Był właśnie piękny majowy dzień, końcówka miesiąca, kiedy obudził mnie dzwonek sms-a. Zerknęłam szybko. Tak, to Jared. Napisał, żebym jak najszybciej wygramoliła się z łóżka i weszła na stronę Marsów. Marudząc pod nosem, że jest wcześnie i chciałam sobie pospać, wyplątałam się z koca i odpaliłam komputer. Szybko wpisałam dany adres, zastanawiając się, czym chciał mnie zaskoczyć Jay. Kiedy w końcu stronka mi się załadowała, wyskoczyło mi wielkie MARS IS COMING. No w końcu zaczęli ruszać z nową trasą! Kliknęłam na TOUR i nie wierzyłam własnym oczom. Pierwszy koncert miał być w Łodzi za miesiąc! Szybko wbiłam na facebooka. Jeszcze nie było spamu, ludzie albo spali albo nie przeglądali regularnie stron www Marsów. W sumie im się nie dziwiłam, ja też olewałam od niedawna strony www, wolałam zaufać tt czy fb. Spojrzałam w czat. Akurat był dostępny dyrektor Live Nation Polska (ach te znajomości..!). Napisałam więc do niego, czy wie coś na temat koncertu. Odpowiedział szybko, że owszem, jest to potwierdzona informacja, którą ogłoszą jutro o 12-ej, a sprzedaż ruszy dzień po ogłoszeniu koncertu. Podziękowałam mu za informacje oraz że znowu wziął Marsów pod swoje skrzydła. Odpisał, że to dla niego wielka przyjemność. Zawibrował mi telefon. Porwałam go w łapy i odczytałam sms-a od Jareda: "Ty oczywiście masz M&G plus pakiet VIP. Twój dom dla mnie będzie dostępny na 3 dni i dwie noce? Shannon oraz Tomo do Andelsa idą". Odpisałam mu, że zawsze może do mnie wpaść, przecież sam wiedział. Rzuciłam telefon na łóżko i zaczęłam wrzeszczeć. Znowu zobaczę ich w akcji!
-Maju, wszystko w porządku? - zawołała z dołu mama.
-Oczywiście, to tylko Marsy do Polski wracają! - odwrzasnęłam jej, skacząc po całym pokoju.
Po paru minutach ogarnęłam się i poszłam do łazienki, ażeby się przebrać w rzeczy stajenne, bo dzisiaj w planach miałam trenowanie nowego konia w tzw. naturalu, czyli bez siodła i ogłowia. Był już ujeżdżony i miał parę terenów za sobą, na których był bardzo spokojny. Tato powiedział, że jak go dobrze ujeżdżę w naturalu, wpadnie mi trochę kasy, a wiadomo, pieniądze piechotą nie chodzą. I chociaż nigdy nie narzekałam na brak pieniędzy, fajnie byłoby trzymać w garści te swoje, przez siebie zapracowane. Nawet wiedziałam, na co chcę je wydać, więc miałam tylko miesiąc na ujeżdżenie konia.
Zeszłam na dół, porwałam kanapkę w dłonie, pożegnałam się z mamą, która szła na miasto, i pognałam do stajni. Koń nazywał się Szatan i był ogierem pełnej krwi angielskiej (w końcu jakaś odmiana!). Był masywny i pięknie wyrzeźbiony, i duży, bardzo duży w porównaniu do arabów. Maści był kasztanowatej. Wzięłam go na ujeżdżalnię i jako że postanowiłam pójść na hardkora, wskoczyłam po prostu na niego. Koń stał lekko zdezorientowany, ale ruszył kiedy go pogoniłam łydkami. Efektem końcowym miało być nieużywanie wobec konia żadnej siły, gdzie dopuszczalne były tylko lekkie klepnięcia.
Po 2 godzinach pracy z koniem opanowałam z nim skręty w lewo i prawo na dany znak. Zmordowana wróciłam na górę. Byłam sama w domu: tata w pracy, mama na mieście, siostra w szkole. Zrzuciłam z siebie ciuchy w łazience i w bieliźnie zawędrowałam do pokoju. Zerknęłam na telefon. 50 nieodebranych połączeń od Jareda. Tego to żółć na mózg padła? Przecież wiedział, że mam na głowie ujeżdżanie konia... Oddzwoniłam.
-No czego chcesz? - rzuciłam od razu w słuchawkę, bo odebrał po pierwszym sygnale.
-Myślałem, że łeb sobie rozbiłaś i panikowałem! - darł mi się do słuchawki Jared. Co mu się tak nagle zawidziło o mnie martwić.
-Umiem sobie sama poradzić w tym życiu - burknęłam.
I w takim tonie przegadaliśmy dobre 2 godziny. Kiedy poczułam, że mi zimno, przypomniałam sobie, że nadal siedzę w bieliźnie, więc powiedziałam krótkie "pa" Jaredowi i się rozłączyłam. Wzięłam strój kąpielowy, przebrałam się w go i poszłam popływać, myśląc o tym, co mnie czeka za miesiąc, i jakie plany na później mam, po koncercie, czy mi się uda je zrealizować tak, jakbym chciała to zrobić. Dobrze, że nie będę się biła o głupie M&G, ba, nawet ktoś zyska na tym. Wyszłam z basenu i wbiłam na komputer, wcześniej wytarta i ubrana w normalne już ubrania. Nadal cisza, nikt nie przeglądał strony Marsów. W sumie i lepiej dla LNP, że będą mieli efekt zaskoczenia dnia jutrzejszego. Uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam załatwiać swoje sprawy na mieście.
Minął miesiąc. Właśnie znowu stałam na lotnisku, czekając na Jareda, który przylatywał do Polski dzień wcześniej niż reszta teamu. Bilety do Atlas Areny poszły w ciągu 5 dni, licząc wszystkie trybuny, Goldeny, i, oczywiście, całą płytę. Wszyscy się jarali, nikt nie mógł się doczekać jutrzejszego dnia. Za 10 minut miał lądować samolot Jareda. Miałam na głowie czapkę i ciemne okulary, dlatego nie rozpoznała mnie grupka znajomych mi osób z Echelonu, które przechodziły koło mnie. Zastanowiło mnie, co one tu robią, po czym nagle zaczęło coraz więcej przychodzić ludu, głównie dziewczyn, tfu, prawie wszystkie to były dziewczyny, z durnowatymi kartkami typu "WITAJ JARED W POLSCE!". Wszystkie się śmiały, a jedna śmiała nawet głośno się chwalić, jak ją Jared ruchał po koncercie parę miesięcy temu. Hmm, ciekawe, czyżby Leto miał zaginionego w akcji bliźniaka? Nie spodobał mi się ten zlot fanek, a nie miałam pojęcia, co robić. Wnet olśniło mnie. Wysłałam sms-a do Jareda, żeby nie wychodził od razu z samolotu, tylko kiedy dam mu znać, poszłam do pana, który obsługiwał walizki, żeby wysłał Jayową pod wskazany adres, pobiegłam w stronę auta, odpaliłam silnik i podjechałam przed pas startowy. Wiedziałam, że mam tylko 5 minut, dopóki policja i straż mnie nie złapie, ale samolot już znajdował się na pasie a ludzie zaczęli pomału z niego wychodzić. Z budynku wyrwał się tłum piszczących nastolatek. Do kurwy nędzy, jak staranowały tą ochronę? Spojrzałam już 5 kogutów za sobą, które zwolniły, widząc tłum na płycie. Nie wiedzieli, co mają robić. Wykorzystałam ich dezorientację, i, podjeżdżając pod samolot, zadzwoniłam do Jareda.
-Co się dzieje, czemu tu jest policja? - Jay się przeraził.
-Nie marudź tylko szybko wysiadaj z samolotu i wskakuj do auta, za 10 sekund jestem pod schodami! - rozłączyłam się i docisnęłam gaz. Zbliżałam się, kiedy wyskoczył Jared z samolotu. Zahamowałam z piskiem opon i otworzyłam mu drzwi. Szybko się wgramolił do środka i ruszyliśmy z piskiem opon. Zatrzymanie się spowodowało, ze policja prawie mnie otoczyła, ale szybko znalazłam lukę wśród ich okręgu i wymsknęłam się nim, jadąc ponad 180 km/h. Gwałtownie skręciłam w autostradę, która w ogóle nie prowadziła do domu, ale na boczny zjazd, który prowadził do mnie wśród leśnych dróg i bardzo gęstych koron drzew.
-Siema. - rzuciłam Jaredowi, kiedy znaleźliśmy się w miarę bezpiecznej sytuacji.
-Niezłe przywitanie, ale proszę Cię, ostrzeż na przyszłość - odpowiedział rozbawiony Jared. - Czemu tak zrobiłaś?
-Wściekłe fan girlsy.
W końcu miałam okazję mu się przyjrzeć z bliska. Przytył lekko na policzkach, co dodało mu sporo urody. Zapuścił sobie włosy do ramion i się z lekka opalił. Wyglądał lepiej niż przy pierwszym spotkaniu. Na jego twarzy gościł ogromny banan. Mi tam do śmiechu nie było, bo jak zarejestrowali mój wybryk, będę musiała się potem gęsto tłumaczyć przed ojcem. No ale czego się nie robi dla ratowania przyjaciela, który jest bliski memu sercu? Zrozumieją, że inaczej na pewno bym nie postąpiła.
-Przypomnij mi jutro, żebym nie zeskakiwał ze sceny - westchnął Jared, przypominając sobie, co się działo po jego ostatniej wizycie w Polsce.
-Ochrona jest, więc nic Ci się nie stanie, o to się nie martw - pocieszyłam go. - Bagaż powinien niedługo przyjechać do domu. Więc jaką rolę masz dla mnie na jutro?
Jared rozszerzył swoje zęby w wielkim uśmiechu, a mi automatycznie w sercu zrobiło się cieplej.
-Będziesz nadzorować M&G, a potem na scenie możesz się pałętać, wszędzie w sumie. Dostaniesz specjalne badge, takie same, jakie my dostajemy. - powiedział.
-Ooo, to spoko, w końcu nie będę się tak mega nudzić. No to wysiadamy! - rzuciłam, kiedy już dojechaliśmy pod mój dom.
Kiedy wysiadłam, zauważyłam, że jedzie do nas białe auto z lotniska. Rzuciłam Jaredowi, żeby się schował za auto (no bo, kurde, nawet tam FG mogły się wcisnąć). Na szczęście wysiadł tylko sam facet z walizką Jareda. Podszedł do mnie, kazał mi podpisać dokument, że walizka dotarła, i odjechał do siebie na lotnisko.
-Ooo, walizeczka! - rzucił się na walizkę Jay.
-Oo, Jared - mruknęłam ironicznie. Jay się na mnie spojrzał ze zdziwieniem. - No co, jakoś za specjalnie się ze mną nie przywitałaś - rzuciłam oskarżycielskim tonem.
Jared stał jak głupi przez parę sekund na chodniku, nie wiedząc, co ma zrobić, ale w końcu rzucił walizkę, porwał mnie w ramiona i zaczął mocno do siebie przytulać. Zrobiło mi się słabo i duszno, nie mogłam za bardzo oddychać.
-Siema siema, Maju! Jak ja Cię dawno nie widziałem! - rzucał wesoło.
-Du..sisz - wyrzuciłam ledwo z siebie.
W końcu mnie puścił. Z trudem złapałam powietrze. Bolały mnie wszystkie żebra.
-Stary, nie rób mi tego więcej, wszystko mnie boli - jęknęłam.
Znowu mnie przytulił, ale zrobić to teraz tak ciepło, delikatnie, tak... inaczej. W moim sercu wybuchł żar. Kurwa, miało do tego nie dojść! Szybko odrzuciłam potencjalnie zagrażające naszej przyjaźni myśli, ażeby być czysta i nie mieć potem złamanego serca bądź żalu do niego, że postąpił tak, a nie inaczej. Przede wszystkim jednak nie chciałam dopuszczać nadziei, że potem mogłoby być coś więcej.
-Zajmuję stary pokój? - zagadał wokalista.
-Wiadomo, trochę przemeblowałam, ale wiesz, że lubię to robić - uśmiechnęłam się do niego.
-Nie ma sprawy, przecież to ja jestem Twoim gościem i muszę się podporządkować Twojej woli - zaśmiał się.
Wspięliśmy się po schodach na górę. Tym razem w domu nikogo nie było, bo rodzinka pojechała na wakacje i mieli wrócić dopiero za tydzień, ale oczywiście wiedzieli, że będę gościła Jareda. Na stoliku pikała poczta głosowa z telefonu domowego. Ciekawa, odsłuchałam. W streszczeniu dzwonił do mnie komendant z miejscowej policji i powiedział, że dawno miałabym założoną sprawę w sądzie, ale kiedy zobaczył, co się dzieje, że tym razem mi daruje, ale mam uważać następnym razem, bo tak łatwo mi już nie ujdzie, nie puści mi płazem mój kolejny wybryk. He he, jednak szczęście mi dzisiaj sprzyjało.
-Masz dla mnie jakiś identyfikator czy coś? - zapytałam się go.
-Mam, ale musimy najpierw pojechać do Atlas Areny i poprosić ich tam, zeby mi dali potrzebne badge, skoczymy potem do Andelsa, zostawisz je dla chłopaków, a ja poczekam w aucie.
-Dyrektor? - mruknęłam.
-Nie tylko, sądzę, że będą tam wściekłe fanki na mnie czatowały.
O tym nie pomyślałam. W sumie i racja, szybko się uczył odnośnie polskiej mentalności.
-Nie ma sprawy, kiedy jedziemy do Areny? - zapytałam się go.
-Zjedzmy coś, dobrze? Bo umieram z głodu - jakby na potwierdzenie tych słów z jego brzucha wydostało się donośne burczenie.
Zeszliśmy na dół i przygotowałam szybki posiłek, który zjedliśmy w milczeniu, oglądając MTV Rock, nasz ulubiony kanał muzyczny z teledyskami największych gwiazd rocka. Wrzuciłam talerze do zmywarki i wsiedliśmy do auta. Podczas rozmowy rozmawialiśmy o tym, co nie zostało powiedziane przez telefon z braku czasu czy też miejsca znajdowania się każdego z nas, gdzie np. dyskrecja czy intymność nie były w pełni zachowane. Uzupełnialiśmy informacje o sobie, dzięki czemu mogliśmy się coraz lepiej rozumieć. W końcu to była ta chwila, której zabrakło przy naszym ostatnim spokoju. Mogliśmy się wygadać, wyśmiać, zwierzyć. Choć podróż była krótka, dowiedziałam się bardzo dużo rzeczy o Jaredzie.
Dojechaliśmy do celu. Wysiadłam z Jaredem i skierowaliśmy się na dół, gdzie była ochrona już, ponieważ w środku pracowali nad ustawieniem sceny Marsowej.
-Ktoś wy? - spytał się nas znajomy głos. Spojrzałam na lewo. Tak, to był ochroniarz, który mnie zaprowadził do dyrektora Atlas Areny.
-Mnie chyba znasz, a to jest Jared Leto - rzuciłam wesoło. Ochroniarz mnie rozpoznał, bo się uśmiechnął i przepuścił nas bez słowa.
Wewnątrz Areny skierowaliśmy się w to samo miejsce, gdzie szłam wcześniej.
-Łaaa, scena jak z FY - Jared się zachwycił korytarzem, na który i ja wcześniej zwróciłam uwagę.
-Noo, ten korytarz jest boski - potwierdziłam jego zachwyt.
Doszliśmy do drzwi i zapukałam. Dyrektor podszedł do nich i je szeroko otworzył.
-Dzień dobry, państwo w jakiej sprawie? - zapytał się na szczęście po angielsku.
-Jestem Jared Leto i przyszedłem po badże dla siebie i swojej ekipy - panowie uścisnęli sobie dłonie (dyrektor też się przedstawił) i usiedliśmy w wygodnych fotelach.
-Nie ma sprawy, zaraz panu dam - wyjął kluczyki, otworzył jedną z wielu szafek i wyjął z niej plik badży.
-Dziękuję bardzo, w sprawie pieniężnej proszę do menagera - Jay puścił oczko do dyrektora.
-N.. nie ma spr-sprawy - zająknął się dyrektor, jakby i na niego zadziałał osobisty czar Jay'a. Nie wierzyłam nigdy, żeby na facetów działał, a tu taka niespodzianka! Doprawdy, byłam w ogromnym szoku. To oznaczało, że Jared mógł naprawdę każdego owinąć wokół swojego palca! Na mnie też zaczynał działać jego urok, co w ogóle mnie nie zadowalało, wręcz przerażało.. No cóż, trzeba się wziąć w garść i nie myśleć o tym za dużo, a może samo przejdzie.
Wstaliśmy z krzeseł, żegnając się z dyrektorem. Przy wyjściu Jared pochwycił mnie za rękę i zaprowadził na płytę. Właśnie montowali wielką triadę na scenie.
-Widzę, że zostajecie przy starej - uśmiechnęłam się.
-Wiadomo, ciężko jest zrobić lewitującą triadę - zaśmiał się Leto.
-Przy dzisiejszej technice to wszytko się da zrobić.
Jared spojrzał na mnie badawczo. Czemu się tak na mnie patrzy?! O co mu chodzi? Nie chciałam wiedzieć. Wcale mi się do tego nie spieszyło.
-W sumie i racja, ale wolę zostać przy klasycznej triadzie - zamyślił się. - To co, jedziemy do Andelsa, ażeby załatwić te badże i mieć robotę na dzień dzisiejszy z głowy?
-Nie ma sprawy, chodź do auta. Scena prezentuje się wspaniale! - westchnęłam, po czym odwróciliśmy się i podążyliśmy w kierunku wyjścia.
______
Nadrobiłam, ale nadal jestem tylko 2 rozdziałami do przodu. Nie wiem, czy jest sens publikowania tego nadal, bo nikt nie komentuje, nikt nie czyta... :c