czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 20. "-No, siedzimy w samolocie i zaraz będziemy LECIEĆ – zaakcentował ostatni wyraz złośliwie Leto, wiedząc, że zacznę się jeszcze bardziej stresować."

-Wreszcie koniec – rzucił Jay i oklapł na fotel.
-40 MINUT OPÓŹNIENIA! CZTERDZIEŚCI KURWA MINUT! – wydarł się Tom, który wkroczył do pokoju.
-Wyluzuj trochę, ona pierwszy raz! – zaczął mnie bronić Filip. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością.
Mężczyzna coś burknął pod nosem i wyszedł z pokoju, trochę za głośno trzaskając drzwiami. Zapanował harmider, każdy ogarniał jak najszybciej ostatnie sprawy, aby móc znaleźć się w łóżku i pójść spać.
-I jak, podobało Ci się? – zapytał się Jared, podnosząc się z fotela.
-Jeśli tak ma to wyglądać to nie ma sprawy, biorę to! – zawołałam.
-To masz tą pracę! – uśmiechnął się do mnie.
-Kiedy następny koncert i gdzie? – chciałam wiedzieć.
-Za 4 dni, Paryż.
Ooch, Paryż! Miasto moich marzeń jeśli chodzi o stolice Europy. Miałam okazję kilka razy się tam wybrać, ale zawsze stało coś na przeszkodzie, przez to moje wyjazdy odchodziły w siną dal. Cieszyłam się, że za 4 dni dopiero, do tego czasu zdążę się ze wszystkimi pożegnać, odebrać potrzebne papiery i zaplanować wszystko. Musiałam tylko wysłać jedne ważne papiery w jedno ważne miejsce.
-Jedziemy? – zapytał się wokalista, kiedy w końcu wszyscy ruszyli w stronę wyjścia.
-Jasne, chodźmy.
Przy wyjściu pożegnaliśmy się z ekipą i zespołem (Filip szepnął mi zalotnie w ucho dobranoc), po czym skierowałam się z Leto w kierunku zaparkowanego auta. Weszłam, to samo zrobił Jay, odpaliłam silnik, wrzuciłam sprzęgło, gaz i wyjechaliśmy z parkingu na pustą o tej porze ulicę. Jared rozłożył się na całym fotelu.
-Muszę się czegoś poradzić Ciebie jak przyjedziemy do domu, dobra? Żebyś mi nie poszedł od razu spać – zaśmiałam się.
-Nie ma sprawy, dla Ciebie wszystko! – uśmiechnął się do mnie szeroko.
Włączyłam eskę rock, z której akurat leciało City of Angels. Jared śpiewał sobie pod nosem, i w pewnym momencie tak się wczuł, że gestykulował każde słowo piosenki oraz darł japę na całe wnętrze auta. Ja tam się cieszyłam, fajnie jest posłuchać tak zupełnie prywatnie wokalistę, to zupełnie co innego niż słuchać go na koncercie.
-Kurde, Jared, fałszujesz – skrzywiłam się, kiedy wyczułam złą nutę.
-Oj no, czasami lubię pofałszować – odpowiedział mi z fochem. – I aaam hooooooooomeeeeee! – zawył a mnie zabolały bębenki.
W końcu dojechałam pod swój dom. Zaparkowałam auto w garażu i otworzyłam drzwi wejściowe klucze. Weszliśmy do środka a ja zakluczyłam mieszkanie. Jared skierował się od razu do kuchni, po chwili i ja dołączyłam. Zrobiliśmy sobie kanapki z sałatą, pomidorem oraz ogórkiem, popijając to wszystko zbożową kawą, którą od razu zaparzyłam, podczas gdy Jay robił nam posiłek. Nie powiem, byłam wściekle głodna, i to samo można było powiedzieć o wokaliście, bo wrąbaliśmy łącznie 12 kanapek. Zgarnęłam okruszki na dłoń, wyrzuciłam je do śmietnika, umyłam brudne naczynia i wspięliśmy się po schodach na górę, skąd ruszyliśmy od razu do mojego pokoju.
-Co chciałaś wiedzieć? – zapytał się Jared, kiedy wszedł za mną.
Spojrzałam na niego.
-Wiesz co, wykąpmy się najpierw, bo czuję się nieświeżo. Weź tą łazienkę znajdującą się tutaj, ja zejdę niżej, mam tam swoje kosmetyki.
-Nie ma sprawy – Jay wycofał się i wrócił do siebie, ja tymczasem naszykowałam sobie bieliznę i pidżamę do kąpieli.
Wsunęłam zmęczone stopy w kapcie i zeszłam na dół. Wzięłam szybki prysznic, wysmarowałam ciało balsamem, wrzuciłam brudne rzeczy do kosza na pranie i z mokrymi włosami wróciłam na górę, do swojego pokoju. Rozwiesiłam ręcznik na oparciu krzesła, rozczesałam włosy, nałożyłam na nie odżywkę i usiadłam na swoim łóżku w siadzie krzyżnym. Po 5 minutach wrócił Jay z również mokrymi włosami, które lekko dosięgały mu ramion i były powywijane na wszystkie strony. Wskazałam mu miejsce obok siebie. Dołączył, ciężko rzucając się na łóżko.
-Mam nadzieję, że nie zostawiłeś po sobie burdelu w łazience, nie chce mi się znowu wszystkiego po Tobie sprzątać.
-Nie bój żaby, jest perfect! – rzucił zadowolony z siebie. – O co chodzi?
-Więc mam takie plany, żeby zacząć studiować w Los Angeles weterynarię.. – zaczęłam niepewnie. – Powinnam się dostać na 95%, problemem jest jednak, że nie mam pojęcia, gdzie kupić dom, w której części dzielnicy, żeby nie mieć za daleko do centrum ale też nie chcę być w samym centrum. No i do tego dochodzi bliska obecność stadniny, nie chcę zostawić mojego konia tutaj samego, za mocno go kocham. Mógłbyś coś polecić?
-Wyprowadzasz się do LA!? Jak świetnie! – krzyknął uradowany Jared. – Tak bliska przyjaciółka mieszkająca w moim mieście.. Nie mogę w to uwierzyć.
-Jay, nie wiem, czy się dostanę… - uśmiechnęłam się, widząc jego radość.
-Dostaniesz dostaniesz! Zadzwonię rano do znajomego w LA, on zajmuje się właśnie takimi pierdołami, jest w tym naprawdę niezły.
-Dzięki, jesteś kochany! – rzuciłam mu się na szyję.
-Haha, jeszcze nic nie zrobiłem!
-Oj tam oj tam. Za całokształt – wyszczerzyłam zęby.
-Dobra, Maja, ja się będę zbierał spać, wiesz, koncerty jednak są trochę wyniszczające.
-Rozumiem. Dobranoc!
Jay puścił mi oczko, wstał z łóżka, pocałował na dobranoc w czoło i wyszedł z pokoju, kierując się do siebie. Tej nocy miałam łóżko całkowicie dla siebie, co mnie mega pocieszało.

Przez 3 dni udało mi się załatwić wszystkie papiery. Obgadałam z rodzicami w jeden wieczór dokładnie moją decyzję (wiedzieli o niej wcześniej, ale musieli mieć potwierdzenie, że Jay się tym zajmie), wysłałam papiery na uczelnię w LA i drżałam w oczekiwaniu na wynik. Jared zadzwonił do swojego znajomego, po czym oznajmił mi, że niedługo mu oddzwoni, bo musi się rozejrzeć, a aktualnie przebywał w Nowym Jorku na jakimś tam spotkaniu służbowym. W międzyczasie czas spędzałam z Leto świetnie się bawiąc. Jeździliśmy w tereny, graliśmy w różne gry, brzdąkaliśmy na gitarze, rozmawialiśmy i zwiedzaliśmy Łódź. Na szczęście prawie nikt nie rozpoznał wokalisty, dzięki temu uniknęliśmy nieprzyjemnych sytuacji. Zespół wyjechał następnej nocy po koncercie razem z technicznymi – woleli siedzieć w Paryżu, gdzie mieli więcej znajomych niż w takiej marnej Łodzi.
Dzisiaj wylot w dłuuugą trasę, która miała trwać do połowy sierpnia, więc od rana siedziałam nad torbą, pakując wszystkie potrzebne rzeczy. Jay siedział obok i się przekomarzał ze mną.
-Po co bierzesz 3 swetry?
-Bo w Szwajcarii jest zimno – odpowiedziałam ze stoickim spokojem na jego kolejne idiotyczne pytanie. Początkowo wyprowadzał mnie z równowagi, teraz miałam to gdzieś i moje wypowiedzi były suchymi faktami. Myślałam, że pokonam w końcu Leto tą bronią, jednak on się tak łatwo nie poddawał i tylko czekał, jak się na niego wydrę.
-Czemu nie widzę żadnych butów na obcasie?
-Bo nie lubię tego typu strojów.
-Ej nie, weź, jest kilka gal, na które idziesz z nami – Jared w końcu przestał zadawać głupie pytania! 1:0 dla Mai.
-Które? Czarne? Beżowe? Fioletowe? Granatowe? Może wszystkie wezmę? – głośno myślałam, oglądając swoje szpilki.
-Weź beżowe i czarne, one są śliczne – pomógł mi wybrać Leto.
W końcu zapakowałam się. O dziwo nie wyszła jakoś mega wypchana walizka, jeszcze spokojnie mogłam powkładać kilka rzeczy, jednak, nauczona doświadczeniem, nie wykorzystałam wolnego miejsca.
-O której mamy odprawę? – zapytałam się, zerkając na zegarek.
-O 18 – odpowiedział Jay.
-To jeszcze mamy godzinę. Chodźmy, zniesiemy bagaże i pójdę się pożegnać z kobyłą. Trochę jej nie będę widziała….
Znieśliśmy toboły i weszliśmy do stajni. Przytuliłam się mocno do konia, który cicho zarżał, jakby wiedział, że właśnie się żegnamy na długi czas.
-Nie daj im się! Pamiętaj o mnie – w oczach zaszkliła mi łza, którą szybko otarłam. Nie czas na płacze i smutki, przygoda przede mną!
Jared stał z boku i mi nie przeszkadzał, głaskał sobie resztę koni i coś tam do nich gadał. W końcu wyszłam z boksu klaczy i z westchnięciem wyszłam na dwór. Wyjęłam z kieszeni komórkę, po czym zamówiłam taxi. Kierowca powiedział, że zjawi się za 5 minut, bo akurat był w okolicy. Wynieśliśmy bagaże na chodnik, a ja zamknęłam drzwi. Sprawdziłam w torbie jeszcze raz, czy na pewno mam paszport i dowód, portfel, ładowarka, kosmetyczka.. Wszystko jest. Denerwowałam się, bo jeszcze nigdy nie miałam okazji lecieć samolotem. Jay, widząc mój stan, złapał mnie za dłoń, chcąc mi dodać otuchy. Nie uśmiechnęłam się do niego tylko nerwowo zagryzłam wargę.
-Przestań to robić – rzekł, wzdychając, Jared.
Popatrzyłam na niego jak na debila.
-Czego mam nie robić?
-Kusić mnie.
Debil w debilu? Niemożliwe, jeszcze nie spotkałam kogoś, żeby osiągnął taki stopień idiotyzmu.
-Niby w jaki sposób Cię kuszę?
-Zagryzasz tak seksownie wargę….
Pomimo stresu zaśmiałam się. Ja i seksowne zagryzanie wargi, haha! Nie wiem, czy mu brakowało kogoś bliskiego czy gorącego uczucia, że na takie drobnostki zwracał uwagę. Posłuchałam go i przestałam już do samego lotniska zagryzać wargę, w sumie to i tak było niemożliwe przy ciągłej próbie powstrzymania się od głośnego śmiechu.
Zatrzymaliśmy się przed lotniskiem. Jakiś boy lotniskowy wyskoczył i chwycił nasz bagaż, idąc za nami przez halę. Doszliśmy do odprawy. Poczułam ból żołądka – tak, Pan Stres znowu do mnie wracał. Jared podał wydrukowane wcześniej odprawy. Podaliśmy dokumenty potwierdzające nasze dane, po czym wrzuciliśmy bagaż na taśmę, aby ochrona mogła przeskanować go, czy nie przewozimy czegoś nielegalnego. My sami przeszliśmy przez wykrywacz metali. Bałam się przy przechodzeniu, że zacznie mi nagle pikać, na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Nie musieli nam otwierać walizek, więc odbyło się bez dodatkowych problemów. Byliśmy już po drugiej stronie, co sprawiło, że decyzja o wylocie była prawie że nieodwołalna.
Usiedliśmy na plastikowych krzesełkach w poczekalni, czekając cierpliwie, jak zapowiedzą nasz lot. Rozmawiałam z Adą, póki jeszcze byłam w Polsce, miałam zasięg a rozmowy nie kosztowały milion złotych. Gwoli ścisłości – nie udało się utrzymać w sekrecie przed znajomymi z PE, że wylatywałam z Marsami w trasę z nimi i już każdy chciał mieć w znajomych, każdy zaczął mnie follować na tt, a jakiś idiota podał mój numer telefonu, przez co one się nie urywały, bo każdy miał nadzieję porozmawiania z kimś z zespołu. Dzisiaj na szczęście miałam zamiar rzucić kartę gdzieś do studzienki kanalizacyjnej, aby nikt więcej mnie maltretował. Miałam już w torbie naszykowany nowy starter. Nowy numer miało niewiele osób, poza rodziną może 4-5 znajomych, którym ufałam na tyle mocno, że wiedziałam, iż nie wypaplą się z tym sekretem.
-Jak Ci się mieszkało z Jaredem? – wypaliła w końcu Ada po 10 minutach. Wiedziałam, że w końcu ktoś się mnie o to zapyta, zauważyły brak wokalisty w Paryżu (Jay miał zwyczaj wrzucania co kilka-kilkanaście godzin zdjęcia, gdzie aktualnie przebywał. Robił to, fotografując konie, przyrodę, jeziorko, czyli wszystko, co znajduje się w mojej okolicy. Ada bywała już u mnie kilka razy, więc skojarzyła fakty, a pewnie nie chciała się wcześniej pytać, bo uznała to za niestosowne). Zaśmiałam się cichutko.
-Cieszę się, że nie rozumie po polsku – spojrzałam na Jareda, który czytał książkę o zbliżeniach. Zaraz moment, skąd on ją wytrzasnął i czemu jej wcześniej nie widziałam? – On jest.. no cóż, specyficzny na swój sposób, to tak jak z małym dzieckiem trochę, trzeba się o niego niańczyć. Tylko pamiętaj! – rzuciłam szybko do słuchawki. – Nikomu ani słowa! Nie chcę, żeby potem rozeszła się plotka, że niby chodzę z nim i jestem jego ukrytą dziewczyną.. W ogóle wyobraź sobie, że czyta teraz książkę o zbliżeniach seksualnych. Poczekaj, zrobię zdjęcie i Ci wyślę szybko!
Oderwałam telefon od ucha i niby przypadkiem skierowałam go w stronę Jaya, ten się nie zorientował, a ja szybko pstryknęłam fotkę. Zobaczyłam ją i stwierdziłam, że wygląda świetnie – było doskonale widać zacny tytuł książki oraz to pełne skupienie na twarzy Jareda. Wysłałam szybko Adzie mmsa ze zdjęciem, poczekałam, jak dostanę info, że wiadomość została wysłana, usunęłam zdjęcie z pamięci i wróciłam do rozmowy z koleżanką.
-Możesz powrzucać gdzie chcesz to zdjęcie, najwyżej się potem będzie na mnie pan Leto pieklił – zaśmiałam się.
-O kurde, hahaha, a ja myślałam, że żartowałaś z tą książką i tytułem! Ale beka! – usłyszałam po drugiej stronie śmiech.
Zabipało na całej poczekalni przed ogłoszeniem informacji. Po chwili spikerka ogłosiła, że lot do Paryża jest proszony na stawienie się do odlotu przy bramce.
-Ada, mój lot! – krzyknęłam do słuchawki.
-Będzie dobrze, nie myśl o tym! – próbowała mnie pocieszyć koleżanka.
-Znając moje szczęście… - westchnęłam. – Pamiętaj o moim drugim numerze, teraz będę tylko tam dostępna. W końcu pozbędę się tego kłopotliwego numeru! Wyślę Ci esa, jak wyląduję!
-Narka! – i się rozłączyłyśmy.
Wyjęłam kartę z telefonu, wzięłam ją do ręki i wyrzuciłam do znajdującego się obok mnie kosza. Jay zamknął książkę i schował ją do swojej torby podręcznej. Maja, wdech, wydech, wszystko będzie dobrze. Podniosłam się z miejsca, chwytając za rączkę od walizki. Jared zrobił to samo.
Doszliśmy do wejścia do samolotu, gdzie stała stewardessa i sprawdzała ostatnie rzeczy u nas. Oddaliśmy nasze bagaże komuś z obsługi, aby ten zawiózł je do luku bagażowego, oznaczone, że to nasze własne. Dziewczyna wpuściła nas do niewielkiego korytarzu, którym przenieśliśmy się do wnętrza samolotu. Jako że mieliśmy bilety w 1 klasie, skierowaliśmy się w inne miejsce niż reszta pasażerów. Weszliśmy do niewielkiej kabiny, która była bardziej przytulna niż ta wielka ekonomiczna. Mieliśmy szczęście, że w tym dniu leciał jakiś samolot z Łodzi do Paryża, bo one odbywały się dość rzadko na niskie zainteresowanie ludzi tym połączeniem. Fotele w pierwszej klasie były obite beżową skórą, szerokie, i bardzo wygodne, czego doświadczyłam, jak usiadłam w nim. Bagaż podręczny wepchnęłam do luku znajdującym się nad naszymi głowami.
-To się naprawdę dzieje – mruknęłam do siebie, nie mogąc w to uwierzyć. To wszystko wydawało się być takie absurdalne i nierzeczywiste. Jeszcze rok temu nie sądziłam, że będzie mi dane lecieć samolotem, siedząc obok człowieka, którego wielbiłam na każdym jego koncercie. Rok temu jarałam się możliwością zobaczenia tego czuba na koncercie, dzisiaj całkiem normalne było dla mnie, że się znamy, przyjaźnimy i lecimy razem do tego pięknego miasta. Czasami rzeczy potrafią się tak bardzo zmienić w ciągu roku, że ciężko jest to wszystko przewidzieć, można powiedzieć, że jest to w ogóle niemożliwe. Życie jednak potrafi pozytywnie zaskoczyć człowieka.
-No, siedzimy w samolocie i zaraz będziemy LECIEĆ – zaakcentował ostatni wyraz złośliwie Leto, wiedząc, że zacznę się jeszcze bardziej stresować.
Wytknęłam mu język i wzięłam do ręki książkę. Otworzyłam ją na właściwej stronie, jednak nie mogłam się skupić na czytaniu jej. Kiedy z głośników popłynęła informacja, że za chwilę nastąpi odlot i „prosimy o zapięcie pasów, które znajdują się w Państwa fotelach”, zamknęłam nerwowo książkę i z zimnymi dłońmi wykonałam polecenie stewardessy.
-Wszystko dobrze? – zapytał się już szczerze Leto.
-Mhm – wydusiłam przez zaciśnięte mocno zęby.
Stewardessa zakomunikowała, że za 10 sekund zaczniemy kołowanie. Zacisnęłam oparcie foteli. Jay złapał mnie za rękę i trzymał mnie za nią, chcąc mi dodać otuchy. Zamknęłam oczy. Serce zaczęło mi bić chyba z 1000 razy na sekundę. Ledwo oddychałam, miałam jakby blokadę na płucach, która uniemożliwiła mi nabranie pełnego wdechu.
Samolot zaczął kołować. Nabierał szybkości. Nagle rzuciło mnie do tyłu, kiedy maszyna poderwała się do góry. Po chwili był spokój, nic nie czułam. Otworzyłam delikatnie powieki i spojrzałam przez okno. Domki zaczęły coraz szybciej maleć a my wznosiliśmy się coraz wyżej. Westchnęłam głęboko.
-Jared, możesz mnie puścić, żyję – uśmiechnęłam się do niego blado, czując, ze ten mnie nadal trzyma za rękę.
-Nie ma sprawy – puścił mi dłoń, odpiął pas i zaczął kontynuować z wypiekami czytanie książki.
Również się rozpięłam i włożyłam do uszów słuchawki od mp4. Odpaliłam najnowszy album Linkin Park i pogrążyłam się w muzyce, obserwując otoczenie przez okno. Wkrótce znaleźliśmy się nad chmurami. Słońce mocno świeciło, a pod nami znajdowała się wata chmurowa. Widok był nieziemski wręcz. Stres całkowicie zniknął, czułam tylko przyjemność i zafascynowanie podróżą.
Podróż trwała trochę ponad 2 godziny. Tuż przed lotem stewardessa poinformowała o ponownym zapięciu pasów. Spojrzałam przez okno, gdzie ukazał mi się widok zachodzącego Słońca. Było wręcz nieziemsko, bo nadal znajdowaliśmy się nad chmurami i mogłam po raz pierwszy oglądać tak czyste i klarowne zachodzące Słońce. Po chwili obniżyliśmy się, lądując w chmurach, a zaraz po tym zaczęły pojawiać się dachy budynków. Po 5 minutach byliśmy już na pasie startowym i wychodziliśmy z pokładu samolotu. Przywitałam się z ziemią z szerokim uśmiechem. Mimo że strach przed lotem już zniknął i latanie było piękne, zwłaszcza te widoki, jednak nadal wolałam swoją starą poczciwą Ziemię.
Weszliśmy do hali, odebraliśmy bagaż i ruszyliśmy ku wyjściu. Na zewnątrz stało sporo taksówek, które czekały, jak ktoś skorzysta z ich usług i zawiozą pasażera pod wskazany adres. Ruszyliśmy ku jednej z nich. Kierowca otworzył nam bagażnik i pomógł wsunąć walizki, po czym zasiadł za kierownicą, a my zajęliśmy miejsca na tylnym siedzeniu auta.
-Dokąd zawieźć? – zapytał się kierowca.
Jared podał jakiś francuski adres, pewnie hotelu, w którym mieliśmy mieszkać przez kilka dni.
-To będzie 50 euro – odrzekł kierowca.
-Nie ma sprawy – odpowiedział Leto.
Ruszyliśmy. Milczałam całą podróż, chłonąc widoki widziane przez szybę pojazdu. To, co widziałam, było nie do opisania. Inne budowle, inni ludzie, pojazdy… Paryż był miastem przepięknym, gdzie znajdowało się dużo odrestaurowanych kamienic, blokowisk, mieszkań. Przy ulicy rosły drzewa, ludzie przechodzili chodnikiem spiesząc się do swoich czynności. Mnóstwo aut, przez co trochę w korku odstaliśmy. Słońce już zaszło, więc zapaliły się latarnie.
-Spójrz w prawo – szepnął do mnie cicho Jared.
Zrobiłam to i głośno westchnęłam. Przede mną ukazała się oświetlona wieża Eiffla. Mimo że znajdowaliśmy się od niej spory kawałek, porażała mnie swoją ogromnością. Wyglądała, jakby szczytowała nad całym miastem i go broniła przed różnymi nieszczęściami.
-Boże, to jest piękne – wyszeptałam.
Leto się do mnie uśmiechnął.
-W Luwrze jest jeszcze piękniej.
-Kiedy ja to wszystko zwiedzę? Przecież koncert jest jutro…
-Wylatujemy dopiero 2 dni po koncercie, więc pojutrze czuj się zaproszona na zwiedzanie tego miasta – powiedział Jay.
Popatrzyłam na niego przeszywającym spojrzeniem.
-Przecież masz wywiady, prezentacje itd.
-Najwyżej Shannon Cię oprowadzi bądź Filip – popatrzył się mi badawczo, a ja się zarumieniłam. – Oj, ktoś tu się zakochał – wyszczerzył zęby.
-Wcale nie! – uderzyłam go żartobliwie w ramię.
-Łooooooo Maja, szalejesz! Informuj mnie na bieżąco, jak Wasz związek przebiega, i nie zapomnij podzielić się szczegółami, jeśli dojdzie do.. wiesz sama czego – bezczelnie się do mnie uśmiechał.
-Jared! – krzyknęłam, lekko obrażona. – Nie będę Ci się zwierzać z mojego życia seksualnego, co to, to nie!
-Nie mrugniesz okiem a już wyśpiewasz mi wszystko.
Przyznałam mu po cichu rację. Jeśli oczaruje mnie swoim głosem i mową pewnie niechcący powiem mu to, co będzie chciał. Wytknęłam mu tylko język, na co ten zaśmiał się triumfalnie.
Po 10 minutach znaleźliśmy się pod pięknym hotelem. Nie widziałam go zbyt dobrze, bo było już ciemno, więc niewiele wam opiszę, ale oświetlony był nieziemsko. Wysiadłam z auta i wzięłam swoją walizkę. Jay zapłacił taksówkarzowi za kurs, również chwycił bagaż i weszliśmy razem do środka. Rzuciło mi się w oczy, że w ogóle nigdzie nie było fanek, które czekały pod hotelem na swoich idoli. Powiedziałam Jaredowi swoje spostrzeżenie.
-Tak często tu występujemy, że można powiedzieć, że się przyzwyczaili do naszej obecności i nie mają na nas jakiegoś mega parcia – odpowiedział.
-Nie to, co w Polsce, gdzie fanka zabija fankę, byleby jak najbliżej Was być i gwałcić wzrokiem.
-Macie specyficzne zachowanie. Nie powiem, pochlebia mi, kiedy ktoś mdleje na mój widok – zachichotał Leto.
Podeszliśmy do recepcji, przy której siedziała młoda dziewczyna. Zauważyłam na jej szyi triadę. No proszę, echelon chyba wszędzie był. Od razu rozpoznała, że przed sobą ma tego Jareda Leto, jednak nie spostrzegłam na jej twarzy rumieńców ani dziwnego zachowania. Tylko wzrok ją zdradzał, w którym był jakby szok i niedowierzenie.
-Dzień dobry, poproszę klucze do pokoju na nazwisko Leto – rzucił Jared, uśmiechając się do dziewczyny, bo rozpoznał w niej swoją fankę.
-2 klucze do pokoi jednoosobowych, zgadza się? – odparła dziewczyna, starając się nie patrzeć Jaredowi w oczy.
-Oczywiście – Leto pochylił się nad ladą i szepnął prawie że do ucha fanki. Ta zadrżała. Rozejrzałam się po holu, jednak nikt nie zwrócił uwagi na dziwną sytuację zaistniałą przy recepcji. Dziewczyna na szczęście nie straciła rozsądku.
-Proszę, o to klucze – powiedziała drżącym głosem.
Jay wciągnął rękę po klucze, wykorzystał sytuację i dotknął jej, niby przypadkowo, dłoń. Puścił do niej oczko i oddalił się w stronę wind. Dziewczyna była zszokowana całą sytuacją. Spojrzała na mnie, a ja się do niej smutno uśmiechnęłam i wyszeptałam bezgłośnie „Leto”, po czym ruszyłam za Jaredem, zostawiając ją samą z myślami. Winda nadjechała i się władowaliśmy do niej. Drzwi się zamknęły.
-Co ty kurwa robisz? – rzuciłam oschle do Jareda.
-Nic – spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Może przestaniesz czarować każdą dziewczynę, dając jej nadzieję na to, że coś między Wami zaiskrzy? Biedna nie będzie mogła teraz spać nocami, bo Ty, zamiast normalnie przyjąć od niej klucze, musiałeś omotać wokół swojego palca swoim urokiem osobistym. Rzygam Twoim urokiem osobistym – warknęłam.
-Maju, wiesz, że nie robię tego specjalnie…
-Wiem, dlatego Cię zapiszę do psychologa, bo to, jak ranisz te biedne dziewczyny, jest smutne i godne pożałowania. Mam nadzieję, że w łóżku nie szepczesz do nich swoim zmysłowym głosem „kocham Cię, jesteś taka wspaniała” – udawałam szept Jareda.
Ten nic nie odpowiedział.
-Kurwa, czyli tak robisz… Biedne dziewczyny, ciekawa jestem, ile skrzywdziłeś – powiedziałam smutno.
-Przecież wiesz, że nad tym nie panuję! To on mi karze! – bronił się Jared.
-Jaki on? – dobra, teraz to mnie zagiął.
Winda się otworzyła. Jared szybko podał mi klucze i zniknął w holu, prawie przede mną uciekając. Wyszłam z windy i spojrzałam na brelok. Pokój 451. Świetnie, tylko gdzie on jest? Rozejrzałam się bezradnie, kiedy z jednej gałęzi korytarza wyszedł Shannon.
-Shanny! – rzuciłam wesoło do mężczyzny.
-Maja! W końcu przylecieliście – rzucił się na mnie, brutalnie mnie do siebie przytulając. – Tak dawno Cię nie widziałem!
-Puszczaj, bo mnie zaraz udusisz! – śmiałam się, uderzając pięściami w plecy mężczyzny.
Postawił mnie w końcu na ziemi.
-Gdzie brat? – zapytał się.
-Uciekł gdzieś tam – wskazałam korytarz, w którym zniknął wokalista.
-Co go ugryzło?
Wzruszyłam ramionami.
-Sama chciałabym wiedzieć, może pilnie potrzebował skorzystać z toalety? Wiesz, sraka i takie tam sprawy.
-Jesteś niemożliwa – uśmiechnął się do mnie perkusista. – Gdzie masz pokój?
-451.
-Oo, to naprzeciwko mnie, świetnie! – klasnął w dłonie. – Chodź, zaprowadzę Cię, pewnie jesteś trochę zmęczona.
-I to jak – spojrzałam na niego z wdzięcznością, kiedy wziął w rękę rączkę od walizki.
Ruszyliśmy korytarzem. Mijaliśmy po kolei drewniane drzwi, na których złotymi cyferkami były oznaczone pokoje. W sumie, jak na tak długi korytarz nie było jakoś dużo drzwi. Czyżby to oznaczało, że w środku pokoje są duże? Wolałam nie myśleć, ile taki jeden kosztuje. Dobrze, że wszystko było w cenę pracy. Podczas mijania framugi na górze wisiała złota tabliczka z napisem „piętro apartamenckie”. No i wszystko jasne, czemu tak rzadko pojawiały się drzwi – pokoje były apartamentami. W końcu doszliśmy pod drzi 451.
-Ugh, ile to można iść… Cos duży ten hotel jest – rzuciłam.
-Na tym piętrze znajduje się 30 apartamentów. Dużych apartamentów.
-Wolę nie znać ceny – mruknęłam pod nosem, tak aby Shannon nie słyszał.
Włożyłam klucz w zamek i przekręciłam go. Drzwi się otworzyły i moim oczom ukazał się eleganckie mieszkanie, które wymiarami przypominał moje 3 salony, taki był duży. W środku znajdowała się kuchnia razem z małą jadalnią, salon, sypialnię, niewielką garderobę oraz pokaźną łazienkę. Wszystko było elegancko i szykownie urządzone.
-Wow, niezłe warunki – rzuciłam w przestrzeń. Shannon wszedł za mną i postawił walizkę przy kanapie z TV.
-Jakby co to ja jestem pod 450. Za 15 minut zajrzę, to zejdziemy na dół na drinka.
-Wiesz, ze nie piję – żachnęłam się.
-Czas zacząć – uśmiechnął się szeroko. – Ogarnij się, za 15 minut wracam!
Zostawił mnie samą w tym ogromnym mieszkaniu. Położyłam klucze na stoliku i zaciągnęłam walizkę do garderoby. Otworzyłam ją i wyjęłam kosmetyki i nową koszulkę, z tymi rzeczami wróciłam do łazienki. Postawiłam kosmetyki na półce, koszulkę rzuciłam na pralkę i spojrzałam w lustro znajdujące się nad umywalką. Nie wyglądałam strasznie po podróży, najważniejsze że się nigdzie nie rozmazałam. Nabrałam wody w dłonie, opukałam twarz, umyłam zęby, bo czułam nieświeży oddech w buzi, rozszczotkowałam włosy i zawiązałam je w luźny kok, wklepałam w twarz krem nawilżający, przebrałam się w luźną koszulkę i wyszłam do salonu. Wyjęłam z walizki laptop, który wcześniej znajdował się w pokoju Jareda u mnie w domu i położyłam go na stole. Podeszłam do lodówki, wzięłam wodę i wypiłam z niej kilka łyków. Usłyszałam pukanie.
-Wchodź! – rzuciłam.
Shannon pilnował równo czasu.
-Wow, jaki strój – zagwizdał.
-Przestań, zwykła koszulka, nie ma co wydziwiać – w sumie to byłam zdziwiona, ze zwrócił uwagę na to, iż zmieniłam koszulkę. Przyzwyczaiłam się, że faceci nie widzą takich dupereli jak zmiana ciucha, fryzury bądź makijażu. Shannon należał do innych.
-Gotowa do pierwszego spotkania z alkoholem? – uśmiechnął się.
-Piłam już kilka razy procenty, nie jestem taką świętoszką – zaśmiałam się. – Mają na dole WiFi? Muszę sprawdzić kilka rzeczy.
-Będziesz siedziała w Internecie zamiast skupić się na rozmowie? – zasmucił się.
-Shannon, przecież powiedziałam, że tylko duperele chcę sprawdzić.
-To na telefonie to zrób.
-Dzięki, że przypomniałeś mi o włożeniu karty! – rzuciłam się do walizki i wywaliłam ¾ ciuchów, aby znaleźć starter. Zostawiłam rozwaloną walizkę, nie chciało mi się teraz tego ogarniać. Wyciągnęłam telefon z kieszeni, zdjęłam tylnią obudowę, włożyłam kartę i włączyłam telefon. Nikt nie dzwonił, nikt nie napisał smsa. Schowałam do kieszeni spodni kabelek USB, chwyciłam laptop pod pachę, wzięłam klucze. – Jestem gotowa!
-Niezły bajzel – zwrócił uwagę Shannon, kiedy zakluczyłam drzwi. – Ty tak zawsze?
-E tam, wyjątek, lenistwo – schowałam klucze. – Prowadź, Sherlocku! – zaśmiałam się.
Znaleźliśmy się z powrotem w windzie. Odblokowałam telefon, dałam Shannonowi laptopa do potrzymania i napisałam smsy do najbliższych, że jestem już w Paryżu i jeszcze żyję. Sms od rodziciela przyszedł od razu. „Jaka szkoda, bym w końcu mógł zająć Twoje piętro”. Tak, tatuś i jego jakże zajebiste poczucie humoru. „Przecież mnie nie ma 2 miesiące, zajmuj śmiało. Tylko nie śpij na moim łóżku” odpisałam. „Twoje łóżko to moje marzenie, pożegnaj się z nim”. Uśmiechnęłam się tylko do ekranu i schowałam komórkę.
-Czemu się uśmiechasz? – zapytał się Shannon, kiedy winda zatrzymała się na parterze.
-Mam kochanego rodziciela, który chce mojej śmierci, bo marzy mu się moje łóżko – odpowiedziałam mu.
-Dziwny jest Twój tata.
-Ale kochany – ucięłam dość niewygodną dla mnie dyskusję.
Poszliśmy w kierunku baru, gdzie siedział Tomo z kobietą. Rozpoznałam w niej Vicky. Mała, drobna kobiecina o brązowych włosach.
-Vicky, poznaj Maję. Maja, to Vicky, kobieta, która jako jedyna dba o higienę naszego Papy Mofo – przedstawił nas ze śmiechem perkusista, kiedy znaleźliśmy się przy barku.
Kobieta wstała i rzuciła mi się na szyję. Jak dobrze, że Leto nadal trzymał mojego laptopa! Ze śmiechem odwzajemniłam jej uścisk.
-Leto tyle o Tobie mówił! – uśmiechnęła się do mnie.
-Ale który? – spytałam się, zdezorientowana.
-Kto chce Martini? – rzucił szybko Shannon, nie chcąc dopuścić do głosu Vicky.
-Ja! – krzyknął Tomo wraz ze swoją żoną.
-Maja, co chcesz?
-Colę zwykłą – rzuciłam do perkusisty, posyłając mu firmowy uśmiech nr 5.
Otworzyłam laptopa i zaczęłam szukać WiFi hotelu. Na szczęście nie był zabezpieczony hasłem, co przyjęłam z ulgą, bo nie chciało mi się marudzić wszystkim wokół, że potrzebuję go. Po 5 sekundach połączenie zostało nawiązane. Weszłam na fejsbuka, gdzie nie działo się nic ciekawego (poza faktem, że znowu miałam miliard powiadomień), następnie odpaliłam twistera. No tak, Jared musiał się już pochwalić, że jest w Paryżu, dodając zdjęcie wieży. Sama dodałam tweeta, ze jestem już w Paryżu, po czym wróciłam na fejsbuka. Wyszukałam w znajomych fałszywe konto Jareda, gdzie ten miał w znajomych fikcyjne konto Shannona, Tomo’a, moje, Emmy, Vicky i różnych innych sław. Przy jego imieniu i nazwisku było zielone kółeczko, czyli był online.
„Wpadaj na dół, bo pusto jest bez Ciebie” napisałam do niego.
„Zaraz, tylko się ogarnę” odpowiedź przyszła po 2 sekundach.
„O co Ci chodziło z tym, co powiedziałeś w windzie?” nurtowało mnie to cały czas.
„Opowiem Ci potem, nie chcę o tym na razie myśleć.”
„Ok., nie ma sprawy. Pospiesz się!”
„Nie ma spawy.”
Zamknęłam klapę laptopa.
-I to była ta ważna sprawa? – kpił ze mnie Shannon.
-Oj cicho bądź, uzależnienie robi swoje – mruknęłam pod nosem.
________
Pozdrawiam wszystkich, którzy nadal to czytają, hehehehehe. XD

2 komentarze:

  1. A co ten Shanny taki opiekuńczy, co? :> :D
    Coś mje się ten Filipek nie podoba, nie wiem czemu. :D
    Paryż, miasto miłości.. ah. :D Widzę, że Twoje jaranie się Paryżem przekłada się też na opowiadanie! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny rozdział? *.*

    OdpowiedzUsuń