wtorek, 3 września 2013

15. "Uśmiechając się pod nosem wrzuciłam zdjęcia na twittera. Ale fani będą mieli ubaw! "

Wsiedliśmy do pojazdu i ruszyliśmy pomalutku z powodu korków w stronę słynnego łódzkiego hotelu. Podczas jazdy usłyszałam lekkie chrapanie dobywające się z mojej prawej strony, więc zerknęłam, żeby się upewnić - Jared spokojnie sobie spał, mając otwarte szeroko usta. Jako że staliśmy za długim sznurkiem samochodów, sięgnęłam do jego kieszeni i wyjęłam jego telefon. Kiedy odblokowałam go, na tapecie zobaczyłam... siebie. W ogóle tego zdjęcia nie znałam, musiało być robione z ukradka podczas kąpieli w basenie. Przeraziłam się, kiedy je ujrzałam. Co to miało znaczyć? Już chciałam go budzić, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili, przypominając sobie, że telefony były naszą własnością, której naruszać nie mieliśmy. Nie chciałam wpaść przed Jaredem (w sumie to zapomniałam o tej nietykalności, bo chciałam mu tylko zrobić zdjęcie i wstawić na jego twittera), więc nie potrząsnęłam nim, tylko się odsunęłam do tyłu i włączyłam aparat. Uśmiechając się pod nosem wrzuciłam zdjęcia na twittera. Ale fani będą mieli ubaw! Korciło mnie, aby przejrzeć jego zdjęcia, ale z drugiej strony nie byłam w stanie tego zrobić, więc odłożyłam telefon Jareda tam, gdzie poprzednio się znajdował. Kiedy położyłam ręce z powrotem na kierownicę, korkociąg przede mną w końcu ruszył. Bez problemu dojechałam już do Andelsa, gdzie zaparkowałam. Widząc, że Jay nadal smacznie chrapie, wzięłam z tylnej kieszeni czapkę i okulary, założyłam mu je oraz lekko wyszarpnęłam z jego objęć torbę z badżami. Wysiadłam z auta i zamknęłam je na klucz, zostawiając Jaredowi informację, że znajduję się w hotelu i zaraz wrócę.
Weszłam do hotelowego holu. Niespokojnie się rozejrzałam, ale nie zauważyłam fanek Marsów, więc bardziej pewnym krokiem ruszyłam w stronę recepcji, gdzie skierowali mnie do niedużego gabinetu mieszczącego się niedaleko holu głównego, czyli do dyrektora tego całego budynku. Zapukałam w drzwi, które otworzył mi dyrektor hotelu.
Po 15 minutach wszystko było ustalone, więc mogłam spokojnie wrócić do auta, niosąc 2 badże, które zapomniał wyjąć Jay: dla mnie i dla niego. Kiedy wsiadłam, Jared był przekręcony w drugą stronę i nadal smacznie spał. Chyba miał męczącą podróż. Westchnęłam cicho, odpaliłam auto i pojechałam w kierunku swojego domu.
Po 20 minutach zaczęłam lekko potrząsać mężczyzną, ponieważ zbliżaliśmy się do chałupy. Wzdrygnął się i zadał pytanie:
-Gdzie jesteśmy?
-Na pokładzie rakiety, za 13 sekund podchodzimy do lądowania na Słońcu, możesz zdjąć swoją ochronę przed promieniowaniem - zakomunikowałam głosem zaprogramowanego robota.
-A tak naprawdę? - Jay nie mógł się połapać.
-Przed moim domem, tępaku..- mruknęłam. - Zdejmuj te klamoty, które masz na twarzy, i wbijaj w moje skromne progi, jutro ważny dzień dla PE!
-No tak.. - przeciągnął się i głośno ziewnął. - Robisz kolację?
-Założę się, że na górze mamy już kanapki, poprosiłam gosposię, aby nam zrobiła i zostawiła. - nagle dotarło do mnie, że w domu będziemy praktycznie sami, bo gosposia na noc wracała zawsze do swojego domu. - Wiesz, że będziemy sami? - rzuciłam do niego, kiedy przekroczyliśmy próg drzwi i właśnie szliśmy schodami na górę.
-Robimy imprezę? - ucieszył się.
Jęknęłam. Przecież wiedział, że nienawidzę tego typu imprez! Każde zaproszenie do dyskoteki czy na prywatkę automatycznie odrzucałam, gdzie wiedziałam, iż będą tańce, alkohol, papierosy i czasami narkotyki. Wówczas zauważyłam, że Jared się szeroko uśmiecha. Z fochem grzmotnęłam go w ramię, nie za mocno, byleby tylko poczuł, że jestem zła na niego. Ten mnie pociągnął w pasie i wturlał dosłownie na nasze piętro (znajdowaliśmy się na przedostatnim stopniu już), gdzie potoczyliśmy się kilka metrów, zbierając po sobie wszystkie pyłki i włoski, a przy okazji wzbijając lekkie obłoczki kurzu. W końcu zatrzymaliśmy się, ja leżałam plecami na podłodze a on się pochylał niecałe 10 cm nad moją twarzą. Nasze śmiechy umilkły, oddechy się ze sobą zmieszały, patrzyliśmy się w oczy. Poczułam, jak zaczynają mnie piec policzki, a w okolicach brzucha zaczęły fruwać motyle. Ach, to jego spojrzenie, dosłownie przenikało mnie całą, chłonęło mnie łapczywie, poznawało każdy milimetr mojej twarzy. Przygryzłam lekko wargę, zahipnotyzowana, ale po chwili mózg wykrzyczał jedno wielkie NIE!!!!, kiedy zauważył, że twarz Jareda zaczęła się niebezpiecznie ku mnie przybliżać. Szybko popchnęłam Jareda i się odwróciliśmy o 180 stopni, że to ja byłam na górze. Usiadłam na jego brzuchu i krzyknęłam głośno:
-WYGRAŁAM!!! - po czym sie zerwałam na nogi i stanęłam przed wejściem do swojego pokoju.
Jared też się podniósł. Przez ułamek sekundy zobaczyłam na jego twarzy wyraz rozczarowania, zawiedzenia, smutku i żałości, ale od razu przybrał swój uśmiech i rzekł:
-Tym razem oddaję Ci 1-e miejsce, ale następnym razem już tak łatwo Ci nie pójdzie - i uśmiechnął się szerzej.
-To co, może konkurs na granie na gitarze, kto lepiej zagra? - zaproponowałam mu.
-Nie ma sprawy, a gdzie?
-W moim pokoju, wiadomo! Chodź - otworzyłam drzwi i weszliśmy do moich 4 ścian. Włączyłam płytę do PS3, podłączyłam dwie gitary i dałam jedną Jaredowi, a swoją założyłam na bark. - Z czym lecimy najpierw?
-Masz cos od Nirvany? - rzucił.
-Pewnie! Tak nisko zaczynasz? Pfff!
Zaczęliśmy się pojedynkować. Najpierw przeleciała Nirvana, potem AC/DC, Metallica, GNR, Linkin Park, RHCP, nawet Marsy się znalazły. Przed ostatnią piosenką w rundzie mieliśmy taką samą ilość punktów. Postanowiłam więc wrzucić Luxtorpedę, bo oni mieli naprawdę trudne momenty czasami, na szczęście Litza poduczył mnie w paru kwestiach i wiedziałam, że wygram. I bezproblemowo zagrałam najtrudniejszy moment, podczas kiedy Jared po prostu odłożył gitarę i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Po skończonym turnieju wygrałam z nim ponad 100 punktami przewagi.
-Ale że jak Ty się tego nauczyłaś? - Jay był pod wrażeniem.
-Uczył mnie sam założyciel tego zespołu, który gra te kwestie, więc ciężko byłoby nie zagrać tego prawidłowo. - zaburczało mi w brzuchu, więc się rozejrzałam. Na biurku stał wielki talerz z kanapkami. - Chodź, najemy się w końcu!
Chwyciliśmy kanapki w łapy i usiedliśmy w siadzie krzyżnym. Nie bałam się tego, że Jared mógł mnie w każdej chwili pocałować, wiedziałam, że nie jest do tego psychicznie zdolny, zwłaszcza kiedy dałam mu stanowczy znak, że się na to nie zgadzam. Nie chciałam psuć tej przyjaźni między nami, wolałam, żeby było tak jak było do tej pory. Jared nie poruszał tematu, co się działo kilkadziesiąt minut temu wcześniej, a mi było to bardzo na rękę. Nie lubiłam rozmawiać na tematy, które mnie krępowały. Wiedziałam, że coś czuję do niego, i wiedziałam, że ze wzajemnością, ale nie chciałam dawać naszemu związkowi chociaż cienia szansy. Mimo to mój plan, który wymyśliłam po wyjeździe Jareda, był nadal aktualny, i tylko czekałam, jak się skończy koncert, aby go wcielić w życie. Wtedy mogło się dziać wszystko, nie chciałam po prostu robić szumu przed koncertem.
Zjedliśmy kanapki i trochę porozmawialiśmy. Czułam, że między nami jest jakaś sztywna bariera, i taka nienaturalna atmosfera w pokoju, więc, chcąc to rozluzować, położyłam delikatnie głowę na ramieniu Jareda. Ten początkowo cały się spiął, ale po chwili rozluźnił się i mnie objął czule, ale jak przyjaciel, nie chłopak. Znowu zabawiliśmy się w wymianę informacji między nami. Dowiedziałam się, co Jared robił od wyjazdu z mojego domu ze wszystkimi szczegółami. Sama też mu opowiedziałam o piknikach, maturach i koniu, nad którym niedawno skończyłam trening w stylu natural. Byłam ogromnie zadowolona z tego, że nauczyliśmy się tylu rzeczy, i jednocześnie smutno mi było, że musimy się rozstać, ponieważ był to naprawdę mądry koń, który bardzo szybko się uczył. Efektem końcowym było skakanie na nim 160 cm bez niczego, piaff, dębowanie i jeszcze parę innych sztuczek oraz 10 000 złotych w kieszeni. Cieszyłam się, że aż tyle zarobiłam za ujeżdżenie konia, w końcu dla mnie to była czysta przyjemność pracować z tak dobrym koniem.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła już 3 w nocy! Nie mogłam uwierzyć, że rozmawialiśmy ze sobą aż 6 godzin. Poczułam uścisk w pęcherzu. No tak, w końcu tak się zatraciłam w rozmowie, że zapomniałam o potrzebach fizjologicznych człowieka. Wysunęłam się z objęć Jaya i wstałam, otrzepując sobie tyłek z przyzwyczajenia.
-A Ty gdzie? - Jay był zdziwiony.
-Spójrz na godzinę. Do kibla muszę - rzuciłam.
-Wielkie nieba, to już 3-a jest?! Ja mam koncert, powinienem być wypoczęty! - rzucił przerażonym głosem.
Parsknęłam śmiechem, a młodszy Leto popatrzył na mnie z poirytowaniem.
-Szybko się obudziłeś - śmiałam się dalej.
-Bo urządzę bitwę na poduszki!
-Jutro masz koncert.
-Kurwa - rzucił pod nosem. - Idę spać! - i wybiegł z pokoju do swojego.
Pokręciłam głową i udałam się do łazienki. Załatwiłam się, wzięłam prysznic i założyłam pidżamę, po czym wróciłam do swojego pokoju. Szybko rozebrałam łóżko, ogarnęłam mniej więcej pokój i rzuciłam się na łóżko, nastawiając zegar na dziesiątą. Gdybym tego nie zrobiła, na pewno obudziłabym się w późne popołudnie, co zawsze mi się zdarzało po zbyt długim siedzeniu przed komputerem. No ale kiedy miałam nadrabiać zaległości, skoro w dzień praktycznie cały czas w stajni siedziałam bądź jeździłam na koncerty Luxtorpedy? Tak, moje życie było bardzo barwne koncertowo, zaliczałam prawie każdy ich koncert. Ludzie żartowali, że powinnam była prowadzić listę koncertów, na których nie byłam, co zaczynałam coraz częściej brać na poważnie, gdyż nudziło mnie wpisywanie co chwila nowych cyferek w swoim podpisie, a podobno był limit na ilość znaków. Jak dosięgnę go, wówczas pomyślę nad zmianą strategii w swoim podpisie. Na razie dalej brnęłam w wpisywaniu numerków zaliczonych koncertów.
Zasnęłam. Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami w moim pokoju. Nagle ktoś się zwalił obok mnie na łóżko. Wzdrygnęłam się.
-Spokojnie, to tylko ja, nie chciałem Cię budzić, a boję się spać sam - wymruczał Leto do mojego ucha.
Odetchnęłam z ulgą. Trochę mnie przestraszył, nie lubiłam takich niespodzianek.
-Jasne, boisz, po prostu chciałeś być obok mnie - powiedziałam zaspanym głosem.
Jared nic nie odpowiedział, tylko przytulił się do mnie mocno. Westchnęłam i od razu zasnęłam, nie mając siły na żadne reakcje. Nie przeszkadzała mi pozycja, w jakiej spałam, wręcz przeciwnie, czułam się dzięki niej bezpieczniej.

Obudziło mnie głośne "Odjedź stąd RAUS!" z telefonu. No tak, ten mój budzik zawsze potrafi postawić na nogi. Sięgnęłam ręką i go wyciszyłam. Wynurzyłam się z objęć Jareda i odwróciłam się twarzą w jego stronę. Ten, mimo głośnego dzwonka, nadal spał. Wyglądał tak uroczo... Niewiele myśląc, pochyliłam się nad nim i musnęłam wargami jego czoło, po czym wstałam z łóżka. Narzuciłam na siebie szlafrok i zeszłam na dół, do kuchni. W pomieszczeniu kręciła się już gosposia.
-Dzień dobry, pani Wandziu - przywitałam się.
-No cześć, Maju! Jakieś specjalne życzenia co do śniadania? - uśmiechnęła się do mnie.
-Tak, dwie mocne kawy niesłodzone oraz jedna kanapka iście wegańska, druga to co zwykle dla mnie. Dzisiaj i jutro już nie będzie musiała pani przychodzić, dam radę, w końcu i tak nikogo nie będzie w domu - rzuciłam.
-Oczywiście, nie ma sprawy. - odpowiedziała gosposia i zabrała się do szykowania nam śniadania. Ja tymczasem odpaliłam laptopa, który był w salonie, i zerknęłam na fejsa. Wyciekły już do sieci foty, jak siedzę to w swoim aucie i podjeżdżam pod samolot. Jakie szczęście, ze na żadnym zdjęciu nie uchwycono numerów rejestracyjnych! Znowu miałam na fejsbuku mnóstwo powiadomień, zaproszeń do znajomych oraz prywatnych wiadomości. Będzie trzeba w końcu usunąć konto i założyć fanpage, mimo że żadna ze mnie gwiazda, jednakże irytowały mnie te powiadomienia i wszechstronny spam. Albo przyjmę taktykę Litzy i założę zupełnie fikcyjne konto, o którym będą wiedzieli tylko najbliżsi mi znajomi. W sumie nie wiem, czy to byłby dobry pomysł, gdyż Litza już 3 razy musiał usuwać i zakładać od nowa swoje konta, bo ludzie jakimś cudem za każdym razem go odnajdywali. Teraz nazywał się Daaron Black (śmieszyła mnie bardzo ta nazwa, sam mi powiedział, że to był wymysł jego wnuczka, którego wręcz ubóstwia, bo to jego pierwszy, i na razie, ostatni wnuczek) i trzymał się z tym kontem już ponad 7 miesięcy, co było absolutnym rekordem, porównując poprzednie konta.
-Śniadanie zrobione. Zanieść Ci na górę? - wyrwała mnie z zamyślenia pani Wandzia.
-Nie, dziękuję, poradzę sobie. Miłego dnia!
-Wzajemnie!
Wzięłam tacę z posiłkiem w ręce i zaczęłam mozolną wspinaczkę po schodach, co było trudne, ponieważ musiałam tak zachować równowagę, aby nie wylać dwóch kubków po czubki wypełnionych kawą. Popatrzyłam na śniadanie Jareda i znalazłam tam pomidory, kiełki, rzodkiewkę, ogórek, szczypiorek, sałatę oraz specjalny chleb dla weganów. Ech, Jared mógłby przejść na wegetarianizm, byłoby mu i innym łatwiej! Ale jak się uprze, tak nie odwołasz go od tego pomysłu. Już niejeden raz przekonałam się o uporze młodszego Leto.
Weszłam do pokoju i postawiłam śniadanie na biurku. Dochodziła 10:30, a Jared nadal spał. Usłyszałam ciche wibracje wydobywające się z pokoju obok, więc poszłam tam i wzięłam w ręce dziecko Jareda - BlackBerry. Dzwonił Shann.
-Cześć Shann, Twój brat jeszcze śpi. - odebrałam.
-Maju, miło Cię znowu słyszeć! Obudź go i powiedz, że mamy problem. - warknął.
-Co się dzieje? - trochę się zdenerwowałam.
-Pieprzone fanki stoją przed wszystkimi przejściami Andelsa i nie chcą nas wypuścić na próbę, domagając się pilnie mojego uroczego brata.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem. To musiało naprawdę komicznie wyglądać, Shann i reszta zespołu uwięziona przez fanki!
-Mówiliście to ochronie?
-Wiadomo, i przestań się śmiać, bo od godziny próbuję wyjść zapalić, a one wyglądają, jakby się miały na nas rzucić. Ratuj! - krzyknął wręcz błagalnym tonem.
-Coś wymyślę, dzwoń na mój numer, bo księżniczka jeszcze śpi - rozłączyłam się i, nie patrząc na tapetę, zablokowałam klawiaturę. W tym momencie w drzwiach do swojej sypialni stanął zaspany Jared.
-O, tu jesteś, widziałem na stole.. - i tu przerwał, kiedy zobaczył, że ściskam w dłoni jego telefon. - Ty.. Ty to przeglądałaś, co tam jest?! - prawie krzyknął.
Na jego twarzy malował się wstyd, upokorzenie, nienawiść i lęk. Matko, co on tam ukrywa? Szybko postanowiłam powiedzieć prawdę.
-Shannon dzwonił, mówił, że jest uwięziony w hotelu, a co do tapety, to jeszcze pogadamy, i tak by się wydało. I nie, nie przeglądałam Twoich plików, nie lubię grzebać w nie swoich rzeczach - rzuciłam i oddałam mu telefon.
Ten sprawdził, czy nadal ma to, co mieć powinien, i westchnął. Tylko jego rumieńce zdradzały, że coś wcześniej się wydarzyło.
-Prawda, że fajne foto Ci strzeliłem? Strasznie mi się podoba to zdjęcie, chciałem je użyć jako okładkę promującą nasz kolejny singiel, nawet chłopaki są na tak, ale najpierw Ciebie się chciałem o zgodę spytać, czy możemy wykorzystać to zdjęcie - wyrzucił z siebie.


___________
Nadal nikt nie komentuje, smutno ;_;