poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 33. "-Irytują mnie te skośnookie tępe stworzenia - wymruczałam znad karty, patrząc się smętnie w niezrozumiałe dla mnie symbole."

Kroczyłam szybko korytarzem, bojąc się, że nie wytrzymam i mimo wszystko polecę do pokoju, w którym zostawiłam Jareda. Tak bardzo go pragnęłam, chciałam już mieć pewien etap w życiu za sobą, a Leto był idealną osobą według mnie, żeby mnie rozdziewiczyć... Ale nie potrafiłam, ciągle coś mnie powstrzymywało. Jakiś głosik w moim ciele szeptał, że nieważne kiedy, ale to on będzie tym pierwszym. Postanowiłam mu zaufać, jeszcze nigdy przeczucie mnie do tej pory nie zawiodło. 
Wyszłam na świeże powietrze. Znajdowaliśmy się na terenie, gdzie fani nie mogli nas widzieć, ale auta nie były w stanie tu wjechać, bowiem był to tylko wąski pas oddzielający parking od areny, przeznaczony dla wszystkich występujących, którzy chcieli na chwilę chociaż odsapnąć na świeżym powietrzu, nie chcąc się narażać na widok wszystkich natarczywych ludzi, bowiem na siatce, która ogradzała nas od świata, wisiały przeróżne plakaty koncertowe, które były zrobione z materiału? Nie wiedziałam dokładnie, co to za tworzywo, ale na pewno papierem nie było.
Stojąc tak i oddychając powoli wsłuchiwałam się w tłum, który zaczął skandować "Dziadu Dziadu Dziadu!". Biedny Jaro nie wiedział nawet, co to oznacza. Trzeba było mu to uświadomić. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł z nich wokalista. 
-Dużo ludzi? - zapytał się, przyglądając mi się badawczo. Od jego spojrzenia przez moje ciało przeszły przyjemne ciarki.
-Nie sprawdzałam - odpowiedziałam obojętnie, patrząc się przed siebie.
-Jesteś na mnie zła? - zapytał się cicho, przysuwając swoje usta do mojego ucha. 
Odsunęłam się trochę od niego. W jego oczach pojawiło się zdziwienie.
-Boję się Twojego dotyku, jeszcze nie... wytrzeźwiałam po tamtym - mruknęłam.
Jared parsknął śmiechem.
-Okej okej - rzucił wesoło, po czym spojrzał na siatkę. - Wóz na nas czeka? 
-Czeka czeka, ale nie wiem, czy damy radę spokojnie przejść.
-Co oznacza "Dziadu"? - spytał się szybko, jeszcze zanim przekroczyliśmy furtkę, przy której stał ochroniarz i patrzył na nas z zaciekawieniem.
-Takie tam przezwisko na Twoją osobę, lepiej nam się mówi Dziadu niż Jared - powiedziałam. 
Stanęliśmy przy furtce. Położyłam dłoń na klamce. - Gotowy?
-Nie mamy innego wyjścia - odparł, chwytając mnie za rękę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Taki mały gest a tak bardzo cieszył! Skinęłam głową ochroniarzowi, który otworzył nam furtkę na świat. 
Ogarnął nas wszechobecny pisk i wrzask. Ludzie zaczęli gwizdać, bić brawa i piszczeć. Nie chciałam patrzeć na ich twarze w obawie, że zobaczę kogoś znajomego, kogoś, po kim nie spodziewałabym się takiego zachowania. Od razu ktoś zaczął na nas napierać, ja jednak szłam przodem, ciągnąc za sobą Jareda. Trzymałam go mocno, nie mogłam sobie pozwolić, aby go puścić, bo później znowu byłyby same nieprzyjemne sytuacje. 
Podniosłam na chwilę wzrok i odkryłam, że za 3 kroki znajdziemy się przy aucie. Przy pojeździe stała ochrona, która starała się nam umożliwić wejście do środka. W końcu znaleźliśmy się na tyle blisko samochodu, że otworzono nam drzwi, a my wleźliśmy do środka. Ruszyliśmy od razu.
-I jak, żyjesz? - zapytałam się wokalisty, nabierając w końcu normalnie powietrza w płuca. 
-Tylko mnie zadrapały lekko - machnął ręką Jared, ale ja zauważyłam, że jego twarz wykrzywia się z bólu.
-Pokaż - rzekłam do niego. 
-To nic wielkiego - próbował się uśmiechnąć, jednak mu się to nie udało.
Widząc mój wzrok poddał się i dał mi swoją lewą rękę. Jęknęłam cicho. Rana była poważna, z której lało się sporo krwi. Nie wyglądała ładnie, bowiem była zygzakowata i brakowało niewielkich fragmentów skóry, co mogło być utrudnieniem przy zszywaniu jej - wiedziałam, że bez szycia się nie obędzie. Pokręciłam tylko smutnie głową.
-Fan girlsy... - wyszeptałam. - Nienawidzę tych stworzeń, im zależy tylko na wyruchaniu Cię, nie myślą o tym, że może masz uczucia, że robią Ci krzywdę.
-Maju, nie przesadzaj - spojrzał na mnie. - Nie umieram.
-No właśnie się dziwię, że tego nie robisz, bo wspominając Paryż.. - wyszczerzyłam do niego zęby w szerokim uśmiechu.
-Daj mi spokój - mruknął, a ja się cicho zaśmiałam.
-Do szpitala proszę! - zawołałam do kierowcy, który skinął tylko głową i gwałtownie skręcił w jakąś uliczkę. 
Rozejrzałam się po aucie w poszukiwaniu jakieś zbędnej szmatki. Znalazłam w schowku kawałek rozdartego prześcieradła. Nie miałam pojęcia, co tam to robiło, ale nie miałam czasu na zastanawianie się nad tym faktem. Obejrzałam ranę jeszcze raz i stwierdziłam, że na szczęście żadna tętnica bądź żyła nie są przecięte, więc zawiązałam delikatnie, acz stanowczo, na ranie, żeby chociaż na chwilę zatamować krwawienie. Zrobiłam to i spojrzałam na Jareda. Był cały blady i patrzył na mnie spod półprzymkniętych powiek. Uśmiechnął się do mnie blado.
-Boli? - zapytałam się go.
-Tylko troszeczkę - próbował zgrywać bohatera, jednak nie bardzo mu się to udawało.
-Och, Jared... - westchnęłam i zaczęłam gładzić go po włosach.
Oparł się głową o moje ramię i zamknął w końcu oczy. W milczeniu jechaliśmy przed siebie. Mijaliśmy rozświetlone ulicznymi latarniami ulice a ja się zastanawiałam, do jakiego my szpitala jedziemy, że nadal nie jesteśmy na miejscu. W międzyczasie zadzwonił telefon. Odebrałam go wolną ręką, widząc na wyświetlaczu, że rozmówcą będzie Emma. Wytłumaczyłam jej w kilku krótkich zdaniach, co się stało i gdzie aktualnie jedziemy. Usłyszałam w słuchawce westchnięcie w momencie, kiedy informowałam ją, że sprawcami są FG. Powiedziała mi, że przyjedzie do szpitala. Nie udało mi się jej przekonać, że wcale nie ma takiej konieczności, była nieugięta. Zakończyłam rozmowę, zastanawiając się, czemu tak bardzo zależało jej na byciu w tym nieprzyjemnym miejscu. Czyżby była zakochana w Jaredzie...? Niestety nie byłam w stanie odgonić tej myśli, więc z nią dojechałam w końcu na SOR. Kierowca wyszedł z auta i otworzył nam drzwi. Potrząsnęłam lekko Jay'em.
-Co jest grane? - zapytał się szeptem, otwierając oczy.
-Jesteśmy na miejscu - odpowiedziałam mu czule.
Wysiedliśmy z auta i od razu skierowaliśmy się do rejestracji. Na szczęście pielęgniarka widząc krew nie bajerowała się w papierologię tylko od razu zaprowadziła nas do gabinetu lekarza. Weszliśmy do środka.
-W czym mogę pomóc? - zapytał się starszy mężczyzna, spoglądając na nas znad swoich okularów.
-Jestem menadżerem Jareda Leto, który właśnie został ranny po spotkaniu ze swoimi fanami - poinformowałam doktora.
-Jest pani upoważniona do podawania jego danych? - spojrzał na mnie badawczo.
-Eeee, skoro jestem menadżerem to tak.. - odpowiedziałam wolno, marszcząc czoło. W sumie to nie miałam pojęcia, czy pełniłam takową funkcję. Trudno, najwyżej Emma mnie później poratuje.
-Ok, najpierw zobaczymy pacjenta a potem poproszę panią o jego dane, aby móc kontynuować dalsze kroki w kierunku wyzdrowienia pacjenta. Proszę zdjąć opatrunek - powiedział do Jareda.
Leto spojrzał na mnie bezradnie, nie mając pojęcia, do mówi do niego doktor. Przetłumaczyłam mu polecenie lekarza. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
-Czy mogę ja to zrobić? - spytałam się doktora.
-Oczywiście, tu są nożyczki - podał mi dany sprzęt, a ja zaczęłam ciąć materiał. Szkoda mi było czasu na rozplątywanie supełków.
Zużyty kawałek materiału opadł na podłogę i moim oczom ukazała się paskudne rozcięcie. Mimo że byłam przyzwyczajona do różnych okropności widocznych na ciele koni, powstrzymywałam się z całej siły, żeby nie odwrócić wzroku od tej rany. Podszedł lekarz, założył gumowe rękawiczki i zaczął dotykać rany, mamrocząc coś pod nosem. W końcu odsunął się kilka kroków do tyłu i zerknął na mnie.
-Nie wygląda to dobrze - powiedział. Zrobiło mi się gorąco w duszy.
-Aż tak źle? - spytałam się, pełna obaw.
-Będzie ciężko zszyć to na tyle dobrze, żeby nie było żadnych blizn. Zadzwonię po najlepszego chirurga, który rozpoczyna dyżur dopiero za 4 godziny, czy nie dałby rady przyjechać. On powinien to zszyć, ale nie daję pełnej gwarancji, że potem nie zostanie żaden ślad.
-Trudno, trzeba zaryzykować - popatrzyłam na Jareda, który z biernym zainteresowaniem przypatrywał się to mi, to doktorowi.
-Okej, podam teraz środki przeciwbólowe i zabiorę pacjenta na salę przedoperacyjną, a pani tymczasem wypełni całą papierologię.
-Poradzi pan sobie? Przecież Jared nie mówi po angielsku - wątpiłam w słowa lekarza. Przecież nic nie zrozumie, co Leto do niego mówi i odwrotnie!
-Hm, w sumie racja... - usiadł przy biurku doktor. - Musi pani w takim razie teraz wypełnić papiery.
W tym momencie usłyszałam jęk bólu dochodzący z Jareda. Popatrzyłam na lekarza groźnie.
-Nie może to poczekać? - wysyczałam.
-Niestety nie, takie mamy przepisy - powiedział obojętnie.
Na szczęście sytuację uratowała Emma, która wpadła do gabinetu z całą siłą otwierając drzwi. Zobaczyła bladego wokalistę, ledwo siedzącego na krześle, i z furią w głosie zaczęła się wydzierać, czemu nadal tu jesteśmy, czemu nie podjęliśmy żadnych kroków w kierunku szycia.
-Emma, papiery trzeba wypełnić - rzuciłam szybko pomiędzy jej jednym a drugim krzykiem.
-Jakie papiery do jasnej cholery! - krzyknęła oburzona.
-Jego dane itd, to Polska, tutaj bez papierów nie podejmą dalszego leczenia - mruknęłam, przewracając oczami. - Możesz się tym zająć? Ja pójdę z Jaredem na sale przedoperacyjną.
-Okej - rzekła sucho.
-Hola, tutaj też musi być jakiś Polak, żeby wypełnić papiery! - krzyknął lekarz, który do tej pory milczał.
-A skąd doktorku wiesz, o czym mówimy? - gdyby mój wzrok mógł zabijać, doktor dawno byłby kupką popiołu.
Zauważyłam, że mężczyzna zaczyna się czerwienić.
-No ten teges.. no bo ja.... eee.... - zaczął bąkać.
-Nie dość, że Polska, to jeszcze sami kłamcy w tym szpitalu - rzuciłam pogardliwie. - Proszę dzwonić po swojego znajomego i zawołać jakąś siostrę, która rozmawia po angielsku, a potem nas zaprowadzić do właściwej sali.
-Dobrze dobrze... - mruknął tylko cały zły i chwycił telefon, aby wykręcić numer do lekarza, który miał się zająć Leto.
Kiedy wszystkie telefony zostały wykonane a do gabinetu wpadła pielęgniarka, która od razu wzięła w swoje obroty Emmę, lekarz skinął na nas, więc ruszyliśmy za nim długim korytarzem. Wsiedliśmy do windy i wylądowaliśmy na 4 piętrze, gdzie, jak głosiła mała tabliczka przy numerku w windzie, znajdował się blok chirurgiczny. Na piętrze panował spokój, nikt się po korytarzu nie kręcił z racji późnej godziny. Wszystkie drzwi do sal pacjentów były pozamykane. Szpital był duży i zadbany, widać było, że należał do tych z wyższej półki. To pewnie dlatego tak dużo czasu zajęło nam dotarcie do niego, bo kierowca chciał nas zawieźć do lepszego, a nie byle jakiego.
Weszliśmy do sali, gdzie leżały obok siebie łóżka, które były oddzielone od siebie parawanami, aby każdy pacjent mógł doznać choć odrobinę prywatności. Jared położył się na pierwszym lepszym, tak jak wskazał doktor. Przebrał się w szpitalną koszulę i oparł się o poduszki, po czym od razu zamknął oczy. Stanęłam naprzeciwko lekarza, po drugiej stronie łóżka, żeby mu tylko nie przeszkadzać przy wszystkich formalnościach. Doktor podłączył kroplówkę do żyły Jareda, wstrzyknął jakieś lekarstwa do niej i zaczął badać stan zdrowia Leto, czyli m.in. osłuchał jego płuca, zajrzał do gardła itd. W końcu napisał na karcie "GOTOWY DO ZABIEGU", którą zawiesił na łóżku.
-Lekarz będzie najpóźniej za 15 minut, wtedy zaczniemy zszywać ranę. Znieczulenie miejscowe czy ogólne? - spytał się pacjenta po angielsku starszy mężczyzna.
-Eee... - bąknął tylko Jared. - Jaka jest różnica między jednym a drugim?
Spojrzałam w sufit, żeby tylko się nie zaśmiać. Myślałam, że tak znane pojęcia są w słowniku Leto, ale po raz kolejny zaskoczył mnie swoją niewiedzą. Człowiek, który był przez wszystkich swoich fanów za kogoś naprawdę inteligentnego i mądrego, tak naprawdę niczym się od nas nie różnił, ba, momentami był niżej ponad naszą wiedzę. To tylko potwierdzało teorię, iż nikt nie urodził się idealny.
-Albo na żywca z znieczuleniem albo usypiamy pana - powiedział z błąkającym się uśmiechem doktor.
-Poproszę opcję nr dwa! - odparł szybko Leto, bojąc się, że zaraz zabiorą mu wybór.
-Jak pan chce, tylko proszę wiedzieć, że ryzyko niewybudzenia pana ze śpiączki to jedna do milionowej - poinformował go mściwie lekarz, zapisując notatkę na jego karcie zdrowia, i pozostawił nas samych w sali.
Jared popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem.
-A co, jak będę tą milionową osobą? - spytał się mnie ledwie słyszalnym głosem.
Spojrzałam na niego z litością w oczach.
-Nie będziesz, to tylko statystyki, żeby straszyć ludzi.
-Na pewno? - w jego głosie brzmiała wielka niepewność.
-Tak, Jay, tak... - usiadłam na krzesełku obok łóżka, wzdychając.
Leto wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą od razu złapałam i ścisnęłam ją mocno. Wyczułam, że cały drży.
-Nie bój się, nie będzie bolało, nie będziesz nic pamiętać - starałam się go jakoś pocieszyć.
-Maja, zrobisz coś dla mnie? - spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami, a ja po raz kolejny przeklinałam go w duszy za te magnetyczne spojrzenie. Kiedy w końcu się do nich przyzwyczaję, kiedy przestanę mieć ciarki na karku przy każdym jego spojrzeniu? Czy będzie mi to dane?
-O co chodzi? - starałam się zachować spokojny głos, chcąc opanować jego drżenie. Wiedziałam, że Leto zupełnie inaczej by je odebrał, co tylko spowodowałoby większą panikę w jego głowie.
-Możesz zmienić kartę na miejscowe znieczulenie? - wyszczerzył do mnie zęby w szerokim uśmiechu.
-Jared, serio? - obrzuciłam go krytycznym spojrzeniem, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
Kiwnął tylko głową, wciąż uśmiechnięty. Wstałam więc i poprawiłam notatkę lekarza, naśladując jego pismo. Nie udało mi się to tak idealnie, jak zamierzałam, jednak miałam nadzieję, że ten ważny doktór nie zauważy zmiany dokonanej w karcie. Kiedy siadałam z powrotem na swoim miejscu, do sali wkroczyło dwóch mężczyzn w towarzystwie Emmy. Rozpoznałam w jednym poprzedniego doktora, drugi musiał być tym ważnym, który miał się wziąć za zszywanie rany Jareda.
-Pacjent gotowy do operacji? - zerknął na Leto nowy lekarz.
-Tak - odpowiedział drugi.
-Proszę o wyjście z sali - powiedział do nas doktor.
Jared spojrzał na mnie z paniką w oczach.
-Będzie wszystko dobrze, obiecuję. Będę czekała - pocałowałam go w czoło i odeszłam od łóżka, po czym wyszłam na korytarz w towarzystwie Emmy.

Zabieg przeszedł szybko i sprawnie. Po 20 minutach z sali operacyjnej wyprowadzono pod ręką Jareda, którego skierowano na łóżko, gdzie wcześniej leżał. Podeszłam do niego niespokojnie. Mężczyzna leżał, miał zamknięte oczy. Na jego twarzy malowało się psychiczne cierpienie. Dotknęłam delikatnie jego policzka. Rozchylił powieki i spojrzał na mnie lekko otępiałym wzrokiem.
-Jak się czujesz? - spytałam się go niepewnie.
-Umieram, spadam w przepaść... - widząc moje zniecierpliwienie na twarzy dodał szybko - Dobrze, jestem tylko zmęczony i lekko senny.
-Pacjent może w każdej chwili opuścić szpital - do sali wszedł doktor, który operował Leto. - Założenie szwów okazało się na szczęście być łatwą sprawą. Proszę pamiętać o codziennym przemywaniu ranu, a po równo dwóch tygodniach proszę iść na ściągnięcie ich. Wszystkie skierowania dałem blondynce. Do widzenia. - ukłonił się nam i wyszedł z pokoju.
Spojrzałam na Jay'a, który właśnie zdejmował nogi z łóżka.
-Gotowy do wyjścia na zewnątrz?
-Oczywiście! Tylko pomóż mi, bo nie chcę się wywalić na chodniku - uśmiechnął się do mnie ciepło.
Chwyciłam go pod ramię i wspólnymi siłami wyszliśmy ze szpitala na wreszcie ciut chłodniejsze powietrze niż te, które panowało w dzień.


Po dwóch tygodniach zdjęto szwy w chińskim szpitalu. Tak, teraz mieliśmy trasę w Azji, konkretnie u skośnookich, czyli Chiny, Japonia i Korea oraz mieliśmy jeszcze zawitać do Indii. Potem transportowaliśmy się do Australii, gdzie miały odbyć się 3 koncerty, a następnie długo oczekiwana trzytygodniowa przerwa, po której chłopaki mieli koncertować u siebie, w Ameryce. Jeśli przylecę do LA w połowie września to będę miała szansę jeszcze z nimi pobyć, potowarzyszyć im. Wiedziałam jedno - po Australii wracam do domu i przez 3 tygodnie leżę i śpię.
Wszyscy byliśmy zmęczeni ciągłymi zmianami klimatów i miejsc oraz koncertami, jak i pracą z nimi związanymi. Spaliśmy gdzie tylko się dało, a na zwiedzanie poświęcaliśmy minimum wolnego czasu. Jeszcze miałam w sobie tego ducha chodzenia po mieście i ciągnęłam na siłę albo Jareda albo Emmę, za co mnie nienawidzili. Jednak i mnie pomału opuszczały siły do zwiedzania. Miałam dość spotykania na każdym kroku Echelonu, rozmawiania z nimi, robienia zdjęć, udzielania odpowiedzi na wciąż powtarzające się pytania, a wreszcie pilnowania, żeby nie zrobiły krzywdy Marsom. Bywało różnie, czasami można było spokojnie porozmawiać z ludźmi bądź wytłumaczyć, że nie ma czasu na rozmowę, czasami trzeba było biec na oślep przez siebie, byleby być jak najdalej od dzikiego tłumu fanek. Raz nawet Jay, uciekając, przebiegł przez jezdnię nie po pasach, co zauważyła policja i ukarała go mandatem, na szczęście niezbyt wysokim. Kara nałożona na Leto spowodowała zły humor u niego i przez ten fakt dał najgorszy koncert w historii - wziął na scenę do pogadania jedną osobę, którą tylko spytał o imię, fałszował na prawie każdej piosence, a w jego ruchach było coś niecodziennego i wyglądał, jakby trzymał w sobie jakąś negatywną siłę. Ludzie narzekali strasznie, ale cóż, nasza trójka miała ręce związane, nie byłyśmy w stanie zmienić tego koncertu. Za późno się zorientowałyśmy, że Jared jednak przeżywa ten mandat, przez co było jak było. Po koncercie porozmawiałam z Leto na temat kary. Był wściekły, chodził szybkim krokiem po pokoju, aż w końcu wziął gitarę i wydarł się na cały apartament "Attack", po czym odłożył sprzęt i zniknął w swojej sypialni spać. Na szczęście pomogło i następnego dnia przeprosił wszystkich za swoje zachowanie, mówiąc, że niepotrzebnie przejmuje się tak małą karą i że potrzebuje wolnego. Popatrzeliśmy tylko na siebie, starając się nie powiedzieć "my też tego potrzebujemy", bo to mogło spowodować kolejny wybuch u Jay'a, a nie chcieliśmy ryzykować znowu napiętej atmosfery.
Po wyjściu z szpitala wykorzystaliśmy fakt, że mamy w końcu dzień tylko dla siebie, i poszliśmy do restauracji, gdzie podawali między innymi wegańskie jedzenie. Wzięłam menu i westchnęłam. Po raz kolejny Chińczycy chcą pokazać, że oni są najważniejsi na całym świecie, przez co w menu nie było języka angielskiego.
-Irytują mnie te skośnookie tępe stworzenia - wymruczałam znad karty, patrząc się smętnie w niezrozumiałe dla mnie symbole.
-Też nie lubię żółtków - powiedział Dziadu, przypatrując się mi. - Co będziesz jadła?
-Wezmę to samo co Ty, zaryzykuję - wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu, odkładając w kąt głupie menu.
Leto zawołał kelnera i złożył zamówienie w języku angielskim. Dopiero po 5 minutach udała mu się ta sztuka, bowiem kelner, podążając za tradycją, po angielsku umiał naprawdę malutko.
-Co robisz po Australii? - spytał się mnie Jared.
-Wracam do domu, pakuję się i... cóż, jadę do LA, jeśli nadal mnie chcecie to mogę wam potowarzyszyć przy amerykańskiej trasie, która się kończy 2 dni przed rozpoczęciem roku akademickiego - powiedziałam, wymuszając uśmiech.
Cieszyłam się, że lecę do LA, ale z drugiej strony wiedziałam, że to będzie koniec tego, co do tej pory przeżywam. Pomimo zmęczenia, trudu i ciągłego niewyspania podobała mi się ta praca, byłam w stanie oddać naprawdę wiele, żeby nadal  to robić. Wiedziałam, że będzie mi brakowało tego wszystkiego, ale podjęłam wybór już dawno i nie chciałam go co chwilę zmieniać.
Nie bałam się tego, że moje życie znowu stanie się monotonne i oparte tylko i wyłącznie na nauce. Najbardziej bałam się rozstania z Jaredem, że w pewnym momencie on pojedzie dalej w trasę, a ja nie będę mogła już obok niego być, towarzyszyć mu na każdym kroku. Jeszcze ani razu nie miałam sytuacji, żeby jego obecność mnie wkurzała, wręcz przeciwnie, zawsze odnosiłam wrażenie, że jest w odpowiednim czasie na odpowiednim miejscu. Potrzebowałam jego obecności, jak mi znikał na te kilka godzin wywiadów bądź sesji robiło mi się od razu smutno, nie mogłam znaleźć miejsca dla siebie. Musiałam w końcu przyznać przed samą sobą, że byłam uzależniona od jego osoby. Nie miałam pojęcia, jak ja sobie poradzę w połowie października, kiedy Marsi wyruszą na trasę do Afryki, Europy i z powrotem, na grudzień, do Ameryki. Bałam się, że nie udźwignę tego ciężaru psychicznego, że przez kilka dni nie będę w stanie wychodzić z pokoju.
Nie byłam sama w swoich uczuciach. Asia i Shannon przeżywali to samo. Mimo że nadal się nie uaktywnili, że są w związku, wszyscy wiedzieli, co się kręci, a ja dodatkowo widziałam, że między nimi jest taka sama chemia jak między mną a Jaredem. Te gesty, niby przypadkowe, te ukradkowe spojrzenia pozwoliły mi tylko wysnuć wnioski, że się kochają. Nie wiedziałam, czemu nadal nie ogłosili publicznie, ze są razem. Byłam ciekawa, co nimi kieruje, że wolą to nadal zachować w tajemnicy. Na pewno nie chodziło o ludzi, Jay był sto razy bardziej znaną postacią od Shannona, mimo to nie otrzymywałam dużej przykrości ze strony ludzi. Owszem, zdarzały się przykre sytuacje, na szczęście tak rzadko, że szybko o nich zapominałam. Wiedziałam, że jak wrócimy do Polski to będziemy musiały pogadać. Chyba że nie zamierza wracać do swojej miejscowości... Nic nie wiedziałam, nie było czasu na takie rozmowy, za bardzo wszyscy byliśmy zabiegani.
-Uhm, pomóc Ci z pakowaniem? - zaproponował nieśmiało Jared.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Byłam przekonana, że będzie wolał wrócić do swojego domu w Los Angeles, tak ostatnio mi narzekał, że nie może się położyć w swoim łóżku...
-A dom? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Nie chcę, żebyś znikała na 3 tygodnie z mojego życia - wydusił z siebie, lekko zarumieniony.
Leto zawstydzony, nowość! Ale jego zdanie spowodowało, że wszystko w moim ciele się rozpłynęło i popłynęło do najbliższej rzeki. Nie istniałam. Jak on to robił, że jedno zdanie powodowało we mnie tak wielki wybuch uczuć do niego? Też tak chciałam robić - jedno spojrzenie, jedno słowo, a obok Ciebie mdleją ludzie w promieniu 2 kilometrów.
-Wpadaj, też bez Ciebie nie wytrzymam takiego okresu czasu - uśmiechnęłam się do niego.
Rozpromieniony Jared sięgnął ręką po moją dłoń i ją mocno ścisnął, patrząc się na mnie swoimi błękitnymi oczami. Widziałam w nich miłość, radość i coś, czego nie umiałam rozgryźć. Nie miałam pojęcia, jak to w ogóle nazwać, pierwszy raz widziałam takie spojrzenie. Znowu poczułam to uczucie, że nasze losy będą na zawsze ze sobą splecione, że nawet jeśli znajdziemy sobie w pewnym okresie życia kogoś innego, to i tak ten fakt nie będzie nam stał na przeszkodzie. Nie miałam pojęcia, że to przeczucie tak bardzo się sprawdzi w przyszłości, w sytuacji okrutnej psychicznie i fizycznie dla mojej osoby.

_____________
1. Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, za dużo roboty, a potem wena powiedziała "pocałuj mnie w dupę, nie napiszesz nic", temu pierwsza, szpitalna, część jest wręcz okropna, jednak musiałam coś napisać, aby nie oddawać pustego prawie rozdziału.
2. Wiem, że krótki. Wiem, że przyspieszyłam strasznie wszystko, ale już nie potrafię pisać tego wakacyjnego okresu, skupiam się już na wymyślaniu fabuły podczas studiowania.
3. Kolejny rozdział będzie ostatni z wakacyjną trasą, a jednocześnie będzie początkiem mieszkania w LA.

Nie wiem, jak często będę dodawała rozdziały, bo nie wiem, co robię w wakacje. Jeśli nic, jak do tej pory, może niedługo coś się pojawi, a może się pojawi dopiero we wrześniu. Nie jestem w stanie wam nic zagwarantować.
Co do WTTU - mam jedną stronę, ale póki co brak siły na kontynuowanie tamtego, jednak mam pomysły, więc niedługo też się powinno coś pojawić.

Przepraszam jeszcze raz, PCD mnie zmiażdżyło. 

3 komentarze:

  1. Suuuuuuuper rozdział! masz rację troszkę długo kazała na siebie czekać ale było wart! teraz ją mówię twojej wenie 'pocaluj mnie w dupe, historia trwa!' czekam na LA i następny rozdział. Pozdrawiam i życzę dużo WENY! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co te FG musiały zrobić żeby Dziadu miał szytą rękę o.O trudno mi to sobie wyobrazić. Również czekam na LA i bardzo mnie ostatnie zdania zaciekawiły. Życzę weny i oby kolejny był jednak nie tak późno jak ten. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. rzal, komentarz mi się nie dodał :/ pieprzone Fg ;-: Bjedny Żareteg, rozdział cudowny <3 Aż mi się smutno zrobiło, że muszą się rozstać :/ Życzę duzo weny! xoxo

    OdpowiedzUsuń