środa, 14 maja 2014

Rozdział 31. "-KURWA, JARED, MYJ SIĘ TY JEBANY PIJAKU – zaczęłam się drzeć."

Obudziłam się w szpitalnej sali. Raziło mnie jaskrawe światło, które padało na moją twarz, więc nieznacznie rozchyliłam powieki. Kiedy w końcu oczy przyzwyczaiły się do lampy, otworzyłam je całkowicie. Nic mnie nie bolało, tylko w głowie mi się kręciło. Poczułam, ze mam na sobie maskę tlenową i oddycham czystym powietrzem. Zerknęłam niepewnie w lewą stronę, bo po prawej miałam ścianę. Przy łóżku, pochylony i skupiony nad swoim telefonem, siedział Krzyżyk. Zastanowiło mnie to mocno, czemu to akurat on, nie Jared, czuwa obok mnie i czeka na moje przebudzenie.
Nieznacznie się poruszyłam, chcąc się podźwignąć i usiąść na łóżku. Tomek zauważył, że się ocknęłam, i schował telefon do kieszeni, po czym popatrzył się na mnie.
-Witaj, Maju – powiedział z lekkim uśmiechem.
-Co się stało? – wykrztusiłam z siebie, bo miałam mocno zaciśnięte gardło i słowa ledwo przedostały się na zewnątrz.
-Zatrułaś się dwutlenkiem węgla, miałaś dwukrotnie większą dawkę niż normalny człowiek może maksymalnie na siebie przyjąć, w wyniku czego straciłaś przytomność. – położył dłoń na moim czole, chcąc sprawdzić temperaturę ciała. – Nie masz gorączki, to dobrze.
-Ile tu leżę? – spojrzałam w jego oczy, starając się nie myśleć za bardzo o nich.
-Kilka godzin, lekarze dali Ci leki nasenne, żebyś mogła w spokoju przyjąć odpowiednią dawkę świeżego tlenu – poinformował mnie. – Zaraz wrócę, pójdę poinformować lekarza, że się obudziłaś. Potem Ci odpowiem na wszystkie pytania – odpowiedział, kiedy tylko zobaczył mój niemy protest.
Wstał z krzesła i wyszedł z sali, a ja miałam okazję się zorientować, jaki jest dokładnie pokój. Przy łóżku stał niewielki parawan, który był teraz odsłonięty, a naprzeciwko mojego łóżka stało drugie, które było puste na szczęście dla mnie. Na dworze panowała już noc, dlatego lampa była już włączona. Obok mojego łoża stał monitoring, który był wyłączony, niewielka szafka oraz krzesło, teraz puste. Na szafce znajdował się mój telefon oraz biżuteria. Podźwignęłam się na rękach i usiadłam na łóżku, poprawiając sobie za plecami poduszki. Do środka wkroczył lekarz, na oko 30-letni, w białym fartuchu, podkładką, na której zapewne znajdowała się karta obserwacji, a za nim niepewnie wszedł Krzyżyk. Doktor miał gęste brązowe włosy oraz duże szare oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, pewnie był już na kilkunastogodzinnym dyżurze.
-Dzień dobry, Maju! – powiedział wesoło doktor. – Nazywam się Grzegorz Balicki i jestem teraz Twoim lekarzem tymczasowym. Jak się czujesz?
-Głowa mnie boli – powiedziałam oszołomiona wciąż.
Podszedł do mnie, kiwając głową, zdjął przewieszony przez szyję stetoskop i osłuchał mnie, po czym zanotował coś na swojej karcie. Zdjął w końcu maskę tlenową, a ja pochwyciłam w płuca powietrze. Smakowało inaczej niż to serwowane mi do tej pory, było bardziej świeże i naturalne. Spojrzał mi w oczy, w buzię, kazał kilka razy kaszlnąć.
-Panienka całkowicie zdrowa, ale zostaniesz do jutra, nie chcę Cię wypuszczać jeszcze na dwór – powiedział do mnie. – Zadowolona?
-Mhm… - mruknęłam pod nosem.
-To świetnie! Masz wspaniałych przyjaciół – puścił mi oczko. – Ten pan siedzi tutaj od samego początku, nie chciał Cię opuścić – rzucił wesoło i dziarskim krokiem wyszedł z pokoju, mówiąc, że musi jeszcze sprawdzić kilku innych ludzi, którzy są w poważniejszym stanie.
Tomek usiadł na krześle, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem, jednak czaiła się miłość w tym spojrzeniu.
-Dlaczego nie wróciłeś do domu? – zapytałam się go.
Popatrzył na mnie.
-Jared kazał mi Cię pilnować, bo sam nie jest w stanie, więc go posłuchałem.
-A co z Twoją żoną? Czekaj… - zamarłam na chwilę. – Czemu nie jest w stanie? – wyszeptałam, a moje serce nagle się ścisnęło ze strachu.
-Też się zatruł, nic poważnego – odpowiedział szybko, widząc malujący się lęk na mojej twarzy.
-To czemu nie leży tutaj? – wskazałam głową na puste łóżko.
-Lekarz powiedział, że nie pozwoli, aby pod jego dachem mężczyzna i kobieta leżeli w tym samym pokoju. Staroświecki trochę, rozumiesz – zaśmiał się cicho. – Mówiłem mu chyba z 20 minut, że jestem Twoim bliskim przyjacielem, jak i całej rodziny, żeby w końcu łaskawie się zgodził, abym tu przebywał.
-Rodzice wiedzą? – chciałam wiedzieć.
-Wiedzą, Litza od razu do nich zadzwonił. Chcieli od razu przyjeżdżać, ale kiedy lekarz ich zapewnił, że zanim dolecą to już dawno będziesz zdrowa jak rybka, więc zrezygnowali. O stajni też wiedzą – odpowiedział na zadane w myślach przeze mnie pytanie. – Wkurzył się trochę Twój tato, ale to zrozumiałe. Już odbudowują budynek, a konie póki co mieszkają na padoku. Wszystkie przeżyły.
-Uhm, jak to się właściwie stało? W sensie ten pożar.. – westchnęłam, mając w pamięci wielki ogień pochłaniający drewnianą budowlę.
-Policja mówi, że to podpalenie, bo znaleźli pusty kanister benzyny oraz zapalniczkę.
-Mam nadzieję, że to tylko nikt z środowiska wewnętrznego, bo ciężko będzie dojść do sprawcy. Nadal mam tym oddychać? – wskazałam na maskę tlenową, która leżała na mojej klatce piersiowej, całkowicie przez wszystkich zapomniana.
-Nic nie mówił, że masz przestać, więc korzystaj, póki możesz – uśmiechnął się do mnie.
Sięgnęłam po maskę i założyłam ją na siebie, a do moich płuc od razu wpadło świeże powietrze. Przyjęłam je z ulgą, bo jednak było o wiele czystsze i łagodniejsze dla moich płuc niż to normalne.
-Jak żona zaakceptowała Twoją decyzję pozostania przy mnie? – zapytałam się z przekąsem.
-O dziwo przyjęła to bardzo znośnie, nic nie mówiła, zrozumiała mnie całkowicie – zamyślił się. – Mam nadzieję, ze to nie jest zapowiedź wielkiej kłótni jak wrócę do domu – powiedział smutno w końcu, patrząc się w szybę.
Współczułam mu mocno, nie chciałabym żyć w niepewności, co mnie spotka po powrocie do domu od mojej ukochanej osoby, czy opierdol za całokształt czy namiętny seks… Brr. Jared nie sprawiał aż takich problemów... Chyba. Nie wiedziałam o nim w sumie prawie nic, bo nie było czasu, aby się tak dobrze, naprawdę poznać. Miałam wciąż cichą nadzieję, że do października zdążymy ze wszystkim, żebym potem miała jasny cel, do czego mam dążyć w przyszłości.
Do sali weszła nowa osoba. Spojrzałam z zaciekawieniem w kierunku drzwi i się szeroko uśmiechnęłam, bowiem to Litza wpadł z ozdobną średnią torebeczką.
-O, nie śpisz! – wykrzyknął zadowolony.
-Znudziło mnie spanie – wyszczerzyłam do niego zęby.
-Krzyżyk, możesz spadać – powiedział krótko do Tomka – teraz ja tu siedzę.
Tomek wstał i spojrzał na mnie.
-Pamiętam – jego wzrok był przenikliwy, a ja potrzebowałam 3 sekund, żeby połapać się, o co mu chodzi. W końcu przypomniałam sobie o tych smsach i kiwnęłam głową lekko. Pożegnał się z nami i wyszedł z pokoju, życząc mi szybkiego powrotu do zdrowia i żebym się więcej nie zaczadzała. Litza oklapł na zajęty wcześniej przez Krzyżyka krzesło i podał mi torbę.
-Masz, lekarz mnie przepuścił z tym, chociaż było trudno – poinformował mnie rzeczowo.
Zaciekawiona zerknęłam do torby. W środku znajdowały się moje ulubione cukierki oraz 2 domowe pączki. Wzruszyłam się.
-Specjalnie namówiłeś Dobrochnę na zrobienie pączków? – spytałam się, a mój głos lekko drgał.
-Dobrochna się przejęła, że leżysz w szpitalu, i sama wyszła z inicjatywą zrobienia Twoich ulubionych słodkości – bronił się Robert.
-Jeny, pewnie już wszyscy wiedzą? – wywróciłam oczami.
-Z bliskich tak, obawiam się, że jakiś fotoreporter przyłapał Jareda wchodzącego do karetki… Spokojnie, nie widać Twojej posiadłości tylko sam tył karetki! – rzucił szybko, widząc moje przerażenie w oczach.
-Ty mnie więcej tak nie strasz bo jeszcze mnie przeniosą na kardiologię – powiedziałam żartobliwie go niego.
Siedzieliśmy sobie i przekomarzaliśmy się, aż poczułam się senna. Głupio mi było odwrócić się tyłkiem do Litzy, ale ten zauważył moje nagłe zmęczenie, więc powiedział do mnie, żebym szła spać, a on poczyta sobie książkę. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i położyłam się na poduszkach, zasypiając niemal od razu.
Obudziłam się po kilku godzinach. Litza spał oparty o krzesło, książka, którą czytał, leżała sobie na moim łóżku. Zaśmiałam się w duchu, kiedy zobaczyłam ślinkę cieknącą z kącika ust. Czułam się o wiele lepiej, głowa mnie już minimalnie bolała, a sama jakbym odzyskała siłę w mięśniach. Zdjęłam maskę tlenową, a różnica w dopływie powietrza do płuc już tak bardzo nie była zła oraz dusząca. Bolał mnie trochę brzuch, ale podejrzewałam, ze jest to przyczyna zjedzenia na pusty żołądek takiej ilości słodyczy.
Ostrożnie wysunęłam nogi i położyłam stopy na łóżku. Musieli mi w nocy odpiąć weflon, bo teraz miałam w miejscu nakłucia plasterek. Włożyłam stopy do kapci i wstałam niepewnie. Na szczęście Litza dalej spał. Na palcach wyszłam z pokoju i znalazłam się na długim szpitalnym korytarzu.
Wszędzie były drzwi, gdzieś pośrodku znajdowała się dyżurka pielęgniarek. Przy drzwiach wisiały karty pacjentów, dzięki czemu mogłam wiedzieć, gdzie kto leży. Po mojej stronie korytarza znajdowały się same kobiety, a naprzeciwko naszych drzwi mężczyźni. Zaczęłam cicho stąpać po podłodze, przesuwając się od drzwi do drzwi. Dobrze, że moja sala była ostatnią salą na korytarzu, nie musiałam się decydować, w którą stronę iść najpierw.
3 sale od mojej leżał Jared. Zerknęłam, czy nigdzie nie idzie pielęgniarka bądź lekarz, i wyjęłam delikatnie obserwację pacjenta, aby się dowiedzieć, co mu naprawdę jest. Nie to, że nie wierzyłam Krzyżykowi, bo wiedziałam, że ten rzadko kłamie, ale zawsze mógł nie ujawnić całej prawdy. Rozśmieszyła mnie mała notka pod nazwiskiem, brzmiąca „angielski, tylko angielski, kto umie angielski?” a pod tym zdaniem, innym charakterem pisma, dopisano „ja umiem angielski, pozdrawiam, G.B”. Podejrzewałam, że skrót należał do mojego lekarza. Otworzyłam i przeczytałam niezrozumiałe trochę notatki dla mnie, ale koniec końców wywnioskowałam, ze Krzyżyk powiedział mi całkowitą prawdę. Westchnęłam z uglą. Wsunęłam z powrotem kartki (nie było innych obserwacji, więc też zapewnie leżał sam) i delikatnie nacisnęłam klamkę.
Zasłony były zasunięte, więc w pokoju, pomimo okien skierowanych na wschód, z którego można było zobaczyć wędrujące nieśmiało ku górze słońce, panował półmrok. Łóżko, na którym leżał Leto, stało w tej samej pozycji co moje. Uśmiechnęłam się na widok śpiącego człowieka i zrobiłam krok do przodu, kiedy zauważyłam, że nie jest sam. Obok niego siedziała jakaś rudowłosa dziewczyna. Że co kurwa? Nie wiedziałam czemu, ale czułam, ze nie grozi to niczym dobrym.
-Zamawiali państwo ostatnie namaszczenie? – powiedziałam niskim głosem po angielsku dość głośno.
Rude coś podniosło głowę i spojrzało w moim kierunku. Nie wiedziałam, co Jaredowi się w niej podobało, była brzydka, wszędzie miała piegi, a oczy nie były zielone tylko nijakie, szare. Miała duże, krzywe zęby, koślawy nos i krzaczaste brwi. Leto usiadł gwałtownie na łóżku.
-Wypierdalaj, księdzu! – krzyknął, nadal półprzytomny.
-Nie będę wypierdalać – wycedziłam, wracając do swojego normalnego głosu.
-Maja? – spytał się przerażony.
-Nie kurwa, proszek Persil dostał nóżek i przybiegł Cię wyprać – rzekłam, przenosząc wzrok na rudą. – A Ty to kto? – zapytałam się lekko złowieszczym tonem.
-Jestem kuzynką Jareda – powiedziała zimno.
-Pfff, jasne – prychnęłam i podeszłam do wolnego łóżka, na którym usiadłam. – Udowodnij – wyszczerzyłam do niej zęby.
Bez słowa rzuciła mi swój paszport. Margaret Leto. Hm, chyba jednak faktycznie byli rodziną, co nie oznaczało, że zrobiło mi się głupio, wręcz przeciwnie.
-Wychodzę, a Wy sobie dalej ze sobą gruchajcie – rzuciłam i wstałam, aby wyjść z pokoju.
Nie wiedziałam, co spowodowało, że poczułam do rudej taką nienawiść, w końcu nic mi nie zrobiła, jednak jej sposób wysławiania się i zachowanie spowodowało, ze od razu ją znienawidziłam. Miała w sobie coś odpychającego, że człowiek niechętnie nawiązywał z nią kontakt. Nie wiem, może to było tylko moje wrażenie, że tylko wobec mnie była taka oschła? Wiedziałam, że się na pewno nie pokochamy.
Z tymi myślami weszłam do swojej sali. Litza nadal spał.
-Ktoś zamawiał darmowe budzenie? – krzyknęłam skrzekliwie.
Robert gwałtownie poderwał się z krzesła, przewracając je, i spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy malowało się zdziwienie, strach i szok.
-Gdzie byłaś? – spytał się mnie surowym głosem, kiedy, śmiejąc się, przechodziłam obok niego, aby z powrotem zająć swoje łóżko.
-Odwiedzić pewnego pana Jot El – poinformowałam, siadając na łóżku. – Ma się całkiem nieźle, ale woli towarzystwo swojej jakieś kuzynki niż moje – powiedziałam ze złością w głosie.
-Nie złość się! – rzucił szybko. – Nie warto.
-Co ty tam wiesz – wywróciłam oczami.
Robert znowu usiadł na krześle.
-Dużo wiem, lekarz zabronił Jaredowi, aby tu przyszedł – popatrzył na mnie.
-Wszystko wina lekarza, serio? – wymamrotałam, utkwiwszy wzrok w brudnej plamie na ścianie nad drzwiami. – Jakoś Ci nie wierzę.
-Przecież wiesz, że ja nie kłamię – żachnął się Litza.
Spojrzałam na niego, a po jego oczach rozpoznałam, że mówił prawdę. Jeszcze raz wywróciłam oczami, bo trochę wkurzała mnie wymówkę „bo lekarz coś tam coś tam”, przecież dla chcącego nic trudnego, nie problem było złamać ten dziwaczny zakaz.
Drzwi się otworzyły i wkroczył ten, o którym myślałam – doktorek w swojej postaci. Momentalnie zagotowało się we mnie, jak tylko zobaczyłam jego uśmieszek.
-Już nie śpicie? – zapytał się wesoło.
-Pana pojebało – powiedziałam głośno.
Robert popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem, a doktor zatrzymał się pośrodku sali, nic nie rozumiejąc. Uśmiech mu zszedł z twarzy.
-Że co proszę? – spytał się.
-Pojebało Cię, doktorku, z tymi zasadami – powtórzyłam. – Wychodzę z tego szpitala wariatów – podniosłam się z łóżka, chwyciłam swoje rzeczy leżące na szafce i wrzuciłam je do kieszeni swoich spodni dresowych, które miałam na sobie, po czym podeszłam do doktorka. – Popierdoliło Cię – uśmiechnęłam się mściwie i kopniakiem otworzyłam niedomknięte drzwi po czym wyszłam na korytarz.
Nie obchodziło mnie zupełnie, jakie teraz miał o mnie zdanie ten cały doktor. Świętoszek się znalazł, pf! Nie będzie mi nikt wmawiał tak beznadziejnych zasad. Podeszłam do drzwi Jareda i otworzyłam drzwi, po czym wkroczyłam do środka. Ruda pochylała się nad Jaredem, a we mnie się zagotowało.
-Wychodzimy, Leto – rzuciłam.
Podeszłam do nich, pociągnęłam za tył bluzki Margaret z całej siły i pociągnęłam ją do tyłu, że ruda się zachwiała, tracąc równowagę i upadając na ziemię z głośnym łoskotem. Spod spódniczki wyleciał jakiś portfel, który znalazł się pod moimi nogami. Podniosłam rzecz z podłogi i otworzyłam.
-Nie dotykaj tego! – wykrzyczała gniewnie.
Rzuciłam jej lekceważące spojrzenie i zerknęłam do środka portfela, w którym znalazłam dowód osobisty. Wyjęłam go. Zdjęcie przedstawiało rudą dziwkę, która leżała na podłodze obok mnie, a imię i nazwisko brzmiały Margaret Wurst. Zaśmiałam się szaleńczym śmiechem i pokazałam plakietkę Jaredowi, który, kiedy przeczytał, głośno westchnął.
-Wiedziałem, że nie mam żadnej kuzynki, bo mama poinformowałaby mnie o niej.
-Za brzydka, żeby miała Twoje geny – powiedziałam, ściągając pościel z ciała Jareda. – Wychodzimy stąd, spierdalamy od tego czuba.
Jared zeskoczył z przyjemnością z łóżka, wziął swoje rzeczy, narzucił na siebie bluzę i przeszliśmy obojętnie obok rudej. No dobra, ja nie przeszłam obojętnie. Nad jej ciałem, bo nadal leżała, splunęłam na podłogę obok niej i wyszeptałam bezgłośnie „suka”, po czym nie pożałowałam kopniaka w nogę.
Wróciliśmy na korytarz. Z mojego pokoju wyszedł Litza, lekarz pewnie nadal był w środku. Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, a on pokiwał głową i wszedł z powrotem do sali, chcąc zagadać dziwaka. Przeszliśmy szybkim krokiem obok dyżurki pielęgniarek, na szczęście żadnej tam nie było. Schwyciłam Jareda za dłoń. Spojrzał na mnie i wymieniliśmy uśmiechy.
Zjechaliśmy windą na dół.
-Czekaj – zatrzymałam się gwałtownie zanim weszliśmy na główny hol.
-Czemu? – popatrzył nierozumiejącym wzrokiem.
-Wiedzą, że tutaj jesteś, trzeba wykombinować inne wyjście – rozejrzałam się bezradnie, chcąc coś wymyślić. Nie znałam szpitala, ba, po raz pierwszy się w nim znajdowałam. Nawet nie miałam pewności, czy nadal jestem w Łodzi.
Zobaczyłam nagle drzwi podpisane „kuchnia”. Pełna nadziei, że tam znajdziemy wyjście boczne, skierowałam się tam z Leto. Weszliśmy do kuchni, gdzie krzątały się panie przygotowujące posiłki na śniadanie. Patrzyły się na nas dziwnie, ale im się nie dziwiłam, ponieważ wciąż mieliśmy na sobie nasze pidżamy, więc ewidentnie było widać, że jesteśmy pacjentami budynku.
-Hej, tu nie wolno wchodzić! – stanęła przed nami wielka kucharka, trzymając w dłoni drewnianą łyżkę.
Dałam piękny uśmiech firmowy numer 9.
-Pani wybaczy, ale musimy wyjść na dwór, a ten pan – pokazałam palcem na Jay’a, który grzecznie się uśmiechnął – jest dość znany, i nie chcę, aby wpadł w sidła fotoreporterów, którzy stoją z niecierpliwością w korytarzu – dalej się szczerzyłam do babki.
Pokręciła głową niezadowolona, ale odsunęła się i wytłumaczyła, jak iść, żeby trafić na zewnątrz. Uśmiechnęłam się do niej i podziękowałam, a z serca spadł mi kamień. Myślałam, iż będzie gorzej ją pokonać, na szczęście wszystko przebiegło bezkompromisowo. Podążaliśmy za wskazówkami kucharki, a po 2 minutach znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, gdzieś przy śmietnikach, na tyłach szpitala. Rozejrzałam się po okolicy i z ulgą stwierdziłam, że znajdujemy się nadal w Łodzi, ba, jakieś 20 minut od mojego domu autem. Nie przebywaliśmy nigdy w tym szpitalu, ponieważ cieszył się złą sławą. Teraz wiedziałam, czemu tyle negatywnych opinii miał. Wzięłam telefon do ręki, który akurat w tym momencie zaczął wibrować. Odebrałam połączenie.
-Tak, Litza? – zapytałam się do słuchawki.
-Jesteście na zewnątrz? – zapytał się zaniepokojony.
-Spoko głowa, tylnym wyjściem wyszliśmy. Są fotoreporterzy?
-Jakieś 20 plus fanki zaczynają się zbierać, i ich jest naprawdę dużo.
-Kurwa, jak my wyjdziemy? – spytałam się go.
-Gdzie dokładnie jesteście?
-Tyły kuchni, tu są śmietniki – poinformowałam go.
-Czekajcie, wyślę Krzyżyka, bo właśnie przyjechał mnie zmienić. Nie ma przepustki ale powinno się udać jakoś mu tam dojechać.
-Dzięki! – rzuciłam i rozłączyłam się.
Przetłumaczyłam Jaredowi naszą rozmowę. Ten pokręcił smutno głową.
-Oni są jak sępy, tylko czekają na moment, kiedy się potkniesz.
-Polska, to tylko i wyłącznie Polska – mruknęłam.
-Niekoniecznie, fotoreporterzy są wszędzie. Ale tak, upierdliwi fani tylko tutaj.
-A nie mówiłam? – wytknęłam mu język.
Usłyszeliśmy nadjeżdżające auto. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Zbliżała się do nas ciemnozielona honda, a ja rozpoznałam auto Tomka. Zatrzymał się przed nami z piskiem opon.
-Wsiadajcie! – rzucił przez otwarte okno pojazdu.
Zajęliśmy pośpiesznie miejsca na tylnym siedzeniu. Na szczęście szyby były przyciemniane, dzięki temu mogliśmy zostać niezauważeni. Przejechaliśmy obok sporego tłumu ludzi, na szczęście nikt nas nie zauważył. Oparłam głowę o ramię Jareda i zamknęłam oczy, znużona całym dzisiejszym wysiłkiem. Kręciło mi się trochę w głowie, przesadziłam z tym bieganiem i akcją pod tytułem ucieczka. Zdrzemnęłam się trochę. Kiedy otworzyłam oczy, staliśmy już pod moim domem. Wszędzie chodzili robotnicy, którzy pewnie usuwali całkowicie zniszczone elementy budowy. Nie chciałam patrzeć w kierunku stajni, to był dla mnie zawsze przykry widok, kiedy nie było pięknego białego budynku tylko jakieś spalone szczątki konstrukcji.
Podziękowałam zmęczonym głosem Krzyżykowi za wszystko. Ten się blado uśmiechnął, a ja zauważyłam pod jego oczami cienie.
-Spałeś coś? – zapytałam się cicho.
-Nic – powiedział ciężko.
-Chodź do nas, wyśpisz się i wrócisz, bo trochę do Poznania masz, nie chcę, żeby Ci się coś stało – powiedziałam do niego. – I nie próbuj mi się buntować! – dodałam szybko.
Pomyślał chwilę, po czym zrezygnowanym gestem wyłączył silnik.
-Masz rację, niebezpieczne jest abym wracał do domu w takim stanie.
Weszliśmy w trójkę do budynku. Wszystko było posprzątane po wczorajszej imprezie. Poinformowałam Tomka, którą ma zająć sypialnię, po czym, razem z Leto, skierowaliśmy się do mojego pokoju na górze. Łóżko już czekało na nas przyszykowane. Rzuciliśmy się na nie i momentalnie zasnęliśmy.
Obudziłam się po kilku godzinach, w pełni wypoczęta i wyspana. Jareda już obok mnie nie było. Przeciągnęłam się i wstałam. Odwiedziłam łazienkę i na dół zeszłam świeża i pachnąca. W kuchni, przy stole, siedział Jared z Krzyżykiem i sobie rozmawiali o muzyce. Zdziwił mnie ten widok, bo byłam przekonana, że Leto nie przepada za Tomkiem, a tu proszę, zupełnie niespodziewany widok.
Powiedziałam im cześć, oni jedyne kiwnęli mi głową i dalej dyskutowali nad stylem Metalliki. Wzruszyłam ramionami. Już niejeden raz byłam przez ludzi olewana, więc nie przeszkadzało mi to, że i tym razem się to stało. Otworzyłam lodówkę i wzięłam kawałek wczorajszego tortu oraz butelkę z smakowym mlekiem, po czym usiadłam naprzeciwko chłopaków i zaczęłam jeść, przysłuchując się ich rozmowie.
Nie wtrącałam się do rozmowy. Zjadłam ciasto, pochowałam naczynia i przetarłam zakruszony blat. Znudzona poszłam do salonu, gdzie odpaliłam znajdujący się tam komputer. Zaczęłam przeglądać Internet, zadowolona, że w końcu bezkarnie mogłam się zatopić w sieci. Weszłam na portale plotkarskie, gdzie wśród artykułów zauważyłam kilka mówiących o tym, że „Jared Leto w polskim szpitalu!”. Wiadomo, weszłam tam, ciekawa tego, co tam napisali.


JARED LETO W SZPITALU


Jak informuje nas dziennik łódzki, jedna z pielęgniarek poinformowała dziennikarza (imię i nazwisko zostało na prośbę autorki usunięte), że wczorajszego dnia przyjęli w bardzo ciężkim stanie Jareda Leto, aktora i założyciela zespołu 30 Seconds to Mars, który koncert ma odbyć się jutrzejszego dnia we Wrocławiu. Fani drżą z niepokojem, czy ich wymarzony koncert się odbędzie. Pielęgniarka nie chciała podać więcej informacji, mówiąc, że wtedy złamałaby przyrzeczenie lekarskie. Chodzą pogłoski, że Jared Leto miał wypadek podczas szalonej jazdy na motorze wraz z nowym przyjacielem, Tomaszem Krzyżaniakiem, perkusistą Luxtorpedy. Na temat Krzyżyka nic nie wiadomo, nasz informatorka uparcie milczy. Czy Jared Leto jest poważnie ranny?


Parsknęłam śmiechem. Lubiłam śmieciowe plotki, które tak dalekie były tej prawdy. Jeszcze nigdy nie udało im się napisać artykułu zgodnego w 100% z prawdą, niezawierającego samych domyśleń i przypuszczeń. Standardowo fejs i tt zapchane wiadomościami, czy to prawda, że Leto jest w szpitalu i jutro nie będzie koncertu. Wzięłam telefon i poszłam do kuchni.
-Chłopaki, uśmiech do zdjęcia proszę! – zawołałam, stając przed nimi.
Spojrzeli na mnie lekko zaskoczonym wzrokiem a ja im pstryknęłam zdjęcie. Spojrzałam na wyświetlacz i mimowolnie zachichotałam. Wyszli jak dwa downy.
-Leżycie w szpitalu umierający, właśnie was ożywiam. Nie przeszkadzajcie sobie w rozmowie, mnie tu nie ma – rzuciłam i szybko wyszłam.
Dodałam zdjęcie na instagrama, które udostępniłam jednocześnie na 2 pozostałe portale. Ludzie od razu zaczęli zasypywać mnie lajkami i komentarzami. Westchnęłam i zmieniłam na komputer telefon, gdzie zaczęłam im odpisywać, starając się to zrobić na tyle subtelnie, żeby nadal nie wiedzieli, gdzie dokładnie jest Leto. Wcisnęłam kit, że jesteśmy już we Wrocławiu i sobie odpoczywamy przed jutrzejszym koncertem, na szczęście ludzie gładko to przyjęli.
Zobaczyłam na fejsie, że napisała do mnie Asia, więc szybko przeszłam na tą zakładkę. Śmiała się ze mnie, że nieładnie tak ludzi oszukiwać, a potem spytała się o zdrowie. Pogadałyśmy chwilę po czym pożegnałyśmy się, bo obiecała oprowadzić Shannona po Wrocławiu i ten stoi obok niej i jęczy, że chce już wychodzić. Uśmiechnęłam się do siebie. Oni tak bardzo do siebie pasowali, cieszyłam się, że próbują robić wszystko w kierunku aby się ze sobą zejść.
Kiedy znudziło mnie siedzenie i pisanie z ludźmi, odwiedziłam youtube aby sobie pooglądać różne głupie filmiki. Przez tę trasę byłam tak bardzo do tyłu pod każdym względem, że aż mi samej sobie było żal. A miałam bardzo dużo do nadrobienia. Pierwsze co zrobiłam to odpaliłam nowy kawałek Linkin Park, który mnie wręcz zachwycił swoją muzyką i tekstem. Napisałam jakiś tam komentarz, że świetny kawałek itd., po czym poszłam już na polskie filmiki youtuberów, m.in. Niekryty Krytyk bądź 5 sposobów na… Pośmiałam się trochę, podumałam, stwierdziłam, że jestem głupia że na to sama wcześniej nie wpadłam. Spojrzałam na zegarek i zmarszczyłam czoło. Siedziałam przed komputerem już 5-ą godzinę, a oni nadal ze sobą rozmawiali. Wróć, doszedł 3 głos, a ich mowa była już trochę niewyraźna. Wstałam od monitora i weszłam do kuchni.
-Szeeeść Maja! – krzyknął wesoło Litza, podnosząc do góry szklankę z drinkiem.
Hm, urządzili sobie popijawę za moimi plecami. Ciekawe, nie ma co. Na stole leżała polska żołądkowa, w połowie pusta, obok niej coca- cola, a po podłodze waliły się inne butelki, już całkowicie opróżnione. Spojrzałam krytycznym wzrokiem na Jareda, który uśmiechnął się do mnie szeroko. W tym momencie głośno beknął. Mężczyźni się zaśmiali, jakby ten bek był najśmieszniejszą rzeczą pod słońcem. Pokręciłam głową.
-Dołonczyyyysz do nas? – wysapał Krzyżyk, sepleniąc lekko.
Pokazałam mu środkowy palec, obrażona. Wiedzieli, że nie lubię, kiedy ktoś pije, cała trójka o tym doskonale wiedziała, a teraz urządzili sobie epicką imprezę, zapominając o tym, że goszczą pod moim dachem. Wyszłam z pokoju i poszłam na górę, na swoje piętro. Postanowiłam sobie trochę popływać, aby się rozluźnić i rozładować napięcie w swoich mięśniach. Podczas pływania motylkiem zadzwonił telefon. Szybko dopłynęłam do krawędzi basenu i go odebrałam.
-Maja, pamiętasz, że jutro o 3 rano macie polskiego busa do Wrocławia? – powiedziała pochmurno Emma.
-Kurwa mać – wymsknęło mi się.
-Co jest grane? – zaniepokoiła się kobieta.
-Szef się upił w 3 banie i wątpię, żeby wytrzeźwiał do koncertu, a ty mówisz, że o 3 mamy polskiego – jęknęłam. – Co mam zrobić?
-Zostaw go w spokoju i zgarnij go o 2 na dworzec, może w końcu zrozumie, że przed koncertem się nie pije – powiedziała mściwie.
-Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się i się rozłączyłam.
Popływałam jeszcze 20 minut. Kiedy wyszłam z wody, dochodziła 22. Weszłam do swojego pokoju, gdzie spakowałam się oraz Jareda, po czym wydrukowałam bilety na polskiego busa, następnie zamówiłam taksówkę na 2:20 pod dom. Zakluczyłam drzwi do pokoju, włożyłam słuchawki w uszy, ustawiłam budzik na 1:40 i wyłączyłam światło, aby się zdrzemnąć chociaż chwilę.
Pobudka była straszna. Czułam się, jakby mi ktoś przypierdzielił siekierą w łeb i kazał natychmiast robić to, co karze. Czułam się jak gówno, ot. Wygramoliłam się z pościeli, przebrałam się, wzięłam torby i zeszłam z nimi na dół. Weszłam do kuchni i jęknęłam z rozpaczy. Jared siedział na taborecie, głowę miał opartą o blat stołu i chrapał, Krzyżyk znajdował się na podłodze i był oparty o szafki, zaś Litza położył się, jako jedyny mądry, na stojącej w rogu niewielkiej kanapie. Potrząsnęłam Leto, jednak ten dalej spał. Waliło od niego porządnie gorzałą. Zrezygnowana nalałam lodowatej wody do garnka i wylałam zawartość na wokalistę.
-Kurwa, co się dzieje? – poderwał się, przerażony, na nogi.
-Idź się kąpać, za 20 minut mamy taksówkę na autobus do Wrocławia – poinformowałam go, wręczając mu ręcznik i świeży zestaw ubrań.
Wyglądał fatalnie, miał przekrwione białka, włosy w totalnym nieładzie, a śmierdział tak epicko, że człowiek nie był w stanie stać przy nim kilku sekund. Poszedł chwiejnym krokiem do łazienki, skąd usłyszałam szum wody.
Po 5 minutach nadal słyszałam szum wody, nic poza tym, żadnego pluskania. Zaniepokojona nacisnęłam na klamkę do drzwi łazienki. Nie zakluczył się, więc weszłam do środka. Jared spał, siedząc na kiblu, całkowicie nagi, a w dłoni trzymał wąż, który, na całe szczęście, był skierowany w kierunku wanny. Podeszłam do Leto i walnęłam go z całej siły w ramię.
-KURWA, JARED, MYJ SIĘ TY JEBANY PIJAKU – zaczęłam się drzeć.
Podskoczył i popatrzył na mnie z wyrzutem w oczach, po czym wszedł do wanny. Usiadłam na brzegu wanny, pilnując, żeby znowu nie zasnął. Pewnie by wykorzystał okazję, że tu siedzę, jednak był tak najebany i całkowicie olał sobie moją postać. Starałam się nie patrzeć za często na jego jędrny tyłek.
Jakimś cudem się umył i ubrał. Wcisnęłam mu szczotkę do zębów w dłoń.
-Musisz umyć zęby, inaczej się nie wypuszczę z tego domu – powiedziałam stanowczo, widząc, że Leto chce się zbuntować.
Na szczęście nie stawiał oporów i grzecznie umył swoje ząbki. Wylałam na niego prawie całą butelkę jego perfum, żeby chociaż trochę zamaskować jego smród. Udało się, alkohol był wyczuwalny tylko z bliskiej odległości.
Jakimś cudem wyszliśmy równo o 2:20. Taxi już na nas czekała. Zostawiłam krótką notatkę dla Litzy i Krzyżyka, gdzie jesteśmy i gdzie mają dzwonić w sprawie kluczy. Weszliśmy do środka. Pilnowałam Jareda, żeby nie zasypiał, bo wiedziałam, że marne szanse na delikatne rozbudzenie będą wtedy.
-Wody – powiedział głosem zmęczonego człowieka, który znajdował się od 40 dni na Saharze bez kropki tego napoju.
Podałam mu bez słowa małą butelkę. Z wdzięcznością wypił całą zawartość i głośno wypuścił powietrze. Dojechaliśmy pod dworzec. Zapłaciłam za kurs, wzięłam bagaże, Leto, i poszliśmy do autobusu, który już, na całe szczęście, czekał na nas na stanowisku. Wrzuciłam bagaże do luku, podałam bilety po czym weszłam do góry. Na szczęście były dwa wolne miejsca obok siebie tuż przed przednią szybą autobusu, więc tam usiedliśmy. Jared zajął miejsce od ściany autobusu. Położyłam torebkę przed sobą i westchnęłam. Wyjęłam telefon, żeby napisać do Emmy, że wszystko się udało. Nagle coś się oparło o moje lewę ramię. Spojrzałam tam. Jared postanowił sobie dalej spać, nie przejmując się całym światem. Pogładziłam go po policzku i wzięłam książkę, aby sobie w jej towarzystwie spędzić całą podróż. Wiedziałam, że nie zasnę, dlatego nawet nie próbowałam tego robić. Autobus ruszył. Zatopiłam się w lekturze.

_____
Osobiście nie jestem zadowolona z tego fragmentu, ale wiem, że wy na pewno twierdzicie co innego. 
Pozdro. :D

3 komentarze:

  1. Trochę nie ogarnęłam o co chodziło z tą Rudą. xD Ale akcja zajebista. :DD
    Czo ten Krzyżełek taki opiekuńczy? :>
    I czo ta żona taka nie zazdrosna? :>
    Czo tu się kroi?

    Jared, Krzyżyk i Litza, którzy razem się zajebali - no, czy może być coś bardziej zajebistego? Chciałabym to zobaczyć na własne oczy.
    Kurwa, no mega. :D

    I najebany Jared - to też mógłby być niezapomniany widok. :D

    P.S.: Nie chcę być z tym taka perfidna, ale ten kawałeczek o Asi i Shannonie. <3 Dziękuję, umieram. ( Nie mówię, że bym się obraziła, jakbyś coś więcej tam napisała xDDDD)


    Ogólnie wiesz, że rozdział jest, jak zresztą zawsze, oergoqijrgoirjgerngojtnrgoqrtnjgoqejnrgqjngegnqojerg. <3 <3 <3
    Uwielbiam to opowiadanie i już możesz zacząć pisać następny. :D

    P.S.2: Ciekawa jestem, czy rozwiąże się sprawa podpalenia stajni.

    OdpowiedzUsuń
  2. 1.Tytul rozdzialu mnie rozwalil XD
    2.Wyobrazilam sobie najebanego Jareretttttttttta XD
    3.Bekajacy Leto ----> ja lezaca na podlodze XD
    4. Jeczacy Szaną mnie urzekl :3 nie wiem sama czemu :D
    5. no co moge wiecej napisac? Kocham ten blog i z utesknieniem czekam na rozdzialy <3
    6.Sorry za literowki brak przecinkow itd ale pisze z telefonu.:3
    7.nie wiem czemu pisze w numerkach ale ok XD
    /To ja, Kamila

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. troche chaotyczne. niektore teksty majki mnie wkurwiaja. dla takich jak ja, czyt. nieznajacych luxtorpedy, polapanie sie w nowych imionach i ksywach nie jest latwe. ciekawa akcja w szpitalu aczykolwiek wg mnie troszki przerysowana. i ta ruda tak sie z dupy urwala :-O ale walic ja. ale ogolnie ciekawie i duzo sie dzieje

    OdpowiedzUsuń