niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 32. "Każdy płakał, każdy się wzruszył, nawet te młode osobniki, które nie przepadały za pierwszą płytą, widziałam, że ta piosenka ich niesamowicie poruszyła."

Dla umilenia podróży po 15 minutach włożyłam w uszy słuchawki od telefonu, a w komórce włączyłam najlepsze radio pod słońce – Eskę Rock. Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, ale to miały być ostatnie tygodnie istnienia tego radia, które ustąpi później miejsca innej rozgłośni radiowej, która z rockiem miała tyle wspólnego co polskie pociągi z punktualnością. Leciały różne świetne kawałki rockowe, głównie te z starych czasów.
Przed 5 rano poleciało Do or Die. Zadowolona słuchałam sobie i kiwałam głową w rytm muzyki. Po skończonej piosence odezwał się prowadzący.
-Za nami świetny kawałek 30 Seconds to Mars, których to koncert odbędzie się dzisiaj we Wrocławiu! Wszystkie bilety zostały wykupione już miesiąc temu, nikt nie podejrzewał, ze zapanuje taki szał wśród fanów. Jeszcze nigdy bilety na ogłoszony 2 miesiące wcześniej koncert tak szybko się nie zeszły, co tylko oznacza, że Polska kocha Marsów! A jeśli jesteśmy już przy tematyce Wrocławia chciałbym poinformować wszystkie ranne ptaszki, że w dniu dzisiejszym padną rekordowe temperatury w całej Europie. Takiego gorąca nie było jeszcze w tym stuleciu, a Wrocław będzie należał do miast znajdujących się w pierwszej 5, w których będzie zanotowana najwyższa temperatura w ciągu tego stulecia. Synoptycy zapowiadają, że ma ona dochodzić w cieniu nawet do 38 stopni Celsjusza!
Organizatorzy zapewniają, że w związku z tak dużym gorącem podejmą wszystkie potrzebne kroki, aby fani, czekający na swój koncert, nie umarli z tego powodu. Hala będzie klimatyzowana przed koncertem, przed wejściem zawieszą kilka płacht, żeby ludzie mieli się gdzie schować w cieniu, oraz będzie dostępne darmowe stoisko z wodą, gdzie każdy uczestnik, który pokaże swój bilet, będzie mógł jeden raz otrzymać bezpłatną litrową wodę niegazowaną. Dodatkowo w okolicach stadionu już od 12 będą czuwały dwie karetki pogotowia. Miejmy nadzieję, że pomimo gorącej atmosfery wszyscy będą się świetnie bawić!
Puszczono jakąś muzykę, a ja siedziałam zmartwiona. Nie chciałam, żeby ludzie mieli odparzenia od słońca, bo to potem oznaczało dla mnie, jak i dla całego marscrew, mnóstwo papierkowej roboty. Mimo że nie byliśmy organizatorami, zawsze po części była to wina zespołu, że zdecydował się grać w taki gorąc.
Słońce wzeszło i przypiekało nas zza zaciemnionej szyby. Czułam je pomimo włączonej klimatyzacji i zasłonięciu po chwili rolet. Na szczęście nie pociłam się, ale już się bałam wysiadać z autokaru. Wzięłam telefon w ręce i wysłałam do Emmy sms-a z zapytaniem, czy jest możliwość podjechania pod PKS klimatyzowaną limuzyną. Odpowiedź uzyskałam natychmiast, a wiadomość brzmiała, że owszem, auto będzie na nas czekało już 15 minut przed naszym planowanym przyjazdem. Kamień mi spadł z serca, bo nie wiedziałam, czy poradzę sobie z pijanym Jaredem i bagażami. No w sumie trochę dziwne by było, gdybyśmy mieli jechać do hotelu komunikacją miejską…
Po godzinie, kiedy spojrzałam przez szybę, zauważyłam, że wjechaliśmy już na obrzeża Wrocławia. Potrząsnęłam delikatnie za ramię Jareda.
-Leto, obudź się! – syknęłam do niego.
-Umhhh, już wstaję… - wymamrotał, nadal mając zamknięte powieki.
-Jared! – podniosłam trochę głos.
Otworzył prawe oko i popatrzył na mnie, zezując. Jego gałki były całe przekrwione.
-Jesteśmy prawie na miejscu, musisz się ogarnąć – jęknęłam, kiedy zamknął oczy, a z jego ust dobiegło mnie ciche chrapanie.
-Oesu, nie marudź – mamrotał dalej pod nosem, a w jego głosie wyczuwałam zdenerwowanie.
-Jared, budź się! – zaczęłam się z nim szarpać, chcąc go obudzić w końcu. Nie podobało mi się to, że tak całkowicie olewał moje słowa i moją osobę.
Z głośników poleciał głos spikerki, która zapowiedziała, że zaraz autobus zatrzyma się na stacji we Wrocławiu i żeby wziąć swoje bagaże i takie tam różne inne informacyjne rzeczy. Po chwili powtórzyła ten sam komunikat, tylko że po angielsku. Dopiero wtedy Leto zareagował i otworzył oczy, trąc je, a następnie rozciągnął się na tyle, na ile był w stanie to zrobić. Sięgnął po butelkę wody i wypił połowę jej zawartości.
-Będzie dzisiaj gorąco – poinformowałam go, chowając wyciągnięte podczas podróży rzeczy do torby.
-No i? – spytał się nieprzytomny nadal.
-Bardzo gorąco, niby hala ma być klimatyzowana ale wiesz, jak to jest, w Polsce wszystko się psuje w najmniej odpowiednim czasie – powiedziałam, patrząc na niego.
-To wystąpię bez koszulki, z gołą klatą – uśmiechnął się do mnie rozbrajająco.
-Taak, bo ja tylko o tym marzę, żeby zobaczyć Cię gołego – wytknęłam mu język.
Wziął moją twarz w swoje dłonie i delikatnie pocałował mnie w usta. Nie pozostałam mu dłużna i odwzajemniłam całusa, a Leto zaczął mnie namiętnie całować. Odepchnęłam go z cichym westchnieniem. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Śmierdzisz alkoholem – powiedziałam, czując przez chwilę jego oddech w sobie.
-Nie to nie – obraził się i odwrócił się do mnie na siedzeniu.
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam się bawić w jego gierki, a nie lubiłam, kiedy całuje mnie ktoś pijany, nie lubiłam tego zapachu i smaku.
Autobus zatrzymał się na miejscu, więc podnieśliśmy się z miejsc, chcąc go opuścić. Jared złapał mnie w pewnym momencie za dłoń. Spojrzałam na niego.
-Myślałam, że masz focha – powiedziałam ironicznie.
Zmroził mnie wzrokiem, jednak nie puścił dłoni. Pewnie za bardzo się bał, że możemy zostać rozdzieleni przez przechodzący tłum, którego o tej godzinie nie było. W duszy śmiałam się z tego człowieka. Wzięliśmy nasze bagaże i rozejrzałam się przed autobusem po dworcu, chcąc znaleźć limuzynę. To Leto ją pierwszy znalazł, bo pokazał palcem na nią, kiedy ja się patrzyłam w zupełnie innym kierunku. Poszliśmy w tamtym kierunku. Przed samochodem stał kierowca, paląc papierosa.
-Dzień dobry, czy to pan ma dostarczyć Jareda do hotelu? – spytałam się go, kiedy znaleźliśmy się przed nim.
-O, już jesteście? – obrzucił mnie wzrokiem, zatrzymując na dłużej wzrok w moim dekolcie, a ja poczułam, jak uścisk Jareda się wzmocnił na mojej dłoni. Zabawne, czyżby wokalista poczuł nutkę zazdrości? – Zapraszam do środka – w końcu odczepił się od mojego biustu, rzucił niedopałek na chodnik i ruszył w kierunku miejsca z kierownicą.
-Nie lubię tego typa – wycedził przez zaciśnięte zęby Jared.
-Daj spokój, pewnie rzadko ma okazję popatrzeć się w ładne piersi – zaśmiałam się cicho, chowając torby do bagażnika.
-I tak go nie lubię – wyszeptał mi do ucha, kiedy znaleźliśmy się już w środku auta. – Jesteś moja i Ci nikomu nie oddam.
Spojrzałam na niego czułym wzrokiem i pocałowałam w policzek, po czym oparłam głowę o jego ramię. Czułam się bardzo zmęczona, a miałam przed sobą jeszcze kilkanaście godzin ciężkiej pracy w tym upale. Będzie dzisiaj bardzo ciężki dzień…
Dojechaliśmy pod hotel w 10 minut. Ulice były nadal puste, nikomu się nie spieszyło do pracy. Widocznie jeszcze było dla ludzi za wcześnie, żeby zacząć swoje rutynowe życie.
Kiedy kierowca się zatrzymał pod hotelem, z ulgą stwierdziłam, że nikt z PE nie postanowił czekać pod hotelem całą noc, żeby tylko złapać swoich idoli. Podejrzewałam, że i tak większość będzie teraz zaczynała swoje kolejkowanie pod miejscem koncertu, aczkolwiek nie wątpiłam, że znajdzie się kilka osób, które będą próbowały znaleźć tutaj szczęście. Niestety nie będzie im to dane, bo parking hotelu znajdował się pod budynkiem, gdzie wstęp miały tylko i wyłącznie auta należące do gości hotelu.
Wyszliśmy na zewnątrz. Do windy nie było daleko. Wcisnęłam 5 piętro. Drzwi się za nami zamknęły i pojechaliśmy w górę, na wskazane piętro. Na korytarzu nikogo nie było.
-Hm, nie mamy kart od pokoju – powiedziałam na głos, zastanawiając się, jak wejdziemy do pokoi i jakie w ogóle mamy. Wiedziałam tylko tyle, że nasze apartamenty znajdują się na tym piętrze i jaki pokój ma Emma. – Jared, musimy znaleźć pokój 511, w nim śpi Twoja ukochana menagerka.
-Czasami mam jej dość – westchnął, kiedy szliśmy korytarzem i obserwując numerki na drzwiach. – Lubi władzę i jest bardzo stanowcza, przez co czasami ciężko jest porozmawiać dłużej z fanami na dworze. Na szczęście, wraz z Twoim pojawieniem się, odpuściła sobie tą upierdliwość.
-Pewnie dlatego że nie spędzasz czasu z fanami tylko ze mną – uśmiechnęłam się do niego.
Stanęliśmy przed szukanym pokojem. Jared zapukał mocno w drzwi, które bardzo szybko się otworzyły. Stanęła w nich Emma, która była ubrana w krótką, jedwabną sukienkę. Leto wlepił swój wzrok w jej piersi, które, przez obcisłość materiału, były bardzo widoczne.
-Ehm – chrząknęłam, chcąc mu przypomnieć, że nadal tu jestem. Nie zareagował. Wywróciłam oczami.
-On tak zawsze – mruknęła Emma, kiedy Leto otworzył lekko usta, nadal wpatrzony w jej biust. – Zwłaszcza kiedy jest pijany, wtedy mógłby się patrzeć tylko w cycki.
-Dziwne to jest, bo jeszcze jakieś 15 minut temu był obrażony o to, że ktoś patrzy się w mój dekolt – poinformowałam, wzdychając.
-Leto – powiedziała bezgłośnie. Podała nam karty. – Macie pokoje 514 i 515, Twoje bagaże są w tym drugim, bo sądzę, że pokój Jareda nie przypadłby Ci do gustu – zachichotała lekko. – Spotykamy się na dole, standardowo, o 9. Ja się jeszcze trochę zdrzemnę – uśmiechnęła się do mnie i zamknęła drzwi przed nosem Jareda, który wyglądał tak, jakby był gotowy wejść do jej pokoju i zedrzeć z niej tę sukienkę.
Wkurzyłam się trochę na Leto, bo olał mnie w tym momencie całkowicie. Jęknął z zawodem, kiedy tylko drzwi się zamknęły. Spojrzałam na niego zdenerwowana i podałam mu klucz, nie mówiąc żadnego słowa, po czym odwróciłam się i poszłam w kierunku swojego pokoju. Jared potrzebował 5 sekund, żeby do niego dotarło to, co się przed chwilą stało.
-Ej, poczekaj, to nie tak! – rzucił za mną, a ja usłyszałam jego szybki krok. – Przepraszam! – zawył, kiedy otwierałam kartą swój pokój.
Zatrzasnęłam mu drzwi przed jego nosem. Usłyszałam jeszcze jakieś narzekania i przeprosiny, jednak całkowicie je olałam. Rzuciłam bagaż na podłogę i rzuciłam się na łóżko, chwytając w dłoń pilot od klimatyzacji. Ustawiłam od razu na 19 stopni, wiedząc, że po powrocie będę się ubóstwiała za ten chłodny pokój, a następnego dnia przeklinała się za to, bo zapewnie złapię jakąś chorobę, typu ból gardła czy nieznośny katar.
Wzięłam kosmetyki, nowe ubrania i poszłam do łazienki, chcąc wziąć kąpiel w letniej wodzie. Pomimo włączonej klimatyzacji i wczesnej pory, bo dochodziła dopiero 7 rano, cała lepiłam się od potu. Powietrze na dworze było ciężkie, suche i strasznie gorące, ciężko było nim oddychać. Na dzień dzisiejszy miałam converse z niskim stanem koloru szarego, krótkie czarne spodenki i szarą bluzkę na ramiączkach, na której było napisane WTF is B. Cubbins? Dostałam ją któregoś tam dnia od Jareda podczas tej trasy, kiedy mu powiedziałam, że ma fajną koszulkę i chciałabym taką mieć, tylko w trochę innym wydaniu niż oryginał. Ten wykonał telefon do USA i po 2 tygodniach przyszła wymarzona rzecz.
W wannie włączyłam laptopa. Nie bałam się, że wpadnie mi do wody, miałam już ten sposób korzystania z urządzenia opatentowany. Poprzeglądałam wpisy znajomych na tt, że już pomału szykują się na koncert, że jest strasznie gorąco, ale Prestige już zainstalowało materiałowe dachy nad wejściami, że się nie mogą doczekać swojego ukochanego zespołu i że chcieliby usłyszeć takie i owakie piosenki. Tutaj nie chciałam ingerować w zespół, zmuszając ich do grania innej setlisty niż zazwyczaj, bo to było faworyzowanie jednego państwa, rzecz, której nie cierpiałam niezależnie od sytuacji.
Przed 9 wyszłam w końcu z wanny, czując, że moje ciało jest zimniejsze o kilka stopni niż przed wejściem do tego hotelu. Przebrałam się w naszykowane rzeczy, spakowałam do swojego plecaka potrzebne przedmioty i wyszłam z pokoju. W korytarzu spotkałam Asię.
-Cześć! – zawołałam do niej.
-Siema, jak się czujesz? – popatrzyła na mnie z troską.
-Jest dobrze, bywało gorzej – uśmiechnęłam się do niej. – Jak zwiedzanie miasta z Shannonem?
-A daj se spokój, non stop mi marudził, że jest za gorąco, ze chciałby popływać, nic go nie interesowało, patrzył się tylko w mój dekolt nieustannie. Na szczęście nie zarywał do innych dziewczyn, za co mu jestem niezmiernie wdzięczna. Plus spotkaliśmy na mieście kilku Echelonów, ale spotkania przebiegły nadzwyczaj spokojnie. O dziwo nikt się mnie nie pytał, kim jestem dla Shannona, pewnie przez to, że podczas rozmów odchodziłam na bok, żeby Leto miał możliwość swobodnej rozmowy z fankami. A jak Jared?
Opowiedziałam jej wszystko, co się działo po powrocie do świata żywych. Była razem ze mną oburzona zarówno zachowaniem fanki, jak i samego Jareda wobec Emmy. Poprzeklinałyśmy trochę na niego, a mi złość w końcu tak jakby przeszła. Musiałam się wyżalić, potrzebowałam tego, cieszyłam się, ze zawsze mogę liczyć na Asię.
Na dole byli wszyscy oprócz divy. Spojrzałam na Emmę jednoznacznie.
-Pewnie ma kaca – rzuciłam niedbale, siadając na wolnym krześle.
-Idź po niego – powiedziała do mnie kobieta.
-Dlaczego? – zapytałam się zdziwiona.
-Bo to Ty jesteś jego osobistą podporą i jesteś za niego odpowiedzialna – poinformowała mnie rzeczowo.
Spojrzałam na resztę towarzystwa, które szybko wbiło wzrok w swoje półmiski, starając się nie roześmiać, po czym zmroziłam wzrokiem kobietę.
-Sama idź go w podskokach obudzić, przywiozłam go tu w jednym kawałku i tyle Ci powinno wystarczyć, nie chcę otrzymać wymiociny od niego.
Tomo nie wytrzymał i parsknął śmiechem w półmisek. Emma nadal na mnie patrzyła, gotowa mnie zabić, więc wzruszyłam ramionami i olewając ją całkowicie, wzięłam się za szykowanie dla siebie posiłku. Lekceważyłam wzrok kobiety, oddając się rozmowie z resztą ekipy. W końcu Emma wstała z krzesła i dumnym krokiem poszła w kierunku korytarza, gdzie zniknęła za zakrętem. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Ha, wygrałam! – rzuciłam.
Wszyscy zaczęli mi bić brawo, a ja ukłoniłam się lekko. Atmosfera przy stole zrobiła się jeszcze bardziej luźniejsza, a ja poczułam się, jakbyśmy wszyscy byli jedną wielką rodziną, która zna się doskonale i wie o sobie wszystko. Podobał mi się ten stan, nie miałam nic przeciwko temu. Byłam ciekawa, czy reszta też to poczuła. Spojrzałam na Asię, która miała w oczach wyraz szczęścia i miłości do wszystkich, i wiedziałam, że nie byłam sama ze swoimi odczuciami.
Kiedy kończyliśmy pić herbatę, do sali weszła wściekła Emma a za nia wkroczył Jared. Zauważyłam, ze mężczyzna się lekko chwieje na swoich nogach. Usiadł obok mnie i zamknął oczy, szepcząc:
-Ale mnie łeb boli….
Popatrzyłam na innych, którzy po raz kolejny próbowali powstrzymać śmiech, po czym przeniosłam wzrok na plamę na suficie, wiedząc, że dłuższy kontakt wzrokowy spowoduje, ze sama nie wytrzymam i parsknę śmiechem. Sytuacja nie była za ciekawa, bo Emma siedziała wściekła przy stole, z zaciśniętymi mocno ustami, Jared coś cicho jęczał a reszta bała się zaśmiać, wiedząc, że to doprowadzi do ogólnej katastrofy. Atmosfera zrobiła się tak napięta, że można było ją spokojnie kroić nożem i podawać ludziom na talerzach.
Dopiłam swoją herbatę i szybko wstałam z miejsca, a razem ze mną pozostali towarzysze. Zostawiliśmy przy stole Emmę i Jareda. Wolałam nie być przy tym, jak kobieta będzie w Leto wmuszała jedzenie, z prostego powodu – umarłabym z wesołości.
Wpakowaliśmy się do samochodu w podziemnym parkingu. Wszyscy grobowo milczeli, starając się zachować powagę.
-„Ale mnie łeb boli…” – powiedział Shannon, naśladując głos Jareda.
Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem, niezdolni do dalszego powstrzymywania go. W końcu mogłam się rozluźnić i wyśmiać, wiedząc, że nie doprowadzi to do jakieś większej afery. W takiej atmosferze, ciągłych chichotów, dojechaliśmy pod halę. Rozdzieliliśmy się przed wejściem i ja oraz Asia poszłyśmy w kierunku ludzi, a chłopaki weszli od razu do środka, niezdolni do dalszej egzystencji w tej temperaturze.
Zawiesiłam na szyi swoje badge i niepewnie zrobiłam krok do przodu. Było tak gorąco, że chodnik przypominał rozpuszczoną bezkształtną masę, który był gotów pochłonąć każdego śmiałka. Na szczęście nie zostałam wessana i dalej stąpałam po płytkach chodnikowych. Żar lał się z nieba niesamowity, słońce nikogo dzisiaj nie oszczędzało. Zrobienie paru kroków spowodowało, że byłam już cała mokra od potu.
 Podeszłyśmy z Asią do stojącej grupki ludzi, których dobrze znałyśmy. Przywitaliśmy się ze sobą i, schowani pod cieniem, rozmawialiśmy chwilę o naszych przygodach i planowanych akcjach na koncert. Tym razem PE nie popisało się niczym i nic nie przygotowało, ponieważ stwierdzono, że będzie za gorąco aby brać cokolwiek więcej, nawet jeśli to miała być zwykła kartka papieru.
Po 20 minutach rozmowy pożegnałyśmy się z nimi, wkraczając do środka sali, gdzie stały już przygotowane stoły. Przywitałam się z resztą dziewczyn, które mi pomagały przy rozdawaniu opasek, i ustawiłyśmy nasze stanowiska pracy. Asia poszła do Shannona w tylko sobie wiadomych celach. Dzisiaj nie było Artifactu, co mnie niezmiernie cieszyło, głównie dlatego, że Jared mógłby nie dać rady przeprowadzić tego spotkania i udzielić odpowiedzi na zadane pytania. Zastanawiałam się, co mu dzisiaj odbije, bo nie miałam wątpliwości, że do koncertu nie da rady wytrzeźwieć.
Kiedy wszystko było przyszykowane, odeszłam na chwilę od stołu i przeszłam na płytę, błogosławiąc tego, kto wymyślił klimatyzację. Wszystkie szyby były zasłonięte roletami, a z sufitu padało światło elektryczne. Cieszyłam się, że hala jest tą jedną z nowoczesnych, że lampa na górze potrafi dać tyle samo światła co zwykłe słońce.
Na scenie łazili techniczni, przygotowując sprzęt chłopaków na koncert. Podpinali kable, ustawiali perkusję, mikrofon oraz statywy na gitary i głośniki. Asia wyszła na scenę. Pomachałam jej, a ona mi odmachała, po czym schyliła się i przykleiła niewielkie setlisty na podłogę, które miały służyć za listę piosenek podczas soundchecku, następnie włożyła kilka kostek do statywu Jareda, położyła kolejne niedaleko miejsca Tomo, a do Shannona włożyła 4 zapasowe drumsticki. Bywało, że nawet podczas próby Leto potrafił rozwalić taką pałeczkę bądź, kiedy miał dobry humor, rzucał podczas próby w tłum. Dzisiaj wiedziałam, że pomimo gorąca ma dobry dzień, podobnie jak większość obecnych na sali.
-Emma i Jared są? – krzyknęłam do Asi.
-Nie widziałam ich jeszcze! – odkrzyknęła mi, uśmiechając się do mnie szeroko.
Trochę się zaniepokoiłam, bo za 20 minut mieliśmy zacząć opaskowywać ludzi, a głównej gwiazdy nadal nie było. Jednak wierzyłam, że Emma pilnuje czasu i uda im się przed wpuszczeniem ludzi dojechać do celu.
Kiedy wychodziłam z płyty do stołów, zobaczyłam, że w moją stronę idzie postać z blond włosami. Zmrużyłam oczy i rozpoznałam w tej osobie Emmę. Tak jakby kamień mi spadł z serca.
-Co tak długo? – zapytałam się jej, kiedy się do siebie zbliżyłyśmy.
-Wymiotował kilka razy – wywróciła oczami. – I się do mnie dobierał – w jej głosie wyczułam wściekłość.
Zrobiło mi się momentalnie smutno. Wiedziałam, że to jest spowodowane jego upojeniem alkoholowym, co nie zmienia jednak faktu, że tak jakby mnie zdradzał. Bądź co bądź, mimo że nie mówiliśmy tego oficjalnie, póki co byliśmy parą i musiałam przegapić moment, w którym to miałoby się zmienić.
Emma zobaczyła mój smutek i szybko uciekła, jąkając się, że musi sprawdzić klimatyzację. Podreptałam do swojego miejsca, a mój dobry humor z rana jakby się gdzieś ulotnił. Usiadłam na krześle i opuściłam głowę na swoją klatkę piersiową. Xenna popatrzyła na mnie.
-Co jest? – spytała się, poprawiając tekturowe pudło.
-Jared – mruknęłam cicho.
-Ech, to nie wnikam – powiedziała Xenna, kładąc mi w geście pocieszenia dłoń na ramieniu.
Uśmiechnęłam się do niej niepewnie. Zaraz musiałam w ogóle na twarz przyjąć sztuczny uśmiech, bo lada chwila miałyśmy zająć się swoją pracą. Spojrzałam na zegarek. Punkt 13:30. Kiwnęłam ochroniarzowi, a ten otworzył drzwi. Weszli pierwsi ludzie.
Prawie ¾ z nich mnie kojarzyła, więc mówiła do mnie po polsku, ciesząc się, że nie muszą wysilać swojej mózgownicy, aby tłumaczyć zdania na angielski. Po kilku osobach zapomniałam całkowicie o Jaredzie na moment, a mój uśmiech stał się bardziej naturalny. Tak dawno nie widziałam tylu znajomych twarzy! Starałam się, aby jedna osoba stała przy mnie maksymalnie 20 sekund, ale momentami się to nie udawało i dopiero ciche chrząknięcia Mishy powodowały, że bliska mi koleżanka przechodziła do niej, aby dać rękę na opaskę.
Coś, c zwykle przy maksymalnym limicie robiłyśmy w 40 minut, przerodziło się w półtorej godziny. Emma będzie zła, ale co ja tam się będę nią przejmowała? Pf, zalazła mi dzisiaj, świadomie czy nie, porządnie za skórę i jakoś mi zwisało to, że jej harmonogram się posypał. Kiedy ostatnia osoba poszła sobie, zamknęłam klapę od laptopa, wzięłam go pod pachę i weszłam na płytę, gdzie przed samym wejściem czekała na mnie Emma.
-Skończyłaaam! – rzuciłam zadowolona.
O dziwo nie zaczęła na mnie wrzeszczeć, tylko cicho westchnęła.
-Specjalnie to zrobiłaś? – spytała się.
Popatrzyłam prosto w jej oczy, przeszywając jej duszę. Nie wytrzymała mojego spojrzenia i odwróciła wzrok. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Tak – odpowiedziałam mściwie.
Widziałam, że chce mi coś odpowiedzieć, ale po kilku próbach machnęła ręką i poinformowała mnie, że ludzi można już wpuszczać na płytę, po czym odwróciła się i ociężale poszła w kierunku garderoby Marsów, natomiast ja wróciłam do stoliku, przed którym stały 2 towarzyszki. Skinęłam im głową, a one podsunęły stoły pod ścianę, zabrały pudła, wzięły laptopa i poszły do naszego skromnego pokoju. Podeszłam do ochrony i poinformowałam ich, że można już zacząć wpuszczać.
-Tylko uważajcie, bo jak zaczną biec, to nie poradzicie sobie z tłumem – ostrzegłam ich, widząc, jak ciasno jest w kolejce przed wejściem.
-Myślisz, że tak źle będzie? – zapytał się z zaniepokojeniem jeden z 3 ochroniarzy stojących przed wejściem.
-Ja to wiem, byłam na kilku koncertach w Polsce – mruknęłam. – Otwórzcie jedne drzwi, jedną połówkę, i wpuście 5 ludzi, dajcie 10 sekund na uspokojenie się, znowu 5 ludzi i tak dalej, jak zobaczycie, ze następne wpuszczane przez was osoby nie biegną, wówczas wpuszczajcie normalnie, a kiedy znowu wrócą do biegania, to wy tak samo, 10 sekund ich trzymajcie. Może się w końcu mój kraj nauczy, jak się postępuje w przypadku posiadania biletu VIP. Aaa, i otwórz drzwi, ja próbuję tam stanąć na początku i ich poinformować, jakie są zasady.
Mężczyzna kiwnął głową, że rozumie, po czym nieznacznie uchylił drzwi. Udało mi się w nich stanąć, ba, nikt mnie nie wepchnął do środka, sądząc, że to już jest ten moment! Nabrałam powietrza w płucach i krzyknęłam:
-Ciszaaaa! – głośne rozmowy umilkły, a ja się zastanawiałam, czy rozmawiać po polsku czy po angielsku. Wybrałam drugi język, bo wiedziałam, że jest kilku zagranicznych fanów, a nie będę ich dyskryminowała. – Dziękuję. Chciałam was tylko poinformować, ze jak będziecie biec po wejściu, pchać się w kolejce, robić zamęt, będą wpuszczane tylko po 5 osób za jednym razem, a między grupkami będą 10-sekundowe przerwy! Jeśli chcecie, żeby to wszystko poszło sprawnie, nie róbcie z siebie kozła ofiarnego tylko idźcie jak ludzie! Ja wiem, że to Marsy, nasz ukochany zespół, jednak naprawdę was proszę o powagę i zdrowy rozsądek! Dziękuję. – powiedziałam, po czym się wycofałam w głąb korytarza. – Możecie wpuszczać – szepnęłam i stanęłam z boku, chcąc obserwować, czy posłuchają moich słów.
Niestety było tak jak myślałam, wszyscy pędzili i pchali się na siebie. Cóż, przynajmniej spróbowałam. Powiedziałam ochroniarzom, że mają robić tak jak mówiłam, i że raczej to potrwa do połowy kolejki, a dopiero potem ludzie się opanują, po czym poszłam za biegaczami do środka. Jakoś nie miałam ochoty iść do swojego pokoju, chciałam się pobawić ze znajomymi przy barierkach podczas próby.
Kiedy weszłam do środka, całe barierki przy wybiegu były już ładnie zajęte. Ludzie, którzy już tam stali, obserwowali kolejnych biegaczy, chcąc dostrzec swoich znajomych i jakoś pokazać im, żeby przyszli tam, gdzie oni stoją. W pewnym momencie zauważyłam, że ktoś macha do mnie. Popatrzyłam i poznałam w tej osobie Adę, koleżankę, z którą rozmawiałam przed wylotem z Polski. Po tym wydarzeniu nie rozmawiałyśmy za często, czasami tylko wymieniłyśmy kilka smsów i tyle. Nie miałam czasu na takie rzeczy, Marsi zajęli cały mój wolny czas. Podeszłam do niej z uśmiechem. Ludzie, którzy stali obok niej, też mnie znali, więc ścisnęli się jakoś, żebym mogła się zmieścić. Stałam naprzeciwko centralnej części wybiegu. Ten fart…
-Czemu jesteś z nami? – zapytała się dziewczyna, kiedy oparłam się o barierkę.
-Zatęskniłam za takim normalnym, zwykłym koncertem, podczas którego nie muszę się o nic martwić, a moim jedynym problemem jest jak wytrzymać bez sikania kilka godzin – westchnęłam. – No i za wami się stęskniłam, kochano ekipo Echelonu.
-Jak miłooo! – zawołała słodko Ada i przytuliła mnie do siebie.
-Oj no, czasami przebywanie wśród tych 3 idiotów jest męczące – powiedziałam do niej lekko znużona.
-Co robią? – spytała się mnie badawczo, a ja zauważyłam, że wszystkie osoby, które były w stanie mnie słyszeć, przerwały rozmowę między sobą i z zaciekawieniem słuchały tego, co mówię. Cóż, to nie był częsty widok, aby ktoś z wewnątrz marscrew stał sobie z ludźmi przy barierkach i opowiadał, co się dzieje poza sceną.
-Czasami są kłótnie o to, kto komu zabrał majtki, a potem chodzą obrażeni przez kilka dni na siebie. Ostatnio ja zabrałam całej Trójcy ich ulubione gacie, a Ci zaczęli się tak obrażać, że uszy więdły od ich przekleństw. Kiedy powiedziałam im, że mam ich ukochane galoty, za karę zamknęli mnie w kryjówce na szczotki i dopiero po 2 godzinach Emma mnie stamtąd uwolniła. Nie pozostałam im dłużna i podczas rejsu łódką wywiesiłam ich majtki na maszcie, przez co świat mógł podziwiać ich bieliznę. Wrzucili mnie do wody, ale było fajnie bo opryskałam ich potem.
Wszyscy się zaśmiali, nawet ja sama zachichotałam pod nosem na samo wspomnienie o tym wydarzeniu. To było po którymś koncercie w Rosji, kiedy mieliśmy dzień przerwy i nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić.
Poopowiadałam jeszcze kilka historii, ale pilnowałam się, żeby nie były to jakieś mocno prywatne, ot takie po prostu rozweselacze, którymi oni sami na pewno by się pochwalili wśród znajomych. Nie naruszałam tematu ja-Jared, bo po co im ta wiedza?
Kiedy skończyłam kolejną historię, na scenę wszedł Tomo i Shannon. Shannon ominął perkusję i podszedł do mikrofonu.
-Siema Polska! – rzucił, podnosząc rękę do góry. Spojrzałam na niego zdziwiona, i nie byłam jedyną osobą, która miała pytający wzrok. – Dzisiaj ja wam trochę pogadam, bo Jared jest lekko, hm… - odchrząknął, a ja wiedziałam, że w ten sposób stara się nie roześmiać – niedysponowany! – dokończył. – Jared, zapraszamy do nas!
Zza perkusji wynurzyła się postać przyozdobiona w wielkie czarne okulary, która była całkiem blada pomimo opalenizny na swojej twarzy. Ludzie zaczęli szeptać między sobą. Shannon wyminął z błąkającym się uśmiechem brata i usiadł za perkusją, ustawiając sobie mikrofon, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy Jared da radę cokolwiek dzisiaj zaśpiewać, skoro ledwo stał na nogach. Szykowało się ciekawe show.
-Dobra, to teraz, jako że my mamy władzę nad wyborem piosenek, polecimy z tym, co kochamy, czyli…. Battle of one! – wykrzyczał rozentuzjazmowany Shannon i zaczął nawalać w perkusję.
Tomo podszedł do niego i stanął naprzeciwko instrumentu, grając na swojej gitarze. Jared, nieogarniający rzeczywistość, stał naprzeciwko mnie i patrzył się gdzieś przed siebie, nie widząc stojących przed nimi ludzi.
Nagle wydarł się w odpowiednim momencie do mikrofonu, a mi szczęka opadła, bo jego głos zabrzmiał identycznie jak nagranie na płycie, zero zmienionego głosu, nic.
-O kurwa! – powiedziała głośno Ada z szeroko otwartymi ustami.
Ludzie też się dziwili, nawet Shannon na moment stracił rytm, tylko Tomo dzielnie grał dalej. Jared nie przejął się, że perkusja została tak jakby wykluczona z gry, słuchał gitary i darł dalej ryja.
Po BOO nadszedł moment na Valhallę, The Kill full bandem (sikałam, kiedy słyszałam to przepiękne this is who i really am), FY oraz Attack. Ludzie rozpływali się od głosu Jareda, bo każda piosenka była odpowiednio zaśpiewana przez Leto, a ten ani razu się nie pomylił w tekście. Shannon próbował coś tam gadać, ale ludzie uciszali go, chcąc, żeby grał następną piosenkę.
Kiedy skończył się Attack, Jared chwycił mikrofon w dłoń.
-A teraz Echelon, piosenka stworzona z myślą o Was, z dedykacją dla mojej kochanej pracownicy z marscrew, Mai! – powiedział do niego lekko sepleniąc.
Zabiję Dziada, przysięgam, że go zabiję. Miał nic nie mówić o tym, że nas cos łączy, w Polsce! Jednak kiedy zaczął śpiewać, zapomniałam o całym świecie. Wczuł się niesamowicie w tą piosenkę, było widać emocje z każdym wyśpiewanym wyrazem. Nie wiedzieć kiedy moje oczy zrobiły się wilgotne, kiedy wszyscy zgromadzeni zaśpiewali razem z Jaredem refren. Każdy płakał, każdy się wzruszył, nawet te młode osobniki, które nie przepadały za pierwszą płytą, widziałam, że ta piosenka ich niesamowicie poruszyła.
Leto skończył śpiewać, podziękował i odszedł do swojego pokoju, a za nim jego brat oraz gitarzysta. Na sali zapanowała cisza, nikt nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Za perkusją zobaczyłam Asię, która stała tam jakby ją ktoś wmurował w podłogę. W końcu oprzytomniałam i przeskoczyłam przez barierkę, po czym wspięłam się na scenę i poinformowałam o podziale ludzi. Ci z sc wyszli z płyty, natomiast mg poszedł za mną do właściwej sali. Zostawiłam ich tam, gdzie Emma objaśniała reguły, i poszłam do garderoby.
-Wow, Jared, wow – powiedziałam, kiedy tylko weszłam do środka, gzie trójca siedziała na kanapie. – Wow, uszanowanko, wow, to było niesamowite.
-Łeb mnie boli, mam dość, chcę iść spać – marudził Jared, trzymając się za głowę.
-Chodźcie, trzeba przeprowadzić spotkanie. Shomo, idźcie i pogadajcie, ja zostanę z divą i doprowadzę go do stanu używalności – powiedziałam do chłopaków.
Tomo i Shannon poszli, a ja zostałam sama z Jaredem. Wyjęłam z kieszeni kilka antykacowych leków, które zakupiłam na dworcu w Łodzi. Wysypałam tabletki na dłoń Jareda, podałam mu szklankę z wodą i dałam do połknięcia. Przyjął prochy i szybko łyknął.
-Pomoże? – jęknął.
-Bardziej by pomogło, gdybyś wziął przed piciem, ale cóż, miejmy nadzieję, że im się uda odpowiednio zdziałać. Czemu podrywasz Emmę? – walnęłam z grubej rury, nie mogąc dłużej tego w sobie dusić.
-Maju… - wziął mnie za dłoń i popatrzył mi głęboko w oczy. – Wiesz, że to przez mój nietrzeźwy stan, w tym momencie Bart zawsze ma ciut większą kontrolę niż zwykle, a ja się poddaję mu, bo wiem, że bez niego w takim stanie teraz bym leżał i umierał na wszystko, co się da… Przepraszam Cię, nie chciałem Cię urazić, nie chcę tego, nie lubię tego. Jesteś dla mnie wszystkim, o czym dobrze wiesz. Co mam zrobić, żebyś mi przebaczyła? – zrobił błagalną minę, a moje serce, dawno stopniałe przy Echelonie, stopiło się jeszcze bardziej, że zaczęło już parować i znikać z mojego ciała.
-Nic – wyszeptałam, po czym pocałowałam go czule w usta. – Chodź, idź się przywitać z moim narodem – powiedziałam i pociągnęłam go za rękę.
Weszliśmy do pokoju, gdzie Shomo, z braku obecności dowódcy, który zawsze przejmował inicjatywę rozmowy, zaczęli opowiadać jakieś zbereźne dowcipy. Powiedziałam, że czas na podpisywanie i na zdjęcia.
Jaredowi, jak zauważyłam, przy zdjęciach się już polepszyło, bo nie był osowiały ani markotny, mimo to okularów nadal z siebie nie zdjął, pewnie przez to, że miał ogromne cienie pod oczami. Kiedy ostatnia osoba wyszła, zaobserwowałam, ze jestem cała mokra od potu, co było dziwne, bo przecież znajdowaliśmy się w klimatyzowanym pokoju. Chwila moment, on już nie był klimatyzowany, dlatego było tak bardzo gorąco…
Chłopaki poszli do garderoby, a ja złapałam Emmę.
-Tobie też tak gorąco? – spytałam się, wachlując się kawałkiem gazety.
-Tak, właśnie idę do biura to wyjaśnić, bo to skandal! Przecież miało być klimatyzowane, co oni sobie myślą? – marudziła.
Poszłam z nią, w końcu i tak nie miałam za dużo do roboty, bo dzisiaj Asia pilnowała mg i czasu. Weszliśmy w inną część budynku, gdzie też było niesamowicie gorąco. Po korytarzu chodzili mężczyźni ubrani w niebieskie kombinezony. Robotnicy?
-Co wy sobie myślicie, wyłączając ogrzewanie?! Nie tak się umawialiśmy! – krzyknęła Emma, kiedy weszliśmy do gabinetu dyrektora.
-Spokojnie, drogie panie, mamy awarię klimatyzacji i…. – zaczął mówić cały czerwony z gorąca dyrektor, jednak nie dane mu było dokończyć zdania.
-Jaka awaria Klimy? Czy wyście powariowali? Macie natychmiast ją przywrócić, nie obchodzi mnie, jak to zrobicie! – wrzasnęła kobieta, a ja się aż skuliłam od jej głosu, to samo zrobił dyrektor.
-Przepraszam, to nie moja wina… - próbował się tłumaczyć.
-Nie obchodzi mnie to – wycedziła Emma i wyszła z pokoju.
Spojrzałam na dyrektora, wzruszyłam ramionami i również wyszłam z gabinetu, nie bardzo chcąc zostać sam na sam z spoconym mężczyzną.
Do koncertu siedziałam w swoim pokoju, próbując się bezskutecznie ochłodzić zimnym piciem oraz wachlowaniem się. W końcu zrezygnowana, około 21, wyszłam na scenę i czekałam, jak Marsi zaczną swoje show. Asia i Emma już tam stały, obydwie całkowicie lepkie od potu. Atmosfera była straszna, na szczęście nikt nie zemdlał, bo ochrona skutecznie łaziła między wolną przestrzenią i podawała kolejne butelki schłodzonej wody. Obok mnie stanął Shannon, który był ubrany tylko w krótkie spodenki. Obok siebie usłyszałam ciche westchnięcie Asi. Zachichotałam.
-Powodzenia – powiedziałam do perkusisty, który był cały mokry.
Wytknął mi język i wskoczył na scenę. Zrezygnowano z kurtyny, Emma się bała, że przyklei się do ludzi i będzie potem problem ją odessać od nich. Obok mnie przeszedł Tomo, który miał na sobie koszulkę, a po chwili stanął Jared, również ubrany. Pozbył się okularów, mówiąc, że co chwila ześlizgiwały mu się z nosa.
Zaczęli standardowo Birthem, potem leciały po kolei następne piosenki łącznie z setem akustycznym. Przy Closer to the Edge Jared zapomniał wybrać kogoś ze sceny, zamiast tego zaczął mówić do mikrofonu.
-Gorąco wam, ludzie? – krzyknął.
-Taaak! – odpowiedziała mu publika.
-Mi też! Ale mam dobry sposób na to, żeby było mi chłodniej. Zróbcie to samo! – rzucił, po czym włożył mikrofon do statywu i ściągnął z siebie koszulkę, okręcił ją kilka razy wokół swojej głowy i wystrzelił w tłum, śmiejąc się, a ja mogłam podziwiać jego rzeźbę na brzuchu.
Po kilku sekundach w górze zawirowało się od latających koszulek. Na scenę spadło też kilka staników. Popatrzyłam na barierki. Wzrok mnie nie mylił, kilka dziewczyn poszło na całość i pozbyło się całej górnej odzieży, świecąc swoimi cyckami. Widziałam spojrzenie Jareda, jak zaczął je chłonąć wzrokiem. Obok mnie nagle przeleciał stanik, który wylądował na głowie Shannona. Odwróciłam się.
-No co? – zaśmiała się Asia. Na szczęście miała koszulkę na sobie, postanowiła po prostu pozbyć się górnej części bielizny.
Shannon zdjął zdobycz ze swojej głowy i ją obejrzał starannie, po czym odwrócił się w naszą stronę i pokazał serduszko Asi, a ta, szczęśliwa, osunęła się na schodach, usiadła na nich i się popłakała z radości. Przytuliłam ją do siebie mocno, ciesząc się jej szczęściem.
-Maja, zareaguj na Jareda zanim będzie za późno – syknęła mi do ucha Emma.
Postanowiłam ściągnąć pomysł z Asi i sięgnęłam za tył bluzki, rozpinając stanik. Wiedziałam, ze go nie dorzucę, więc wzięłam go w ręce i poszłam szybkim krokiem do Jareda, który coś pierdzielił o pięknych kobietach mieszkających w Polsce, po czym puknęłam go w ramię. Odwrócił się do mnie.
-Dla Ciebie, dziki lwie – powiedziałam, podając mu stanik.
Przyjął go, lekko zdziwiony, ale też i szeroko uśmiechnięty, po czym go założył na swoją klatkę piersiową, a we mnie coś się zbuntowało. Mój ukochany stanik! Dlaczego go rozciąga?!
-A oto stanik najpiękniejszej Polki na świecie! – pokazał na mnie.
Wystawiłam środkowy palec do ludzi i wróciłam na swoje miejsce. Jay w końcu się ogarnął i zaczął kolejną piosenkę. Emma, jako jedyna z stanikiem, popatrzyła na nas i zeszła na dół wybierać ludzi do UITA, chociaż dzisiaj była moja kolej. Byłam jej za to wdzięczna, bo nie miałabym pojęcia, kogo wziąć na scenę.
Podczas finałowej piosenki weszłyśmy na środek pilnować ludzi. Kiedy Jared standardowo zaczął się kręcić bliżej ludzi, aby wziąć którąś niewiastę do tańca, stanął nagle przy mnie i mnie pociągnął do góry. Nie chcąc robić scen dałam się wyciągnąć na środek sceny. Kiedy wszyscy kucnęli, wyszeptał mi do ucha:
-Kocham Cię – po czym wyskoczył w górę, śpiewając Take no more.
Pokręciłam głową, rozbawiona. Ten to miał zawsze idealny moment do mówienia tych słów. W okolicach serca czułam wewnętrzne ciepło, miłość do tego stojącego obok mnie człowieka.
Po piosence, kiedy ludzie rozchodzili się na wszystkie strony, a Asia z Shannonem zniknęli gdzieś za kurtyną, Jared złapał mnie za rękę i gorączkowo pociągnął mnie do jakiegoś pokoju. Weszliśmy do środka, a on zamknął za sobą drzwi.
-Co się dzieje? – zapytałam się go, czując na szyi jego oddech.
-Chcę Cię, teraz – wyszeptał mi do ucha, zaczynając całować moją szyję.
-Jared… - mruknęłam, niezdolna do wypowiedzenia reszty słów.
Jego ręce błądziły po moim ciele, dotykając po sobie gorący ślad. Miałam je wszędzie, na twarzy, na rękach, na biodrach. Zawędrowały pod koszulkę i dotknęły moich nagich piersi. Jared zaczął je delikatnie ugniatać, a z moich ust wydobył się cichy jęk. Podniosłam nogę, którą zarzuciłam na jego biodra. Moje ciało pragnęło jego, chciało tu i teraz seksu. Jego dotyk mnie palił, rozbudzał we mnie emocje i żądzę. Zaczęłam całować jego gorące wargi, dłoń wplatając w jego włosy.
Złapał mnie za tyłek i podsadził na stole, a ja rozszerzyłam nogi, pomiędzy którymi stanął. Czułam, jak jego męskość rośnie, napiera na moje ciało, woła o wolność, o pozwolenie na akcję. Odchyliłam głowę do tyłu, a moje włosy opadły na blat stołu. Jared chwycił za brzeg koszulki i pociągnął ją do góry, a po chwili kawałek materiału wylądował na podłodze. Odsunął się ode mnie na chwilę i popatrzył mi prosto w oczy, a ja poczułam w sobie jego wszystkie emocje. Wiedziałam, że on mnie teraz pragnie i nie kieruje nim Bart, że jest w 100% trzeźwy i sprawny na umyśle. Znowu żądza zapanowała nad moim ciałem i nic nie powiedziałam, tylko kusząco przygryzłam dolną wargę.
Pochylił się nade mną i wpił się mocno w moje wargi, dłonią ugniatając moją pierś. Przez ciało przeszła fala pożądania, przyjemnych dreszczy. Całowałam go namiętnie, dotykając jego nagiego i mokrego torsu. Czułam pod swoją dłonią jego napięte mięśnie i lekko wypukłe żyły w niektórych miejscach. Nie zastanawiałam się nad niczym, zapomniałam w tym momencie całkowicie o tym, ze znajdowałam się w jakimś pokoju, d o którego mógł ktokolwiek wejść.
Ręka Jareda zawędrowała do moich krótkich spodenek, delikatnie dotykając mojej kobiecości, po czym zaczęła odpinać górny guzik spodni. Wzięłam jego twarz w swoje dłonie, chcąc go jak najszybciej mieć w sobie. Wiedziałam, że byłam gotowa w tym momencie, nie bałam się bólu ani krwi, chciałam mieć w końcu pierwszy raz za sobą.
-Jesteście tutaj? – do pokoju wparowała Emma, otwierając szeroko drzwi.
Jared odsunął się ode mnie, zdekoncentrowany, a ja poczułam palący wstyd. Emma chyba zrozumiała, że weszła w najbardziej nieodpowiednim momencie, bo wycofała się i pospiesznie zamknęła za sobą drzwi. Mimo to cała atmosfera zniknęła, co obydwoje poczuliśmy. Zeskoczyłam z uczuciem głębokiego żalu ze stołu, wiedząc, że nieprędko dojdzie do takiej samej sytuacji co dzisiaj. Chwyciłam w dłoń bluzkę i założyłam ją na siebie.
-Dlaczego? – usłyszałam w głosie Jareda pretensję.
-Podziękuj Emmie – odpowiedziałam smutnym głosem i wyszłam z pokoju, mając rozwaloną na milion kawałków psychikę i samokontrolę. Ciało chciało zostać przy Leto, jednak rozum doszedł do władzy i chciał jak najszybciej ewakuować się z tego miejsca.

____________
W końcu, po dłuższej przerwie, nowy rozdział.
Nie zabijcie mnie :D

środa, 14 maja 2014

Rozdział 31. "-KURWA, JARED, MYJ SIĘ TY JEBANY PIJAKU – zaczęłam się drzeć."

Obudziłam się w szpitalnej sali. Raziło mnie jaskrawe światło, które padało na moją twarz, więc nieznacznie rozchyliłam powieki. Kiedy w końcu oczy przyzwyczaiły się do lampy, otworzyłam je całkowicie. Nic mnie nie bolało, tylko w głowie mi się kręciło. Poczułam, ze mam na sobie maskę tlenową i oddycham czystym powietrzem. Zerknęłam niepewnie w lewą stronę, bo po prawej miałam ścianę. Przy łóżku, pochylony i skupiony nad swoim telefonem, siedział Krzyżyk. Zastanowiło mnie to mocno, czemu to akurat on, nie Jared, czuwa obok mnie i czeka na moje przebudzenie.
Nieznacznie się poruszyłam, chcąc się podźwignąć i usiąść na łóżku. Tomek zauważył, że się ocknęłam, i schował telefon do kieszeni, po czym popatrzył się na mnie.
-Witaj, Maju – powiedział z lekkim uśmiechem.
-Co się stało? – wykrztusiłam z siebie, bo miałam mocno zaciśnięte gardło i słowa ledwo przedostały się na zewnątrz.
-Zatrułaś się dwutlenkiem węgla, miałaś dwukrotnie większą dawkę niż normalny człowiek może maksymalnie na siebie przyjąć, w wyniku czego straciłaś przytomność. – położył dłoń na moim czole, chcąc sprawdzić temperaturę ciała. – Nie masz gorączki, to dobrze.
-Ile tu leżę? – spojrzałam w jego oczy, starając się nie myśleć za bardzo o nich.
-Kilka godzin, lekarze dali Ci leki nasenne, żebyś mogła w spokoju przyjąć odpowiednią dawkę świeżego tlenu – poinformował mnie. – Zaraz wrócę, pójdę poinformować lekarza, że się obudziłaś. Potem Ci odpowiem na wszystkie pytania – odpowiedział, kiedy tylko zobaczył mój niemy protest.
Wstał z krzesła i wyszedł z sali, a ja miałam okazję się zorientować, jaki jest dokładnie pokój. Przy łóżku stał niewielki parawan, który był teraz odsłonięty, a naprzeciwko mojego łóżka stało drugie, które było puste na szczęście dla mnie. Na dworze panowała już noc, dlatego lampa była już włączona. Obok mojego łoża stał monitoring, który był wyłączony, niewielka szafka oraz krzesło, teraz puste. Na szafce znajdował się mój telefon oraz biżuteria. Podźwignęłam się na rękach i usiadłam na łóżku, poprawiając sobie za plecami poduszki. Do środka wkroczył lekarz, na oko 30-letni, w białym fartuchu, podkładką, na której zapewne znajdowała się karta obserwacji, a za nim niepewnie wszedł Krzyżyk. Doktor miał gęste brązowe włosy oraz duże szare oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, pewnie był już na kilkunastogodzinnym dyżurze.
-Dzień dobry, Maju! – powiedział wesoło doktor. – Nazywam się Grzegorz Balicki i jestem teraz Twoim lekarzem tymczasowym. Jak się czujesz?
-Głowa mnie boli – powiedziałam oszołomiona wciąż.
Podszedł do mnie, kiwając głową, zdjął przewieszony przez szyję stetoskop i osłuchał mnie, po czym zanotował coś na swojej karcie. Zdjął w końcu maskę tlenową, a ja pochwyciłam w płuca powietrze. Smakowało inaczej niż to serwowane mi do tej pory, było bardziej świeże i naturalne. Spojrzał mi w oczy, w buzię, kazał kilka razy kaszlnąć.
-Panienka całkowicie zdrowa, ale zostaniesz do jutra, nie chcę Cię wypuszczać jeszcze na dwór – powiedział do mnie. – Zadowolona?
-Mhm… - mruknęłam pod nosem.
-To świetnie! Masz wspaniałych przyjaciół – puścił mi oczko. – Ten pan siedzi tutaj od samego początku, nie chciał Cię opuścić – rzucił wesoło i dziarskim krokiem wyszedł z pokoju, mówiąc, że musi jeszcze sprawdzić kilku innych ludzi, którzy są w poważniejszym stanie.
Tomek usiadł na krześle, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem, jednak czaiła się miłość w tym spojrzeniu.
-Dlaczego nie wróciłeś do domu? – zapytałam się go.
Popatrzył na mnie.
-Jared kazał mi Cię pilnować, bo sam nie jest w stanie, więc go posłuchałem.
-A co z Twoją żoną? Czekaj… - zamarłam na chwilę. – Czemu nie jest w stanie? – wyszeptałam, a moje serce nagle się ścisnęło ze strachu.
-Też się zatruł, nic poważnego – odpowiedział szybko, widząc malujący się lęk na mojej twarzy.
-To czemu nie leży tutaj? – wskazałam głową na puste łóżko.
-Lekarz powiedział, że nie pozwoli, aby pod jego dachem mężczyzna i kobieta leżeli w tym samym pokoju. Staroświecki trochę, rozumiesz – zaśmiał się cicho. – Mówiłem mu chyba z 20 minut, że jestem Twoim bliskim przyjacielem, jak i całej rodziny, żeby w końcu łaskawie się zgodził, abym tu przebywał.
-Rodzice wiedzą? – chciałam wiedzieć.
-Wiedzą, Litza od razu do nich zadzwonił. Chcieli od razu przyjeżdżać, ale kiedy lekarz ich zapewnił, że zanim dolecą to już dawno będziesz zdrowa jak rybka, więc zrezygnowali. O stajni też wiedzą – odpowiedział na zadane w myślach przeze mnie pytanie. – Wkurzył się trochę Twój tato, ale to zrozumiałe. Już odbudowują budynek, a konie póki co mieszkają na padoku. Wszystkie przeżyły.
-Uhm, jak to się właściwie stało? W sensie ten pożar.. – westchnęłam, mając w pamięci wielki ogień pochłaniający drewnianą budowlę.
-Policja mówi, że to podpalenie, bo znaleźli pusty kanister benzyny oraz zapalniczkę.
-Mam nadzieję, że to tylko nikt z środowiska wewnętrznego, bo ciężko będzie dojść do sprawcy. Nadal mam tym oddychać? – wskazałam na maskę tlenową, która leżała na mojej klatce piersiowej, całkowicie przez wszystkich zapomniana.
-Nic nie mówił, że masz przestać, więc korzystaj, póki możesz – uśmiechnął się do mnie.
Sięgnęłam po maskę i założyłam ją na siebie, a do moich płuc od razu wpadło świeże powietrze. Przyjęłam je z ulgą, bo jednak było o wiele czystsze i łagodniejsze dla moich płuc niż to normalne.
-Jak żona zaakceptowała Twoją decyzję pozostania przy mnie? – zapytałam się z przekąsem.
-O dziwo przyjęła to bardzo znośnie, nic nie mówiła, zrozumiała mnie całkowicie – zamyślił się. – Mam nadzieję, ze to nie jest zapowiedź wielkiej kłótni jak wrócę do domu – powiedział smutno w końcu, patrząc się w szybę.
Współczułam mu mocno, nie chciałabym żyć w niepewności, co mnie spotka po powrocie do domu od mojej ukochanej osoby, czy opierdol za całokształt czy namiętny seks… Brr. Jared nie sprawiał aż takich problemów... Chyba. Nie wiedziałam o nim w sumie prawie nic, bo nie było czasu, aby się tak dobrze, naprawdę poznać. Miałam wciąż cichą nadzieję, że do października zdążymy ze wszystkim, żebym potem miała jasny cel, do czego mam dążyć w przyszłości.
Do sali weszła nowa osoba. Spojrzałam z zaciekawieniem w kierunku drzwi i się szeroko uśmiechnęłam, bowiem to Litza wpadł z ozdobną średnią torebeczką.
-O, nie śpisz! – wykrzyknął zadowolony.
-Znudziło mnie spanie – wyszczerzyłam do niego zęby.
-Krzyżyk, możesz spadać – powiedział krótko do Tomka – teraz ja tu siedzę.
Tomek wstał i spojrzał na mnie.
-Pamiętam – jego wzrok był przenikliwy, a ja potrzebowałam 3 sekund, żeby połapać się, o co mu chodzi. W końcu przypomniałam sobie o tych smsach i kiwnęłam głową lekko. Pożegnał się z nami i wyszedł z pokoju, życząc mi szybkiego powrotu do zdrowia i żebym się więcej nie zaczadzała. Litza oklapł na zajęty wcześniej przez Krzyżyka krzesło i podał mi torbę.
-Masz, lekarz mnie przepuścił z tym, chociaż było trudno – poinformował mnie rzeczowo.
Zaciekawiona zerknęłam do torby. W środku znajdowały się moje ulubione cukierki oraz 2 domowe pączki. Wzruszyłam się.
-Specjalnie namówiłeś Dobrochnę na zrobienie pączków? – spytałam się, a mój głos lekko drgał.
-Dobrochna się przejęła, że leżysz w szpitalu, i sama wyszła z inicjatywą zrobienia Twoich ulubionych słodkości – bronił się Robert.
-Jeny, pewnie już wszyscy wiedzą? – wywróciłam oczami.
-Z bliskich tak, obawiam się, że jakiś fotoreporter przyłapał Jareda wchodzącego do karetki… Spokojnie, nie widać Twojej posiadłości tylko sam tył karetki! – rzucił szybko, widząc moje przerażenie w oczach.
-Ty mnie więcej tak nie strasz bo jeszcze mnie przeniosą na kardiologię – powiedziałam żartobliwie go niego.
Siedzieliśmy sobie i przekomarzaliśmy się, aż poczułam się senna. Głupio mi było odwrócić się tyłkiem do Litzy, ale ten zauważył moje nagłe zmęczenie, więc powiedział do mnie, żebym szła spać, a on poczyta sobie książkę. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i położyłam się na poduszkach, zasypiając niemal od razu.
Obudziłam się po kilku godzinach. Litza spał oparty o krzesło, książka, którą czytał, leżała sobie na moim łóżku. Zaśmiałam się w duchu, kiedy zobaczyłam ślinkę cieknącą z kącika ust. Czułam się o wiele lepiej, głowa mnie już minimalnie bolała, a sama jakbym odzyskała siłę w mięśniach. Zdjęłam maskę tlenową, a różnica w dopływie powietrza do płuc już tak bardzo nie była zła oraz dusząca. Bolał mnie trochę brzuch, ale podejrzewałam, ze jest to przyczyna zjedzenia na pusty żołądek takiej ilości słodyczy.
Ostrożnie wysunęłam nogi i położyłam stopy na łóżku. Musieli mi w nocy odpiąć weflon, bo teraz miałam w miejscu nakłucia plasterek. Włożyłam stopy do kapci i wstałam niepewnie. Na szczęście Litza dalej spał. Na palcach wyszłam z pokoju i znalazłam się na długim szpitalnym korytarzu.
Wszędzie były drzwi, gdzieś pośrodku znajdowała się dyżurka pielęgniarek. Przy drzwiach wisiały karty pacjentów, dzięki czemu mogłam wiedzieć, gdzie kto leży. Po mojej stronie korytarza znajdowały się same kobiety, a naprzeciwko naszych drzwi mężczyźni. Zaczęłam cicho stąpać po podłodze, przesuwając się od drzwi do drzwi. Dobrze, że moja sala była ostatnią salą na korytarzu, nie musiałam się decydować, w którą stronę iść najpierw.
3 sale od mojej leżał Jared. Zerknęłam, czy nigdzie nie idzie pielęgniarka bądź lekarz, i wyjęłam delikatnie obserwację pacjenta, aby się dowiedzieć, co mu naprawdę jest. Nie to, że nie wierzyłam Krzyżykowi, bo wiedziałam, że ten rzadko kłamie, ale zawsze mógł nie ujawnić całej prawdy. Rozśmieszyła mnie mała notka pod nazwiskiem, brzmiąca „angielski, tylko angielski, kto umie angielski?” a pod tym zdaniem, innym charakterem pisma, dopisano „ja umiem angielski, pozdrawiam, G.B”. Podejrzewałam, że skrót należał do mojego lekarza. Otworzyłam i przeczytałam niezrozumiałe trochę notatki dla mnie, ale koniec końców wywnioskowałam, ze Krzyżyk powiedział mi całkowitą prawdę. Westchnęłam z uglą. Wsunęłam z powrotem kartki (nie było innych obserwacji, więc też zapewnie leżał sam) i delikatnie nacisnęłam klamkę.
Zasłony były zasunięte, więc w pokoju, pomimo okien skierowanych na wschód, z którego można było zobaczyć wędrujące nieśmiało ku górze słońce, panował półmrok. Łóżko, na którym leżał Leto, stało w tej samej pozycji co moje. Uśmiechnęłam się na widok śpiącego człowieka i zrobiłam krok do przodu, kiedy zauważyłam, że nie jest sam. Obok niego siedziała jakaś rudowłosa dziewczyna. Że co kurwa? Nie wiedziałam czemu, ale czułam, ze nie grozi to niczym dobrym.
-Zamawiali państwo ostatnie namaszczenie? – powiedziałam niskim głosem po angielsku dość głośno.
Rude coś podniosło głowę i spojrzało w moim kierunku. Nie wiedziałam, co Jaredowi się w niej podobało, była brzydka, wszędzie miała piegi, a oczy nie były zielone tylko nijakie, szare. Miała duże, krzywe zęby, koślawy nos i krzaczaste brwi. Leto usiadł gwałtownie na łóżku.
-Wypierdalaj, księdzu! – krzyknął, nadal półprzytomny.
-Nie będę wypierdalać – wycedziłam, wracając do swojego normalnego głosu.
-Maja? – spytał się przerażony.
-Nie kurwa, proszek Persil dostał nóżek i przybiegł Cię wyprać – rzekłam, przenosząc wzrok na rudą. – A Ty to kto? – zapytałam się lekko złowieszczym tonem.
-Jestem kuzynką Jareda – powiedziała zimno.
-Pfff, jasne – prychnęłam i podeszłam do wolnego łóżka, na którym usiadłam. – Udowodnij – wyszczerzyłam do niej zęby.
Bez słowa rzuciła mi swój paszport. Margaret Leto. Hm, chyba jednak faktycznie byli rodziną, co nie oznaczało, że zrobiło mi się głupio, wręcz przeciwnie.
-Wychodzę, a Wy sobie dalej ze sobą gruchajcie – rzuciłam i wstałam, aby wyjść z pokoju.
Nie wiedziałam, co spowodowało, że poczułam do rudej taką nienawiść, w końcu nic mi nie zrobiła, jednak jej sposób wysławiania się i zachowanie spowodowało, ze od razu ją znienawidziłam. Miała w sobie coś odpychającego, że człowiek niechętnie nawiązywał z nią kontakt. Nie wiem, może to było tylko moje wrażenie, że tylko wobec mnie była taka oschła? Wiedziałam, że się na pewno nie pokochamy.
Z tymi myślami weszłam do swojej sali. Litza nadal spał.
-Ktoś zamawiał darmowe budzenie? – krzyknęłam skrzekliwie.
Robert gwałtownie poderwał się z krzesła, przewracając je, i spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy malowało się zdziwienie, strach i szok.
-Gdzie byłaś? – spytał się mnie surowym głosem, kiedy, śmiejąc się, przechodziłam obok niego, aby z powrotem zająć swoje łóżko.
-Odwiedzić pewnego pana Jot El – poinformowałam, siadając na łóżku. – Ma się całkiem nieźle, ale woli towarzystwo swojej jakieś kuzynki niż moje – powiedziałam ze złością w głosie.
-Nie złość się! – rzucił szybko. – Nie warto.
-Co ty tam wiesz – wywróciłam oczami.
Robert znowu usiadł na krześle.
-Dużo wiem, lekarz zabronił Jaredowi, aby tu przyszedł – popatrzył na mnie.
-Wszystko wina lekarza, serio? – wymamrotałam, utkwiwszy wzrok w brudnej plamie na ścianie nad drzwiami. – Jakoś Ci nie wierzę.
-Przecież wiesz, że ja nie kłamię – żachnął się Litza.
Spojrzałam na niego, a po jego oczach rozpoznałam, że mówił prawdę. Jeszcze raz wywróciłam oczami, bo trochę wkurzała mnie wymówkę „bo lekarz coś tam coś tam”, przecież dla chcącego nic trudnego, nie problem było złamać ten dziwaczny zakaz.
Drzwi się otworzyły i wkroczył ten, o którym myślałam – doktorek w swojej postaci. Momentalnie zagotowało się we mnie, jak tylko zobaczyłam jego uśmieszek.
-Już nie śpicie? – zapytał się wesoło.
-Pana pojebało – powiedziałam głośno.
Robert popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem, a doktor zatrzymał się pośrodku sali, nic nie rozumiejąc. Uśmiech mu zszedł z twarzy.
-Że co proszę? – spytał się.
-Pojebało Cię, doktorku, z tymi zasadami – powtórzyłam. – Wychodzę z tego szpitala wariatów – podniosłam się z łóżka, chwyciłam swoje rzeczy leżące na szafce i wrzuciłam je do kieszeni swoich spodni dresowych, które miałam na sobie, po czym podeszłam do doktorka. – Popierdoliło Cię – uśmiechnęłam się mściwie i kopniakiem otworzyłam niedomknięte drzwi po czym wyszłam na korytarz.
Nie obchodziło mnie zupełnie, jakie teraz miał o mnie zdanie ten cały doktor. Świętoszek się znalazł, pf! Nie będzie mi nikt wmawiał tak beznadziejnych zasad. Podeszłam do drzwi Jareda i otworzyłam drzwi, po czym wkroczyłam do środka. Ruda pochylała się nad Jaredem, a we mnie się zagotowało.
-Wychodzimy, Leto – rzuciłam.
Podeszłam do nich, pociągnęłam za tył bluzki Margaret z całej siły i pociągnęłam ją do tyłu, że ruda się zachwiała, tracąc równowagę i upadając na ziemię z głośnym łoskotem. Spod spódniczki wyleciał jakiś portfel, który znalazł się pod moimi nogami. Podniosłam rzecz z podłogi i otworzyłam.
-Nie dotykaj tego! – wykrzyczała gniewnie.
Rzuciłam jej lekceważące spojrzenie i zerknęłam do środka portfela, w którym znalazłam dowód osobisty. Wyjęłam go. Zdjęcie przedstawiało rudą dziwkę, która leżała na podłodze obok mnie, a imię i nazwisko brzmiały Margaret Wurst. Zaśmiałam się szaleńczym śmiechem i pokazałam plakietkę Jaredowi, który, kiedy przeczytał, głośno westchnął.
-Wiedziałem, że nie mam żadnej kuzynki, bo mama poinformowałaby mnie o niej.
-Za brzydka, żeby miała Twoje geny – powiedziałam, ściągając pościel z ciała Jareda. – Wychodzimy stąd, spierdalamy od tego czuba.
Jared zeskoczył z przyjemnością z łóżka, wziął swoje rzeczy, narzucił na siebie bluzę i przeszliśmy obojętnie obok rudej. No dobra, ja nie przeszłam obojętnie. Nad jej ciałem, bo nadal leżała, splunęłam na podłogę obok niej i wyszeptałam bezgłośnie „suka”, po czym nie pożałowałam kopniaka w nogę.
Wróciliśmy na korytarz. Z mojego pokoju wyszedł Litza, lekarz pewnie nadal był w środku. Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, a on pokiwał głową i wszedł z powrotem do sali, chcąc zagadać dziwaka. Przeszliśmy szybkim krokiem obok dyżurki pielęgniarek, na szczęście żadnej tam nie było. Schwyciłam Jareda za dłoń. Spojrzał na mnie i wymieniliśmy uśmiechy.
Zjechaliśmy windą na dół.
-Czekaj – zatrzymałam się gwałtownie zanim weszliśmy na główny hol.
-Czemu? – popatrzył nierozumiejącym wzrokiem.
-Wiedzą, że tutaj jesteś, trzeba wykombinować inne wyjście – rozejrzałam się bezradnie, chcąc coś wymyślić. Nie znałam szpitala, ba, po raz pierwszy się w nim znajdowałam. Nawet nie miałam pewności, czy nadal jestem w Łodzi.
Zobaczyłam nagle drzwi podpisane „kuchnia”. Pełna nadziei, że tam znajdziemy wyjście boczne, skierowałam się tam z Leto. Weszliśmy do kuchni, gdzie krzątały się panie przygotowujące posiłki na śniadanie. Patrzyły się na nas dziwnie, ale im się nie dziwiłam, ponieważ wciąż mieliśmy na sobie nasze pidżamy, więc ewidentnie było widać, że jesteśmy pacjentami budynku.
-Hej, tu nie wolno wchodzić! – stanęła przed nami wielka kucharka, trzymając w dłoni drewnianą łyżkę.
Dałam piękny uśmiech firmowy numer 9.
-Pani wybaczy, ale musimy wyjść na dwór, a ten pan – pokazałam palcem na Jay’a, który grzecznie się uśmiechnął – jest dość znany, i nie chcę, aby wpadł w sidła fotoreporterów, którzy stoją z niecierpliwością w korytarzu – dalej się szczerzyłam do babki.
Pokręciła głową niezadowolona, ale odsunęła się i wytłumaczyła, jak iść, żeby trafić na zewnątrz. Uśmiechnęłam się do niej i podziękowałam, a z serca spadł mi kamień. Myślałam, iż będzie gorzej ją pokonać, na szczęście wszystko przebiegło bezkompromisowo. Podążaliśmy za wskazówkami kucharki, a po 2 minutach znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, gdzieś przy śmietnikach, na tyłach szpitala. Rozejrzałam się po okolicy i z ulgą stwierdziłam, że znajdujemy się nadal w Łodzi, ba, jakieś 20 minut od mojego domu autem. Nie przebywaliśmy nigdy w tym szpitalu, ponieważ cieszył się złą sławą. Teraz wiedziałam, czemu tyle negatywnych opinii miał. Wzięłam telefon do ręki, który akurat w tym momencie zaczął wibrować. Odebrałam połączenie.
-Tak, Litza? – zapytałam się do słuchawki.
-Jesteście na zewnątrz? – zapytał się zaniepokojony.
-Spoko głowa, tylnym wyjściem wyszliśmy. Są fotoreporterzy?
-Jakieś 20 plus fanki zaczynają się zbierać, i ich jest naprawdę dużo.
-Kurwa, jak my wyjdziemy? – spytałam się go.
-Gdzie dokładnie jesteście?
-Tyły kuchni, tu są śmietniki – poinformowałam go.
-Czekajcie, wyślę Krzyżyka, bo właśnie przyjechał mnie zmienić. Nie ma przepustki ale powinno się udać jakoś mu tam dojechać.
-Dzięki! – rzuciłam i rozłączyłam się.
Przetłumaczyłam Jaredowi naszą rozmowę. Ten pokręcił smutno głową.
-Oni są jak sępy, tylko czekają na moment, kiedy się potkniesz.
-Polska, to tylko i wyłącznie Polska – mruknęłam.
-Niekoniecznie, fotoreporterzy są wszędzie. Ale tak, upierdliwi fani tylko tutaj.
-A nie mówiłam? – wytknęłam mu język.
Usłyszeliśmy nadjeżdżające auto. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Zbliżała się do nas ciemnozielona honda, a ja rozpoznałam auto Tomka. Zatrzymał się przed nami z piskiem opon.
-Wsiadajcie! – rzucił przez otwarte okno pojazdu.
Zajęliśmy pośpiesznie miejsca na tylnym siedzeniu. Na szczęście szyby były przyciemniane, dzięki temu mogliśmy zostać niezauważeni. Przejechaliśmy obok sporego tłumu ludzi, na szczęście nikt nas nie zauważył. Oparłam głowę o ramię Jareda i zamknęłam oczy, znużona całym dzisiejszym wysiłkiem. Kręciło mi się trochę w głowie, przesadziłam z tym bieganiem i akcją pod tytułem ucieczka. Zdrzemnęłam się trochę. Kiedy otworzyłam oczy, staliśmy już pod moim domem. Wszędzie chodzili robotnicy, którzy pewnie usuwali całkowicie zniszczone elementy budowy. Nie chciałam patrzeć w kierunku stajni, to był dla mnie zawsze przykry widok, kiedy nie było pięknego białego budynku tylko jakieś spalone szczątki konstrukcji.
Podziękowałam zmęczonym głosem Krzyżykowi za wszystko. Ten się blado uśmiechnął, a ja zauważyłam pod jego oczami cienie.
-Spałeś coś? – zapytałam się cicho.
-Nic – powiedział ciężko.
-Chodź do nas, wyśpisz się i wrócisz, bo trochę do Poznania masz, nie chcę, żeby Ci się coś stało – powiedziałam do niego. – I nie próbuj mi się buntować! – dodałam szybko.
Pomyślał chwilę, po czym zrezygnowanym gestem wyłączył silnik.
-Masz rację, niebezpieczne jest abym wracał do domu w takim stanie.
Weszliśmy w trójkę do budynku. Wszystko było posprzątane po wczorajszej imprezie. Poinformowałam Tomka, którą ma zająć sypialnię, po czym, razem z Leto, skierowaliśmy się do mojego pokoju na górze. Łóżko już czekało na nas przyszykowane. Rzuciliśmy się na nie i momentalnie zasnęliśmy.
Obudziłam się po kilku godzinach, w pełni wypoczęta i wyspana. Jareda już obok mnie nie było. Przeciągnęłam się i wstałam. Odwiedziłam łazienkę i na dół zeszłam świeża i pachnąca. W kuchni, przy stole, siedział Jared z Krzyżykiem i sobie rozmawiali o muzyce. Zdziwił mnie ten widok, bo byłam przekonana, że Leto nie przepada za Tomkiem, a tu proszę, zupełnie niespodziewany widok.
Powiedziałam im cześć, oni jedyne kiwnęli mi głową i dalej dyskutowali nad stylem Metalliki. Wzruszyłam ramionami. Już niejeden raz byłam przez ludzi olewana, więc nie przeszkadzało mi to, że i tym razem się to stało. Otworzyłam lodówkę i wzięłam kawałek wczorajszego tortu oraz butelkę z smakowym mlekiem, po czym usiadłam naprzeciwko chłopaków i zaczęłam jeść, przysłuchując się ich rozmowie.
Nie wtrącałam się do rozmowy. Zjadłam ciasto, pochowałam naczynia i przetarłam zakruszony blat. Znudzona poszłam do salonu, gdzie odpaliłam znajdujący się tam komputer. Zaczęłam przeglądać Internet, zadowolona, że w końcu bezkarnie mogłam się zatopić w sieci. Weszłam na portale plotkarskie, gdzie wśród artykułów zauważyłam kilka mówiących o tym, że „Jared Leto w polskim szpitalu!”. Wiadomo, weszłam tam, ciekawa tego, co tam napisali.


JARED LETO W SZPITALU


Jak informuje nas dziennik łódzki, jedna z pielęgniarek poinformowała dziennikarza (imię i nazwisko zostało na prośbę autorki usunięte), że wczorajszego dnia przyjęli w bardzo ciężkim stanie Jareda Leto, aktora i założyciela zespołu 30 Seconds to Mars, który koncert ma odbyć się jutrzejszego dnia we Wrocławiu. Fani drżą z niepokojem, czy ich wymarzony koncert się odbędzie. Pielęgniarka nie chciała podać więcej informacji, mówiąc, że wtedy złamałaby przyrzeczenie lekarskie. Chodzą pogłoski, że Jared Leto miał wypadek podczas szalonej jazdy na motorze wraz z nowym przyjacielem, Tomaszem Krzyżaniakiem, perkusistą Luxtorpedy. Na temat Krzyżyka nic nie wiadomo, nasz informatorka uparcie milczy. Czy Jared Leto jest poważnie ranny?


Parsknęłam śmiechem. Lubiłam śmieciowe plotki, które tak dalekie były tej prawdy. Jeszcze nigdy nie udało im się napisać artykułu zgodnego w 100% z prawdą, niezawierającego samych domyśleń i przypuszczeń. Standardowo fejs i tt zapchane wiadomościami, czy to prawda, że Leto jest w szpitalu i jutro nie będzie koncertu. Wzięłam telefon i poszłam do kuchni.
-Chłopaki, uśmiech do zdjęcia proszę! – zawołałam, stając przed nimi.
Spojrzeli na mnie lekko zaskoczonym wzrokiem a ja im pstryknęłam zdjęcie. Spojrzałam na wyświetlacz i mimowolnie zachichotałam. Wyszli jak dwa downy.
-Leżycie w szpitalu umierający, właśnie was ożywiam. Nie przeszkadzajcie sobie w rozmowie, mnie tu nie ma – rzuciłam i szybko wyszłam.
Dodałam zdjęcie na instagrama, które udostępniłam jednocześnie na 2 pozostałe portale. Ludzie od razu zaczęli zasypywać mnie lajkami i komentarzami. Westchnęłam i zmieniłam na komputer telefon, gdzie zaczęłam im odpisywać, starając się to zrobić na tyle subtelnie, żeby nadal nie wiedzieli, gdzie dokładnie jest Leto. Wcisnęłam kit, że jesteśmy już we Wrocławiu i sobie odpoczywamy przed jutrzejszym koncertem, na szczęście ludzie gładko to przyjęli.
Zobaczyłam na fejsie, że napisała do mnie Asia, więc szybko przeszłam na tą zakładkę. Śmiała się ze mnie, że nieładnie tak ludzi oszukiwać, a potem spytała się o zdrowie. Pogadałyśmy chwilę po czym pożegnałyśmy się, bo obiecała oprowadzić Shannona po Wrocławiu i ten stoi obok niej i jęczy, że chce już wychodzić. Uśmiechnęłam się do siebie. Oni tak bardzo do siebie pasowali, cieszyłam się, że próbują robić wszystko w kierunku aby się ze sobą zejść.
Kiedy znudziło mnie siedzenie i pisanie z ludźmi, odwiedziłam youtube aby sobie pooglądać różne głupie filmiki. Przez tę trasę byłam tak bardzo do tyłu pod każdym względem, że aż mi samej sobie było żal. A miałam bardzo dużo do nadrobienia. Pierwsze co zrobiłam to odpaliłam nowy kawałek Linkin Park, który mnie wręcz zachwycił swoją muzyką i tekstem. Napisałam jakiś tam komentarz, że świetny kawałek itd., po czym poszłam już na polskie filmiki youtuberów, m.in. Niekryty Krytyk bądź 5 sposobów na… Pośmiałam się trochę, podumałam, stwierdziłam, że jestem głupia że na to sama wcześniej nie wpadłam. Spojrzałam na zegarek i zmarszczyłam czoło. Siedziałam przed komputerem już 5-ą godzinę, a oni nadal ze sobą rozmawiali. Wróć, doszedł 3 głos, a ich mowa była już trochę niewyraźna. Wstałam od monitora i weszłam do kuchni.
-Szeeeść Maja! – krzyknął wesoło Litza, podnosząc do góry szklankę z drinkiem.
Hm, urządzili sobie popijawę za moimi plecami. Ciekawe, nie ma co. Na stole leżała polska żołądkowa, w połowie pusta, obok niej coca- cola, a po podłodze waliły się inne butelki, już całkowicie opróżnione. Spojrzałam krytycznym wzrokiem na Jareda, który uśmiechnął się do mnie szeroko. W tym momencie głośno beknął. Mężczyźni się zaśmiali, jakby ten bek był najśmieszniejszą rzeczą pod słońcem. Pokręciłam głową.
-Dołonczyyyysz do nas? – wysapał Krzyżyk, sepleniąc lekko.
Pokazałam mu środkowy palec, obrażona. Wiedzieli, że nie lubię, kiedy ktoś pije, cała trójka o tym doskonale wiedziała, a teraz urządzili sobie epicką imprezę, zapominając o tym, że goszczą pod moim dachem. Wyszłam z pokoju i poszłam na górę, na swoje piętro. Postanowiłam sobie trochę popływać, aby się rozluźnić i rozładować napięcie w swoich mięśniach. Podczas pływania motylkiem zadzwonił telefon. Szybko dopłynęłam do krawędzi basenu i go odebrałam.
-Maja, pamiętasz, że jutro o 3 rano macie polskiego busa do Wrocławia? – powiedziała pochmurno Emma.
-Kurwa mać – wymsknęło mi się.
-Co jest grane? – zaniepokoiła się kobieta.
-Szef się upił w 3 banie i wątpię, żeby wytrzeźwiał do koncertu, a ty mówisz, że o 3 mamy polskiego – jęknęłam. – Co mam zrobić?
-Zostaw go w spokoju i zgarnij go o 2 na dworzec, może w końcu zrozumie, że przed koncertem się nie pije – powiedziała mściwie.
-Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się i się rozłączyłam.
Popływałam jeszcze 20 minut. Kiedy wyszłam z wody, dochodziła 22. Weszłam do swojego pokoju, gdzie spakowałam się oraz Jareda, po czym wydrukowałam bilety na polskiego busa, następnie zamówiłam taksówkę na 2:20 pod dom. Zakluczyłam drzwi do pokoju, włożyłam słuchawki w uszy, ustawiłam budzik na 1:40 i wyłączyłam światło, aby się zdrzemnąć chociaż chwilę.
Pobudka była straszna. Czułam się, jakby mi ktoś przypierdzielił siekierą w łeb i kazał natychmiast robić to, co karze. Czułam się jak gówno, ot. Wygramoliłam się z pościeli, przebrałam się, wzięłam torby i zeszłam z nimi na dół. Weszłam do kuchni i jęknęłam z rozpaczy. Jared siedział na taborecie, głowę miał opartą o blat stołu i chrapał, Krzyżyk znajdował się na podłodze i był oparty o szafki, zaś Litza położył się, jako jedyny mądry, na stojącej w rogu niewielkiej kanapie. Potrząsnęłam Leto, jednak ten dalej spał. Waliło od niego porządnie gorzałą. Zrezygnowana nalałam lodowatej wody do garnka i wylałam zawartość na wokalistę.
-Kurwa, co się dzieje? – poderwał się, przerażony, na nogi.
-Idź się kąpać, za 20 minut mamy taksówkę na autobus do Wrocławia – poinformowałam go, wręczając mu ręcznik i świeży zestaw ubrań.
Wyglądał fatalnie, miał przekrwione białka, włosy w totalnym nieładzie, a śmierdział tak epicko, że człowiek nie był w stanie stać przy nim kilku sekund. Poszedł chwiejnym krokiem do łazienki, skąd usłyszałam szum wody.
Po 5 minutach nadal słyszałam szum wody, nic poza tym, żadnego pluskania. Zaniepokojona nacisnęłam na klamkę do drzwi łazienki. Nie zakluczył się, więc weszłam do środka. Jared spał, siedząc na kiblu, całkowicie nagi, a w dłoni trzymał wąż, który, na całe szczęście, był skierowany w kierunku wanny. Podeszłam do Leto i walnęłam go z całej siły w ramię.
-KURWA, JARED, MYJ SIĘ TY JEBANY PIJAKU – zaczęłam się drzeć.
Podskoczył i popatrzył na mnie z wyrzutem w oczach, po czym wszedł do wanny. Usiadłam na brzegu wanny, pilnując, żeby znowu nie zasnął. Pewnie by wykorzystał okazję, że tu siedzę, jednak był tak najebany i całkowicie olał sobie moją postać. Starałam się nie patrzeć za często na jego jędrny tyłek.
Jakimś cudem się umył i ubrał. Wcisnęłam mu szczotkę do zębów w dłoń.
-Musisz umyć zęby, inaczej się nie wypuszczę z tego domu – powiedziałam stanowczo, widząc, że Leto chce się zbuntować.
Na szczęście nie stawiał oporów i grzecznie umył swoje ząbki. Wylałam na niego prawie całą butelkę jego perfum, żeby chociaż trochę zamaskować jego smród. Udało się, alkohol był wyczuwalny tylko z bliskiej odległości.
Jakimś cudem wyszliśmy równo o 2:20. Taxi już na nas czekała. Zostawiłam krótką notatkę dla Litzy i Krzyżyka, gdzie jesteśmy i gdzie mają dzwonić w sprawie kluczy. Weszliśmy do środka. Pilnowałam Jareda, żeby nie zasypiał, bo wiedziałam, że marne szanse na delikatne rozbudzenie będą wtedy.
-Wody – powiedział głosem zmęczonego człowieka, który znajdował się od 40 dni na Saharze bez kropki tego napoju.
Podałam mu bez słowa małą butelkę. Z wdzięcznością wypił całą zawartość i głośno wypuścił powietrze. Dojechaliśmy pod dworzec. Zapłaciłam za kurs, wzięłam bagaże, Leto, i poszliśmy do autobusu, który już, na całe szczęście, czekał na nas na stanowisku. Wrzuciłam bagaże do luku, podałam bilety po czym weszłam do góry. Na szczęście były dwa wolne miejsca obok siebie tuż przed przednią szybą autobusu, więc tam usiedliśmy. Jared zajął miejsce od ściany autobusu. Położyłam torebkę przed sobą i westchnęłam. Wyjęłam telefon, żeby napisać do Emmy, że wszystko się udało. Nagle coś się oparło o moje lewę ramię. Spojrzałam tam. Jared postanowił sobie dalej spać, nie przejmując się całym światem. Pogładziłam go po policzku i wzięłam książkę, aby sobie w jej towarzystwie spędzić całą podróż. Wiedziałam, że nie zasnę, dlatego nawet nie próbowałam tego robić. Autobus ruszył. Zatopiłam się w lekturze.

_____
Osobiście nie jestem zadowolona z tego fragmentu, ale wiem, że wy na pewno twierdzicie co innego. 
Pozdro. :D