobry, państwo w jakiej sprawie? - zapytał się na szczęście po angielsku.
-Jestem Jared Leto i przyszedłem po badże dla siebie i swojej ekipy - panowie uścisnęli sobie dłonie (dyrektor też się przedstawił) i usiedliśmy w wygodnych fotelach.
-Nie ma sprawy, zaraz panu dam - wyjął kluczyki, otworzył jedną z wielu szafek i wyjął z niej plik badży.
-Dziękuję bardzo, w sprawie pieniężnej proszę do menagera - Jay puścił oczko do dyrektora.
-N.. nie ma spr-sprawy - zająknął się dyrektor, jakby i na niego zadziałał osobisty czar Jay'a. Nie wierzyłam nigdy, żeby na facetów działał, a tu taka niespodzianka! Doprawdy, byłam w ogromnym szoku. To oznaczało, że Jared mógł naprawdę każdego owinąć wokół swojego palca! Na mnie też zaczynał działać jego urok, co w ogóle mnie nie zadowalało, wręcz przerażało.. No cóż, trzeba się wziąć w garść i nie myśleć o tym za dużo, a może samo przejdzie.
Wstaliśmy z krzeseł, żegnając się z dyrektorem. Przy wyjściu Jared pochwycił mnie za rękę i zaprowadził na płytę. Właśnie montowali wielką triadę na scenie.
-Widzę, że zostajecie przy starej - uśmiechnęłam się.
-Wiadomo, ciężko jest zrobić lewitującą triadę - zaśmiał się Leto.
-Przy dzisiejszej technice to wszytko się da zrobić.
Jared spojrzał na mnie badawczo. Czemu się tak na mnie patrzy?! O co mu chodzi? Nie chciałam wiedzieć. Wcale mi się do tego nie spieszyło.
-W sumie i racja, ale wolę zostać przy klasycznej triadzie - zamyślił się. - To co, jedziemy do Andelsa, ażeby załatwić te badże i mieć robotę na dzień dzisiejszy z głowy?
-Nie ma sprawy, chodź do auta. Scena prezentuje się wspaniale! - westchnęłam, po czym odwróciliśmy się i podążyliśmy w kierunku wyjścia.

______
Nadrobiłam, ale nadal jestem tylko 2 rozdziałami do przodu. Nie wiem, czy jest sens publikowania tego nadal, bo nikt nie komentuje, nikt nie czyta... :c 

wtorek, 18 czerwca 2013

13. "Nie mogłam uwierzyć, że Jared tak szybko opuścił mnie, mój dom.. Zrobiło mi się strasznie pusto."

Zostałam sama na sali, gdyż reszta porozchodziła się do rodziców bądź swoich partnerów. Rozejrzałam się. Zespół również gdzieś zniknął. Poczułam, że torebka mi wibruje. Otworzyłam ją i zobaczyłam, że mam z 10 nieodczytanych wiadomości. Byłam ciekawa, kto do mnie pisał. Kiedy jednak spostrzegłam, że wszystkie sms-y są od ludzi z forum, jęknęłam. Oczywiście nabijali się z mojego wystroju, gdyż na co dzień chodziłam w glanach i czarnych rzeczach, czasami, ale to bardzo rzadko, zakładałam białe podkoszulki, i to tylko wtedy, kiedy było bardzo gorąco. Latem również rezygnowałam z glanów, nie lubiłam pocić sobie nóg, i chodziłam w czarnych trampkach. Nawet na konie miałam czarne oficerki.
Zbliżała się godzina wyznaczona na taniec poloneza, kiedy w końcu zobaczyłam swoją rodzicielkę. Podbiegłam do niej i chwyciłam torbę z ubraniem, dziękując jej bardzo, po czym pognałam do swojego krzesła i położyłam torebkę obok torebki z glanami. Trochę miejsca zajmowało, ale mi to wcale nie przeszkadzało, po zdjęciach polecę do łazienki i się przebiorę. Nie było mi głupio, że jako jedyna będę paradować w zwykłym stroju, przyzwyczaiłam się, że się zawsze wyróżniałam. Nagle usłyszałam wołanie nauczycielki, aby szybko się ustawiać na miejsca, ponieważ zaraz zaczniemy poloneza. Podeszłam spokojnie na swoje miejsce, gdzie po chwili ukazał się Kamil. Rodzice i osoby nietańczące ustawiły się dookoła nas. Zaczęłam czuć lekkie denerwowanie. Niektóre dziewczyny stukały swoimi obcasami w podłogę, chcieliśmy mieć już to za sobą. Na środek sali weszła dyrektorka. Jęknęłam. Zapomniałam, że przemówienie jest przed studniówką!
-Witajcie wszyscy zgromadzeni na tej sali! - zaczęła dyrektorka, a nasza nauczycielka chemii. Bardzo miła kobieta, podchodząca pod 40-tkę. Lubiła nam przekładać sprawdziany, zwalniać wcześniej z lekcji i podwyższać oceny, jak komuś zabrakło jednego punktu wyżej. Ale potrafiła uczyć, i za to ją wielbiliśmy. - Dzisiaj zebraliśmy się tu, aby... - nie dokończyła, gdyż w tym momencie koleżanka z klasy, Dorota, zasłabła i osunęła się na ziemię. Powstał harmider, wszyscy biegali, krzyczeli. Nikt nie mógł się odnaleźć. W końcu, po 5 minutach, Dorota wróciła, strasznie blada, ale przynajmniej przytomna, do swojego partnera. Puściła do mnie oko. - No to nie będziemy przedłużać, zaczynajmy! - zakończyła dyrektorka.
Przypominając sobie uśmiech Doroty miałam wrażenie, że ona to zrobiła specjalnie, żeby nauczycielka nie zamęczyła nas swoją ponadgodzinną gadaniną, tak jak ona to potrafiła. Rozbrzmiały pierwsze takty. Pomyliłam nogi i zamiast ruszyć z lewej, ruszyłam z prawej, na szczęście szybko poprawiłam krok, ale i tak czułam, że policzki mi się czerwienią. W końcu cała impreza była kamerowana i potem mogłoby wyjść, że idealną harmonię zaburzył mój błąd. Dobra, potem będę się tym przejmować, teraz chcę mieć tego poloneza za sobą. W końcu, po 4 minutach, stanęliśmy w pozycjach końcowych. Westchnęłam z ulgą. Nie wyszło tak źle. Dyrektorka znowu chwyciła mikrofon.
-To było piękne, śliczne.. - i tak dalej. Marudziła z dobre 15 minut, kiedy chłopakowi, który coś miał przemawiać (chyba podziękowania dla organizatorów) zaburczało w brzuchu (zupełnie "przypadkowo" przyłożył mikrofon do brzucha, więc, oczywiście cała sala usłyszała). Dyrektorka się speszyła, wszyscy się zaśmiali, i w końcu powiedziała, że możemy robić, co chcemy.
Poszłam do swojego miejsca. Kamil się wyniósł do swoich kolegów, a ja siedziałam pomiędzy Pinią a Magdą. Teraz i mi zaburczało w brzuchu. Madzia się zaśmiała.
-Nie tylko Tobie burczy, mi również, nie przejmuj się - rzekła do mnie uśmiechnięta.
-Spoko, ale mogliby już dawać to żarcie, bo umieraaam - jęknęłam. Ile mam jeszcze czekać?
Jak na komendę drzwi się otworzyły i wparowali kelnerzy z parującymi półmiskami. Zerknęłam. Świetnie! Wszędzie mięso! I ziemniaki! Byłam zła jak osa. Przecież mówiłam, że nie jem mięsa! Niestety nie widziałam żadnego dania bezmięsnego. Wściekła wstałam od stołu, chwyciłam torebkę, i, mając świat serdecznie w dupie, poszłam się przebrać. Jakie szczęście, że rodzice poszli prosto po polonezie do domu, mama nie byłaby zachwycona, że już lecę się przebrać. Jak mijałam Luxtorpedę, zaśmiali się głośno na mój widok. Rzuciłam im wściekłe spojrzenie i wleciałam do damskiej ubikacji. Ściągnęłam z siebie tą pieprzoną sukienkę, zrzuciłam buty i wbiłam w strój, który kocham od dawna. Wrzuciłam niedbale złożony strój do torebki i wyszłam z łazienki. Tym razem zespół się nie śmiał, wręcz przeciwnie, był bardzo zdziwiony moją przemianą. Również i ludzie przy stole się dziwnie na mnie patrzyli. Nie zwracałam na nich uwagi, tylko podeszłam do swojego miejsca i rzuciłam torbą pod stół.
-Maja, nie zrobisz tego - Pinia już wiedziała, co zamierzam zrobić, i nie była z tego faktu zadowolona.
-Niestety, zrobię - mruknęłam, po czym pochwyciłam swój talerz powypychany mięsem i poszłam w stronę kuchni.
Cieszyłam się, że wejście od kuchni było w głębi sali, więc nikt nie byłby w stanie usłyszeć moich krzyków. Otworzyłam z całej siły drzwi.
-Przepraszam, mogę rozmawiać z szefem? - zaczęłam strasznie przesłodzonym tonem.
Podszedł do mnie wysoki młody brunet. Zbyt wyrafinowany, mruknęło mi się w głowie. Od razu go znienawidziłam.
-Ja jestem szefem, o co chodzi? - odpowiedział strasznie przemądrzałym głosem.
-Miałam dostać wegetariańskie danie. Czy pańska miejscowość, gdzie się pan wychował, jest tak zacofana, że psy szczekają dupami, a mięso należy do potraw wegetariańskich?
Wiem, że byłam bardzo chamska i niegrzeczna, i spodziewałam się, że gościu może się na mnie obrazić albo będzie miał ochotę mnie zamordować, ale to, co się wydarzyło, przerosło mnie. Brunet popatrzył na mnie, rzucił ścierkę na blat i cały zapłakany pobiegł na tyły, krzycząc, że chce do mamusi, do jej cycka. Jeszcze bardziej zdumiało mnie, kiedy kucharze zaczęli mi bić brawo i proponować, co chciałabym zjeść. Oszołomiona powiedziałam, że nie pogardziłbym pastą szpinakowo-pomidorową z makaronem i świeżymi liściami. Powiedzieli, że zaraz mi podadzą, i wyszłam z kuchni, nadal lekko zdziwiona. Zajęłam swoje miejsce, a po 10 minutach parował przede mną półmisek z daniem, które sobie zażyczyłam. Nawet dobre to było, inne, niż dotychczas jadłam. Po kolacji zaserwowali nam ciasta. Przede mną położyli te najlepsze kawałki. Dziewczyny patrzyły się na mnie podejrzliwie.
-No co, wylałam ich szefa, a oni go chyba nie lubili, więc się cieszą - opdowiedziałam na nieme pytania, biorąc największy kawałek sernika.
W koncu zespół był gotowy zagrać parę skocznych piosenek. Litza wziął mikrofon w swoje ręce i rzekł:
-Witam wszystkich uczniów klasy maturalnej na tej imprezie. Wasi rodzice chcieli, abyśmy to my byli Waszym zespołem. Dla nas to wielki zaszczyt. To do tańca, ludzie, szkoda tego pięknego okresu! - rzucił, i chwycił swoje wiosło, grając na nim Presleya - I Cant Help Falling In Love With You. Wszyscy wstaliśmy, i, bujając się, zaśpiewaliśmy z zespołem ten wspaniały utwór. Potem przyszedł czas na Metallikę, TSA, AC/DC i tak dalej. Zabawa trwała ponad 2 godziny, kiedy zmęczony, ale i uśmiechnięty Moher opadł na krzesło i powiedział, że mamy sobie iść coś zjeść, bo zaraz będzie koncert, a on chce trochę odpocząć, bo już dawno tyle nie grał, że jest za stary na to i tak dalej marudził. Ja go już nie słuchałam, gdyż w łapkach dzierżyłam zaproszenia na koncert, które miałam rozdać określonym osobom. Bilety potajemnie podał mi Krzyżyk, gdyż nikomu się nie chciało iść, a Moher zabronił mi właśnie dawać, ponieważ to moja studniówka i mam się nie przemęczać. Wolnego sobie.
Kiedy zeszłam na dół, stało tam z 50 forumowiczów. Oj, wyczuwałam w powietrzu całkiem niezłą zabawę. Dałam im bilety, wzięłam kasę i zaprowadziłam na górę, tam, gdzie miał być koncert. Stoły i krzesła były już przysunięte pod ściany, więc zrobiło się strasznie dużo miejsca na parkiecie. Hans powiesił za zespołem transparent Luxtorpedy. Trwały gorączkowe przygotowania, ludzie wiązali ostatnie rzędy swoich glanów, poprawiali fryzury, zapinali spodnie, chowali drogocenne rzeczy do torebek. Większość znajomych, która chciała brać udział w koncercie, przebrała się w łazienkach w luźniejsze rzeczy.
-No to witajcie znów, na mniej oficjalnej imprezie studniówkowej! WIARA SIŁA MĘSTWO TO NASZE...?
-ZWYCIĘSTWO!!! - krzyknęliśmy i zaczął się koncert.
Wszyscy skakali, darli gardła, moshingowali, ścianowali. W połowie koncertu do bawiącej się młodzieży dołączyli kucharze oraz Ci odważniejsi nauczyciele. Zagrali wszystkie piosenki, co było rzadkością, ponieważ zawsze zależało im na czasie bądź byli zmęczeni podróżami i wcześniejszymi koncertami. Dzisiaj tymczasem przerośli samych siebie, dali taką energię, że ledwo się ruszałam i mówiłam po koncercie, zresztą nie tylko ja. Wszyscy wokół mnie byli zmęczeni i padali na krzesła. Moher podziękował nam za te emocje i powiedział, że po odpoczynku będzie grał same ballady. W końcu!
W przeciągu 3 następnych godzin ludzie zaczęli się rozchodzić do domów. Oczywiście forum poszło od razu po koncercie, nie mieli pozwolenia siedzenia dłużej w tej sali niż wymagały tego okoliczności. Po 3 godzinach na sali została garstka osób. Kamil ulotnił się po polonezie i od tamtej pory go nie widziałam, ale jakoś nie było mi z tego powodu smutno.
-No to koniec.. - westchnął Kmieta.
-W końcu, ile to można! - wydusił całkowicie mokry Krzyżyk. Podałam mu ręcznik, świeżą koszulkę i butelkę z wodą, co przyjął z wdzięcznością w oczach.
-Ale daliśmy czadu... Tylko że więcej tego nie robię - stwierdził zadowolony Litza.
-Robert, przecież byśmy wypompowali następnym razem - Hansu ledwo mówił.
-Padam, spać mi się chce, dajcie mi piwa! - jęczał Drężmak, więc dałam mu puszkę Lecha.
-Chłopaki, dzięki za wszystko. Ja również zmykam do domu, bo wy tu śpicie, prawda?
-Tak - odpowiedział Hansu.
-To dobranoc, do zobaczenia kiedyś tam! - pomachałam im na pożegnanie i wsiadłam do auta Magdy, która zaoferowała się, że mnie podwiezie. To znaczy jej rodzice mnie podwiozą.
Byłam jej wdzięczna, ponieważ nie chciałam wyciągać rodziców z ciepłego łóżka, w koncu była 3 w nocy!
-Udana była ta studniówka, dawno się tak nie wybawiłam! - powiedziała uradowana Magda.
-Studniówkę Luxtorpeda uratowała, taka prawda. Gdyby nie ona, ciekawe, co by sie działo.. - mruknęłam. Ja bym na pewno smutna chodziła, bo zawiodłam się strasznie na Kamilu, a dzięki koncertowi mogłam zapomnieć o nim. Wiedziałam, że między nami to już na pewno nic nie będzie, za bardzo się na nim zawiodłam, jeśli chodzi o studniówkę. Myślałam, ze będzie zupełnie inny, ale ukazał swoją twarz. Dobrze, że stało się to zanim doszło do czegoś poważniejszego, jeśli chodzi o nasz związek.
-Masz rację. Maju, dobranoc! - krzyknęła, bo własnie auto zatrzymało się przed moim domem. Podziękowałam jej rodzicom za podwiózkę, odpowiedziałam dobranoc i weszłam po cichutku do domu.
Kiedy znalazłam się wreszcie w swoim pokoju, na łóżku leżała kartka. Podniosłam ją. Na niej była napisana data wydania nowej płyty. Spojrzałam, co było pod kartką. Opakowanie od płyty. Otworzyłam. W środku była kolejna kartka, o treści: "Tu masz całą nową 4-ą płytę. Przesłuchaj ją sobie parę razy i wyślij mi jak najszybciej, jak widzisz okładkę tej płyty. Zależy mi na tym. Całuję i pozdrawiam, Jared.". Usiadłam na łóżku i się zwyczajnie rozpłakałam. Nie mogłam uwierzyć, że Jared tak szybko opuścił mnie, mój dom.. Zrobiło mi się strasznie pusto. Zrozumiałam, że do maja będę całkowicie uziemiona, ale kto wie, co potem wymyślę..? Już miałam plan, ale na razie nikomu nie chciałam go zdradzać, wolałam, żeby został moją słodką tajemnicą.
Wrzuciłam brudne rzeczy do pralki, schowałam buty i wzięłam szybką kąpiel, gdyż byłam zbyt zmęczona, aby się pluskać w wodzie. Wróciłam do pokoju, odpaliłam komputer, podłączyłam słuchawki, zgasiłam światło, zapaliłam kilka pachnących świeczek i włożyłam płytę do odtwarzacza. To, co usłyszałam, przerosło moje oczekiwania. Te piosenki były.. piękne, rytmiczne, skoczne, miały akcent ostrego rocku, ale jednocześnie zahaczały o staroświeckie ballady. Nie sądziłam, że usłyszę kiedyś taką muzykę. Byłam szczęśliwa, że to ja mam ten zaszczyt. Puściłam od nowa płytę, chwyciłam ołówek, blok rysunkowy i zaczęłam rysować to, co tworzyło się w mojej głowie. Siedziałam nad rysunkiem z kilka godzin, aż w końcu, koło 8-ej rano, spojrzałam na swój efekt. Tak, to było to! Szybko zrobiłam skan rysunku i wysłałam na mejla do Dziada, po czym wysłałam mu sms-a, że ma moją wizualizację okładki nowej płyty. Już chciałam rzucić się na łóżko, kiedy przypomniałam sobie słowa Pinki, że dzisiaj miały pojawić się oceny z biologii. Z ciekawości zalogowałam się na stronie i z niecierpliwością czekałam, jak wszystko mi się załaduje. Kiedy zobaczyłam, że dostałam 5-tkę, westchnęłam głośno z ulgą. Niektóre marzenia jednak się spełniają. Weszłam na forum klasy i napisałam, że pojawiły się oceny z biologii, po czym, życząc dobrej nocy, wyłączyłam komputer. Poprawiłam poduszki i wślizgnęłam się pod kołdrę. Przede mną walka o wysokie noty maturalne...
 ______
Matko, mam tylko dwie części napisane po tym opublikowaniu. ;___; Kiedy ja to nadrobię?! 

sobota, 11 maja 2013

12. "-Nie lubię tej sukienki, nie lubię poloneza, nie lubię takich imprez – mruknęłam."


-To co, malować Cię? – rzucił Jared.
-Oczywiście, że nie! Zresztą i tak pomaluję się dopiero przed samym wyjściem. Muszę tylko paznokcie zrobić – mruknęłam. Jak zwykle o czymś zapomniałam.
-Mogę ja, mogę ja?! – ten znowu się napalił. O co mu chodziło, czemu tak bardzo chciał mnie we wszystkim wyręczyć. To chyba powinno być odwrotnie, w końcu to on jest gwiazdą, nie ja. Czyżby chodziło o coś więcej? Nie chciałam o tym myśleć, ba, myślenie o tym przerażało mnie. Nie byłabym zadowolona, gdyby pomiędzy mną a Jaredem zawiązało się coś więcej aniżeli tylko przyjaźń. Nie byłam gotowa na takie związki na odległość, ponieważ wątpiłam, aby Jared został tu dłużej bądź ja pojechałam za nim w trasę koncertową.  Zresztą nie pociągał mnie jako mężczyzna, nie miałam ochoty się z nim związywać choćby tylko na parę miesięcy. Wolałam, aby zostały między nami takie stosunki, jakie dotychczas panowały.
-Czemu się tak napalasz? O co Ci chodzi? – chciałam sobie wyjaśnić z nim to dziwne jego zachowanie.
-Bo widzisz.. – nie, nie wyglądał na takiego, który miałby mi wyznać, jak bardzo mnie kocha. Uff. – chcę Ci jakoś podziękować za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś.. Tamtą rozmowę, dzisiejszą przejażdżkę, pozwolenie, abym tu parę dni spędził.. Nie wiesz,  ile to dla mnie znaczy, a na dobro zawsze odwdzięczam się dobrem.. Bo wiem, ze i tak nie przyjmiesz ode mnie pieniędzy, a teraz jestem w stanie Ci pomóc, więc to robię – odrzekł lekko. Jego wypowiedź wywołała u mnie lekki uśmiech.
-Przecież wiesz, że nie musisz. Z chęcią Cię przyjęłam, ponieważ twierdzę, ze jesteś super znajomym i chciałabym poznać Cię bliżej, gdyż mam wrażenie, że dobry z Ciebie człowiek. Mam nadzieję, że pozwolisz mi się głębiej poznać.
-Pod warunkiem, że i Ty też pozwolisz – zaśmiał się cicho.
-Nie ma sprawy… To chcesz mi naprawdę malować paznokcie? Nie rób z przymusu rzeczy, których robić nie chcesz, ja Cię do niczego nie zmuszam.
-Chcę, lubię malować paznokcie. Lekkie zboczenie po tej roli, nie wiedziałem, że to może być aż takie fajne.
-Tsaa, zwłaszcza wtedy, jak się coś odciśnie bądź odpryśnie – mruknęłam. – Odwróć się na lewo i wyciągnij czarny lakier oraz zielony, i weź ten najcieńszy pędzelek. Mam nadzieję, że umiesz dobrze rysować glify?
-Fajny wzorek sobie wymyślasz. Oczywiście, że umiem – odpowiedział, lekko oburzony.
–Okej, to go zrobisz, ja sobie posłucham muzyki.
Podeszłam do komputera i włączyłam 1-ą płytę Marsów, a jakże. Obróciłam się lekko przy pierwszych dźwiękach i usiadłam obok Jareda na kanapie. Ten wziął moją lewą dłoń i zaczął pieczołowicie malować mi paznokcie. Zaczęłam mamrotać pod nosem tekst piosenki, po chwili Jared wydarł się razem z płytą  Spojrzałam na niego. Nie sądziłam, że z taką energią potrafi to zaśpiewać! Byłam przekonana, że po koncercie odechce mu się starych płyt. Zauważyłam, że wokalista ma lekko zaszklone oczy.
-Tej, maluj mi dalej, bo chciałabym być w końcu gotowa – nie chciałam mu psuć zabawy śpiewania z samym sobą, ale paznokcie same się nie umalują.
-Okej okej… - i wrócił do malowania, nadal nucąc pod nosem.
W końcu chwycił zielony i zaczął mi robić wzorki. Na kciukach poprosiłam go o triady, na reszcie namalował glify. Kiedy skończył, spojrzałam na jego dzieło. Spodobało mi się, aczkolwiek sama mogłam zrobić ciut lepiej, zwłaszcza że triady były lekko zrąbane. Nie powiedziałam jednak nic, nie chciałam psuć radości Jaredowi. Spojrzałam na zegarek. Jezu, dochodziła 16-a! Za godzinę miał wpaść Kamil, a ja byłam tylko umalowana i uczesana! Szybko skoczyłam do drzwi, ciągnąć Jareda za rękę.
-Chodź na dół, zrobisz mi coś do jedzenia, bo ja muszę poszukać kurtki! – rzuciłam do niego, kiedy pytającym wzrokiem spojrzał na mnie podczas biegania po schodach ku dołowi.
-Co chcesz? – rzucił, kiedy staliśmy już przy lodówce.
-Zrób kanapki z serem, chętnie bym zjadła – odpowiedziałam, grzebiąc w szafie w poszukiwaniu mojego długiego skórzanego płaszcza.
Z salonu wyszła mama.
-Maju, jaka piękna fryzura! – nie mogła się nadziwić.
-Widzisz, nasz gość ma trochę talentu, którego nie chciał marnować.
-A jak samopoczucie?
-Nie jest źle, aczkolwiek nadal mam wrażenie, że się nie wyrobię na czas ze wszystkim.
-Nie martw się, dasz radę. Jak dojedziesz? Mam Cię odwieźć?
-Nie musisz, Kamil ma prawo jazdy.
-Baw się dobrze, ja wracam do siebie.
-Dzięki, Ty również tam odpoczywaj! – znalazłam kurtkę, powiesiłam ją na krześle i wróciłam do kuchni.
Jared urządzał kuchenne rewolucje. Wszędzie było wszystko pootwierane, zabrudzone, rozwalone. Przynajmniej efekt końcowy było widać: dwie skromniutkie kromki chleba na talerzu. Mi to wystarczyło.
-Dzięki, ale ogarnij to, mama nie lubi bałaganu – rzekłam do wokalisty.
-Wiem.. Przynajmniej dowiedziałem się, gdzie o macie pochowane, bo lekki problem miałem z odnalezieniem właściwych składników.
-Zawsze tak jest, jak się przyjeżdża do kogoś obcego.
-Dlatego chcę to zmienić.
Moja kanapka zatrzymała się w połowie drogi ku moim ustom. Jak to, Jared chce zamieszkać u mnie czy co? Byłam przerażona. Przecież nie może ciągle na nas żerować! Dodatkowo ja też mam swoje życie, a nie uśmiechało mi się niańczenie Jareda 24 godziny na dobę. Owszem, bardzo go lubiłam i cieszyłam się, że siedzi ze mną tutaj, ale bez przesady… Może miał na myśli, że co jakiś czas będzie wpadał tutaj. Postanowiłam się go zapytać, co miał dokładnie na myśli, mówiąc to zdanie.
-Tak, oczywiście, że będę wpadał! Też mam swoje życie i nie chcę się wpierdalać do Twojego – powiedział poważnie na zadane przeze mnie pytanie.
-To dobrze, bo wiesz, to byłoby trochę dziwne.. Ale pamiętaj, że u mnie możesz się czuć jak u siebie w domu i wpadać, kiedy chcesz – uśmiechnęłam się.
-Przecież wiem, doskonale o tym wiem, nie musisz mi o tym co chwila marudzić – zaczął marudzić Jared.
-Dobra, spoko.. Lecę na górę, mam tylko pół godziny, żeby wbić się w ubrania i poprawić się! Wpadnij za 15 minut, to ocenisz, jak wyglądam.
Wleciałam do pokoju i zrzuciłam szlafrok. Założyłam rajstopy, podwiązkę, a na końcu sukienkę, której nie mogłam dopiąć. Postanowiłam zaczekać na Jareda, ten na pewno mi pomoże. Zrobiłam makijaż, którego wcześniej nie zdążyłam zrobić, i włożyłam buty. Kurde, jednak były trochę za wysokie, nie lubiłam tego typu butów. Żałowałam, że nie mogę iść w glanach, ale matka powiedziała, że absolutnie nie ma mowy. W sumie jej się nie dziwiłam, nie wypada iść na bal w takim obuwiu, aczkolwiek zapakowałam glany do torby, a nuż się przydadzą. Do torebki włożyłam kilka drobiazgów typu telefon, dodatkowa para rajstop, chusteczki i takie tam inne duperele. Właśnie poprawiałam końcowe rzeczy, kiedy usłyszałam lekkie pukanie do drzwi i do pokoju wsunął się Jared, nie czekając na pozwolenie.
-Wyglądasz... cudownie - wymruczał mi do ucha.
-Dzięki, wiem - uśmiechnęłam się do niego.  - I zmiana planów, do Manufaktury dojedziesz taksówką, mama była zbyt zmęczona.
Tak naprawdę nie pytałam się mamy, czy zawiezie gościa, nie chciałam jej do wszystkiego wykorzystywać. Postanowiłam, że tak będzie lepiej, przecież nas stać na taksówkę.
-Nie ma sprawy.
-Poradzisz sobie beze mnie..? - wyszeptałam, patrząc w oczy Jareda, gdzie zobaczyłam zadowolenie, ale też smutek. Byłam ciekawa, czemu się smuci. Na wyjaśnienie nie musiałam zbyt długo czekać.
-Tak, ona mi pomoże ewentualnie.. Słuchaj, bo jest jedna sprawa.. Nie wiem, jak zacząć.
Chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam w stronę łóżka, na które klapnęliśmy z głośnym jękiem sprężyn.
-Mów śmiało, nie wstydź się. Wyrzuć to z siebie, widzę, że to Cię męczy - zachęcałam go do rozmowy ze mną.
-Taka sprawa.. Muszę jeszcze dzisiaj wyjechać do Ameryki... - zasmucił się.
Nie mogłam w to uwierzyć. Jak to? Przecież miał jeszcze tyle u mnie zostać! Mieliśmy tyle rzeczy w końcu obgadać, miałam w planach tyle rzeczy, odwiedzenie ZOO, przejażdżkę starym tramwajem... Nie, to nie może być prawda! Nie chciałam, aby to robił.
-Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Powiedz, kurwa, że żartujesz! – załkałam.
-Niestety nie – przytulił mnie mocno do siebie. – Jeszcze tu wrócę, o to się nie martw.
-Tak krótko byłeś tutaj, nawet nie mieliśmy okazji posiedzieć nad herbatą i ciastkami – próbowałam nie płakać z uwagi na makijaż, ale to było trudne. W końcu nie wytrzymałam i łzy pociekły mi policzkami. – Ale pójdziesz na to spotkanie? – zapytałam się go przez łzy.
-Pójdę, obiecałem Ci przecież, a ja zawsze obietnic dotrzymuję – uśmiechnął się lekko.
Wstałam i poszłam przed lustro. Na szczęście straty nie były poważne, więc szybko poprawiłam to, co miałam poprawić i byłam gotowa.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. To pewnie Kamil! Mimo to nie byłam wcale zadowolona, że przyszedł chłopak, na którego polowałam od paru miesięcy.
-A jak załatwisz sprawę z Kingą? – olśniło mnie.
-Między nami do niczego nie doszło, wczoraj spotkałem ją po koncercie i powiedziałem, że nie chcę mieć z nią żadnego kontaktu, jeśli chodzi o stały związek.
Ulżyło mi, że potrafił ze wszystkiego się wyplątać, ale było mi żal koleżanki. Nigdy nie miała chłopaka, a teraz Jared musiał ją mocno zniechęcić do poszukiwania następnych. No cóż, takie bywało życie. Poprawiłam włosy i usłyszałam pukanie do drzwi. Wzięłam się w garść, rzuciłam smutny uśmiech Jaredowi i poszłam je otworzyć. W drzwiach stał Kamil, który wyglądał nieziemsko w garniturze i krawacie pod kolor mojej sukienki. Pod marynarką miał białą prostą koszulę. W dłoni trzymał białego tulipana. Zrobiło mi się miło na ten gest.
-Witaj, Maju. Gotowa do nocnego szaleństwa? – pochwycił moją dłoń i złożył na niej siarczysty pocałunek, na co ja lekko się zarumieniłam i dygnęłam przed nim.
-Witaj, Kamilu. Oczywiście!
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Jareda, bo wiedziałam, że więcej się już nie zobaczymy przez dość długi czas. Ten lekko kiwnął głową i odprowadził mnie spojrzeniem ku wyjściu.
Zeszłam z Kamilem po schodach. Na dole stała mama i trzymała w rękach mój płaszcz.
-Dobrej zabawy, wpadniemy na poloneza pewno – uśmiechnęła się i podała mi kurtkę.
Założyłam odzienie i wyszłam na dwór. Nie było zimno, więc nie zapinałam się, zwłaszcza że przed domem stała srebrna honda Kamila. Weszłam do samochodu i zapięłam pasy, to samo zrobił Kamil.
-Jak się czujesz po wczorajszym? – zapytał się mnie, kiedy już ruszyliśmy.
-Nie jest źle, już prawie nie odczuwam bólu. Dzięki, że się pytasz. – uśmiechnęłam się do niego. – Jak oceniasz koncert?
-Niesamowity! Nie wiedziałem, że Jared jest tak sympatycznym mężczyzną. Ale widziałem, i słyszałem, że nie śpiewał na CTTE. Jakiś uraz?
-Można tak powiedzieć – westchnęłam. – Mam nadzieję, że nikt więcej nie zauważył tego.
-Raczej nie, ja tylko podejrzewałem po minie Jareda, jak wyszedł po tej piosence na scenę, że jakieś ciepienie mu się malowało na twarzy…
-Ty idź lepiej na psychologa, strzelasz miny jak zawodowy fachowiec – zaśmiałam się.
-Coś Ty, ja na inżynierię idę! – obraził się.
-Stary, przecież żartowałam! – zdziwiłam się, że nie potrafił załapać tak prostego żartu.
-Okej okej – ale nadal siedział obrażony.
W aucie zapanowała nieprzyjemna atmosfera. Nie sądziłam, że się na nim zawiodę, ale to się niestety stało. Chłopak, który był początkowo moim marzeniem, aktualnie przechodził do ludzi, których za bardzo znać nie chciałam. Spokojnie, dopiero się poznaliśmy, może jest zestresowany studniówką i polonezem? W końcu tak rzadko tańczyliśmy ze sobą ten ważny taniec, bo zaledwie jedną próbę mieliśmy ze sobą. Postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę.
Dojechaliśmy pod miejsce naszego balu. Był to ogromny biały pałac, przed którym był piękny i cudowny ogród, którego niestety nie było widać z powodu ciemności, jakie opanowały ziemię. Zaparkowaliśmy na parkingu przy budynku, i weszliśmy do sali, gdzie mieliśmy odbyć próbę generalną. Zobaczyłam, że i „orkiestra” się rozłożyła, a jej członkowie zniknęli gdzieś, zostawiając cały sprzęt. Byliśmy prawie ze pierwsi. Poszliśmy zając sobie miejsca przy stole, obok siebie, i wróciliśmy do sali tanecznej, gdzie miał być polonez, a później bal. Nie czekaliśmy zbyt długo na resztę tańczących. W ciągu następnych 15 minut pojawili się wszyscy, zagadani, roześmiani. Mimo to widziałam na ich twarzach lekkie zdenerwowanie i tremę. Podeszła do nas nauczycielka, która dotychczas kontrolowała wszystkie próby i nas uczyła tańczyć.
-Ustawić się w pary! – krzyknęła do mikrofonu.
Ustawiliśmy się. Z głośników popłynęły pierwsze nuty. Ruszyliśmy. W środku tańca zauważyłam Litzę  stojącego pod ścianą i śmiejącego się. Wytknęłam mu język i tańczyłam dalej. Po skończonej próbie mieliśmy jeszcze pół godziny dla siebie. Kamil podszedł do chłopaków, ja zaś skierowałam się ku Moherowi. Kiedy zauważył, że idę do niego, chciał uciec, ale mu nie pozwoliłam.
-Nie lubię tej sukienki, nie lubię poloneza, nie lubię takich imprez – mruknęłam.
-Nie dziwię się – znowu się zaśmiał. – Jak Ty wytrzymujesz w takim czymś?
-Właśnie nie wiem, ciągle się zastanawiam, czemu szwy jeszcze nie puściły. Gdzie reszta zespołu? – chciałam zmienić temat.
-Aaa, porobili Ci wcześniej parę zdjęć i wrzucają na forum.
Jęknęłam. Sądziłam, że nikt nie zobaczy mnie w tym koszmarnym stroju, ale zapomniałam, że na zespół zawsze można liczyć, iż wszystko pójdzie w świat. Trudno, niech się śmieją, sama za parę lat będę się z tego śmiała, chociaż teraz mi do śmiechu nie było.
-Wzięłam glany, później sobie zmienię buty, bo w tych nigdy nie wytrzymam do końca imprezy.
-I dobrze, że wzięłaś, bo potem ma wpaść parę znajomych i mamy zagrać koncert.
-Przecież mieliście tego nie robić, nie grać swoich piosenek! – byłam ciut przerażona.
-Rozmawialiśmy z zarządem i uzgodniliśmy, że weźmiemy pół ceny, jaką mieli nam dać pod warunkiem, że będziemy mogli później zrobić koncert.
-A Ci „znajomi” to wejdą za darmo?
-Oczywiście, że nie! Będą musieli zapłacić tylko 10 zł, a i tak wiedzą o tym nieliczni.
-Pewnie forum.. – znowu jęknęłam.
Litza się uśmiechnął i nic nie odpowiedział, tylko wyszedł gdzieś, pewno do zespołu. Zadzwoniłam szybko do mamy.
-Jesteś jeszcze w domu?
-Tak, a co się dzieje? – była zdziwiona, że do niej dzwonię o tej porze.
-Wejdź do mojego pokoju i weź mi czarne spodnie z wczoraj, które powinny być na krześle, oraz weź z szafy koszulkę Luxtorpedy, byle jaką, zapowiadają tu koncert – westchnęłam.
-Nie ma sprawy, przekażę Ci po polonezie. Czyli wzięłaś jednak glany? – nie była zadowolona, że to zrobiłam.
-Wybacz, musiałam, i tak nikt by się nie zorientował.. Mamo, ja muszę kończyć, zbieramy się pomału! – lekko ją okłamałam, bo jeszcze nie nadchodziła godzina poloneza. Chciałam jeszcze trochę porozmawiać z koleżankami i zapytać się, jak tam u nich leci po klasówce i przed polonezem. Podeszłam do Pinki.
-Cześć, Pinia, jak tam?
-Maju, dawno Cię nie widziałam! Nie miałam nawet okazji się zapytać, jak Ci poszła biologia.. Jak Ci poszła biologia? Jak koncert?
-To i to dobrze, czuję, że w końcu napisałam biologię tak jak trzeba. A Tobie jak poszła?
-Też czuję, że wszystko mam bezbłędnie! Podobno jutro ma dać wyniki do Vulcana.
-Nieszczęsny Vulcan.. – mruknęłam. Pinka miała oczywiście na myśli nasz dziennik elektroniczny. Często przysparzał mi wiele problemów, zwłaszcza wówczas, kiedy chciałam ukryć przed mamą złą ocenę... - Nie stresuj mnie bardziej! Wiesz w ogóle, że ma być koncert? - chciałam jak naszybciej zmienić temat.
-Oczywiście, było o tym mówione na forum klasy! Nie wiedziałaś? - była zdziwiona.
-Widzisz, ostatnio nie mam na nic czasu, nie mówiąc o fb.. Za dużo na głowie, goście, koncert i w ogóle.. - mruknęłam. Myślami byłam przy Jaredzie, czy się dobrze bawi ze swoją towarzyszką. Miałam nadzieję, że nie będzie tego żałował, bo co do niej to nie miałam żadnych wątpliwości. W końcu nie każdy ma szansę spotkać się ze swoim idolem prywatnie..
-No to wiedz, że info mamy od Olki, której powiedział ojciec innej dziewczyny zajmujący się całą naszą studniówką. Oczywiście większość klasy wzięła glany. A Ty będziesz w tym tańczyła?
-Nie znasz mnie? Przecież i tak miałam zamiar po polonezie przebrać się w wygodniejsze buty! - żachnęłam się.
-No tak, zapomniałam, czasami różne rzeczy wypadają z głowy.. Ja lecę, mój chłopak przyjechał.. Przemku! - i poleciała w stronę schodów.

_____
Kurde, nie udaje mi się nadrobić.. Trudno, miejmy nadzieję, że wena mnie dopadnie.
Ostatnie opw przed Impactem. (:

niedziela, 28 kwietnia 2013

11. "Musiało to naprawdę komicznie wyglądać, depilowanie Dziada w miejscach intymnych.. "


Otworzyłam drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Przed nami rozciągała się ogromna łąka, gdzie jej koniec bardzo niewyraźnie majaczył się na horyzoncie. Wiedziałam, że droga jest całkowicie prosta, w końcu tutaj ćwiczyłam rozpędzanie się.
-Na 3 lecimy przed siebie, do 2 pierwszych sosen, które wyznaczają linię mety. Raz… Dwa… TRZY! – i z miejsca ruszyliśmy pełnym galopem przed siebie.
Zerknęłam na lewo, gdzie powinien być Jared. Znalazłam go,  który również patrzył się na mnie z szelmowskim uśmiechem, po czym przeszedł do półsiadu i dał łydkę Gracji. Ta zaczęła przyspieszać. Niewiele myśląc, i ja przeszłam do półsiadu, dałam łydkę Gwiazdce, która to z ochotą zrealizowała. Byłam kilka metrów za Gracją, ale wiedziałam, ze moja kasztanka da radę jeszcze bardziej przyspieszyć, to jeszcze nie był cwał dla niej. Wiatr targał moje włosy, czułam, że znowu jestem wolna. Krzyknęłam z radości i dałam znak Gwiazdce, że może pędzić najszybciej, jak potrafi. Klacz wydłużyła kroki, pochyliła lekko łeb i ruszyła pełnym cwałem. Widząc, że zaczynam się zbliżać do Jareda, ale również i do linii mety, zrobiłam coś, co robiłam bardzo rzadko – dałam lekkiego bata po zadzie klaczy. Muśnięcie wystarczyło, aby wierzchowiec poleciał najszybszym swoim tempem. Nie używałam tego chwytu za często, ponieważ wówczas istniało ryzyko, że koniowi podwinie się noga i może upaść razem z jeźdźcem, jednak zdecydowałam się na ten krok, wiedząc, że mój koń nie jest zmęczony, aby się przewrócić.
Linię mety przekroczyłam pierwsza, Jared był 10 metrów za mną. Spowolniłam konia i podjechałam do Jareda.
-I jak, podobało Ci się? – wydyszałam lekko, ponieważ trochę mnie wymęczył ten bieg.
-Było niesamowicie! Chyba sobie w końcu kupię konia, jak pójdę na emeryturę.
-Masz zamiar iść na emeryturę? – byłam trochę zdziwiona tym, co powiedział Leto.
-Oczywiście. Postanowiliśmy wydać 5 płyt, a potem iść na zasłużony odpoczynek!
Zmartwiłam się. Czyli za 10 lat nie będzie już koncertów? Tych emocji, radości, szału..? Nie mogłam w to uwierzyć, nie chciałam. Przecież wówczas będzie tak pusto, tak nijako! W sumie nie było dla mnie problemem, aby lecieć do Ameryki, do nich, ale co miał powiedzieć Echelon? Jared, jakby czytając mi w myślach, rzekł:
-Nie martw się, co jakiś czas będziemy dawali koncerty, ale nie będą to tak wymagające trasy jak ta, którą mamy za sobą.. Ach, te emocje na trasie TIW. Szczerze to nie chciałbym znów wrócić do takiego życia, dlatego teraz trasa będzie całkiem spokojna, nie będziemy grać kilka dni pod rząd. Starzejemy się, robimy się coraz słabsi, a takie ciągłe koncertowanie wykańcza nas. Starość nie radość – westchnął.
Współczułam Jaredowi, że w tak późnym wieku zdobył sławę i rozgłos. Gdyby miał tylko 10 lat mniej, całe życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Trochę mnie dziwiło, że zarówno on, jak i jego brat, nie mogli znaleźć swojej drugiej połówki, z którą by się związali do końca życia i mieliby ze swoją miłością synów i córki. Musieli mieć naprawdę pecha, skoro nadal szukali.. A szukali na pewno, Jared niejeden raz wzdychał mi przez słuchawkę, jak bardzo to by chciał mieć swoje dzieci, swoją żonę.. Miałam tylko nadzieję, że niedługo uda mu się zrealizować jedno ze swoich skrytych marzeń. Zasługiwał na ciepło rodzinne.
-Pamiętajcie o Echelonie, że to Wy jesteście dla nich całym światem. Nie budujcie muru między sobą, nie po to zakładaliście ten cały Echelon, abyście na stare lata go rzucili na pastwę losu. Niekoniecznie musicie dawać w związku z tym koncerty, wystarczy, jak coś napiszecie na swoich twitterach czy facebookach o Echelonie. Nam to wystarczy, a Wy będziecie mieli satysfakcję, że spełniacie dobry uczynek.
Jared się chwilę zastanowił, po czym kiwnął głową, że się ze mną zgadza. Uśmiechnęłam się do niego i poprowadziłam konia przed siebie, w kierunku lasu, który stał się widoczny. Jako ze nie chciałam przemęczać koni, jechaliśmy sobie wolnym stępem. Jared rozglądał się i podziwiał widoki, które ja widziałam za każdym razem, kiedy tylko wybierałam się w teren.
W końcu wjechaliśmy na leśną ścieżkę, która prowadziła początkowo między brzozami, później zaś była różnorodność drzew. Po 5 minutach dojechaliśmy do strumyka.
-Podjedziemy do wody, dasz luźne wodze, żeby koń się napił trochę wody, ale pamiętaj, nie możesz pozwolić, żeby Ci piła dłużej niż 15 sekund, ponieważ może zostać zapoprężona – powiedziałam do wokalisty.
Podjechaliśmy do wody i konie się napiły. Następnie ruszyłam kłusem w kierunku łąki, która była ukryta wśród drzew. Kidy wjechaliśmy na nią, Jared westchnął z zachwytu. Była to nieduża okrągła łąka otoczona brzozami oraz sosnami. Po naszej lewej stronie znajdował się staw, otoczony trzciną. Łąka była porośnięta miękką trawą, która sięgała do moich kolan, gdybym zsiadła z konia. Było widać pierwsze wiosenne kwiaty. Od stawu odbijały się promienie słońca, nadając całości magiczny i tajemniczy charakter. Zsiedliśmy z koni, poluzowaliśmy popręgi, przerzuciliśmy wodze przez strzemiona i puściliśmy je luzem, sami zaś podeszliśmy do stawu. Pochyliłam się nad wodą i nabrałam do rąk wody, którą wypiłam. Woda była krystalicznie czysta, było widać brzeg, który był obłożony kolorowymi kamykami. Jared wziął ze mnie przykład i również się napił. Usiadłam przy brzegu.
-Co zamierzasz robić, jak pójdę na bal? – zapytałam się go.
-Będę przesłuchiwał piosenki, które nagrałem na album. Jest ich 70, a nadal nie mam obstawionych 3 miejsc. Muszę coś wybrać z nich. Potem pogadam z wytwórnią, zapytam się, czy mają gotową szatę graficzną. Później wykąpię się i pójdę spać, wczorajszy koncert trochę zabrał mi energii – uśmiechnął się smutno.
-Daliście czadu, naprawdę. Ludzie Was jeszcze bardziej kochają, za tą energię na scenie. Mi tego brakowało, a Tobie?
-Również. Nie sądziłem, ze będę płakał na koncercie, że tak się dam ponieść emocjom. Żyję koncertami, żyję chwilą, staram się ja łapać i nie przejmować się. Nigdy nie wracałem do przeszłości, ale po tym potrąceniu… Ciężko mi o tym zapomnieć – jego głos znowu zaczął się łamać. Żeby nie doprowadzić do płaczu, zmieniłam szybko temat.
-Masz ochotę poskakać przez przeszkody?
-Jasne! Dawno tego nie robiłem, a to moja ulubiona dyscyplina! – Jared się napalił.
-Moja nie, nigdy za tym nie przepadałam – westchnęłam. – Chodź, pójdziemy coś ustawić, przez co chcesz skakać?
-Nie ma sprawy, chodźmy.
Podeszliśmy na drugi koniec łąki, gdzie były pieńki oraz długie i cienkie gałęzie. Wzięłam jeden pieniek i położyłam go w mniej zarośniętej części łąki, aby koń widział przeszkodę. Pieniek sięgał mi do pasa, więc przeszkoda miała ponad metr wysokości. Jared postawił swój pieniek naprzeciwko mojego, po czym szybko poszedł po jeden kij. Musiałam trochę przysunąć swój pieniek do pieńka Leto, aby kij nam nie spadł. Kiedy przeszkoda była zbudowana, podeszłam do konia.
-Pamiętaj, podciągnij popręg i zrób parę kółek stępem, nie chciałabym, aby dostała kolki..
-Się robi, szefowo! – zażartował Jared i wsiadł na konia, podciągnąwszy wcześniej popręg.
Po chwili siedziałam już na koniu. Zrównałam krok Gwiazdki z Gracją i jechaliśmy obok siebie, ramię w ramię.
-Pamiętasz, jak to się robiło? – chciałam wiedzieć.
-Oczywiście! Przed przeszkodą trzeba dać łydkę oraz nie szarpać za pysk konia.
-Brawo, widzę, że masz wszystko ładnie ogarnięte. Chodź zrobimy kółko kłusem, potem galop i najedziesz z tego galopu na przeszkodę.
Zaczęliśmy kłusować, aby po okrążeniu przejść w galop. Jared odbił na prawo i poleciał na przeszkodę, podczas gdy ja zwolniłam Gwiazdkę do stępa i obserwowałam skok. Gracja skoczyła idealnie, nawet miała zapas. Jared za przeszkodą skręcił konia w lewo, przegalopował się trochę i zatrzymał przede mną. Na jego twarzy malowała się błoga radość.
-Dawaj, teraz Ty! – chciał mnie zmotywować.
-Nie ma sprawy. – odrzuciłam z uśmiechem.
Rozpędziłam konia i zrobiłam najazd. Przed przeszkodą dałam łydkę, na co Gwiazdka leciutko odbiła się od ziemi i przeleciała nad przeszkodą. Dojechałam do Jareda.
-Łaaał, Twój koń skoczył z 20 cm zapasem! – wokalista był pod wrażeniem mojego wyczynu.
-Znam konia i wiem, na co go stać. Patrz na to.
Odjechałam trochę od Jareda i dałam znak Gwiazdce. Ta stanęła dęba i zaczęła przebierać przednimi nogami. Po 10 sekundach wylądowała na ziemi. To jeszcze nie było wszystko. Zaczęłam się lekko bujać w siodle, poklepując konia po szyi. Klacz położyła się ze mną na ziemi, aby, po daniu jej łydki, powstać.
-Niesamowite. Naucz mnie kiedyś tego.
Roześmiałam się.
-To trzeba ćwiczyć latami i mieć konia przeszkolonego! – odpowiedziałam z lekkim rozbawieniem. On myślał, że wszystko jest takie proste! Nawet gwiazdy mogą się czasem mylić. – Chodź, wracamy do domu, muszę się przyszykować choć trochę przed studniówką. – mruknęłam. Nie miałam najmniejszej ochoty, aby iść. Jedyną motywacją był Kamil oraz Luxtorpeda.
Ruszyliśmy w drogę powrotną, która zajęła nam dwa razy więcej czasu niż dojazd na łąkę. Kiedy znaleźliśmy się w stajni, reszta koni znajdowała się na padocku, zaś stajenni wymieniali ściółkę w boksach. Rozsiodłaliśmy konie i wypuściliśmy je do innych. Weszliśmy zadowoleni do domu.
-Idę się przebrać i coś sprawdzić na komputerze, potem do Ciebie wpadnę – rzuciłam wokaliście.
-Żeby zrobić Ci fryzurę?
-Tak.
-To czekam.
Szybko wspięłam się po schodach. Po wejściu do pokoju rzuciłam klamoty na podłogę i odpaliłam komputer, bo już miałam pewien pomysł odnośnie pierdzielenia się Jareda w domu, żeby się tak nie pierdzielił.
Weszłam na facebooka. Jak zwykle wszystko miałam zapchane: 200 powiadomień, 20 nieodczytanych wiadomości i jedno zaproszenie do znajomych. Kliknęłam w ostatnią rubrykę. Tak, to ta Ania z koncertu zapraszała mnie do znajomych. Ucieszyłam się, że tak szybko mnie znalazła. Od razu zaakceptowałam i sprawdziłam, czy jest online. Była. Napisałam do niej:
„Siema, tu Maja z koncertu. Gdzie teraz jesteś?”
„Witaj! Jeszcze w hotelu siedzę w Andelsie, dopiero jutro wyjeżdżamy”. Szybko odpisała na wiadomość.
„Wiesz, gdzie jest pierogarnia przy Andelsie?”
„Oczywiście! Mają tam całkiem smaczne pierogi”.
„Bądź tam o 18-ej. Dasz radę?”
„Oczywiście! A po co?”
„Obiecaj wpierw, że nikogo ze sobą nie weźmiesz ani nikomu nie powiesz słowa”
„Nie ma sprawy”
„Odwiedzi Cię Jared Leto”
„Nie wierzę…. Naprawdę?! O matko, dziękuję! :)”
„Nie ma sprawy, tylko pamiętaj, że nikt się nie może o tym dowiedzieć. Udanego spotkania!”
„Dziękuję!”
Wyłączyłam szybko facebooka, żeby inni nie zaczęli mnie męczyć rozmową, po czym przebrałam się w ciuchy z rana. Wyszłam z pokoju i weszłam do Jareda. Ten siedział na łóżku w siadzie tureckim i stroił sobie gitarę.
-Słuchaj, mam dla Ciebie bojowe zadanie. – rzuciłam.
Spojrzał na mnie zainteresowany.
-O co chodzi?
-Umówiłam Cię z jedną dziewczyną na 18-ą w pierogerni przy Andelsie.
-Czemu? – chciał mnie znowu zabić.
-Nie morduj mnie, chcę jeszcze żyć, chcę posłuchać nowej płyty… - zażartowałam. – A tak serio, to nie jest byle jaka dziewczyna. Wasza muzyka uratowała jej życie. Porusza się na wózku inwalidzkim, ale to dzięki Wam znalazła ochotę do walki z chorobą, z którą wygrała. Nazywa się Ania i była na wczorajszym koncercie. Czemu Ciebie? Bo to Ty ja uratowałeś, swoim głosem i piosenkami. Zrobisz to dla mnie? Moja mama Cię zawiezie i przywiezie – zrobiłam błagalną minę.
Jared chwilę pomruczał, że on miał inne plany, ale wiedziałam, że się zgodzi zaraz. I faktycznie, po kilku grymasach wybąkał, że może się spotkać z tą biedną dziewczyną, której niby uratował życie. Uśmiechnęłam się do niego. Spojrzałam na zegarek. Matko, już 14-a, a ja jeszcze nic nie zrobiłam!
-Jared, ja lecę, muszę się wykąpać! Wpadnę do Ciebie, to mi stworzysz cudo na głowie.
Wleciałam do swojego pokoju, chcąc pochwycić bieliznę na dzisiejszy wieczór. Przez ścianę słyszałam nieśmiałe dźwięki „Buddhy”. Ambitnie sobie Jared zaczynał. Weszłam do łazienki, napuściłam sobie wodę do wanny, posegregowałam ciuchy, wlałam olejki do wody i weszłam do niej. Pluskałam się pół godziny. Dokładnie umyłam się, 2 razy szorowałam głowę. Kiedy wyszłam i wytarłam się puchowym ręcznikiem oraz spuściłam wodę z wanny, wzięłam balsam i delikatnie, acz stanowczo, wsmarowałam go w ciało. Założyłam bieliznę i szlafrok, umyłam wannę,  zdjęłam ręcznik z włosów, rozczesałam je, ręcznik powiesiłam na kaloryferze, poukładałam kosmetyki na swoich miejscach i wyszłam z zaparowanego pomieszczenia. Weszłam do swojego i wyjęłam z szafy sukienkę. Była prosta, a zarazem miała w sobie coś tajemniczego. Bez ramiączek, sięgała mi do kolan. W dole się delikatnie rozszerzała, dzięki czemu przy kręceniu się podwijała się zadziornie do góry. Tuż przy brzegu sukienki biegł aksamitny cieniutki zielony paseczek. Była wiązana w talii również na zieloną kokardę.
Obok sukienki położyłam moją podwiązkę, cienkie rajstopy, ciut ciemniejsze od mojej karnacji, oraz buty – czarne, gładki czubek, obcas gruby, 7 cm. Puknęłam do ściany Jareda, który właśnie zawodził nad „Alibi”. Usłyszał moje pukanie i przestał grać, po chwili wszedł do mojego pokoju.
-Przygotuj szczotkę, grzebień oraz kilka wsuwek, najlepiej brązowych, pod kolor Twoich włosów – polecił mi wokalista.
Podeszłam do swojego kuferka z akcesoriami do włosów i wyjęłam wskazane rzeczy, po czym położyłam je przed Jaredem. Następnie usiadłam na kanapie, gdzie dosiadł się Jay.
-Usiądź na podłodze, będzie mi łatwiej.
Usiadłam po turecku przed nim, a widząc, ze ma złączone nogi, oparłam się o nie. Wziął moje włosy w swe ręce i zaczął je czesać, upinać i różne rzeczy. Zamknęłam oczy i popadłam w lekką drzemkę, ażeby zregenerować siły przed długą nocą. Po 15 minutach poczułam, że przestał się bawić moimi włosami, więc otworzyłam oczy i rzuciłam:
-Już?
-Oczywiście, możesz podejść do lustra.
Wstałam i ruszyłam ku lustra. Kiedy zobaczyłam swój fryz, krzyknęłam z zachwytu. To było fenomenalne! Jeszcze nigdy nie miałam tak cudownej fryzury na głowie, która idealnie akcentowała mocne strony mojej twarzy, a matowała słabe. Brakowało tylko makijażu…
-Jared, a umiesz malować?
-Noo… tak – zmieszał się. Matko, co się stało? Czyżby chciał być dziewczyną? – Kiedy byłem Rayon, musiałem wszystko sobie robić: makijaż, fryzury… W końcu nabrałem wprawy.
Rayon? No tak, nowy film, który miał lada chwila wejść do kin! Zapomniałam o tym wydarzeniu, na które czekałam od kilku miesięcy, gdyż byłam bardzo ciekawa filmu i jak pójdzie Jaredowi granie transwestyty.
-Zapomniałam… Jak się grało?
-A weź, masakra. Pozbawili mi wszystkich włosów, Nawet łonowych! – poskarżył się.
Parsknęłam śmiechem. Musiało to naprawdę komicznie wyglądać, depilowanie Dziada w miejscach intymnych.. Ten spojrzał na mnie spode łba, co spowodowało u mnie jeszcze większy napad śmiechu. W końcu się opanowałam i wzięłam kosmetyczkę, gdzie zaczęłam szperać w poszukiwaniu podkładu do twarzy, błyszczyku, tuszu do rzęs oraz czarnej kredki. Z tym malowaniem mnie przez Jareda oczywiście żartowałam, umiałam się sama naprawdę dobrze pomalować.


____
Wiem, że nikt nie czyta, więc miłej lektury dla duchów. (:

sobota, 30 marca 2013

10. "-Nie ma sprawy, kocham się ścigać – odparł błogo Jared. "


Postawił przede mną talerz z parującym jedzeniem, gdzie były dodatkowo dwie kanapki posmarowane masłem. Podziękowałam mu i zaczęłam jeść. Musiałam przyznać, że nigdy nie jadłam jajecznicy o takim smaku, która mi bardzo smakowała. Jared sam po chwili przysiadł obok mnie i też zaczął jeść.
-Ładny guz – odezwał się.
-Bardzo go widać? – zamartwiłam się.
-Jeszcze się nie przeglądałaś w lustrze? W sumie też bym się bał… Ogromny i cały czerwony, a na samym jego środku jest czarny strup.
Spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem. Kiedy ten zobaczył moją minę, wybuchnął śmiechem i walnął lekko w ramię.
-Żartowałem. Nie jest widoczny zbytnio, a jak się uczeszesz w odpowiedni sposób, nie będzie tego widać. Musiałabyś tylko – tu wstał i podszedł do mnie – zaczesać to tu – wziął moje niesforne kosmyki i się nimi bawił – to tu, tamto tu, troszkę do tyłu, z boku, tutaj przejechać lokówką, trochę prostownicy, podnieść włosy i będzie.. O, idealnie! – cofnął się parę kroków do tyłu i ocenił swoje dzieło. Chyba był zadowolony, ponieważ lekko się uśmiechnął.
Odważyłam się i podeszłam do lustra, gdzie spojrzałam na siebie. Na głowie wyrosła mi niebywale piękna fryzura. Nie wiedziałam, że Jared potrafi czesać! Włosy zasłaniały guza i uwydatniały moje duże oraz podkreślały rysy twarzy.
-Chyba odwołam fryzjera, skoro Ty umiesz to robić lepiej. – pochwaliłam go.
-Eee tam, ja się na tym nie znam – odparł.
Spojrzałam na niego z lekkim poirytowaniem.
-Jasne, zaś ja nie umiem jeździć konno.
-Dobra dobra, kiedyś byłem na rocznym kursie fryzjerskim, to było chyba przed wydaniem ABL. Kiedy pojeździmy konno?
Spojrzałam na niego i zaczęłam analizować w myślach, czy dałoby radę teraz jechać na godzinną przejażdżkę. W sumie bym zdążyła ze wszystkim, była dopiero 9:30. Wzięłam naczynia i włożyłam je do zlewu, po czym powiedziałam do Leto:
-Za pół godziny masz być pod schodami na dole ubrany do jazdy konnej.
-Nie ma sprawy – rzucił i szybko pobiegł do góry, aby móc się przebrać.
Westchnęłam i również poszłam na górę. Wyjęłam ze swojej szafy bryczesy, oficerki oraz flanelową koszulę, po czym szybko się w dane rzeczy ubrałam. Spięłam włosy w kucyk i poszłam ogarnąć trochę kuchnię.
Kiedy zegar wybił 10, odstawiłam ścierkę i weszłam do przedpokoju. Jared już stał, uśmiechnięty. Był ubrany w białe bryczesy, oficerki oraz w białą koszulkę. W ręku dzierżył palcat oraz rękawiczki.
-A kask gdzie? – spytałam się go, lekko się uśmiechając. Nie sądziłam, że Jay będzie brał ze sobą cały ekwipunek! – I w ogóle co robią Shannon i Tomo? Dziwne, że jeszcze ich nie widziałam.
-Ano, pojechali rano do innego hotelu po tym, jak Twoja mama weszła do ich pokoju i wrzasnęła, że nie życzy sobie orgii pod swoim dachem.
-Orgii? – byłam wstrząśnięta, że takie rzeczy się działy, a ja sobie spokojnie spałam z Jaredem. Miałam tylko nadzieję, że mama nie odkryła, że razem byliśmy w łóżku, co z tego, że pod innymi kołdrami.
-Shannon zadzwonił do burdelu i przyjechały 4 dziewczyny. Byli tak głośno, że aż sam się obudziłem i nie mogłem zasnąć. W sumie nie dziwię się swojej mamie, sam bym się wkurwił, gdyby mi ktoś tak hałasował podczas ciszy nocnej. Więc Twoja mama weszła do ich pokoju, wyprosiła grzecznie dziwki i jak zaczęła wrzeszczeć na chłopaków, to przestała dopiero po 10 minutach. W sumie Tomo tylko patrzył, jak Shannon się rucha, mimo to też mu się oberwało. Poszli spać do Andelsa. Na szczęście, ze złości, Twoja rodzicielka zapomniała zajrzeć do mojego i Twojego pokoju, więc jeszcze tu jestem – uśmiechnął się wokalista.
Westchnęłam. Nie sądziłam, że Shannon byłby zdolny do takich.. zwariowanych rzeczy. W sumie to i lepiej, mama teraz miała 2 gości mniej na głowie. Zresztą co oni tu robili, skoro mieli pokoje w Andelsie? Pewno zapomnieli bądź przyzwyczaili się do tego, iż tu byli za pierwszym razem. Miałam tylko nadzieję, że niczego nie rozwalili. Spojrzałam na Jareda.
-Chodź, idziemy wyszykować konie. Umiesz je oporządzić? - miałam nadzieję, że tego się wcześniej nauczył. Irytowało mnie, że tak mało umiał. Przecież kiedyś nie był sławny, to co, mama wszystko za niego robiła?
-Tak, to była moja ukochana czynność na planie Aleksandra.. - zamyślił się. - Gdzie pojedziemy?
-Najpierw ocenię Twoją umiejętność i pamięć. Mam nadzieję, że będzie to lepiej wyglądać aniżeli w przypadku piosenek - mruknęłam. - Pojeździsz trochę na lonży. Jaką maść najbardziej lubisz? I jeździłeś kiedyś na arabku?
-Lonża, Boże, jak ja ją nienawidziłem - zdenerwował się lekko, żyłka zaczęła mu lekko pulsować. - Siwe, moje ukochane. Jeździłem na arabach, miałem ochotę sobie kiedyś kupić, ale wiesz, trasa, wywiady i to wszystko spowodowało, iż nie mam czasu na takie przyjemności. - westchnął.
Zaczęłam myśleć, że tak naprawdę Jared nie musi być do końca szczęśliwy ze swojego życia. Nie może robić tego, co kocha, nie może się poświęcić przyjemności.. Oczywiście koncerty uznajmy za pracę jego, nie przyjemność, chociaż każdy wiedział, że koncertowanie to pasja Jareda. Konia mieć nie może, ryb się nie nałowi, TV też pewno rzadko ogląda. Dobrze chociaż, że miał swoje dziecko BlackBerry. Chociaż skoro miał teraz dłuższą przerwę, mógł się bardziej zainteresować swoimi miłościami. Ale co, miałby sobie konia rok i zostawiłby go na kilka lat samego? Bo to przecież niemożliwe, aby brał go ze sobą w trasę, zwierzę by umarło z wycieńczenia. Nikt nie lubi przeprowadzać się co chwilę. Trochę mu współczułam tego.
Podeszliśmy do stajni. Była ogromna, z białej cegły zbudowana. W środku środkiem biegł ogromny i przestrzenny korytarz. Po jego dwóch stronach znajdowały się boksy koni, przegrodzone drewnianymi płytami i żelaznymi prętami. Boksy były przestrzenne, wiadomo, hodowano tu bardzo porządne konie. Ściółka była zmieniania raz dziennie. Mieliśmy 3 stajennych, którzy wywozili gnój z boksów. 2 brało za to pieniądze, 3 był jakby w wolontariacie i otrzymywał od nas darmowe jazdy na klaczach, które rzadko sprzedawał ojciec, gdyż to ogiery miały większe branie od klaczy. Oczywiście źrebaki każdej płci były sprzedawane. Na drzwiach boksów były przybite tablice z imieniem, datą urodzenia oraz imionami rodziców danego konia.
Konie były w stajni, za 20 minut stajenni mieli je wypuścić. Podeszliśmy do Gwiazdki, obok której stała 10-letnia siwa klacz o imieniu Gracja - matka mojej klaczy. Na mój widok kasztanka cicho zarżała. Zawsze mnie witała rżeniem. Pokochała mnie, tak samo jak ja ją. Pokazałam Jaredowi jej matkę.
-To jest Gracja, na której będziesz jeździł. Kasztanka to moja Gwiazdka, jej córka. Chodź, weźmiesz sprzęt i ją wyczyścisz.
Jared poszedł za mną, wcześniej lekko poklepawszy swojego wierzchowca po szyi. Weszliśmy do siodlarni, która mieściła się za ostatnim boksem po prawej stronie. W środku były haki, na których leżały siodła z czaprakami (każdy ujeżdżony koń miał swoje własne siodło - tabliczki były przymocowane nad hakami) oraz ogłowia. Pod sprzętem były skrzyneczki z sprzętem do czyszczenia, wiadomo, każdy koń miał swoją. Wskazałam Jaredowi jego przedmioty, po czym wzięłam swoje manatki i wróciłam do boksu. Zawiesiłam siodło i ogłowie na specjalnym drążku, który był umocowany przy drzwiach, po czym weszłam z szczotkami do klaczki. Była w miarę czysta, dlatego wyczyszczenie jej trwało niecałe 5 minut. Stała spokojnie, skubiąc sobie sianko.
-Jak Ci idzie? - rzuciłam.
-Całkiem znośnie. Aaach, kocham ten zapach - zamarzył się wokalista.
Też kochałam stajenny zapach. To była jedna z rzeczy, których nigdy nie wyrzucę z pamięci. Skończyłam czyścić konia i wzięłam się za siodłanie go. Kiedy kończyłam zapinać mu popręg, usłyszałam Jareda:
-Maju.. Mam problem.
-Jaki? - podejrzewałam, że chodziło o siodłanie.
-Nie wiem, jak to siodło założyć.. - czy coś wygrałam? Tak, żółwika z samym sobą. - Pomożesz?
-Nie ma sprawy.
Wyszłam z boksu i weszłam do Gracji. Jared stał lekko zakłopotany z siodłem na ramieniu. Wyglądał dziwnie w tym stroju i w takiej pozie. Przejechałam ręką po grzbiecie konia - była czysta.
-Musisz zarzucić siodło tutaj, na grzbiet konia, potem zsunąć - poinformowałam go.
Zarzucił, po czym zsunął. Poszło mu to idealnie. Nigdzie się czaprak nie podwinął ani żadne rzemyki. Można powiedzieć, iż rzecz została zrobiona perfekcyjnie.
-Teraz zdejmij popręg i zapnij go na pierwsze dziurki, aby koń nam się nie zapoprężył. Nie chciałabym rezygnować z konia pod jazdy, bo za mocno zaciśniesz popręg. Jak z ogłowiem? Dasz sobie radę? - to co, zapowiada się uścisk z dłonią prezesa.
-Nie dam - uśmiechnął się dziecinnie. Czemu on musi mieć taki uroczy uśmieszek? W myślach uścisnęłam sobie dłoń.
-Nie będę Ci teraz tłumaczyć, ponieważ nie mamy zbyt wiele czasu, ale przy najbliższej okazji, jak będziemy mieć więcej czasu, dokładnie Cię poinformuję, co i jak. Idź teraz proszę do siodlarni i znajdź sobie toczek oraz przynieś mi zieloną lonżę i najdłuższego bata, jakiego znajdziesz, musimy sprawdzić Twój poziom jeździecki, czy czegoś nie zapomniałeś, ja tymczasem założę Gracji ogłowie. Aa, i pochowaj swoje szczotki, bo trochę rozrzuciłeś, a w stajni powinien być nienaganny porządek.
Jared bez słowa poszedł zrobić to, co mu kazałam. Gdy założyłam ogłowie (Gracja miała jedno z tych trudniejszych do zakładania: wytok i nachrapnik czyniły, że przy koniu trzeba było siedzieć 5 minut dłużej niż zwykle),  Jared wszedł z toczkiem na głowie oraz z lonżą u batem w lewej ręce. Musiałam powstrzymywać się, aby nie wybuchnąć śmiechem, tak komicznie wyglądał. W końcu nie oponowałam i się roześmiałam.
Ty masz guza - powiedział złośliwe Jared.
No tak... Od razu przestałam się śmiać, tylko lekko westchnęłam.
-Chodź, weźmiesz konia i zaprowadzisz go na ujeżdżalnię, ja tymczasem wezmę od Ciebie moje przyrządy.
Wyszliśmy za stajnię. Swe kroki skierowaliśmy do zabudowanej hali, którą ojciec postawił stosunkowo niedawno ze względu na to, że zimą bywało .. zimno, dodatkowo niewygodnie prowadziło się pokazy bądź lekcje (te rzadko bardzo) w błocie czy wielkich opadów. Hala była ogromna, jedna  tych lepszych, gdzie były miejsc dla pliki podczas ewentualnych pokazów koni czy zawodów (niekiedy porywaliśmy się i robiliśmy takie ciekawe imprezy). Dodatkowo była ogrzewana, co miało niewiele takich hal. Zimą można było spokojnie jeździć w bluzie. Przeważnie włączano wówczas ogrzewanie, które ocieplało halę do 18, 19 stopni. Podłoże było wysypane żółtym piaskiem, a na środku ujeżdżalni znajdowały się przeszkody, które nie były rozłożone, tylko pojedyncze na niewielkie wysokości, do 80 cm max. Do skoków nie używałam Gwiazdki, lecz jednego z ogierów ojca, którego trzeba było właśnie trenować w skokach. Nie przepadałam za tą dyscypliną, wolałam wyścigi bądź ujeżdżenie, bardziej się skłaniałam ku ujeżdżeniu.
-Podciągnij popręg, czas wsiadać na konia - rzuciłam do wokalisty.
Ten, z lekką tremą na twarzy, zrobił to, co mu kazałam, wydłużył sobie strzemiona, złapał się siodła i wsiadł na konia. Trzeba powiedzieć, że zrobił to z wielką elegancją, jaką rzadko się spotyka u jeźdźców, którzy dawno nie uprawiali tego sportu. Przypięłam lonżę do wędzidła, podczas kiedy Jared przygotowywał sobie strzemiona oraz poprawiał wodze. Usiadł na siodle i wziął prawidłowo wodze w swoje ręce.
-Daj łydkę, ruszamy - powiedziałam mu.
Dał delikatnie i Gracja mu ruszyła.
-Gracja jest koniem, który reaguje na wszystkie delikatne ruchy wodzy bądź łydki. Jest jednym z bardziej uzdolnionych koni w Polsce. Kiedy była młodsza, wygrała kilka pucharów Polski w ujeżdżeniu. Obecnie, jeśli tak można powiedzieć, jest na emeryturze, aczkolwiek, jak widzisz, stosujemy ją pod siodło. - opowiedziałam wokaliście krótką historię siwej.
Jared spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i znowu dał łydkę, przyspieszając Grację do kłusa. Spoglądałam na niego, czy dobrze i prawidłowo anglezuje, czy odpowiednio trzyma wodze i łydkę przy koniu. Nie miałam żadnych zastrzeżeń, Jaredowi szło naprawdę dobrze. Po 5 minutach rzekłam:
-Usiądź w siodle, zobaczymy, jak sobie radzisz w kłusie ćwiczebnym.
Leto usiadł w siodle, a ja przyspieszyłam trochę Grację, która z wolnego kłusa przeszła w szybki. I tu był dobry, więc, nic nie mówiąc mu, pogoniłam klacz do galopu. Początkowo Jared trząsł się po całym siodle, ale po złapaniu rytmu doskonale trzymał się kolanami siodła, zaś na jego twarzy wykwitł błogi uśmiech. Postanowiłam więc wydłużyć lonżę na maksymalną długość i znowu pogoniłam konia do szybkiego galopu. Wokalista się lekko zdziwił, ale nadal trzymał się z pełną gracją na koniu. W końcu dałam sobie spokój i kazałam Jaredowi zatrzymać konia. Ten odchylił się, dał łydkę i pociągnął wodze. Gracja przeszła z galopu w kłus, następnie do stępa, aby się w końcu zatrzymać. Podeszłam do klaczy, poklepałam ją po szyi, odpięłam wodze i rzekłam do Leto:
-Nie ma co, jak na długą przerwę to dobrze sobie radzisz. Postępuj trochę, nie przemęczaj konia, ponieważ chciałabym się z Tobą trochę ścigać. Jeszcze nigdy nie miałam okazji ścigać się z Gracją, więc nie wiem, która klacz jest szybsza.
-Nie ma sprawy, kocham się ścigać – odparł błogo Jared.
Ach, ale ten wokalista ma za mną dobrze! Pokręciłam głową i poszłam po swoją klacz, wcześniej odłożywszy bata oraz lonżę na miejscu. Wyprowadziłam klacz na środek hali, wyplątałam strzemiona i wsiadłam. Gwiazdka cicho zarżała, zadowolona, że będziemy jeździć.
-Jedź, jak chcesz, mi daj 5 minut na rozgrzanie konia! – krzyknęłam do Jareda, który oglądał z zaciekawieniem sufit pomieszczenia.
-Nie ma sprawy!
Gwiazdka pod siodłem była koniem bardzo spokojnym i chętnym do współpracy. Nigdy nie sprawiała mi problemów, niczego się nie bała. Jeśli trzeba było, umiała pięknie rozpędzić się do cwału, stanąć dęba, piaffować i różne elementy ujeżdżeniowe. Nigdy nie oddałabym tego konia, był idealny pod mój charakter.
Spojrzałam na Jareda, który właśnie zaczął galopować. Gracja również była chętna do jazdy, wręcz rwała się do szybszego tempa .Jeździec powstrzymywał ją, aby nie puściła się szaleńczym biegiem. Pewno nie chciał jej zmęczyć. Dałam łydkę swojemu koniowi, który ruszył wyciągniętym kłusem. Po 2 okrążeniach przeszłam do galopu. Jako że obie byłyśmy niewyżyte, z normalnego galopu przeszłyśmy w bardzo wyciągnięty, prawie że cwał. Kiedy zobaczyłam, że Jared przed sobą hamuje konia, gwałtownie skręciłam w lewo, by go wyprzedzić, efektem czego było takie wygięcie konia, że musnęłam lekko piasek.
-Łaaaał, takich sztuczek mnie nie uczyli! – zawołał Jared.
-Drobnostka, wyćwiczyłam z nią podczas paru jazd w stylu western – zbagatelizowałam sprawę. – Gotowy?
-Oczywiście!
-To jedziemy!

________________
No i udało się, zdążyłam w marcu wstawić opw. XD Miłego czytania i smacznego jaja ;)