wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 35. "-Nakurwiam węgorza, nakurwiam, nakurwiam! - usłyszałam, kiedy weszłam do środka, polskie słowa."

To dzisiaj. Dzisiaj jest ostatni koncert, 28 września, który spędzę jeszcze jako członek Mars Crew. Jutro mieliśmy się znaleźć w Los Angeles, gdzie Marsi szli na miesięczny aż odpoczynek od koncertowania, a ja.. cóż, a ja zaczynałam nowe życie. Po wylądowaniu w LA miałam tylko 2 dni na rozpakowanie się w moim nowym domu, do którego zaczęłam szukać współlokatorki oraz na zaznajomienie się z miastem. Cieszyło mnie, że do The Lab, gdzie Marsi siedzieli większość swojego wolnego czasu, miałam tylko 15 minut spacerkiem. Dom Jareda natomiast był jeszcze bliżej mnie, bowiem naprzeciwko moich skromnych progów. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć czy nie, w końcu mieliśmy się na czas nieokreślony rozstać z powodu mojego studiowania. Po  LA było ogromne, piękne, zawierało w sobie coś magicznego i zarazem tęsknego. Mogłabym siedzieć na ulicy i patrzeć w niebo oraz domy godzinami.
Od razu, po przylocie, jak tylko rozpakowałam walizki w swoim nowym domu, pojechałam do stajni, żeby zobaczyć, w jakich warunkach będzie mieszkał mój koń. Miałam niedaleko, bo tylko 10 minut autem, a tereny wokół budynku były wręcz nieziemskie. Moją uwagę przykuły pagórki widoczne na horyzoncie, z których musiał roztaczać się piękny widok na całe miasto. Z niecierpliwością czekałam, kiedy będę mogła w końcu wsiąść na grzbiet konia i wyruszyć na przejażdżkę. Jared obiecał, że pojedzie ze mną, żebym się nie zgubiła wśród nieznanych mi terenów, za co byłam mu wdzięczna - miałam pretekst, aby się z nim znowu spotkać.
Weszłam właśnie na korytarz, w którym stał stół, i położyłam na stole laptopa, po czym z cichym westchnięciem usiadłam na krześle. Ostatni raz miałam sprawdzać mejle, rozdać opaski, przebywać w tym towarzystwie. W sercu coś niebezpiecznie zakuło, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Nie chciałam się teraz rozpłakać, w końcu to były tylko moje problemy. Skinęłam głową do ochroniarzy, którzy zaczęli wpuszczać ludzi. Ostatni koncert przed dłuższą przerwą odbywał się w Las Vegas, byliśmy więc od domu naprawdę niedaleko. Przylecieliśmy tu przedwczoraj, więc wczoraj cały dzień Jared oprowadzał mnie po mieście. Zauważyłam, że cały czas był przy mnie, jakby bał się, że mnie straci... W sumie to miało niebawem nastąpić, coś, co było nieuchronne. Nie rozmawialiśmy o tym, nie byliśmy na tę rozmowę gotowi. Wieczór spędziliśmy w jakimś kasynie, gdzie Shannon standardowo spędził go z Asią zaszyci gdzieś na czarnej skórzanej kanapie, mając innych gdzieś. Zazdrościłam Asi, bowiem miała mieszkać w LA ze mną i opiekować się z dziećmi, a 4 razy w tygodniu miały odbywać się zajęcia w studiu tanecznym, więc spokojnie będzie miała czas na spotykanie się z starszym Leto, podczas gdy ja będę całe wieczory spędzała w książce. Weterynaria była ciężkim i wymagającym kierunkiem, zwłaszcza kiedy w jedno półrocze miało się zrobić jeden rok... Tak, po długiej rozmowie z dziekanem i zrobienie krótkiego testu zgodzili się na to, abym mogła w jeden semestr zaliczyć cały rok. Musieli przygotować dla mnie inny program i miałam lecieć z materiałem inaczej niż pozostali, ale dzięki temu studia zakończę po 3 latach, a nie 6, jak to mieli wszyscy studenci. Świadomie podjęłam tę decyzję, dzięki niej będę mogła szybciej znaleźć się z powrotem u boku Jareda. Początkowo Leto mówił, że zwariowałam, ze po roku będę przypominała trupa, a po tych trzech latach nie będę istniała, jednak kiedy im bliżej było końca mojej przygody w Mars Crew, tym rzadziej o tym mówił, aż w końcu, wczoraj, podczas kolacji, pochwalił mój wybór. Uśmiechnęłam się pod nosem, Jared był taki przewidywalny... Wiedziałam, że po czasie zmieni zdanie, więc nie obrażałam się, kiedy wyzywał mnie od głupków i debili.
Weszli pierwsi ludzie. Uśmiechnęłam się do nich szeroko i każdą prosiłam o pokazanie swoich mejli. Nowicjusze drukowali, niektórzy nie umieli tego zrobić na jednej kartce i wyłaziły dwie, a Ci bardziej stali dawali swoje telefony, gdzie mieli skany swoich wiadomości. Za mną stał Ander, który się wszystkiemu bacznie przyglądał. Dołączył do nas tydzień temu i póki co miał obserwować wszystko, co się działo, aby potem zająć moje miejsce już oficjalnie jako członek nowej firmy - Adventures in Wonderland. Nie wiem, po co Jay to założył, niby coś tam tłumaczył, ale dla mnie nie miało to żadnego sensu. Cóż, Leto nikt nie zrozumie jak to kiedyś stwierdzono w PE na grupie.
Rozpoznałam kilka osób, które pojawiły się kilka razy z meetami na wcześniejszych koncertach. 2 dziewczyny były z Europy, gdzie też kupowały najdroższe meety. Nie miałam pojęcia, skąd miały pieniądze, chyba musiały mieć tak bogatych rodziców jak ja, bo innego wytłumaczenia nie było. Nie znałam takiej pracy, w której trzeba było być tylko kilka razy w miesiącu, aby mieć kilka tysięcy od razu na koncie. Przed koncertem, jak zjawiałam się w pokoju, aby zaprowadzić je na specjalnie wyznaczoną strefę, te osoby, które już mnie kojarzyły, podchodziły do mnie, aby porozmawiać o wszystkim i o niczym. Cieszyłam się, że zachowały dyskrecję i nikomu nie zdradzały przebieg naszych rozmów. Co prawda, nie mówiłam nic ważnego ani prywatnego, ale jednak czasami powiedziałam coś, co jednak nie powinno wychodzić na zewnątrz. Wiedziałam jednak, czemu zachowywały to dla siebie - miały świadomość, że jakby chociaż jedna informacja wyciekła do ludzi, ja straciłabym do nich zaufanie i nie rozmawiała z nimi. Miałam kilku ptaszków, które codziennie mi relacjonowały, co ciekawego pojawiło się na twitterze jak i na fejsbuku i co dotyczyło Marsów. Jeszcze ani razu nie spotkałam się z żadną poufną informacją przekazaną dziewczynom przeze mnie. Oczywiście ten fakt nie spowodował, że nagle stałam się wobec nich wylewna i mówiłam wszystko, co się działo w zespole, miałam szacunek do chłopaków i do samej siebie.
Kiedy wszyscy zostali opaskowani, zaprowadziłam ich do pokoju, gdzie miało się odbyć spotkanie. Nie było dzisiaj soundchecku, za co się niezmiernie cieszyłam, zawsze mniej roboty. Podczas kiedy Ander tłumaczył zasady pod czujnym okiem Emmy, ja poszłam do chłopaków, którzy przebywali w pokoju naprzeciwko. Czasami jesteśmy nieświadomi, jak blisko znajdujemy się obok tych ludzi, których pragniemy zobaczyć! Otworzyłam drzwi do pokoju.
-Nakurwiam węgorza, nakurwiam, nakurwiam! - usłyszałam, kiedy weszłam do środka, polskie słowa.
Zdezorientowana popatrzyłam na chłopaków. Shannon stał na stole i dziwacznie się wyginał, śpiewając, a Tomo i Jared siedzieli na kanapie i się śmiali.
-Siema Maja! Właśnie śpiewam piosenkę podrzuconą przez polski Echelon! - rzucił rozentuzjazmowany Shannon. - Tylko powiedz mi... - zmarszczył czoło. - Co to właściwie znaczy?
-Eee.... - nie wiedziałam, jak te słowa przełożyć na angielski. - Sorka, tego nie da się przetłumaczyć - rozłożyłam bezradnie ręce, uśmiechając się przepraszająco. - Nakurwiam to jakby odpowiednik fucka, a węgorz to eel - próbowałam jakoś przetłumaczyć to na angielski.
-Nieważne, i tak brzmi fajnie. Nakurwiam węgorza, nakurwiam, ehehe! - zaśmiał się perkusista, wymachując rękoma jakby go gryzły nieznośne muszki, co spowodowało kolejny śmiech u Jareda i Tomo.
No tak! Całkiem niedawno stała się modna polska przeróbka węgorza, gdzie Shannon wymachuje rękoma dokładnie tak samo jak teraz to robił. Tamta scena była wycięta z jakiegoś wywiadu i co chwilę powtarzała się. To było nawet śmieszne, ale jakoś mnie nie jarało tak jak niektórych, którzy potrafili spamować tym na okrągło. Nie podejrzewałam jednak, że przeróbka dojdzie do samego zainteresowanego! Nie chciałam jednak dzielić się tą informacją z resztą świata - niech to pozostanie kolejną słodką tajemnicą. Oczywiście Asi powiem, bo się dzieliłyśmy absolutnie wszystkimi dziwnymi rzeczami, które nas spotykały na tej trasie, pośmiejemy się i tyle, nie dawałyśmy dalej informacji.
-Dobra, panowie, czas iść na spotkanie z Waszymi przyszłymi żonami - wyszczerzyłam do nich zęby w szerokim śmiechu.
-Proszę, nie mów, że znowu Valeria jest... - wyszeptał Jared, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.
-Przykro mi, Jay, musisz w końcu pójść z nią pod ołtarz, bo Ci nie da spokoju - powiedziałam grobowym tonem, powstrzymując cisnący się na usta chichot.
-Założę się, że wywrócisz przynajmniej raz oczami przez nią - spojrzał Tomo na wokalistę, zakładając ręce na piersi.
-Phi, tym razem nie zrobię tego - uśmiechnął się mściwie Jay.
Tomo wyciągnął rękę przed sobą.
-Zakład, panie Leto? - zapytał się z szerokim bananem na twarzy.
-O co? - rzucił zaczepnie Jared.
-O... Rzucenie majtek w tłum! - zawołał radośnie Tomo. - Kto przegra, ten ściąga w ostatniej przerwie majtki i rzuca je na UITA w tłum.
-Okej. Shannon, przebijaj! - rzucił do brata wokalista.
Ucieszony Shannon przebił uciśnięte dłonie. Na twarzy Tomo malowało się zadowolenie.
-Mam nadzieję, że wybrałeś dzisiaj ciasne spodnie - rzucił do Jareda.
-Bój się o swój tyłek - Leto uśmiechnął się zuchwale. - Dzisiaj ja wygram!
-Haha, nie rozśmieszaj mnie, Leto. Chodźmy na spotkanie z Twoją żoną - zaśmiał się cicho i pewien siebie wymaszerował z pokoju.
Pokręciłam głową i wyszłam za braćmi. Od niedawna Valeria stała się źródłem zakładów między Jaredem a Tomo. Czasami wygrywał wokalista, czasami gitarzysta, zależało to od tego, czego zakład dotyczył dokładnie. Jeszcze nigdy jednak gra nie szła o tak wysoką stawkę, bo przecież postawienie komuś drinka nie jest majątkiem, prawda? Walka była równa, więc nie potrafiłam teraz wytypować zwycięzcę. W każdym razie zapowiadało się interesujące spotkanie, w to nie wątpiłam.
Po wejściu do pokoju spotkań i doznań stanęłam między Asią a Anderem, których szeptem poinformowałam o zakładzie. Zaśmiali się cicho i powiedzieli, że będą bacznie obserwować zachowanie Jareda. Zerknęłam na Valerię, która dzisiaj wyjątkowo siedziała cicho, a jej policzki co chwila zmieniały barwy - raz były blade, raz zarumienione, blade, zarumienione i tak w kółko. Oj, coś podejrzewałam, że jednak Tomo będzie bliżej wygranej zakładu aniżeli Jared... Nie wątpiłam, że Valeria szykuje coś dla swojego męża Jay'a, bo, jak sama mi powiedziała, następny koncert będzie miała dopiero w Europie, gdyż kończy jej się dzisiaj limit koncertów amerykańskich, którego nie może przedłużyć.
Po q+a, gdzie zadano te same pytania co zwykle nadeszła kolej na podpisywanie. Stanęłam za Jaredem, więc nie miałam możliwości obserwowania go, jednak wiedziałam, że Ander, stojący dokładnie naprzeciwko Marsów, bacznie się przygląda wokaliście. Jego twarz była cały czas kamienna, więc wiedziałam, że póki co Jay nie reaguje na ludzi. Zerknęłam na bok, widząc, że zaraz pojawi się Valeria. Wytężyłam słuch, kiedy stanęła przed stolikiem, bo zawsze coś mówiła.
-Kocham Cię, Jared! - zapiszczała, stając naprzeciwko wokalisty.
-Też Cię kocham - usłyszałam sztuczny uśmiech w głosie Leto.
Zerknęłam na Andera, gdzie malowało się zawiedzenie. Nie przewrócił! Wytrzymał! Tomo bacznie się przyglądał Jaredowi podczas podpisywania plakatu Valerii, nie spojrzawszy w ogóle na dziewczynę. Zauważyłam, że na jego twarzy po raz pierwszy pojawia się zdezorientowanie i strach. Wiedziałam, że Valeria będzie musiała naprawdę się postarać, żeby zirytować swojego męża. Czułam jednak w sobie, że nie zawiedzie gitarzysty i zadziała na niekorzyść wokalisty.
Po podpisywaniu chłopaki wstali i się przeciągnęli, wsmarowali sobie w dłonie żel antybakteryjny i podeszli do płachty, która była tłem na zdjęciach. Obok czekała już gotowa kolejka, przy której stała Asia po to, aby poganiać kolejne osoby do zdjęcia. Ander stał po drugiej stronie, żeby zgarniać osoby, a ja tym razem znajdowałam się obok fotografa. Stanęłam tam tylko dlatego, że jako jedyna potrafiłam zauważyć najmniejsze nawet wywrócenie oczami pana Leto.
Valeria stanęła ostatnia w kolejce. Czas jeszcze nigdy jak dzisiaj mi się nie dłużył. Próbowałam powstrzymać niecierpliwość, byłam bardzo ciekawa, kto dzisiaj nie będzie miał majtek na ostatniej piosence. W końcu dziewczynę dzieliły dwie osoby do celu. Zauważyłam, że ściska coś za plecami kurczowo. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na Asię, która też z zaciekawieniem przyglądała się Valerii. Biedna dziewczyna, nie miała pojęcia, ile od niej zależy!
W końcu nadeszła jej kolej. Zrobiła niepewnie krok do przodu i wyciągnęła zza pleców welon oraz czarną muszkę. Szybko założyła welon na włosy i, czerwieniąc się niesamowicie, spytała się Jareda, podając mu muszkę:
-Założysz proszę do zdjęcia?
Jared najpierw był w szoku i odebrało mu mowę, ale szybko się zreflektował i wziął od niej podarunek, który zawiesił sobie na szyi.
-Kocham Cię - pisnęła Valeria.
Leto przewrócił oczami, po czym spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Uśmiechnęłam się szeroko do niego i kiwnęłam do Tomo, który zrozumiał, że wygrał zakład. Ha, już wiemy, kto będzie latał bez majtek! Miałam cichą nadzieję, że rzuci bieliznę swojej nowej żonie. Zachichotałam mimowolnie, kiedy wyobraziłam sobie reakcję dziewczyny, która w tym momencie przytulała się z całej siły do wokalisty, nieświadoma tego, czego właśnie dokonała. Kiedy błysnął flesz, nagle chwyciła twarz Jareda i pocałowała go w policzek, po czym szybko uciekła z miejsca zdarzenia, zostawiając sparaliżowanego Leto oraz śmiejącego się Shannona i Tomo z miną zwycięzcy.
-Pierdolę Was - syknął wokalista i wyszedł z pokoju szybkim krokiem, trzaskając za sobą drzwiami.
Emma podchodziła do Valerii z surową miną, żeby powiedzieć jej zapewne kilka niemiłych słów, ponieważ taka forma dotykania chłopaków była surowo zabroniona. Był to pierwszy raz, kiedy prośba chłopaków została zlekceważona i naruszono tę strefę, która była zakazana dla uczestników spotkania.
Wyszłam za Leto niespokojna o niego, bowiem nie miałam pojęcia, jak przyjmie na siebie ten zuchwały krok dziewczyny, wiedząc, że to przez nią poniósł klęskę na polu bitwy. Zajrzałam do garderoby, ale to było oczywiste, że go tu nie spotkam, więc ruszyłam dalej, kiedy moje obawy się potwierdziły. Wyszłam z budynku, lawinując między fanami. Po raz kolejny byłam zdziwiona zachowaniem Amerykanów, którzy na mój widok nie zrobili nic, aby mnie chociaż na chwilę zaczepić. Teraz wiedziałam, czemu Jay lubi tu przyjeżdżać - nie jest nękany przez swoich fanów, jeśli przechodzi między nimi, to oni go po prostu olewają. Nie wiedziałam, czy to był wynik przyzwyczajenia tubylców do gwiazd czy nierozpoznanie Jareda... W duszy modliłam się o to pierwsze.
Spojrzałam na ulicę, z której odjeżdżała z piskiem opon taksówka. A niech to! Nie miałam żadnych wątpliwości, że w środku siedzi Jared. Szybko zawołałam następną, która od razu podjechała na moje wezwanie. Wsiadłam do środka i rzuciłam do kierowcy:
-Proszę ścigać tamtą taksówkę - wskazałam na auto, które już znikało za zakrętem.
Murzyn, kierowca, spojrzał na mnie i bez słowa wcisnął pedał gazu. Wbiło mnie w fotel. Niezdarnie poprawiłam się na miejscu, zapięłam się pasami i wyjęłam z kieszeni spodni telefon, wybierając numer Leto. Od razu odezwała się jego poczta głosowa, co wskazywało na to, iż wyłączył komórkę. Wściekła przerwałam połączenie i wciskałam kolejny numer.
-Halo? - Asia odebrała po 3 sygnale.
-Jared zwiał - rzuciłam krótko do telefonu.
-O kurwa - usłyszałam po drugiej stronie.
-Co jest grane? - w oddali Shannon pytał się Asi.
-Jay uciekł - przekazała informację koleżanka.
Kolejne przekleństwa słyszane niewyraźnie. Nie miałam czasu na pierdzielenie się, więc rzuciłam szybko:
-Masz Emmę obok?
-Jasne, już podaję jej telefon.
Po chwili w słuchawce rozległ się drugi kobiecy głos.
-Co chcesz? - spytała się Ludbrook niepewnie.
-Gdzie Leto ma swoją ulubioną miejscówkę w tym mieście? - wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić. Mknęliśmy ulicami Las Vegas, wyprzedzając kolejne auta, jednak wciąż nie mogliśmy dogonić tego, w którym znajdował się Jared. Naprawdę zależało mu na ucieczce z tego miejsca.
Emma mnie poinformowała. Podziękowałam jej i rzuciłam nazwę taksówkarzowi, która mi niewiele mówiła.
-Ale najpierw mam go ścigać, dopóki nie stracę z oczów, tak? - spytał się mnie.
-Tak, jeśli będzie jechał w danym kierunku, o którym mówiłam, to będzie dobrze, bo potwierdzi moją teorię - westchnęłam i oparłam się o fotel.
Pościg trwał już 10 minut. Wszystkie mięśnie miałam napięte. Nagle światło zamieniło się na czerwone i nie zdążyliśmy przejechać przez skrzyżowanie. Po kilku sekundach ścigana taksówka zniknęła nam z horyzontu.
-Kurwa! - krzyknęłam głośno, wkurzona.
-Proszę się nie martwić, stąd najbliżej jest do celu, o którym pani wspomniała - rzucił rzeczowo taksówkarz.
Zamknęłam oczy, a po chwili ruszyliśmy z piskiem opon. Modliłam się w duszy, żeby tylko nie było żadnego korku lub wypadku. Nagle poczułam ostre hamowanie i gdyby nie pasy, zderzyłabym się z przednią szybą. Jednak do tego nie doszło, tylko pas nieprzyjemnie wrzynał mi się w skórę. Uchyliłam powieki i przed autem zobaczyłam stłuczkę, która zajęła dwa pasy. Z jednego auta się dymiło.
-Straciłam go - powiedziałam bezbarwnym tonem. - Daleko stąd do tego czegoś?
-Do Sunrise Manor? - uśmiechnął się do mnie po raz pierwszy, a ja zawstydzona kiwnęłam głową. Czemu nie mogłam zapamiętać tej nazwy? - 20 minut na piechotę.
Cholera, za dużo czasu! Nie miałam pojęcia, co dokładnie dzieje się w głowie Jareda, sądziłam, że ten niewinny całus pomieszał mu porządnie w głowie, w końcu została naruszona ta strefa, którą fan nie powinien przekraczać. Inny mężczyzna machnąłby na to ręką, ale to był Jared Leto, a jego charakterystyczną cechą było to, że lubił się wyróżniać od innych zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Przez swoją perfekcyjność każdego szczegółu potrafił jedno małe wydarzenie rozpamiętywać kolejne kilka tygodni. Bałam się więc, że coś mu się jebnie w psychice.
Nagle obok otwartego okna usłyszałam ciche parsknięcie. Przetarłam oczy ze zdumienia, ponieważ przy aucie stał koń, na którym siedział pracownik straży miejskiej. Kurde, jak tu wykombinować od niego konia? Podać mu powód, że szukam jakiegoś zagubionego człowieka, który nie wiadomo, gdzie przebywa? Na pewno nie odda mi tak łatwo konia! Ale jako że innego argumentu nie miałam czasu wymyślić, wychyliłam głowę z auta i krzyknęłam do mężczyzny dosiadającego zwierzę:
-Proszę pana! - spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. - Mogę pożyczyć od pana konia?
-Czemu? - zmrużył oczy.
-Bo próbuję dogonić swojego męża, który ostatnio często myśli o samobójstwie i nie chciałabym.... - teatralnie nie dokończyłam zdania, ściszając swój głos do dramatycznego szeptu, w którym było wołanie o pomoc.
-Gdzie jest? - zapytał się niepewnie mężczyzna. Chyba mi uwierzył!
-Na Sunrise Manor na górze, ale nie może pan tam jechać, jak zobaczy, że wezwałam za nim straż i policję, to tym bardziej odbierze sobie życie! Ma pistolet... - ukryłam twarz w dłoniach, patrząc jednak przez palce na reakcję policjanta.
Ten potarł brodę, lekko zdezorientowany, po czym zdecydował i zeskoczył z konia, podając mi lejce. Wyjęłam z portfela 50$ i rzuciłam taksówkarzowi, mówiąc, że reszty nie trzeba, po czym wysiadłam z auta i chwyciłam wodze.
-Dziękuję panu bardzo! - wdzięczność w moim głosie była szczera. Nie sądziłam, ze mi się uda przeprowadzić tę akcję.
-Umie pani jeździć konno? - spytał się.
-Tak, w Polsce jestem mistrzynią w ujeżdżeniu - odparłam, wydłużając sobie minimalnie strzemię.
Kiedy siedziałam w siodle, strażnik podał mi swój numer telefonu oraz adres, gdzie będzie czekał na mnie i konia. Po krótkim wytłumaczeniu, jak dojechać na miejsce, zebrałam konia i ruszyłam ulicami Las Vegas pełnym galopem.
Górę ujrzałam po 2 minutach. Zwolniłam, lekko zdezorientowana, bo nie wiedziałam, gdzie się mam kierować. W końcu ujrzałam jakąś ścieżkę prowadzącą bodajże na sam szczyt. Wjechałam na nią i pogalopowałam ku górze. Przede mną zamajaczyła niewyraźna postać, która zaczęła się powiększać z sekundy na sekundę.
-Jared! - rzuciłam głośno, popędzając konia.
Odwrócił się zaskoczony w moim kierunku, po czym kontynuował wspinanie się. Zaczął biec, ale wiedziałam, że z galopującym koniem nie ma szans. Dogoniłam go tuż przed szczytem. Zajechałam mu drogę i zeskoczyłam z konia. Dyszałam ciężko, podobnie jak i on.
-Co Cię ugryzło? - spytałam się wściekłym głosem. - Masz koncert, nie możesz zawieść fanów. Pomyśl o tych wszystkich niecierpliwych duszach, które tylko czekają na to, jak się pojawisz na scenie i zaśpiewasz swoje ukochane piosenki...
-Nie wytrzymam być bez Ciebie - usiadł na trawie Jared, a mnie zatkało. Serio, panie Leto, serio? Teraz? Trzymając wciąż konia za lejce usiadłam obok niego. - Gromadziło sie we mnie od kilku dni, nie wiedziałem, kiedy wybuchnę... Kiedy dzisiaj wstałem, po raz pierwszy poczułem się naprawdę wolny, nie ciążyło na mnie nic, ta świadomość, że niedługo przestanę cię mieć codziennie, była mniejsza, niewyczuwalna wręcz. Ale kiedy Valeria mnie pocałowała, coś we mnie pękło... - Chwycił moją dłoń i położył ją na swoim sercu, a potem przykrył swoją dłonią. Czułam, jak jego tętno jest przyspieszone, serce bije jak oszalałe, chcąc się wyrwać z klatki. - Nie przeboleję naszej rozłąki, może i krótko się znamy, ale to uczucie jest tak wyjątkowe, takie nagłe, piękne i szalone. Czujesz? - pogłaskał mnie po policzku, a między nami wzrosło napięcie, zaczęło się coś elektryzować. W moim brzuchu zatańczyły wszystkie motyle, a jego dotyk mnie palił. Kochałam, jak mnie głaskał, czułam się wtedy wyjątkowa i ważna. - Czujesz to podekscytowanie? Podniecenie? Miłość? - kiwnęłam niepewnie głową. - Ja też. I nie chcę tego tracić, boję się, że jak cię teraz wypuszczę z ramion, to nigdy do mnie nie wrócisz, że cię stracę na zawsze.
-Och, Jared.. - wyszeptałam, czując, jak pod powiekami zaczynają mi się zbierać łzy. - Wiesz, ze cię kocham, i ze moje uczucie nie zniknie do Ciebie. Ale ja muszę iść na studia, to moje marzenie, zabierzesz mi je? - spojrzałam w jego błękitne oczy, które były przepełnione bólem i tęsknotą. - Nawet jak w okresie studiowania kogoś spotkam i się zwiążę, będzie lepiej dla mnie, dla nas... Będę mogła łatwiej przejść przez naukę, aby po niej znowu mieć Ciebie. Kocham cię - popłynęła mi jedna łza.
Jared starł ją kciukiem i opuścił głowę, patrząc się w moją dłoń, która nadal spoczywała na jego sercu. Zamknęłam oczy, starając się jakoś opanować, bo ostatnie, co chciałam, to rozpłakać się tutaj. Musiałam być silna, im mniej emocji teraz okażę tym mniej bolesna będzie nasza rozłąka.
-Nie, nie zabraniam Ci spełniać marzeń - szepnął, podnosząc w końcu na mnie wzrok. - Po prostu jeszcze nigdy nie byłem tak zakochany, nie byłem pewien tego uczucia. Boję się, że Cię stracę, że za 3 lata nie będziesz mnie kochała - urwał, dusząc w sobie łzy.
Puściłam konia i przysunęłam się do niego, oplatając go ramionami. Zanurzyłam nos w jego włosach. Ten zapach... Włosy pachniały mu szamponem oraz nim. Zaciągnęłam się głęboko i zamknęłam oczy, tuląc go i kołysząc lekko. Wiem doskonale, co czuł w sobie, gdyż ja miałam to samo odczucie już od kilku tygodni. Mimo że była między nami silna chemia, cały czas miałam obawę, że znajdzie sobie inną i mnie zostawi na lodzie. Moja dusza nie wytrzymałaby wtedy odrzucenia z jego strony. Tak bardzo chciałam móc mu teraz powiedzieć, że rzucam studia, że wolę z nim zostać, ale... nie mogłam. Nie byłam w stanie już teraz poświęcić mu całego swojego życia, coś ciągle stało mi na przeszkodzie w pokonaniu tego decydującego kroku.
-Będę cię kochać, obiecuję ci to - wyszeptałam mu do ucha. - Ale proszę cię, poszukaj kogoś na ten czas, nie chcę, żebyś z mojego powodu cierpiał i nie był w stanie funkcjonować, bo mnie nie będzie obok. Nawet nie tyle znaleźć, co zapomnieć na ten czas o naszym uczuciu. Jak mam ci to udowodnić, że jesteś moją miłością?
-Pragnę Cię tutaj, teraz - poczułam jego oddech na karku, a mnie przeszły rozkoszne dreszcze.
-Nie teraz - westchnęłam.
-Nie kochasz mnie...? - jego głos zadrżał.
-Nie o to chodzi, po prostu mam.... Okres - wywróciłam oczami. - Nie jestem gotowa, nie dzisiaj.
-Wszystko nam przeszkadza - rzucił z poirytowaniem Leto.
Wstałam, wiedząc, że najgorsze już minęło, że już się nie rozkleimy.
-Chodź, mój mały rycerzu, żeby zadowolić innych ludzi - uśmiechnęłam się do niego i podałam dłoń, żeby pomóc mu wstać.
Wsiedliśmy na konia i stępem zaczęliśmy schodzić z szczytu. Jared wtulił się w moje plecy, a ja napawałam się jego dotykiem i zapachem.

Minuta dzieliła od wejścia Marsów na scenę. Stałam obok Shannona i przypatrywałam się ze znudzeniem na stojące za barierkami fanki, które jeszcze nie wiedziały, że to już ten moment. Jedynie starzy wyżeracze ucichli, słysząc ostatnią piosenkę puszczaną z odtwarzacza. Przybyliśmy pod komisariat po 15 minutach, oddaliśmy konia strażnikowi (dałam mu za pożyczkę 500$, których nie chciał przyjąć, ale w końcu się zgodził), po czym wróciliśmy ze znajomym taksówkarzem-Murzynem, który na nas czekał, pod halę. Przybyliśmy 40 minut przed czasem, więc Jared na spokojnie poszedł się przygotować do koncertu, a ja zaczęłam szukać Emmę, żeby ja powiadomić, iż jesteśmy już na miejscu i bez przeszkód dotarliśmy na miejsce. Ludbrook była zła na Leto, ale po moich prośbach odpuściła sobie danie mu ochrzanu i tylko siedziała na kanapie, burcząc co chwila coś pod nosem o nieposłuszeństwu i wyłączaniu telefonu. Nie chciałam przebywać dłużej z nią w jednym pomieszczeniu, więc wraz z Asią i Anderem wyszliśmy na zewnątrz, ciesząc się chłodnym powietrzem Las Vegas. Słońce zdążyło już zajść, ale niebo nadal pozostawało różowe, więc mieliśmy co podziwiać. Porozmawialiśmy w swoim gronie, i kiedy usłyszeliśmy że support skończył grać, Ander rzucił i zdeptał niedopałek papierosa, po czym wkroczyliśmy do środka, aby dalej pełnić swoje obowiązki.
Włączyłam pilotem zegar, który miał odmierzać czas do końca koncertu. Był nastawiony zawsze na dodatkowe dwie minuty na wypadek opóźnionego wejścia na scenę. Spojrzałam na Jareda i kiwnęłam mu głową. Ten włączył PLAY na odtwarzaczu. Pogasły wszystkie światła i jednocześnie rozbrzmiały pierwsze dźwięki Birth. Uśmiechnęłam się do wokalisty, chcąc dodać mu otuchy. Na scenę wbiegł Tomo. Nagle poczułam dłoń na pupie, a po chwili na scenę wkroczył Shannon. Popatrzyłam z niedowierzaniem na zmniejszającą się postać Shannona i z rozbawieniem pokręciłam głową. Ten to zawsze wykorzysta okazję, aby mnie klepnąć w pośladek! Na początku wkurzały mnie te gesty, ale kiedy zrozumiałam, że moja walka z tym jest bezcelowa, odpuściłam sobie. Poczułam, że za mną stanął Jared.
-Kocham Cię - wyszeptał mi do ucha, złożył pocałunek w kark i wszedł na scenę, śpiewając swoją piosenkę.
Zalała mnie fala gorąca. Jak to się działo, że ten człowiek wzbudzał wciąż we mnie takie emocje? Uśmiechnęłam się do niego, kiedy spojrzał w moją stronę i puścił mi oczko. Ach ten szalony Jared Leto, śpiewa i puszcza oczka w tym samym momencie!
Wszystko szło zgodnie z planem. Na akustyku Asia i Shannon zniknęli gdzieś, a ja nie zawracałam sobie głowy, który pokój tym razem zajęli. W pewnym momencie, kiedy Jared zaczął brać kilku ludzi na scenę na pogadankę, poczułam silne parcie na pęcherz.
-Muszę do toalety - mruknęłam do ucha Emmy.
-Leć leć - machnęła na mnie ręką, skupiając wzrok na Jaredzie i bacznie obserwując ludzi, chcąc przewidzieć ich reakcję i w razie czego wezwać pomoc. Szybko znalazłam łazienkę i zajęłam pomieszczenie. Usiadłam na tronie i po chwili poczułam ulgę, kiedy pęcherz zaczął się opróżniać.
-Szybciej, Shannon, szybciej! - usłyszałam głos Asi z sąsiadującego z toaletą pokoju.
Uśmiechnęłam się jednoznacznie pod nosem. A to ci heca, będę pierwszą osobą, która będzie miała potwierdzenie, że znikają na tylko jedną rzecz do garderób w trakcie akustyku!
-Spójrz na mnie, chcę widzieć Twoje oczy, jak będziesz dochodziła! - krzyknął Shannon.
Spuściłam wodę i podeszłam do łazienki, aby umyć ręce. Spojrzałam na odbicie w lustrze. Na mojej twarzy malowało się rozbawienie, a usta były w szerokim uśmiechu.
-Asia, och, mała, jesteś wspaniała! - w głosie Shannona było słychać ulgę i napięcie sięgające szczytu.
Och, więc to ten moment kulminacyjny.... Szybko wytarłam ręce o materiał koszulki i wyszłam z łazienki, nie chcąc w korytarzu spotkać się z tą parą. Chyba nie potrafiłabym w tym momencie spojrzeć bez zakłopotania i uśmiechu na twarzy w ich oczy.
Kiedy kończyło się The Kill, uciekłam do stojących meetów pod byle pretekstem, aby tylko nie patrzeć na Asię. Musiałam ochłonąć, za szybko Jay skończył seta akustycznego. Na CTTE, które było przedostatnią piosenką, w końcu polazłam na swoje miejsce. Zauważyłam brak Emmy.
-Gdzie blondi? - spytałam się koleżanki.
-Och, polazła wybierać na UITA. Podobno jest wściekła, że uciekłaś, bo to Twoja kolej dzisiaj była - poinformowała mnie Asia.
Wzruszyłam ramionami i przyglądałam się Jaredowi. Tomo robił to samo, przez co co chwila mylił się w graniu, wydając z gitary fałszywe nuty. Na szczęście publika nie zauważyła tych błędów i dalej namiętnie skakała w rytm piosenki, śpiewając głośno z wokalistą. Ja jednak wiedziałam, co jest na rzeczy - Milicevic chciał, żeby Jay zdjął te majtki i latał bez nich na ostatniej piosence. Wiedziałam, że postara się tego dopilnować, nawet jeśli miałoby dojść do użycia przemocy. Żałowałam tylko, że Leto zawiązał koszulę w pasie, przez co jego krocze było zamaskowane i niewidoczne dla obcych oczów.
W końcu skończyło się CTTE. Niespodziewanie głos zabrał Tomo.
-Dzisiaj na UITA wybiera Shannon - i wskazał na perkusistę, który wstał od garów i z uśmiechem na twarzy zabrał mikrofon od przerażonego brata, po czym skierował się na koniec wybiegu.
Tomo schwycił Jareda i zaciągnął go do tego miejsca, gdzie stałam ja oraz Asia.
-Leto, nasz zakład - wyszczerzył do niego zęby.
-Kurde, zapomniałem o nim - zamruczał z niezadowoleniem wokalista.
-Maszeruj do łazienki! - wygonił go gitarzysta.
Jared pomarudził pod nosem, jednak posłusznie skierował się do zacnego pokoju, z którego wrócił po 20 sekundach. W dłoni trzymał swoje majtki.
-Gotowy do występu? - spytał się go zadowolony Tomo.
-Taaa - burknął tylko Jay i schował swoją bieliznę do kieszeni spodni.
Wpadłam w tym momencie na dziwny pomysł. Złapałam Jareda i zaczęłam go namiętnie całować. Zaskoczony wpierw, wkrótce zaczął odwzajemniać pocałunek. Zjechałam dłońmi bliżej i zaczęłam majstrować przy jego koszuli, a po chwili opadła ona na ziemię. Leto na szczęście był tak zajęty całowaniem mnie, że nie zauważył tego. Posunęłam się jeszcze dalej i zaczęłam się o niego delikatnie ocierać i dotykać jego penisa, co zaowocowało natychmiastową erekcją.
-Jared, na scenę! - zawołała Emma.
Puściłam go i uśmiechnęłam się do niego szeroko, po czym popchnęłam w kierunku sceny. Wciąż nieprzytomny Jared wleciał na nią, będąc przekonany, że jego stojący mały przyjaciel jest niewidoczny. Widząc, jak bardzo się myli, zachichotałam.
-Maju, jesteś głupia - pokręciła głową Asia.
-Niech ludzie w końcu zaczną się bawić - uśmiechnęłam się do niej.
Wyszłyśmy na scenę i zajęłyśmy nasze miejsca. Kiedy w połowie piosenki Jared spojrzał w dół i zorientował się, że nie ma koszuli, zamarł na chwilę i zgubił się w tekście, śpiewając nagle Hurricane. Zdezorientowani ludzie zaczęli na siebie patrzeć, a ja zachichotałam. Po chwili udało się Jaredowi wrócić do właściwego tekstu, ale wycofał się z wybiegu i teraz tylko latał przy nas. Kiedy wszyscy uklękli, zauważyłam w cieniu, że sięga do kieszeni, gdzie miał włożone swoje majtki. Zastanawiając się, gdzie je rzuci, poczułam, że coś ląduje mi na głowie. Sięgnęłam dłonią do czubka głowy i chwyciłam w rękę materiał. Zaskoczona zdjęłam go, żeby zobaczyć, co takiego tam wylądowało. Okazało się, że Jared cela nadal miał świetnego i jego czarne majtki wylądowały na mojej głowie. Uśmiechnęłam się szeroko, ale nie chciałam zatrzymać tego pięknego prezentu, więc odrzuciłam bieliznę w kierunku Valerii, która ją złapała, tuląc ją do siebie i wąchając. Fuj.

-To był dzień - westchnął Jared, patrząc na mnie. Siedzieliśmy w fotelach w samolocie i właśnie mieliśmy zacząć kołowanie po pasie startowym.
-Tak.. Dziękuję, że jesteś obok. Moje życie bez tych dodatkowych atrakcji byłoby naprawdę nudne - uśmiechnęłam się do niego.
Oparłam głowę o jego ramię, a ten mnie mocno przytulił. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w objęcia Morfeusza. Za 2 godziny mieliśmy lądować w Los Angeles, skąd z lotniska miałam pojechać do domu Leto, aby kontynuować tam dalej spanie. Wiedziałam, że następne dwa dni będą koszmarem, ale starałam się teraz o tym nie myśleć.

______________

Nie jestem zadowolona standardowo z końcówki.
Wiem, że robię błędy, ale naprawdę, nie musicie mi wytykać nawet te najdrobniejsze, wiem, że nie jestem orłem w pisaniu, nikt nie jest idealny.

Następny rozdział będzie już pisany z okresu studiów. Może kiedyś dodam jakiś dodatek, który będzie opisywał te ostatnie dni Mai i Jareda.

Proszę o komentarze.
xoxo

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 34. "Wystarczyły mu 4 dni, aby przerobić każdy odcinek dostępny w internecie, oraz kolejne 8 dni, kiedy jego garderoba została całkowicie wymieniona na gadżety z tym właśnie motywem."

Ostatni dzień w domu przed wyjazdem. Czułam się nieswojo, wszędzie unosiła się jakaś dziwna atmosfera, napięcie, poddenerwowanie... Obudziłam się z myślą, że chcę jak najlepiej go spędzić. Miałam dziwne wrażenie, że wraz z wyjazdem do Los Angeles zmieni się całe moje życie. Nie chodziło tu tylko o nowych znajomych, nowy klimat, nowe miejsce, ale przede wszystkim o moje spostrzeżenie wobec świata, o moją psychikę. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na zderzenie się z rzeczywistością. Chciałam w tej chwili zrezygnować z tego wyjazdu. Czułam w sercu jakąś tęsknotę i smutek, mimo że jeszcze nie wyleciałam z Polski. Gdyby nie Jared pewnie bym już dawno zadzwoniła na uczelnię, aby wycofać papiery, bo ciągle gryzłam się z sobą. Gdyby nie to dziwne przeczucie pewnie nie miałabym nic przeciwko temu wyjazdowi. Mózg jednak płata różne figle i sami nie wiemy, w którym momencie potrafimy zmienić zdanie bądź spostrzeżenia dotyczące życia.
Wygrzebałam się spod kołdry i niezdarnie próbowałam wstać z łóżka, co zakończyło się bolesnym upadkiem na dupie.
-Kurwa! - zaklęłam soczyście.
-Maja, nie przeklinaj! - dobiegł mnie głos mamy z dołu.
Mamrocząc pod nosem, że nie jestem już dzieckiem i mogę przeklinać i że świat jest zły i w ogóle do bani jest moje życie, próbowałam za pomocą łóżka dźwignąć się na nogi i stanąć prosto na ziemi. Udało się! Jednak tyłek nadal bolał. Oj, ten ostatni dzień nie zaczynał się najlepiej dla mojego zdrowia. 
Do drzwi ktoś cicho zapukał. 
-Zamknięte - powiedziałam z przyzwyczajenia.
Oczywiście moje słowa zostały całkowicie zlekceważone, jakby w ogóle nie były wypowiedziane, i do pokoju wparował się Jared w swoim różowym szlafroku z kucykami Pony. Nie miałam pojęcia, w którym momencie kupił narkotyki od dilera, ale był to naprawdę odjechany środek odurzający, bowiem Leto, czterdziestojednoletni wciąż mężczyzna, zaczął kupować wszystko, co było tylko różowe bądź miało na sobie kucyki Pony. Zaczęło się to 2 dni po naszym przylocie do mojego domu, kiedy Zuzia zbajerowała go i zaciągnęła do swojego pokoju, aby pooglądał z nią bajkę, bo ona nie chce sama oglądać. Jay początkowo nie chciał się zgodzić, gdyż siostra pierwszego dnia przywitała go kopnięciem w łydkę, ot tak, zupełnie bez powodu. Noga wokalisty trochę ucierpiała (miał aktualnie końcówkę ogromnego wcześniej siniaka), przez co miał do niej uraz, jednak jego stosunek zmienił się całkowicie po obejrzeniu z nią któregoś tam odcinka kucyków Pony. Wystarczyły mu 4 dni, aby przerobić każdy odcinek dostępny w internecie, oraz kolejne 8 dni, kiedy jego garderoba została całkowicie wymieniona na gadżety z tym właśnie motywem. Nie wspominał w mojej obecności o tym serialu, bowiem wiedział, że jak tylko usłyszę magiczne dwa słowa "kucyki Pony", to wyrzucę go natychmiast przez drzwi i będę zdenerwowana kilka następnych godzin. Początkowo wkurzał mnie nimi, ale kiedy po raz trzeci wylądował twardo na tyłku po wyrzuceniu go z mojego pokoju, dał sobie spokój z próbą nawiązania rozmowy ze mną na ten temat i od tamtego czasu wszystkie swoje poglądy dotyczące tego jakże cudownego serialu wymieniał z moją siostrą. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: czy tak własnie wygląda kryzys wieku średniego?
-Jak tam nastroje? - spytał się, uśmiechając się do mnie szeroko.
Patrzyłam, jak zakłada za ucho pasmo swoich długich brąz włosów z końcówkami ombre i cieszyłam się w duchu, że nie przyszedł mu do łba pomysł, aby blond końcówki walnąć na neonowy róż. Starałam się trzymać język za zębami i nie wypowiadać głośno tej myśli, bowiem wiedziałam, że to, co powiem w żarcie bądź z poirytowaniem, potraktuje na serio i po kilku godzinach powitam mężczyznę z różowym ombre. Wyobraziłam sobie tę wizję i nieznacznie się skrzywiłam. Fuj.
-Boli mnie tyłek - wymamrotałam, odwracając się do niego tyłem, aby znaleźć w szafie interesującą mnie koszulkę. Nie miałam dużego wyboru, bowiem prawie cała moja garderoba spoczywała w walizkach od wczoraj. Tak, byłam już prawie w całości spakowana do wylotu.
-Co się stało? - zainteresował się Jared, rozsiadając się wygodnie na łóżku.
-Kołdra mnie zaatakowała i wylądowałam na podłodze. 1:0 dla podłogi - wyjęłam w końcu jakąś dziwną zieloną koszulkę, którą kupiłam ze sto lat temu, a która była schowana głęboko w otchłani ubrań, bowiem miała robiony własnoręcznie nadruk. Kiedyś tam, w przypływie mojego wielkiego FG, napisałam na niej "I LOVE JARED LETO". Jako że jednak nie miałam innego wyboru, gdyż inne były albo za krótkie albo za bardzo zniszczone, musiałam ją na siebie założyć. 
-Niedobra kołdro, nie wolno atakować Mai, nie chcesz przecież, żeby stało jej się coś złego, prawda? - usłyszałam groźny głos Leto i odwróciłam się w momencie, kiedy piosenkarz zaczął okładać Bogu winną kołdrę pięściami.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To właśnie było przebywanie z Jaredem, nawet koszmarnie rozpoczęty dzień po kilku minutach przebywania z tym mężczyzną w jednym pokoju zamieniał się na najlepszy dzień w całym życiu. Nie potrafiłam się w jego obecności długo gniewać. Leto miał w sobie jakąś tak mega kochaną cechę, że nawet najprostszy głupi żart powodował, iż człowiekowi od razu topniało serce, a na jego miejsce wchodził nowy narząd szczelnie wypełniony miłością oraz uwielbieniem do niego. Tych narządów u mnie było już chyba miliardy. Jay miał w sobie coś takiego niewinnego, uroczego i dziecięcego, że potrafił, nie mając o tym nawet pojęcia, rozczulić każdego twardziela. Miał też specyficzną cechę, którą bardzo u niego ceniłam - potrafił się mianowicie cieszyć z każdej, nawet najmniejszej, rzeczy. Cieszyło go słońce, drzewa, wiatr we włosach, świeże tosty, poranne bieganie po polu. Rzadko, naprawdę bardzo rzadko, denerwował się. Były, co prawda, takie sytuacje, w których tracił panowanie nad sobą, i wtedy potrafiło być naprawdę nieprzyjemnie. 
Był taki dopiero od spotkania ze mną, a dokładniej od kiedy pozbył się Barta, bo pozbywając się tego mieszkańca w głowie stracił większość swojego idealizmu. Teraz łatwiej się godził z przegraną bądź z tym, że nie wszystko było takie perfekcyjne, jak sobie wyobraził w swojej głowie. Dążył wciąż do tego, ale nie przejmował się już tak mocno niepowodzeniem. Czasami jednak jego stare nawyki się odzywały i potrafił wybuchnąć taką złością na swoje crew, że lizaliśmy potem rany przez kilka godzin, czując się upokorzeni. Zauważyłam, że pomimo iż było wówczas zawsze nieprzyjemnie, te wybuchy wpływały pozytywnie na naszą pracę oraz efektywność i więcej tego błędu nie popełnialiśmy. Dzięki tym wybuchom uczyliśmy się, co robić poprawnie, a Leto przechodziła złość i na powrót stawał się słodkim i kochanym misiem.
-Jared, a może ta kołdra ma uczucia? Może ma rodzinę, dzieci, dom na utrzymaniu? - zadawałam pytania, a mój uśmiech się poszerzał.
Leto spojrzał na mnie lekko zszokowany, po czym szybko zmienił strategię i zaczął przytulać kołdrę.
-Przepraszam, panie kołderko, nie powinienem panu robić coś takiego! - mówił do niej czule, głaszcząc delikatnie po skrawku materiału.
Zachichotałam cicho i zbliżyłam się do Jareda, wyjmując kołdrę z jego rąk i odkładając ją na bok, aby móc usiąść na jego kolanach. Wzięłam w swoje dłonie jego twarz, pochyliłam się nad nią na tyle blisko, że moje końcówki włosów muskały delikatnie jego szyję, i, patrząc mu prosto w oczy, spytałam się cicho:
-Nie będziesz więcej bił mojej kołdry? 
-Nie - odpowiedział lekko drżącym głosem, gładząc mnie po plecach. 
-Obiecujesz? - między nami zrobiła się bardzo intymna atmosfera. 
-Tak.. Dostanę nagrodę? - uśmiechnął się delikatnie.
-Grzeczni chłopcy zawsze dostają nagrody - odpowiedziałam i dotknęłam wargami jego usta. 
Po chwili niewinny pocałunek zamienił się w coś namiętnego i pełnego żądzy. Zaczynało mi brakować powietrza. 
-Jared... - odsunęłam się na kilka centymetrów od niego.
-Co? - spytał się, lekko dysząc.
-Twój mały przyjaciel się odezwał - odpowiedziałam mu.
Zaśmiał się głośno. 
-Coś sugerujesz? - spojrzał na mnie badawczo, a ja po raz kolejny poczułam, że to może być własnie ta kontynuacja, która została brutalnie przerwana w pewnej garderobie przez pewną kobietę, której imię zaczynało się na E.
-Nie, ja jestem grzeczną dziewczynką, która lubi się czasami pobawić w niegrzeczne zabawy - wyszczerzyłam do niego zęby, a atmosfera między nami robiła się coraz bardziej gorąca.
No ja myślę - sięgnął ręką pod bluzkę, gdzie nic pod niej nie miałam.
Nie zdążył jednak nic z nią zrobić, bowiem drzwi do pokoju się szeroko otworzyły i do pokoju wtargnęła się Kinga.
-Maja, podobno już wsta... o kurwa, chyba nie trafiłam z momentem - wybąkała, podczas gdy Jared wyciągnął rękę spod mojej koszulki, a ja wstałam z jego kolan i poprawiłam koszulkę, czując się niezręcznie.
 Byłam też trochę zła, bo po raz kolejny nam przeszkodzono. Ile razy nam jeszcze przeszkodzą? Kiedy w końcu będę miała to szczególne wydarzenie za sobą? Chyba nigdy nie będzie mi dane przeżyć ten pierwszy raz. Byłam pewna, że nawet gdybym poleciała na Księżyc z jakimkolwiek mężczyzną, akurat zupełnie przypadkowo w tym kluczowym momencie przyłapał nas jakiś astronauta, który akurat teraz, w tym momencie, musiał sprawdzić glebę gwiazdy w tym określonym miejscu, nie 2 kilometry dalej tylko akurat tutaj.
-Nie trafiłaś, Kinga - obrzuciłam ją wściekłym spojrzeniem.
Chwyciłam upuszczoną wcześniej koszulkę i szybko wyszłam z pokoju, kierując się do łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, zakluczyłam je, rzuciłam zła ubranie na pralkę i podeszłam do umywalki, nad którą się pochyliłam. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli oddychać.
-Maja, ogarnij się, to tylko Jared, kiedyś na pewno będziesz miała okazję go przeruchać... - spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. - Jestem beznadziejna - powiedziałam do samej siebie, po czym odwróciłam się od odbicia, aby nie patrzeć na swoją beznadziejność i godne pożałowania zachowanie.
Ubrałam się (bieliznę oraz spodnie miałam zostawione w łazience z wczoraj), umyłam zęby, rozczesałam włosy i już w ciut lepszym nastroju wróciłam do swojego pokoju. Kinga na szczęście zniknęła, za to Jared nadal leżał na łóżku i przeglądał coś w swoim telefonie. Kiedy usłyszał, że wchodzę, spojrzał na mnie znad sprzętu. Zobaczył napis na koszulce i szeroko się uśmiechnął.
-Ja wiem, że mnie kochasz, ale nie musisz tego oznajmiać całemu światu swoją koszulką.
Pokazałam mu środkowy palec oraz wytknęłam język.
-Jeszcze kilka osób na pewno nie wie o mojej miłości do Ciebie, pora, żeby się dowiedzieli, kim jest ten okropny Jared Leto - odpowiedziałam mu.
-Phi, nie jestem okropny - zaczął się ze mną droczyć.
-Jesteś najokropniejszym mężczyzną, jakiego znam!
-To czemu ze mną jesteś? - wstał z łóżka i założył ręce na swój obrzydliwy szlafrok.
-Bo byłam jedyną kobietą, która Cię kocha, poza mną są tylko geje - uśmiechnęłam się mściwie.
-Zazdrościsz mi, Ciebie nikt nie kocha poza mną! - wyczułam w jego głosie, że był na mnie obrażony.
-Oj Jared... - powiedziałam miękko, uśmiechając się do niego czule. - Przecież wiesz, że jesteś Bogiem seksu, a wszystkie fanki marzą tylko o tym, abyś się z nimi kochał przez kilkanaście dni.
-To mi się podoba, takie gadanie - jego złość ulotniła się. Wystarczyło tylko trochę podsycić jego ego, a on automatycznie zapominał o wszystkich urazach i złych słowach powiedzianych dosłownie sekundy temu. - Co dzisiaj robisz? Jakie masz plany?
Usiadłam na fotelu i westchnęłam.
-Chyba zadzwonię do znajomych i zaproszę na jakieś pożegnalne ognisko czy coś, bo kurczę nie mam innego pomysłu...
Jared podał mi bez słowa mój telefon, który znajdował się na biurku. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i zaczęłam wykonywać niezbędne połączenia do określonych osób, podczas gdy Leto z powrotem usiadł na łóżku i na nowo bawił się swoim telefonem.

Przywitałam ostatnią zaproszoną osobę i poszłam za nią na tyły domu, gdzie impreza zaczynała się rozkręcać. Zaprosiłam Krzyżyka, Litzę, Asię z Shannonem (wrócili do domu wczoraj po tygodniowym pobycie w polskich górach, więc z przyjemnością przyjęli zaproszenie), Madzię, Pinkę z chłopakiem oraz dobrego przyjaciela - Kubę, który na imprezę przyszedł ze swoim znajomym z wymiany - Anderem. Oprócz zaproszonych gości była też oczywiście moja ukochana rodzinka w komplecie, czyli mama, tato oraz siostra.
Wszyscy siedzieli przy rozpalonym dopiero co ogniskiem i wsłuchiwali się z zapartym tchem w Jareda, który nucił własnie, grając na gitarze, jakąś amerykańską przyśpiewkę. Nie wiedziałam, co to dokładnie było, ale przyjemnie się tego słuchało. Zajęłam miejsce obok wokalisty, jednak wciąż na sobie czułam badawcze spojrzenie. Po kilku minutach w końcu udało mi się przyłapać sprawcę na gorącym uczynku. Zdziwiłam się, że adresatem spojrzeń jest zupełnie obcy mi Ander. Kiedy tylko chłopak się zorientował, że został zdemaskowany, uśmiechnął się do mnie szelmowsko. Zaintrygowała mnie jego postać zarówno pod względem zachowania jak i wyglądu, bowiem miał urodę egzotyczną. Wstałam i dałam znak Kubie, aby poszedł za mną. Kiedy oddaliliśmy się na odpowiednią odległość i znaleźliśmy się gdzieś za stajnią, popatrzyłam na kumpla z podstawówki oraz gimnazjum badawczo.
-Kim jest ten cały Ander? - spytałam się od razu, ciekawa odpowiedzi.
-Kolega z wymiany, przyjechał do mnie z Meksyku, wcześniej ja u niego byłem. Całkiem sympatyczny gościu, kończy w styczniu studia - odpowiedział Kuba.
-A na jakim jest kierunku? - zaciekawiłam się.
-Logistyka, po tym możesz organizować między innymi koncerty bądź zatrudnić się w jakimś zespole i nadzorować przebieg różnych zespołowych spraw - popatrzył na mnie badawczo.
-Nie patrz się tak na mnie, ja nie jestem w stanie wpłynąć na Jareda, on sam dobiera sobie personel i nie liczy się ze zdaniem kogoś innego - mruknęłam pod nosem. - A Ander umie coś z informatyki i programowania?
-Mówił, że miał przez rok informatykę, więc pewnie coś tam ogarnie. A czemu się pytasz, coś jednak się znajdzie dla niego? - spytał się rozentuzjazmowany przyjaciel.
-Nie wiem, mogę porozmawiać z Jaredem... - zamyśliłam się. - Szuka kogoś do swojego Adventures in Wonderland, żeby ogarniał i był zatrudniony jako własnie ktoś od AIW a nie pod zespół. Nie wiem, o co mu chodzi, ale chciał zrobić z AIW osobną firmę, która niekoniecznie byłaby związana tylko z Marsami. Niby góra już pracuje z innymi artystami... Nie wiem nic, nie rozumiem tego człowieka - bezradnie rozłożyłam ręce.
-Ale pogadasz z nim? - spojrzał na mnie błagalnie.
-Jak będzie okazja to na pewno to uczynię - uśmiechnęłam się szeroko do Kuby.
Chłopak wyrósł na wyjątkowo uroczego mężczyznę. Wtedy, kiedy się poznaliśmy, był niskim i trochę zagubionym pulpetem. Nie każdy za nim przepadał, pewnie i ja bym się z nim nie przyjaźniła gdyby nie fakt, że nauczycielka w pierwszej klasie, już mocno poirytowana moim ciągłym wierceniem się na lekcjach i rozmawiania z każdymi ludźmi, przesadziła mnie do pierwszej ławki, w której siedział już cichy Kuba. Początkowo byłam obrażona na cały świat, ale kiedy po kilku dniach z piórnika chłopaka wypadł żeton jakiegoś pokemona, spojrzałam na niego innym niż dotychczas wzrokiem. Zaczęliśmy, początkowo nieśmiało, rozmowę o pokemonach (musicie wiedzieć, że ta bajka, razem z Dragon Ball, były ewidentnie bajkami nr 1 w moim młodym życiu i zawsze codziennie siedziałam przed tv, aby móc tylko obejrzeć swój ulubiony serial), a potem, z dnia na dzień, rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Odsunęłam się od znajomych, których poznałam na samym początku, a Ci z tego powodu zaczęli wymyślać plotki, jakoby bylibyśmy parą, jednak po nas plotki całkowicie spływały. Kiedy inni zobaczyli, że mamy gdzieś ich zdania i się nimi nie przejmujemy, odpuścili sobie i zaczęli swatać inne pary, jednak nas nie ruszali.
W 5 klasie Kuba schudł jakieś 20 kilo. Niby nie jest dużo, ale u chłopca bardzo się to rzucało w oczy. Dopingowałam go, pomagałam mu cały czas, był nawet taki okres, że nie miał psychicznie siły kontynuować dietę, więc sama na nią przeszłam, starając się jakoś wspomóc przyjaciela w tej walce z zbędnymi kilogramami. W końcu, po 8 miesiącach walki, cel został osiągnięty. W tym momencie wszyscy nagle zapomnieli o starym Kubie i widzieli tylko tego nowego, z którym chcieli koniecznie zawrzeć przyjaźń, jednak ten każdą propozycję odrzucał, pamiętając, że wcześniej był ofiarą różnych żartów jak i nieprzyjemnych dowcipów oraz docinek słownych. Pozostał ciągle taki sam pod względem charakteru i bycia, co mi bardzo odpowiadało. Ludzie zrozumieli, że nie nawiążą z nim przyjaźni, i zostawili go w spokoju, a po kilku miesiącach on sam zaczął do nich wyciągać pierwszy dłoń, co zawsze było przyjmowane z radością przez drugą stronę.
Po gimnazjum nasze drogi się rozeszły - on poszedł na mat-fiza do innej szkoły niż ja na bio-chema. Spotykaliśmy się cały czas, jednak coraz rzadziej, nie dlatego, że nie chcieliśmy się już znać, jednak przez to, że każdy z nas miał tyle na głowie, iż nie wyrabiał po prostu ze swoimi obowiązkami, nauką oraz dodatkowymi zainteresowaniami. Staraliśmy się raz w tygodniu spotkać, i zawsze te spotkania odbywały się w soboty w południe w Manufakturze. Idąc obok Kuby byłam szczęśliwa, że obok mnie idzie tak bardzo przystojny mężczyzna (link). Przy dzisiejszym spotkaniu się Jareda i Kuby miałam obawy, czy aby Jay nie stanie się zazdrosny o mnie, ale, o dziwo, nawet jeśli faktycznie był zaniepokojony, nie dawał po sobie znać. Kiedy zanosiłam sałatki na stół godzinę temu, zderzyłam się w drzwiach z Leto.
-Powiedz mi coś - zaczepiłam go.
-Hm? - spojrzał na mnie pytająco, przejmując ode mnie półmisek z sałatką jarzynową, którą pokochał.
-Nie jesteś o mnie zazdrosny? - walnęłam prosto z mostu, przypatrując się jego oczu, bo tylko one nie potrafiły kłamać, a znałam go na tyle dobrze, żeby zawsze wyłapać kłamstwo poprzez baczne obserwowanie jego mimiki twarzy. Był cholernie dobrym aktorem, ale w konfrontacjach face to face jego pewność znikała gdzieś, i wystarczyło dosłownie lekkie wytrącenie go z równowagi, a miało się pewność co do jego prawdomówności.
-Nie - spojrzał na mnie swoimi oczami, a ja wiedziałam, że nie kłamie.
-Czemu? - byłam zdziwiona.
-Przyzwyczaiłem się, że kręcisz się tylko wokół ładnych gości - wyszczerzył do mnie zęby, a ja dałam mu sójkę w bok.
Odwrócił się i poszedł z sałatkami na dwór, a ja patrzyłam, jak jego postać maleje na horyzoncie. Cieszyłam się, że przynajmniej teraz miał normalny ubiór, o ile normalnym ubiorem można nazwać czarno-białą koszulę w poziome paski oraz legginsy zebry. Pocieszałam się, że przynajmniej nie były to kucyki Pony.
Wróciliśmy z Kubą do towarzystwa, które właśnie wzięło na ogień śpiewki harcerskie. Shannon, Jared i Ander nie uczestniczyli w śpiewaniu z prostego powodu - nie znali tekstu, a nawet jeśli dostaliby przed nos wydrukowany, nie wiedzieliby, jak dany wyraz wymówić, dlatego odeszli na chwilę od ogniska i usiedli gdzieś pod drzewem, żywo o czymś rozmawiając. Widziałam w oczach Jareda błysk, który zawsze towarzyszył mu w chwilach, kiedy miał wdrążyć w życie nowy plan, pomysł. Uśmiechnęłam się do niego, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Odwzajemnił uśmiech i wrócił do rozmowy, a ja usiadłam obok Litzy.
-Gotowa na opuszczenie rodzinnego gniazdka? - zapytał się mnie wokalista.
-Nie wiem. Boję się tego kroku, bo wszystko się zmieni... - westchnęłam ciężko i wlepiłam wzrok w tańczące iskierki ognia.
-Dasz radę, jesteś silną osobą, nie z takimi problemami się borykałaś już w życiu - puścił mi oczko Robert.
Uśmiechnęłam się do niego blado. Miał rację, tyle w życiu przeszłam, i miałabym się poddać tylko z własnej głupoty?
-Ale wiesz, tu nie chodzi tylko o to, że będę tam sama. Najbardziej boję się października, jak będę musiała się rozstać z Jaredem. Boli mnie to, na każdą myśl o tym chce mi się płakać. Boję się, że zakopię się w kołdrze i zwyczajnie rozsypię się na milion kawałków, i rzucę studia, byleby tylko przy nim być... - wyrzuciłam z siebie, czując, że zbiera mi się na płacz. Gardło miałam zaciśnięte. Próbowałam nie wybuchnąć płaczem, to jeszcze nie była ta pora.
Litza przysunął się bliżej mnie i mnie przytulił do siebie, a ja pękłam. Łzy poleciały na jego koszulę. Starałam się nie robić tego jakoś widowiskowo, i chyba nikt nie zwrócił na to uwagę, bo śpiewy nie zamilkły, ludzie dalej się bawili. W końcu dyskretnie otarłam ostatnie łzy i odsunęłam się od Litzy, uśmiechając się niepewnie.
-Jeśli się kochacie to tak naprawdę nic was nie rozłączy. Czeka Was teraz ciężki okres, nie zdziwię się, jak w pewnym momencie stwierdzicie, że to nie ma sensu, i się po prostu rozstaniecie, może nawet znajdziecie sobie innych partnerów, ale, zapewniam Cię, jeśli Bóg Was już teraz połączył, ta więź będzie trwała nierozerwalna. Wrócicie do siebie kiedyś tam, los ten na górze o to zadba.
W moich oczach pojawiła się kolejna łza, bo to, co mówił Robert, było piękne. Z mojego ciała w tym momencie wypłynęły czarne myśli, zdenerwowanie i stres. Poczułam się wreszcie wolna, nic nie ściskało mnie w podbrzuszu. Miał rację, to, co teraz zaczęliśmy, będziemy w przyszłości kontynuować.
-Dziękuję - wyszeptałam do niego.
-Nie płacz, mała, masz jeszcze całe życie przed sobą - uśmiechnął się i kciukiem starł mi spływającą samotną łzę.
W tym momencie wrócili zagraniczni goście. Shannon poszedł i usiadł obok Asi, do której się przybliżył i zaczął coś mówić do jej ucha, Ander, cały rozpromieniony, zaczął rozmawiać z Kubą, a Jared usiadł obok mnie i przyciągnął mnie w pasie do siebie.
-O czym tak zawzięcie dyskutowaliście? Na co znowu wpadłeś? - przypatrywałam się jego twarzy, na której malowało się mega podekscytowanie i entuzjazm.
-Zatrudniam Andera do AIW, w końcu będę miał kogoś normalnego w tej firmie - odrzekł mi dumnie, wypinając pierś.
-Och, brawo. Jestem dumna z Twojego sukcesu! - wzięłam w dłonie jego twarz i złożyłam delikatny pocałunek.
-Lepiej przestań, bo do akcji wkroczy jego ukochany przyjaciel! - rzucił z drugiego końca Shannon.
Pokazałam mu środkowy palec.
-Maja! - krzyknęła oburzona mama. - Masz przestać pokazywać takie teksty, to nie wypada młodej damie!
-Mamo... - wywróciłam oczami, podczas gdy reszta towarzystwa zaczęła się głośno śmiać. Po chwili sama dołączyłam do ich wesołego śmiechu.
Impreza trwała jeszcze kilka godzin, aż w końcu wszyscy byli tak bardzo pijani, że nie potrafili powiedzieć bez zająknięcia najprostsze zdanie. Tylko ja i Jared, no i oczywiście moja siostra, która już spała, dlatego o niej nie mówiłam, dzisiaj nic nie piliśmy. Nie wiedziałam, czemu zrezygnował z alkoholu, pewnie bał się, że w takim towarzystwie powtórzy się sytuacja sprzed półtora miesiąca. Uśmiechałam się za każdym razem pod nosem, kiedy Leto, zapytany o to, czy chce się napić, odmawiał za każdym razem, przepraszając za to, że dzisiaj nie pije.
Kiedy oddelegowaliśmy ostatniego człowieka do jego pokoju, zaczęliśmy sprzątać. Jared znosił mi półmiski do kuchni, gdzie ja je selekcjonowałam, i albo chowałam w całości do lodówki, albo przekładałam do mniejszych półmisków, które też znalazły się w lodówce, albo wyrzucałam to, co się już nie nadawało do spożycia. Brudne naczynia, które były już pozbawione jedzenia, lądowały w zmywarce. Kiedy ostatni sztuciec został schowany do urządzenia, nastawiłam je i poszłam na górę z Leto.
-Dzisiaj śpisz u mnie, wiesz o tym, no nie? - popatrzyłam na niego.
-Wiem, fajnie, że Asia i Shannon zajęli mój pokój, mogę pobyć trochę z Tobą dłużej - wymruczał mi do ucha, łapiąc mnie w pasie i odwracając gwałtownie ku sobie.
-Hej, Jay, spokojnie! - rzuciłam, śmiejąc się, ponieważ znajdowaliśmy się wciąż na schodach.
-Może dokończymy to, co dzisiaj nam przerwano? - zaczął delikatnie całować moją szyję, a od każdego jego dotyku przechodziły przez moje ciało dreszcze. To niesamowite, jak niewinne buziaki mogą sprawić tak wielką rewolucję w ciele.
-Bardzo chętnie - włożyłam rękę pod jego koszulkę i zaczęłam delikatnie gładzić jego umięśniony tors. Czułam, jak pod moim dotykiem jego mięśnie drżą.
Pokonaliśmy prawie w biegu ostatnie schodki dzielące nas do mojego pokoju i z hukiem zamknęliśmy za sobą drzwi. Jay zaczął mnie namiętnie całować, pchając mnie w kierunku łóżka. Cofałam się, próbując jednocześnie zdjąć z niego koszulkę, co było dość utrudnionym zadaniem przez to, że wykonywałam jednocześnie 3 różne czynności.
Niepotrzebne ubranie wylądowało gdzieś przy krześle. Wyczułam łydką łózko, na które zaraz popchnął mnie Jared.
-Ałaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - ktoś wrzasnął na całe gardło.
Przerażona natychmiast zerwałam się na nogi i schowałam się za plecami Leto zerkając znad jego ramienia na łóżko. Nie miałam pojęcia, że leżał tam Ander, który właśnie przeciągał się. Stanęłam już normalnie obok Jareda i spojrzałam na wokalistę. Na jego twarzy malowała się rezygnacja oraz wściekłość.
-Co tu robisz? - spytał się przez zaciśnięte zęby.
-Nie wiem, co ja tu robię - zapytał się przerażony Ander, niepewnie stając na nogach. Chwiał się widocznie na nich.
-Chodź, zaprowadzę Cię do swojego pokoju - szybko złapałam go pod rękę, nie chcąc, aby Leto zaczął wrzeszczeć na niewinnego chłopaka. Też mnie zdenerwowała jego obecność, ale co zrobisz, nic nie zrobisz.
Kiedy położyłam Meksykanina w jego łóżku i wróciłam do pokoju, Jay leżał już pod kołdrą, odwrócony twarzą w stronę ściany. Z cichym westchnięciem przebrałam się w swoją koszulę, zgasiłam światło i położyłam się obok wokalisty.
-Znowu kurwa, znowu! - usłyszałam jego pełen wyrzutu głos. - Nigdy nam się nie uda - rzucił rozgoryczony.
Przytuliłam się mocno do jego pleców.
-Soon - zacytowałam jego ulubione słówko. - Leto soon - poprawiłam się, uśmiechając się mściwie, ponieważ Leto soon oznaczało tak naprawdę nie wiadomo jak długi okres czasu. Jay lubił używać tego powiedzonka, tzn samego soon, kiedy zadawały się kłopotliwe pytania typu "kiedy nowa płyta? kiedy dvd z trasy tiw?". Tak, mieliśmy 2013 rok, 2 lata po zakończeniu trasy promującej krążek This is War, a DVD Tour nadal siedział gdzieś w The Lab.
Dziadu coś pomarudził pod nosem, ale ja już go nie słuchałam, bo prawie od razu zasnęłam.

Poranek był słoneczny i ciepły. Obudziłam się z bolącym brzuchem oraz gulą w gardle. Chciałam i nie chciałam opuszczać domu. Lot był planowany na 13, na szczęście był bezpośredni z Łodzi do Miasta Aniołów i nie musiałam koczować na innym lotnisku w oczekiwaniu na drugi samolot, który zawiózłby mnie do celu. Leto nadal smacznie spał. Ubrana i umyta zeszłam na dół, gdzie kręciła się już mama, jednak jej ruchy były jakieś niemrawe.
-Kac zabójca? - wyszczerzyłam do niej zęby w uśmiechu.
-Więcej nie piję - powiedziała markotnie, łapiąc się za głowę.
-Idź sobie poleż, ja przygotuję śniadanie - odparłam, biorąc do dłoni nóż, aby zacząć kroić ser.
-Nie boisz się lecieć? - wyrzuciła rodzicielka z siebie w końcu to, co od dawna ją pewnie nurtowało i męczyło.
-Oczywiście, że się boję, wszystko będzie dla mnie nowe... Jedyne, czego się nie boję, to to, że wiem, iż się dogadam z ludźmi - westchnęłam, krojąc teraz ogórka w cienkie plastry. Ręka nieznacznie zaczęła mi drżeć, miałam nadzieję, że mama nie zobaczy mojego zdenerwowania. Nie chciałam, aby jej się udzielała moja atmosfera panująca w duszy.
-Dobrze, że lecisz z Jaredem, nie będziesz całkowicie sama - uśmiechnęła się do mnie.
Z wysiłkiem odwzajemniłam go. Czemu wszyscy muszą mi przypominać o Leto? Może i teraz był przy mnie, ale za jakieś 3 tygodnie go zabraknie. W celu uniknięcia dalszych, kłopotliwych dla mnie, pytań, uciekłam z świeżo pokrojonymi ogórkami do jadalni, aby je postawić na stole. Nienawidziłam rozmawiać na te tematy, zawsze starałam się jak najbardziej otaczać je szerokim łukiem.

Stałam na lotnisku przy odprawie celnej, wiedząc, że zaraz ją zamkną. To był ten moment, kiedy miałam zostawić za sobą przeszłość, wspomnienia, ludzi, których ceniłam i kochałam, aby zacząć nowy etap w życiu. Walizki zostały już oddelegowane, miałam tylko swoją torbę podręczną, którą kurczowo trzymałam, patrząc się na swoją rodzinkę - mamę, ukradkowo ocierającą łzy, ojca oraz siostrę, którzy jakoś się trzymali, jednak widziałam, że brakuje im niewiele.
-Maja, zaraz nam zamkną odprawę! - krzyknął trochę zniecierpliwiony Jared stojący za moimi plecami. - Idę pogadać z obsługą, żeby trochę się wstrzymali. Miło było państwa poznać, do zobaczenia niedługo - pożegnał się z moimi rodzicami wokalista i uciekł do bramek.
-No to chyba już czas - mruknęłam, patrząc w buty. Chciałam uniknąć patrzenia w załzawione oczy mamy.
-Wszystko przemija, pamiętaj, że tylko rodzina jest ta sama. Ewentualnie może się powiększyć - powiedział ojciec. Spojrzałam na niego, a ten puścił mi oczko. Czyżby mi coś sugerował? - Konia dzisiaj wsadzamy w przyczepę i jedzie do Gdańska, skąd wypływa do Nowego Jorku, aby stamtąd dojechał do Ciebie w przyczepie. Powinnaś go mieć równo 1 października.
-Dziękuję, tato! - rzuciłam się na niego i przytuliłam go mocno do siebie, czując, że do oczu napływają mi łzy. Nikt nie powiedział, że pożegnania będą łatwe.
Do wspólnego tulenia dołączyła się mama oraz siostra. W końcu ich puściłam.
-Kiedy wrócisz? - spytała się drżącym głosem rodzicielka.
-Na święta, bo wcześniej nie dam rady... - odparłam smutnie, ocierając mokre policzki.
-Trzymaj się tam, wszystko będzie dobrze! - rzekła jeszcze, kiedy odwróciłam się i szłam w kierunku odprawy.
Kiedy sprawdzali mi paszport oraz bilet, pomachałam rodzince, która mi odmachała. Jeszcze 3 kroki, jak stracę ich z oczów. 2, 1... Znikli. Zamarłam na chwilę, niepewna, czy dam zrobić następny krok, kiedy obok mnie wyrósł Jared, który od razu chwycił mnie za dłoń.
-Nie uciekniesz mi - wyczuł moje zamiary od razu. - Chodź, bo to naprawdę ostatnia chwila, żeby wylecieć do LA.
-Ok ok - powiedziałam i smutno postawiłam pierwszy krok w strefie bezcłowej, trzymając na ramieniu swoją torbę.
Zakupiliśmy 2 butelki wody i skierowaliśmy się w kierunku kontroli biletów, skąd udaliśmy się do samolotu. Miejsca były numerowane w pierwszej klasie, więc przeszłam przez całą klasę ekonomiczną i usiadłam przy oknie, a obok mnie na fotel oklapł Jared. Patrzyłam smętnie przez okno, chcąc po raz ostatni napawać się widokami mojego rodzinnego kraju, który miałam ujrzeć dopiero za kilka miesięcy. Będzie mi brakowało polszczyzny oraz moich znajomych i rodziny.
Lot trwał w sumie 13 godzin. Poza małą turbulencją gdzieś nad oceanem nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło. Jakoś w 3/4 przebytej drogi zasnęłam, oparta o ramię Jareda. Obudził mnie, lekko potrząsając za ramię.
-Zapnij pasy, lądujemy - odpowiedział na moje nieme pytanie.
Zapięta spojrzałam przez okno. Zaparło mi dech w piersiach, bowiem własnie znajdowaliśmy się nad Los Angeles, nad którym zaczynało zachodzić słońce. Widok w tym momencie był tak nieziemski, tak piękny, że mogłabym chyba godzinami się w nie patrzeć. Wyjęłam aparat z kieszeni spodni i zaczęłam robić zdjęcia przez szybę samolotową. Wszystko było oświetlone, a światelka sięgały horyzontu. W centrum znajdowało się skupisko wieżowców. Cienkie linie światła wyznaczały drogi, którymi poruszały się auta. Zakochałam się w mieście od razu, to było coś pięknego i niesamowitego.
-Witam w Los Angeles - wyszeptał mi do ucha Jared i pocałował delikatnie w policzek.
Wiedziałam w tym momencie, że zostanę tu do końca życia z człowiekiem, który ściskał mnie za dłoń. Chciałam płakać ze szczęścia, jednak limit łez został osiągnięty, więc tylko delikatnie się uśmiechnęłam.

_____________

I oto doszliśmy do tego kluczowego momentu, gdzie bohaterka przylatuje do LA. Spokojna głowa, jeszcze niejeden raz wróci do Polski kochanej.
Zastanawiam się, czy pisać teraz o trasie po Ameryce czy od razu przejść do październiko-listopadowego rozdziału. Jeszcze mam czas na podjęcie właściwej decyzji, bom teraz wylatuję do Bułgarii i wracam dopiero pod koniec lipca.

Mam nadzieję, że się rozdział spodoba Wam.
I komentujcie, proszę!

Udanych wakacji xo

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 33. "-Irytują mnie te skośnookie tępe stworzenia - wymruczałam znad karty, patrząc się smętnie w niezrozumiałe dla mnie symbole."

Kroczyłam szybko korytarzem, bojąc się, że nie wytrzymam i mimo wszystko polecę do pokoju, w którym zostawiłam Jareda. Tak bardzo go pragnęłam, chciałam już mieć pewien etap w życiu za sobą, a Leto był idealną osobą według mnie, żeby mnie rozdziewiczyć... Ale nie potrafiłam, ciągle coś mnie powstrzymywało. Jakiś głosik w moim ciele szeptał, że nieważne kiedy, ale to on będzie tym pierwszym. Postanowiłam mu zaufać, jeszcze nigdy przeczucie mnie do tej pory nie zawiodło. 
Wyszłam na świeże powietrze. Znajdowaliśmy się na terenie, gdzie fani nie mogli nas widzieć, ale auta nie były w stanie tu wjechać, bowiem był to tylko wąski pas oddzielający parking od areny, przeznaczony dla wszystkich występujących, którzy chcieli na chwilę chociaż odsapnąć na świeżym powietrzu, nie chcąc się narażać na widok wszystkich natarczywych ludzi, bowiem na siatce, która ogradzała nas od świata, wisiały przeróżne plakaty koncertowe, które były zrobione z materiału? Nie wiedziałam dokładnie, co to za tworzywo, ale na pewno papierem nie było.
Stojąc tak i oddychając powoli wsłuchiwałam się w tłum, który zaczął skandować "Dziadu Dziadu Dziadu!". Biedny Jaro nie wiedział nawet, co to oznacza. Trzeba było mu to uświadomić. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł z nich wokalista. 
-Dużo ludzi? - zapytał się, przyglądając mi się badawczo. Od jego spojrzenia przez moje ciało przeszły przyjemne ciarki.
-Nie sprawdzałam - odpowiedziałam obojętnie, patrząc się przed siebie.
-Jesteś na mnie zła? - zapytał się cicho, przysuwając swoje usta do mojego ucha. 
Odsunęłam się trochę od niego. W jego oczach pojawiło się zdziwienie.
-Boję się Twojego dotyku, jeszcze nie... wytrzeźwiałam po tamtym - mruknęłam.
Jared parsknął śmiechem.
-Okej okej - rzucił wesoło, po czym spojrzał na siatkę. - Wóz na nas czeka? 
-Czeka czeka, ale nie wiem, czy damy radę spokojnie przejść.
-Co oznacza "Dziadu"? - spytał się szybko, jeszcze zanim przekroczyliśmy furtkę, przy której stał ochroniarz i patrzył na nas z zaciekawieniem.
-Takie tam przezwisko na Twoją osobę, lepiej nam się mówi Dziadu niż Jared - powiedziałam. 
Stanęliśmy przy furtce. Położyłam dłoń na klamce. - Gotowy?
-Nie mamy innego wyjścia - odparł, chwytając mnie za rękę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Taki mały gest a tak bardzo cieszył! Skinęłam głową ochroniarzowi, który otworzył nam furtkę na świat. 
Ogarnął nas wszechobecny pisk i wrzask. Ludzie zaczęli gwizdać, bić brawa i piszczeć. Nie chciałam patrzeć na ich twarze w obawie, że zobaczę kogoś znajomego, kogoś, po kim nie spodziewałabym się takiego zachowania. Od razu ktoś zaczął na nas napierać, ja jednak szłam przodem, ciągnąc za sobą Jareda. Trzymałam go mocno, nie mogłam sobie pozwolić, aby go puścić, bo później znowu byłyby same nieprzyjemne sytuacje. 
Podniosłam na chwilę wzrok i odkryłam, że za 3 kroki znajdziemy się przy aucie. Przy pojeździe stała ochrona, która starała się nam umożliwić wejście do środka. W końcu znaleźliśmy się na tyle blisko samochodu, że otworzono nam drzwi, a my wleźliśmy do środka. Ruszyliśmy od razu.
-I jak, żyjesz? - zapytałam się wokalisty, nabierając w końcu normalnie powietrza w płuca. 
-Tylko mnie zadrapały lekko - machnął ręką Jared, ale ja zauważyłam, że jego twarz wykrzywia się z bólu.
-Pokaż - rzekłam do niego. 
-To nic wielkiego - próbował się uśmiechnąć, jednak mu się to nie udało.
Widząc mój wzrok poddał się i dał mi swoją lewą rękę. Jęknęłam cicho. Rana była poważna, z której lało się sporo krwi. Nie wyglądała ładnie, bowiem była zygzakowata i brakowało niewielkich fragmentów skóry, co mogło być utrudnieniem przy zszywaniu jej - wiedziałam, że bez szycia się nie obędzie. Pokręciłam tylko smutnie głową.
-Fan girlsy... - wyszeptałam. - Nienawidzę tych stworzeń, im zależy tylko na wyruchaniu Cię, nie myślą o tym, że może masz uczucia, że robią Ci krzywdę.
-Maju, nie przesadzaj - spojrzał na mnie. - Nie umieram.
-No właśnie się dziwię, że tego nie robisz, bo wspominając Paryż.. - wyszczerzyłam do niego zęby w szerokim uśmiechu.
-Daj mi spokój - mruknął, a ja się cicho zaśmiałam.
-Do szpitala proszę! - zawołałam do kierowcy, który skinął tylko głową i gwałtownie skręcił w jakąś uliczkę. 
Rozejrzałam się po aucie w poszukiwaniu jakieś zbędnej szmatki. Znalazłam w schowku kawałek rozdartego prześcieradła. Nie miałam pojęcia, co tam to robiło, ale nie miałam czasu na zastanawianie się nad tym faktem. Obejrzałam ranę jeszcze raz i stwierdziłam, że na szczęście żadna tętnica bądź żyła nie są przecięte, więc zawiązałam delikatnie, acz stanowczo, na ranie, żeby chociaż na chwilę zatamować krwawienie. Zrobiłam to i spojrzałam na Jareda. Był cały blady i patrzył na mnie spod półprzymkniętych powiek. Uśmiechnął się do mnie blado.
-Boli? - zapytałam się go.
-Tylko troszeczkę - próbował zgrywać bohatera, jednak nie bardzo mu się to udawało.
-Och, Jared... - westchnęłam i zaczęłam gładzić go po włosach.
Oparł się głową o moje ramię i zamknął w końcu oczy. W milczeniu jechaliśmy przed siebie. Mijaliśmy rozświetlone ulicznymi latarniami ulice a ja się zastanawiałam, do jakiego my szpitala jedziemy, że nadal nie jesteśmy na miejscu. W międzyczasie zadzwonił telefon. Odebrałam go wolną ręką, widząc na wyświetlaczu, że rozmówcą będzie Emma. Wytłumaczyłam jej w kilku krótkich zdaniach, co się stało i gdzie aktualnie jedziemy. Usłyszałam w słuchawce westchnięcie w momencie, kiedy informowałam ją, że sprawcami są FG. Powiedziała mi, że przyjedzie do szpitala. Nie udało mi się jej przekonać, że wcale nie ma takiej konieczności, była nieugięta. Zakończyłam rozmowę, zastanawiając się, czemu tak bardzo zależało jej na byciu w tym nieprzyjemnym miejscu. Czyżby była zakochana w Jaredzie...? Niestety nie byłam w stanie odgonić tej myśli, więc z nią dojechałam w końcu na SOR. Kierowca wyszedł z auta i otworzył nam drzwi. Potrząsnęłam lekko Jay'em.
-Co jest grane? - zapytał się szeptem, otwierając oczy.
-Jesteśmy na miejscu - odpowiedziałam mu czule.
Wysiedliśmy z auta i od razu skierowaliśmy się do rejestracji. Na szczęście pielęgniarka widząc krew nie bajerowała się w papierologię tylko od razu zaprowadziła nas do gabinetu lekarza. Weszliśmy do środka.
-W czym mogę pomóc? - zapytał się starszy mężczyzna, spoglądając na nas znad swoich okularów.
-Jestem menadżerem Jareda Leto, który właśnie został ranny po spotkaniu ze swoimi fanami - poinformowałam doktora.
-Jest pani upoważniona do podawania jego danych? - spojrzał na mnie badawczo.
-Eeee, skoro jestem menadżerem to tak.. - odpowiedziałam wolno, marszcząc czoło. W sumie to nie miałam pojęcia, czy pełniłam takową funkcję. Trudno, najwyżej Emma mnie później poratuje.
-Ok, najpierw zobaczymy pacjenta a potem poproszę panią o jego dane, aby móc kontynuować dalsze kroki w kierunku wyzdrowienia pacjenta. Proszę zdjąć opatrunek - powiedział do Jareda.
Leto spojrzał na mnie bezradnie, nie mając pojęcia, do mówi do niego doktor. Przetłumaczyłam mu polecenie lekarza. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
-Czy mogę ja to zrobić? - spytałam się doktora.
-Oczywiście, tu są nożyczki - podał mi dany sprzęt, a ja zaczęłam ciąć materiał. Szkoda mi było czasu na rozplątywanie supełków.
Zużyty kawałek materiału opadł na podłogę i moim oczom ukazała się paskudne rozcięcie. Mimo że byłam przyzwyczajona do różnych okropności widocznych na ciele koni, powstrzymywałam się z całej siły, żeby nie odwrócić wzroku od tej rany. Podszedł lekarz, założył gumowe rękawiczki i zaczął dotykać rany, mamrocząc coś pod nosem. W końcu odsunął się kilka kroków do tyłu i zerknął na mnie.
-Nie wygląda to dobrze - powiedział. Zrobiło mi się gorąco w duszy.
-Aż tak źle? - spytałam się, pełna obaw.
-Będzie ciężko zszyć to na tyle dobrze, żeby nie było żadnych blizn. Zadzwonię po najlepszego chirurga, który rozpoczyna dyżur dopiero za 4 godziny, czy nie dałby rady przyjechać. On powinien to zszyć, ale nie daję pełnej gwarancji, że potem nie zostanie żaden ślad.
-Trudno, trzeba zaryzykować - popatrzyłam na Jareda, który z biernym zainteresowaniem przypatrywał się to mi, to doktorowi.
-Okej, podam teraz środki przeciwbólowe i zabiorę pacjenta na salę przedoperacyjną, a pani tymczasem wypełni całą papierologię.
-Poradzi pan sobie? Przecież Jared nie mówi po angielsku - wątpiłam w słowa lekarza. Przecież nic nie zrozumie, co Leto do niego mówi i odwrotnie!
-Hm, w sumie racja... - usiadł przy biurku doktor. - Musi pani w takim razie teraz wypełnić papiery.
W tym momencie usłyszałam jęk bólu dochodzący z Jareda. Popatrzyłam na lekarza groźnie.
-Nie może to poczekać? - wysyczałam.
-Niestety nie, takie mamy przepisy - powiedział obojętnie.
Na szczęście sytuację uratowała Emma, która wpadła do gabinetu z całą siłą otwierając drzwi. Zobaczyła bladego wokalistę, ledwo siedzącego na krześle, i z furią w głosie zaczęła się wydzierać, czemu nadal tu jesteśmy, czemu nie podjęliśmy żadnych kroków w kierunku szycia.
-Emma, papiery trzeba wypełnić - rzuciłam szybko pomiędzy jej jednym a drugim krzykiem.
-Jakie papiery do jasnej cholery! - krzyknęła oburzona.
-Jego dane itd, to Polska, tutaj bez papierów nie podejmą dalszego leczenia - mruknęłam, przewracając oczami. - Możesz się tym zająć? Ja pójdę z Jaredem na sale przedoperacyjną.
-Okej - rzekła sucho.
-Hola, tutaj też musi być jakiś Polak, żeby wypełnić papiery! - krzyknął lekarz, który do tej pory milczał.
-A skąd doktorku wiesz, o czym mówimy? - gdyby mój wzrok mógł zabijać, doktor dawno byłby kupką popiołu.
Zauważyłam, że mężczyzna zaczyna się czerwienić.
-No ten teges.. no bo ja.... eee.... - zaczął bąkać.
-Nie dość, że Polska, to jeszcze sami kłamcy w tym szpitalu - rzuciłam pogardliwie. - Proszę dzwonić po swojego znajomego i zawołać jakąś siostrę, która rozmawia po angielsku, a potem nas zaprowadzić do właściwej sali.
-Dobrze dobrze... - mruknął tylko cały zły i chwycił telefon, aby wykręcić numer do lekarza, który miał się zająć Leto.
Kiedy wszystkie telefony zostały wykonane a do gabinetu wpadła pielęgniarka, która od razu wzięła w swoje obroty Emmę, lekarz skinął na nas, więc ruszyliśmy za nim długim korytarzem. Wsiedliśmy do windy i wylądowaliśmy na 4 piętrze, gdzie, jak głosiła mała tabliczka przy numerku w windzie, znajdował się blok chirurgiczny. Na piętrze panował spokój, nikt się po korytarzu nie kręcił z racji późnej godziny. Wszystkie drzwi do sal pacjentów były pozamykane. Szpital był duży i zadbany, widać było, że należał do tych z wyższej półki. To pewnie dlatego tak dużo czasu zajęło nam dotarcie do niego, bo kierowca chciał nas zawieźć do lepszego, a nie byle jakiego.
Weszliśmy do sali, gdzie leżały obok siebie łóżka, które były oddzielone od siebie parawanami, aby każdy pacjent mógł doznać choć odrobinę prywatności. Jared położył się na pierwszym lepszym, tak jak wskazał doktor. Przebrał się w szpitalną koszulę i oparł się o poduszki, po czym od razu zamknął oczy. Stanęłam naprzeciwko lekarza, po drugiej stronie łóżka, żeby mu tylko nie przeszkadzać przy wszystkich formalnościach. Doktor podłączył kroplówkę do żyły Jareda, wstrzyknął jakieś lekarstwa do niej i zaczął badać stan zdrowia Leto, czyli m.in. osłuchał jego płuca, zajrzał do gardła itd. W końcu napisał na karcie "GOTOWY DO ZABIEGU", którą zawiesił na łóżku.
-Lekarz będzie najpóźniej za 15 minut, wtedy zaczniemy zszywać ranę. Znieczulenie miejscowe czy ogólne? - spytał się pacjenta po angielsku starszy mężczyzna.
-Eee... - bąknął tylko Jared. - Jaka jest różnica między jednym a drugim?
Spojrzałam w sufit, żeby tylko się nie zaśmiać. Myślałam, że tak znane pojęcia są w słowniku Leto, ale po raz kolejny zaskoczył mnie swoją niewiedzą. Człowiek, który był przez wszystkich swoich fanów za kogoś naprawdę inteligentnego i mądrego, tak naprawdę niczym się od nas nie różnił, ba, momentami był niżej ponad naszą wiedzę. To tylko potwierdzało teorię, iż nikt nie urodził się idealny.
-Albo na żywca z znieczuleniem albo usypiamy pana - powiedział z błąkającym się uśmiechem doktor.
-Poproszę opcję nr dwa! - odparł szybko Leto, bojąc się, że zaraz zabiorą mu wybór.
-Jak pan chce, tylko proszę wiedzieć, że ryzyko niewybudzenia pana ze śpiączki to jedna do milionowej - poinformował go mściwie lekarz, zapisując notatkę na jego karcie zdrowia, i pozostawił nas samych w sali.
Jared popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem.
-A co, jak będę tą milionową osobą? - spytał się mnie ledwie słyszalnym głosem.
Spojrzałam na niego z litością w oczach.
-Nie będziesz, to tylko statystyki, żeby straszyć ludzi.
-Na pewno? - w jego głosie brzmiała wielka niepewność.
-Tak, Jay, tak... - usiadłam na krzesełku obok łóżka, wzdychając.
Leto wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą od razu złapałam i ścisnęłam ją mocno. Wyczułam, że cały drży.
-Nie bój się, nie będzie bolało, nie będziesz nic pamiętać - starałam się go jakoś pocieszyć.
-Maja, zrobisz coś dla mnie? - spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami, a ja po raz kolejny przeklinałam go w duszy za te magnetyczne spojrzenie. Kiedy w końcu się do nich przyzwyczaję, kiedy przestanę mieć ciarki na karku przy każdym jego spojrzeniu? Czy będzie mi to dane?
-O co chodzi? - starałam się zachować spokojny głos, chcąc opanować jego drżenie. Wiedziałam, że Leto zupełnie inaczej by je odebrał, co tylko spowodowałoby większą panikę w jego głowie.
-Możesz zmienić kartę na miejscowe znieczulenie? - wyszczerzył do mnie zęby w szerokim uśmiechu.
-Jared, serio? - obrzuciłam go krytycznym spojrzeniem, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
Kiwnął tylko głową, wciąż uśmiechnięty. Wstałam więc i poprawiłam notatkę lekarza, naśladując jego pismo. Nie udało mi się to tak idealnie, jak zamierzałam, jednak miałam nadzieję, że ten ważny doktór nie zauważy zmiany dokonanej w karcie. Kiedy siadałam z powrotem na swoim miejscu, do sali wkroczyło dwóch mężczyzn w towarzystwie Emmy. Rozpoznałam w jednym poprzedniego doktora, drugi musiał być tym ważnym, który miał się wziąć za zszywanie rany Jareda.
-Pacjent gotowy do operacji? - zerknął na Leto nowy lekarz.
-Tak - odpowiedział drugi.
-Proszę o wyjście z sali - powiedział do nas doktor.
Jared spojrzał na mnie z paniką w oczach.
-Będzie wszystko dobrze, obiecuję. Będę czekała - pocałowałam go w czoło i odeszłam od łóżka, po czym wyszłam na korytarz w towarzystwie Emmy.

Zabieg przeszedł szybko i sprawnie. Po 20 minutach z sali operacyjnej wyprowadzono pod ręką Jareda, którego skierowano na łóżko, gdzie wcześniej leżał. Podeszłam do niego niespokojnie. Mężczyzna leżał, miał zamknięte oczy. Na jego twarzy malowało się psychiczne cierpienie. Dotknęłam delikatnie jego policzka. Rozchylił powieki i spojrzał na mnie lekko otępiałym wzrokiem.
-Jak się czujesz? - spytałam się go niepewnie.
-Umieram, spadam w przepaść... - widząc moje zniecierpliwienie na twarzy dodał szybko - Dobrze, jestem tylko zmęczony i lekko senny.
-Pacjent może w każdej chwili opuścić szpital - do sali wszedł doktor, który operował Leto. - Założenie szwów okazało się na szczęście być łatwą sprawą. Proszę pamiętać o codziennym przemywaniu ranu, a po równo dwóch tygodniach proszę iść na ściągnięcie ich. Wszystkie skierowania dałem blondynce. Do widzenia. - ukłonił się nam i wyszedł z pokoju.
Spojrzałam na Jay'a, który właśnie zdejmował nogi z łóżka.
-Gotowy do wyjścia na zewnątrz?
-Oczywiście! Tylko pomóż mi, bo nie chcę się wywalić na chodniku - uśmiechnął się do mnie ciepło.
Chwyciłam go pod ramię i wspólnymi siłami wyszliśmy ze szpitala na wreszcie ciut chłodniejsze powietrze niż te, które panowało w dzień.


Po dwóch tygodniach zdjęto szwy w chińskim szpitalu. Tak, teraz mieliśmy trasę w Azji, konkretnie u skośnookich, czyli Chiny, Japonia i Korea oraz mieliśmy jeszcze zawitać do Indii. Potem transportowaliśmy się do Australii, gdzie miały odbyć się 3 koncerty, a następnie długo oczekiwana trzytygodniowa przerwa, po której chłopaki mieli koncertować u siebie, w Ameryce. Jeśli przylecę do LA w połowie września to będę miała szansę jeszcze z nimi pobyć, potowarzyszyć im. Wiedziałam jedno - po Australii wracam do domu i przez 3 tygodnie leżę i śpię.
Wszyscy byliśmy zmęczeni ciągłymi zmianami klimatów i miejsc oraz koncertami, jak i pracą z nimi związanymi. Spaliśmy gdzie tylko się dało, a na zwiedzanie poświęcaliśmy minimum wolnego czasu. Jeszcze miałam w sobie tego ducha chodzenia po mieście i ciągnęłam na siłę albo Jareda albo Emmę, za co mnie nienawidzili. Jednak i mnie pomału opuszczały siły do zwiedzania. Miałam dość spotykania na każdym kroku Echelonu, rozmawiania z nimi, robienia zdjęć, udzielania odpowiedzi na wciąż powtarzające się pytania, a wreszcie pilnowania, żeby nie zrobiły krzywdy Marsom. Bywało różnie, czasami można było spokojnie porozmawiać z ludźmi bądź wytłumaczyć, że nie ma czasu na rozmowę, czasami trzeba było biec na oślep przez siebie, byleby być jak najdalej od dzikiego tłumu fanek. Raz nawet Jay, uciekając, przebiegł przez jezdnię nie po pasach, co zauważyła policja i ukarała go mandatem, na szczęście niezbyt wysokim. Kara nałożona na Leto spowodowała zły humor u niego i przez ten fakt dał najgorszy koncert w historii - wziął na scenę do pogadania jedną osobę, którą tylko spytał o imię, fałszował na prawie każdej piosence, a w jego ruchach było coś niecodziennego i wyglądał, jakby trzymał w sobie jakąś negatywną siłę. Ludzie narzekali strasznie, ale cóż, nasza trójka miała ręce związane, nie byłyśmy w stanie zmienić tego koncertu. Za późno się zorientowałyśmy, że Jared jednak przeżywa ten mandat, przez co było jak było. Po koncercie porozmawiałam z Leto na temat kary. Był wściekły, chodził szybkim krokiem po pokoju, aż w końcu wziął gitarę i wydarł się na cały apartament "Attack", po czym odłożył sprzęt i zniknął w swojej sypialni spać. Na szczęście pomogło i następnego dnia przeprosił wszystkich za swoje zachowanie, mówiąc, że niepotrzebnie przejmuje się tak małą karą i że potrzebuje wolnego. Popatrzeliśmy tylko na siebie, starając się nie powiedzieć "my też tego potrzebujemy", bo to mogło spowodować kolejny wybuch u Jay'a, a nie chcieliśmy ryzykować znowu napiętej atmosfery.
Po wyjściu z szpitala wykorzystaliśmy fakt, że mamy w końcu dzień tylko dla siebie, i poszliśmy do restauracji, gdzie podawali między innymi wegańskie jedzenie. Wzięłam menu i westchnęłam. Po raz kolejny Chińczycy chcą pokazać, że oni są najważniejsi na całym świecie, przez co w menu nie było języka angielskiego.
-Irytują mnie te skośnookie tępe stworzenia - wymruczałam znad karty, patrząc się smętnie w niezrozumiałe dla mnie symbole.
-Też nie lubię żółtków - powiedział Dziadu, przypatrując się mi. - Co będziesz jadła?
-Wezmę to samo co Ty, zaryzykuję - wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu, odkładając w kąt głupie menu.
Leto zawołał kelnera i złożył zamówienie w języku angielskim. Dopiero po 5 minutach udała mu się ta sztuka, bowiem kelner, podążając za tradycją, po angielsku umiał naprawdę malutko.
-Co robisz po Australii? - spytał się mnie Jared.
-Wracam do domu, pakuję się i... cóż, jadę do LA, jeśli nadal mnie chcecie to mogę wam potowarzyszyć przy amerykańskiej trasie, która się kończy 2 dni przed rozpoczęciem roku akademickiego - powiedziałam, wymuszając uśmiech.
Cieszyłam się, że lecę do LA, ale z drugiej strony wiedziałam, że to będzie koniec tego, co do tej pory przeżywam. Pomimo zmęczenia, trudu i ciągłego niewyspania podobała mi się ta praca, byłam w stanie oddać naprawdę wiele, żeby nadal  to robić. Wiedziałam, że będzie mi brakowało tego wszystkiego, ale podjęłam wybór już dawno i nie chciałam go co chwilę zmieniać.
Nie bałam się tego, że moje życie znowu stanie się monotonne i oparte tylko i wyłącznie na nauce. Najbardziej bałam się rozstania z Jaredem, że w pewnym momencie on pojedzie dalej w trasę, a ja nie będę mogła już obok niego być, towarzyszyć mu na każdym kroku. Jeszcze ani razu nie miałam sytuacji, żeby jego obecność mnie wkurzała, wręcz przeciwnie, zawsze odnosiłam wrażenie, że jest w odpowiednim czasie na odpowiednim miejscu. Potrzebowałam jego obecności, jak mi znikał na te kilka godzin wywiadów bądź sesji robiło mi się od razu smutno, nie mogłam znaleźć miejsca dla siebie. Musiałam w końcu przyznać przed samą sobą, że byłam uzależniona od jego osoby. Nie miałam pojęcia, jak ja sobie poradzę w połowie października, kiedy Marsi wyruszą na trasę do Afryki, Europy i z powrotem, na grudzień, do Ameryki. Bałam się, że nie udźwignę tego ciężaru psychicznego, że przez kilka dni nie będę w stanie wychodzić z pokoju.
Nie byłam sama w swoich uczuciach. Asia i Shannon przeżywali to samo. Mimo że nadal się nie uaktywnili, że są w związku, wszyscy wiedzieli, co się kręci, a ja dodatkowo widziałam, że między nimi jest taka sama chemia jak między mną a Jaredem. Te gesty, niby przypadkowe, te ukradkowe spojrzenia pozwoliły mi tylko wysnuć wnioski, że się kochają. Nie wiedziałam, czemu nadal nie ogłosili publicznie, ze są razem. Byłam ciekawa, co nimi kieruje, że wolą to nadal zachować w tajemnicy. Na pewno nie chodziło o ludzi, Jay był sto razy bardziej znaną postacią od Shannona, mimo to nie otrzymywałam dużej przykrości ze strony ludzi. Owszem, zdarzały się przykre sytuacje, na szczęście tak rzadko, że szybko o nich zapominałam. Wiedziałam, że jak wrócimy do Polski to będziemy musiały pogadać. Chyba że nie zamierza wracać do swojej miejscowości... Nic nie wiedziałam, nie było czasu na takie rozmowy, za bardzo wszyscy byliśmy zabiegani.
-Uhm, pomóc Ci z pakowaniem? - zaproponował nieśmiało Jared.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Byłam przekonana, że będzie wolał wrócić do swojego domu w Los Angeles, tak ostatnio mi narzekał, że nie może się położyć w swoim łóżku...
-A dom? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Nie chcę, żebyś znikała na 3 tygodnie z mojego życia - wydusił z siebie, lekko zarumieniony.
Leto zawstydzony, nowość! Ale jego zdanie spowodowało, że wszystko w moim ciele się rozpłynęło i popłynęło do najbliższej rzeki. Nie istniałam. Jak on to robił, że jedno zdanie powodowało we mnie tak wielki wybuch uczuć do niego? Też tak chciałam robić - jedno spojrzenie, jedno słowo, a obok Ciebie mdleją ludzie w promieniu 2 kilometrów.
-Wpadaj, też bez Ciebie nie wytrzymam takiego okresu czasu - uśmiechnęłam się do niego.
Rozpromieniony Jared sięgnął ręką po moją dłoń i ją mocno ścisnął, patrząc się na mnie swoimi błękitnymi oczami. Widziałam w nich miłość, radość i coś, czego nie umiałam rozgryźć. Nie miałam pojęcia, jak to w ogóle nazwać, pierwszy raz widziałam takie spojrzenie. Znowu poczułam to uczucie, że nasze losy będą na zawsze ze sobą splecione, że nawet jeśli znajdziemy sobie w pewnym okresie życia kogoś innego, to i tak ten fakt nie będzie nam stał na przeszkodzie. Nie miałam pojęcia, że to przeczucie tak bardzo się sprawdzi w przyszłości, w sytuacji okrutnej psychicznie i fizycznie dla mojej osoby.

_____________
1. Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, za dużo roboty, a potem wena powiedziała "pocałuj mnie w dupę, nie napiszesz nic", temu pierwsza, szpitalna, część jest wręcz okropna, jednak musiałam coś napisać, aby nie oddawać pustego prawie rozdziału.
2. Wiem, że krótki. Wiem, że przyspieszyłam strasznie wszystko, ale już nie potrafię pisać tego wakacyjnego okresu, skupiam się już na wymyślaniu fabuły podczas studiowania.
3. Kolejny rozdział będzie ostatni z wakacyjną trasą, a jednocześnie będzie początkiem mieszkania w LA.

Nie wiem, jak często będę dodawała rozdziały, bo nie wiem, co robię w wakacje. Jeśli nic, jak do tej pory, może niedługo coś się pojawi, a może się pojawi dopiero we wrześniu. Nie jestem w stanie wam nic zagwarantować.
Co do WTTU - mam jedną stronę, ale póki co brak siły na kontynuowanie tamtego, jednak mam pomysły, więc niedługo też się powinno coś pojawić.

Przepraszam jeszcze raz, PCD mnie zmiażdżyło.