poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 29. "-Jesteś jedyną osobą, która o tym zapomniała – rzuciła, po czym popchnęła drzwi."

Dni mijały szybko. Rosja cała objechana, więc wróciliśmy z powrotem do Europy. Tym razem zawitaliśmy w Niemczech, Holandii oraz na Ukrainie, aby na powrót znaleźć się w moim państwie, czyli w Polsce. Koncert teraz miał się odbywać we Wrocławiu. Był planowany dopiero za 2 dni, więc wszyscy robili, co chcieli. Każdy był pomału zmęczony trasą, więc nie chciało się nam lecieć do Paryża, sądzę dodatkowo, że na ich decyzję wpłynął Jared, aby pozostali w moim rodzonym kraju.
Nie siedziałam we Wrocławiu, wolałam wrócić na te 2 dni do swojej kochanej Łodzi, swojego kochanego domku. Rodzice nadal się bawili, tym razem w Egipcie, więc dom był cały czas cichy i pusty. W stajni jak zwykle wrzało, stajenni i właściciele koni harowali przed zbliżającymi się zawodami. Pewnie i ja bym do nich należała, uparcie trenując przez kilka godzin dziennie na swoim koniu, gdybym nie spotkała się z propozycją wejścia do marscrew. Nie przyjechałam tu sama, Jared wiernie mi towarzyszył, ba, to on sam wymyślił przyjazd tutaj. Kochałam go za to, że robił to, na co miałam w danej chwili ochotę, że wyczuwał podświadomie moje skryte pragnienia. Zresztą nie tylko on tak robił, ja również momentami wiedziałam, czego on chce w tym momencie (nieważne, czy chodziło o jedzenie, piosenkę, strój), i starałam się, aby jego ciche zachcianki zostały spełnione.
Można było powiedzieć, że się idealnie wypełnialiśmy. Byliśmy jak rozerwane kiedyś na pół jabłko, które właśnie z powrotem się scaliło. Byliśmy jednością, tak samo myśleliśmy, rozmawialiśmy, zamawialiśmy te same rzeczy, chodziliśmy tak samo ubrani. Wiem, że nasz niby związek trwał dopiero dwa tygodnie, jednakże serce, jak i, o dziwo, rozum, mówiły, że to jest właśnie to, na co ciało i psychika podświadomie przygotowuje się od czasu dojrzewania, czyli TA miłość, macierzyństwo, wspólne spędzenie ze sobą życia. Nie wiedziałam, co czuje Jay, ale wyczuwałam, że i w tej kwestii jesteśmy zgodni, widziałam to po jego oczach, sposobie mówienia do mnie, gestów, jakie wobec mnie wykonywał.
Studia… Trudny temat, ciągle biłam się w głowie z tą myślą, cały czas chciałam je rzucić i oddać się cała Jaredowi, ustawić z nim swoje życie i przyszłość, jednak nie, nie mogłam na to pozwolić. Wciąż nie chciałam dopuszczać tak do końca myśli, że czekamy na siebie, ze pasujemy do siebie idealnie, bo wiedziałam, że jak się całkowicie jej poddam, wszystkie moje plany przyszłościowe strzeli chuj. A weterynaria to cały czas była rzecz, do której namiętnie i ochoczo dążyłam, nieważne, co mi stało na przeszkodzie. Miałam 19 lat, kompletnie nie znałam miłości zaznanej od innej mężczyzny, i mimo to chciałam sobie z Leto ustawić resztę życia? Śmiechu warte, tak być nie mogło, bałam się okropnie, że jeśli wszystko postawiłabym na jedną kartę, mogłabym się na tym mocno zawieść.
Byłam młoda, a już we mnie trwały takie złe wewnętrzne walki. Na nic nie byłam gotowa, przez nic nie chciałam przechodzić. Momentami żałowałam, że w ogóle wysłałam tą DM do Jareda na twitterze, jednak od razu wyrzucałam tą myśl, kiedy tylko na niego patrzyłam i widziałam roześmianą twarz, wesołe iskierki tańczące w jego oczach. Porównywałam zdjęcia sprzed naszego spotkania, jeszcze podczas trwania trasy TIW, a teraźniejsze, które robiono mu na przeróżnych sesjach, i widziałam ogromną różnicę w wyrazie twarzy i ułożenia ciała. Teraz stał się bardziej otwarty, roześmiany, emanowało z niego dobro i miłość do całego świata. Przeglądałam twittera i fejsa, czasami tumblra, żeby popatrzeć na komentarze pod jego zdjęciami, i nie byłam w swoim przemyśleniach sama, wszyscy zauważyli, że Leto się zmienił na swoją korzyść. Same długie rozmowy odbyte wszędzie, gdzie tylko się dało, mówiły mi, że to głupotą jest żałować, że się poznało tak wspaniałego człowieka.
Bart… Ach, Leto z nim pogadał przy mnie i doszliśmy do wspólnego kompromisu, że będzie go wykorzystywał jako autora swojej najprzeróżniejszej twórczości, i podczas burzy mózgów będą wspólnie się zastanawiali, co zrobić, jaki teledysk nakręcić, co napisać, co namalować, ale poza tą strefą Bart nie ma wstępu, i zostanie natychmiast usunięty z głowy Jareda. Cubbins wiedział, że Leto ma teraz bardzo dużą moc nad jego postacią, i zgodził się na wszystkie warunki bez żadnej niepotrzebnej walki. Westchnęłam ulgą, widząc, ze najgorszy problem Jay’a został rozwiązany, a on może się cieszyć na powrót swoim odzyskanym ciałem i myślami. Nie wiedziałam, co tam u Shannona, bo moją „kurację” całkowicie przejęła Asia, i podczas naszych nielicznych rozmów wywnioskowałam, że są na najlepszej drodze do pozbycia się upierdliwego sąsiada.
Wiedziałam, że moje myśli to całkowity bełkot, i nie oczekiwałam z żadnej strony zrozumienia, dlatego z nikim się nie dzieliłam, co mi się kołacze pod łbem. Cieszyłam się z tego, co mam, i chciałam korzystać z chwili, bowiem wiedziałam, że rozmyślanie teraz nad tym całkowicie zniszczy ideę wakacji oraz poznania lepiej Jareda, osobę, o którą biło się moje serce z mózgiem. A poznawanie z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Chociaż w sumie to stwierdzenie jest złe, bowiem podczas koncertów ciężko było znaleźć kilka wolnych godzin dla siebie, i nasz kontakt był w te dni tylko podczas porannych biegów, które udawało się kontynuować każdego poranka, niezależnie od ilości fanów i warunków panujących w danym mieście. Podczas koncertów był taki zapierdol, że zwyczajnie nie dawało rady się porozmawiać, zwłaszcza kiedy doszły pakiety Artifact, wtedy to w ogóle mała głowa, co się działo. Najgorsze dni były dla mnie, kiedy wszystkie 3 pakiety były tego samego dnia, czyli Artifact, soundcheck oraz meet&greet. Wtedy, jak koncert się kończył, w drodze powrotnej do hotelu panowała w aucie cisza, tak bardzo wszyscy byli wymordowani całodziennym bieganiem tu i z powrotem, bo jeszcze nie było sytuacji, aby Arti i koncert były w tym samym pomieszczeniu.
Poranek zastałam, leżąc rozwalona w swoim kochanym łóżku. Przylecieliśmy wieczorem do Wrocławia, a do Łodzi jechaliśmy polskim busem 3 godziny, potem jeszcze dojazd do domu, także wróciłam tutaj grubo po północy. Już nie pierdoliliśmy się z kąpielą czy rozmową, po prostu rzuciliśmy swoje torby i padliśmy na łóżka, zasypiając natychmiast. Odwróciłam się w prawo i przed moimi oczami ukazała się twarz Jareda, który spał, mając lekko otwarte usta. Chrapał cicho. Włosy miał w nieładzie, rozrzucone na całej poduszce. Spał na plecach, jego jedna ręka była zgięta w łokciu i znajdowała się nad jego głową, zaś drugą trzymał na swoim gołym brzuchu. Kołdrę odrzucił, podobnie jak ja, więc ta leżała na podłodze, zbierając kurz z niej. Jay miał na sobie dresowe szare luźne spodnie, w których spał. Nie mając wczoraj siły wspólnie ledwo rozebraliśmy to łóżko, przebraliśmy się w swoje piżamy i zasnęliśmy.
Spojrzałam na niego z uczuciem. Teraz jego twarz była taka spokojna i pogodna. Kiedy sięgnęłam ręką ku jego czoła, aby odgarnąć niesforne kosmyki, uśmiechnął się lekko podczas kontaktu mojej dłoni z jego skórą, jednak się nie przebudził. Pochyliłam się nad nim i pocałowałam jego czoło, czując smak jego skóry.
Cicho wstałam z łóżka, przeciągając się. Zerknęłam na godzinę. Dochodziła 8 rano. Zebrałam brudne rzeczy z krzesła, które obydwoje rzuciliśmy niedbale na nie, i poszłam z nimi do łazienki. Wróciłam jeszcze do pokoju po świeże ubrania oraz coś do przebrania. Włożyłam zabrudzone ciuchy do pralki, nastawiłam ją na automatyczny program i weszłam do wanny, aby zażyć w spokoju kąpieli. Wtarłam w ciało swoje ukochane olejki, których mi tak mocno brakowało na trasie, gdyż zajmowały trochę miejsca, a chciałam ograniczyć swój bagaż do minimum. Jeśli przy bagażu jesteśmy to jak wyjeżdżałam z domu, miałam dużo miejsca wolnego, a teraz ledwo co dopinałam się przed każdym wylotem. Cóż, zakupy z Jaredem bądź z Emmą, a ostatnio i z Asią, nie służyły zbyt dobrze mojemu portfelowi. Ale dzięki temu nabyłam dużo nowych, ładnych i ciekawych ubrań, z których byłam niesamowicie szczęśliwa i dumna.
Wyszłam z wanny, założyłam świeże ubrania, rozwiesiłam ręcznik na podłużnym wieszaku i wróciłam do pokoju. Jared już nie spał. Siedział na łóżku, oparty o ścianę, z skrzyżowanymi w kostce nogami, i trzyma w dłoni swój telefon, zapewnie korzystając z usług wifi.
-Dzień dobry, jak się spało? – zapytałam się, podchodząc do okien i podciągając do góry rolety.
-Dawno się tak nie wyspałem jak dzisiaj – usłyszałam szczęśliwy głos Jareda za plecami.
-Ja tak samo, brakowało mi mojego kochanego łóżka…. – odwróciłam się do niego.
-Przyznaję, masz całkiem wygodne łoże – wyszczerzył do mnie zęby i ogarnął moją osobę wzrokiem. – Nie biegamy dzisiaj?
-Biegamy, na koniach – uśmiechnęłam się. – Idę na dół zrobić śniadanie, świeże ręczniki na pralce są, ale to pewnie wiesz. Czego sobie życzysz?
-Pajdę chleba z mega plastrem pomidora i… - tu lekko się zawahał – a co! Daj szynkę. – Spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem. Wegan i szynka? – No co, dzisiaj mam wyjątkowo ochotę, nie patrz się tak na mnie.
-Dam Ci ser żółty, bo szynki na pewno nie będzie – westchnęłam. Miałam już wychodzić, kiedy zawołał moje imię. – O co chodzi?
-Mogę skorzystać z Twojego komputera? Wiesz, trochę mi niewygodnie niektóre rzeczy robić na komórce, a laptop został we Wrocławiu, w tej największej torbie – zapytał się niby normalnie, ale wyczułam w jego głosie coś, co mi nie pasowało. Nie chciało mi się jednak bawić w gierki i olałam tę sprawę.
-Nie ma sprawy – odparłam i zeszłam na dół.
W lodówce były świeże składniki, bo poinformowałam dwa dni przed przyjazdem tutaj panią Wandzię, aby zrobiła małe zakupy do domu, żebym nie musiała umierać z głodu. Było skromnie, ale wystarczająco jedzenia do przeżycia. Mieliśmy jutro, a właściwie to już pojutrze, około 4-ej rano jechać do Wrocławia. Woleliśmy tak rozwiązać ten problem, żebym mogła dłużej poprzebywać w swoim domku.
W kuchni pachniało świeżością. W wazonie stały czerwone tulipany, które pewnie wczorajszego dnia gosposia wstawiła. Oj, to była prawdziwa kobieta-złoto, robiła wszystko, aby ten dom był jak najlepszy podczas naszych powrotów z zagranicy. Mieliśmy do niej pełne zaufanie. Przez budynek przewinęło się wiele kobiet, jednak nikt nie był tak zarąbisty jak ona, pani Wandzia. Była z nami już jakieś 10 lat z roczną przerwą między tymi latami, gdyż musiała wtedy lecieć do Barcelony, do swojej córki, aby pomóc jej z nowonarodzonym dzieckiem. Wtedy był rozpaczliwy casting na nową gosposię. Każda wytrzymywała max 2 tygodnie, nie mieliśmy do żadnej zaufania. Jedna nie myła dokładnie podłóg, druga nie umiała gotować, trzecia miała bzika na punkcie skarpetek (wtf?)… Można tak długo wymieniać. Z ulgą i szeroko otwartymi ramionami przywitaliśmy panią Wandzię. Wówczas zrozumieliśmy, że jest ona dla nas prawdziwym skarbem.
Ile zarabiała gosposia? Cóż, jeśli w miesiącu bywała codziennie, potrafiliśmy jej dać 5 tysięcy do ręki. To jest dużo, bardzo dużo, ale dla tej kobiety pieniądze nie grały roli. W miesiące takie jak teraz, gdzie musiała przyjść tylko w kilka dni, dawaliśmy 200 zł za jeden pełny dzień, a do jej obowiązków należały dbanie o czystość mieszkania oraz zrobienie zakupów, jeśli zapowiedzieliśmy swój powrót. Nic poza tym.
Zrobiłam kanapki wedle życzenia i nastawiłam wodę na zieloną herbatę. Rozmyślałam nad tym, co można dzisiaj zrobić. Początkowo chciałam od rana zabrać konie w długi teren, jednakże zmieniłam plany na rzecz zwiedzania Łodzi. Teraz moja kolej, aby Leto poznał uroki tego miasta, zaś w teren spokojnie mogliśmy pojechać wieczorem albo i nawet w nocy, wtedy jest najlepiej, kiedy jedziesz i nic nie widzisz. Poziom adrenaliny wówczas skacze na najwyższy poziom, czujesz w swoich żyłach podekscytowanie i napięcie. Raz porwałam się na szalony cwał znaną ścieżką w głęboką noc, jednak zrezygnowałam z tak hardcorowych wyczynów po tym, jak wówczas wpadłam z całym impetem w gałąź, czego wynikiem była dość głęboka rana na policzku, z którą wylądowałam na izbie przyjęć. Założono mi wówczas 5 szwów, a lekarz złapał się za głowę, kiedy dowiedział się, w jaki sposób to się stało.
Czajnik zagwizdał wesoło. Wyłączyłam gaz i zalałam fusy herbaty. Tanecznym krokiem podeszłam do mini wieży, która stała w kącie kuchni, aby włączyć ją, wzięłam do ręki płytę Franza Ferdinanda i ją puściłam. Podkręciłam głośność i w całym domu rozległa się muzyka. Spojrzałam na schody, gdzie pojawiła się postać Jareda. Ubrany był w legginsy zeberkę oraz w swoją czerwoną koszulkę z wymyślonym projektem Barta. Parsknęłam cicho śmiechem.
-Czego się śmiejesz? – zapytał się, urażony, podchodząc do mnie.
-Widzę, że starasz się wprowadzić nową modę, faceci w legginsy! – zawołałam, śmiejąc się.
Jay objął mnie w pasie i popchnął do tyłu, że oparliśmy się o blat. Zniżył swoją głowę, że jego wargi znalazły się przy moim uchu. Zamruczał cicho do ucha. Po moim ciele przeszły przyjemne ciarki, uwielbiałam, jak tak mi robi. Nie wiem czemu, ale te dźwięki powodowały we mnie podekscytowanie oraz podsycały żądzę. Jego usta przesunęły się do moich, delikatnie je całując. Zamknęłam oczy, oddając się całkowicie pocałunku. Kolejna rzecz, którą lubiłam u tego pana. Trwaliśmy w tej pozie jakiś czas, a moje ciało ogarniała coraz większa radość i szczęście. Te chwile nie chciałam zamieniać na coś innego, one były dla mnie póki co najcenniejsze. Cieszyłam się każdej sekundy obcowania obok Leto, że tutaj jestem z nim. Wiedziałam, że to szczęście sobie odbiorę w końcu… Stahp, nie chcę o tym myśleć, nie teraz!
-Jared, herbata nam stygnie – wyszeptałam, kiedy przerwaliśmy się całować, bo brakowało nam już powietrza w płucach.
-Oj tam herbata… - mruknął cicho.
-Dziadosławie Lato! – powiedziałam donośnie z ironicznym uśmiechem, widząc, ze się lekko krzywi na swoje imię i nazwisko powiedziane po polsku w lekko zdeformowanej postaci. Nienawidził tego zwrotu, i ja to wykorzystywałam, kiedy chciałam postawić na swoim. – Mam plany na dzisiaj i nie chcę ich przekładać.
-Taaa, a co masz w planach? – zapytał się lekko zdziwiony.
-Zwiedzanie Łodzi! – wyswobodziłam się w końcu z jego objęć.
-I nic więcej? – popatrzył na mnie badawczo.
-Czemu miałabym coś więcej planować? – zrobiłam się podejrzliwa.
-Nie, nic się nie dzieje – uśmiechnął się szeroko, a ja już wiedziałam na sto procent, ze coś ukrywa. Pewnie miałam się niedługo dowiedzieć.
Usiedliśmy przy blacie na wysokich taboretach i zaczęliśmy szybko jeść nasze śniadanie.
-Włóż naczynia do zlewu, ja jeszcze polecę na górę po torebkę i potrzebne rzeczy – powiedziałam do Leto.
-Weź mój telefon! – rzucił za mną, kiedy znajdowałam się już na schodach.
Wpadłam do pokoju. Schowałam pościel do łóżka, nie składając jej z lenistwa, i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam swoją zmarsowaną małą czarną torebkę. Zmarsowanie polegało na naszyciu na niej naszywki MARS ARMY, koniec. Ale lubiłam ją, była wygodna, co prawda to nie było to co mój ukochany plecaczek, jednakże plecaka zapomniałam wziąć z Wrocławia i tam został, więc musiałam się tym zadowolić. Spojrzałam się w lustrze. Włosy miałam zaczesane w gładkiego koka, na czubku głowy znajdowały się okulary przeciwsłoneczne. Byłam ubrana w sukienkę wiązaną na karku, bez żadnych ramiączek. Sukienka sięgała przed kolano i była lekko rozszerzana na dole. Wzór był prosty –  kolorowe pionowe pasy pastelowych kolorów. Na nogi założyłam czerwone converse, które pasowały do mojego wystroju. Nie mogłam ich nie założyć, wolałam zdecydowanie mieć na stopach trampki aniżeli wszelakiego rodzaju balerinki, klapki, sandały bądź szpilki.
Podeszłam do biurka, skąd zgarnęłam do torebki swój telefon, telefon Jareda, jego okulary przeciwsłoneczne oraz nasze portfele. Popsikałam się perfumami i zeszłam na dół. Pod schodami czekał na mnie Leto.
-Masz moje okulary? – spytał się, lekko spanikowany.
Bez słowa wyjęłam pożądaną rzecz z torebki i podałam mu ją.
-Dzięki! – obdarzył mnie uśmiechem pełnym ulgi i założył je na nos.
-Potrafię o wszystkim pamiętać.
Wyszliśmy na dwór. Zakluczyłam drzwi, wiedząc, ze niedługo i tak zawita pani Wandzia, po czym wyszłam na ulicę.
-Ej, to nie jedziemy Twoim autem? – kolejne pytanie zdziwionym tonem zostało zadane przez Jareda.
-Coś ty, jazda po Łodzi komunikacją miejską jest lepsza – wyszczerzyłam do niego zęby. Wyjęłam portfel, otworzyłam go i wzięłam do ręki dwa nieskasowane bilety miejsce całodobowe, jeden normalny i jeden ulgowy. Podałam normalny Jaredowi. – Trzymaj, jak wejdziemy do autobusu to go skasujesz i mi go podasz, a ja schowam do Twojego portfela, bo Twoje legginsy pewnie nie mają takiego wynalazku jak kieszenie.
-No nie mają, od kiedy legginsy mają kieszenie?
-Oj tam, nieistotne – wytknęłam język.
Poszliśmy w kierunku przystanku 65, który miał nas zawieźć do centrum Łodzi. Skasowaliśmy małe kartoniki, które schowałam do portfeli, i usiedliśmy na samym tyle pojazdu, zajmując dwuosobowe miejsce. Była wczesna godzina, dochodziła 9, więc tłumów w środku nie było, tylko pojedyncze miejsca były zajęte przez emerytów, którzy namiętnie wachlowali się swoimi wachlarzami. Tak, dzisiejszy dzień był szczególnie gorący, spokojnie mógł się równać z Rumunią bądź Bułgarią. Na szczęście autobus był jeden z tych nowocześniejszych, w których działa klimatyzacja i kierowca umiał ją włączyć, więc nie narzekałam na gorąc póki co. Pewnie później miało być gorzej, ale wolałam o tym nie myśleć teraz.
Mijaliśmy kolejne przystanki. Jared oglądał krajobraz za oknem, który z każdym kilometrem się zmieniał. Początkowo byliśmy na przedmieściach, a potem zaczęliśmy wjeżdżać coraz głębiej w miasto. Na przystankach dosiadali kolejni starsi ludzie, mimo to autobus wciąż pozostał luźny i zawsze znalazło się przynajmniej jedno wolne miejsce. Przy szpitalu wojewódzkim wysiadło połowę pasażerów i weszło w końcu kilku młodych ludzi.
Całą podróż milczeliśmy, Dziadu oglądał okolice a ja rozmyślałam o wszystkim, co do tej pory przeżyłam w tej trasie koncertowej z Marsami. Najlepsze chwile życia, nie miałam co do tego żadnej wątpliwości. Cieszyłam się, że mogłam uczestniczyć w ich koncertach i ważnych wydarzeniach dla Echelonu oraz zespołu. Fajnie, że Asia dołączyła do tego skromnego teamu, przynajmniej miałam z kim pogadać o wszystkim bez żadnego ryzyka podsłuchania, bo nawet jeśli by ktoś to robił, to nic by nie zrozumiał z tych rozmów z prostego powodu – rozmawiałyśmy w naszym ojczystym języku.
Jeśli chodzi o Asię, to zaobserwowałam, ze zaczyna, ze wzajemnością, rzucać ukradkowe spojrzenia Shannonowi. Obserwowali się wzajemnie badawczo a jeśli się na tym przyłapywali, szybko odwracali wzrok, nieznacznie się rumieniąc. Podzieliłam się z Jaredem swoimi podejrzeniami, że kwitnie druga miłość, a on się uśmiechnął i rzekł, że w końcu Shannon znajdzie sobie kogoś, kto do niego idealnie pasuje. Jakoś nie zdziwiła mnie informacja, kiedy pewnego dnia perkusista oznajmił, że Asia będzie jego osobistym menagerem (nie wiem, po co mu był osobisty menager, ale okej, wszyscy zaakceptowaliśmy ten dziwny zawód). Oczywiście dziewczyna nie straciła dawnych obowiązków, ale przynajmniej mieli teraz pretekst, żeby przebywać razem w jednym pomieszczeniu po kilka godzin dziennie, zamknięci przed całym światem.
Spiker w autobusie zapowiedział, że następnym przystankiem będzie Manufaktura, szturchnęłam więc Jareda.
-O co chodzi? – spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
-Nasz przystanek, chodź do drzwi – odpowiedziałam mu.
Wstaliśmy z naszych miejsc i stanęliśmy naprzeciwko drzwi. Autobus stanął na przystanku, a my wysiedliśmy na zewnątrz. Dochodziła 9:30, ruch zaczynał narastać. Nie wysiedliśmy tutaj po to, aby iść na zakupy do Manu, raczej chciałam zaprowadzić Jareda do znajdującego się naprzeciwko centrum handlowego sporego parku, obok którego znajdował się plac wolności, a za nim słynna ulica Piotrkowska. Przeszliśmy przez pasy na zielonym światełku dla pieszych, trzymając się za ręce. Nie chcieliśmy, aby ktoś się o nas dowiedział, jednak wiedzieliśmy, że tutaj nic nam nie grozi, gdyż oczy Echelonu, jak i paparazzi, były skierowane w stu procentach na Wrocław. Ach, jakie będzie ich zdziwienie, kiedy przez te 2 dni w ogóle nie zobaczą Jareda! Ekipa wiedziała, ze musi się zachowywać tak, jakby wokalista przebywał z nimi, dlatego to byłam spokojna o to, że nasz niby-związek się nie wyda, jeszcze nie teraz.
-Gdzie mnie ciągniesz? – był zaciekawiony Leto.
-Na Pietrynę, na pewno byłeś tutaj, jednak nie w dzień i nie zwiedzałeś miasta. A przy okazji jeszcze ogarniemy ten park oraz plac wolności. Nic ciekawego, ale jest ładnie tutaj i lubię przebywać w tej okolicy.
Przeszliśmy alejkę, przy której znajdowały się drewniane ławki oraz duża i piękna fontanna, aby z powrotem znaleźć się na ruchliwej ulicy. Akurat przejeżdżał tramwaj nr 46, więc powiedziałam Jareda, że ta linia jest jedną z najdłuższych linii tramwajowych w Europie, że kiedy była dłuższa, ale skrócili trasę. 46 łączyło 3 miasta ze sobą (oraz mijane wsie), czyli Ozorków-Zgierz-Łódź. Przejechałam się raz tą linią tak dla zabawy, żeby sprawdzić, czy krążące legendy o tym, iż ta linia jest nawiedzana przez meneli i ćpunów, są prawdziwe (potwierdziły się, w 46 zawsze patologia jeździła) i czy faktycznie pod koniec podróży człowiek rzyga przez kilka następne miesięcy na widok tej linii (tak, potem nie mogłam patrzeć na żadne tramwaje, te atrakcje, które doświadczyłam w tym tramwaju, wystarczą mi do końca życia).
Znaleźliśmy się na placu Wolności. Przeszliśmy pod pomnikiem i poszliśmy prosto, gdzie zaczynała się Piotrkowska. Tutaj auta nie miały żadnego wstępu. Chodziliśmy między dopiero otwieranymi sklepami i ludźmi, którzy szli w sobie tylko wiadomym kierunku. Wszyscy, poza nami, się spieszyli, zapatrzeni w swoje myśli, nikt nie siedział na ławeczce i nie odpoczywał.
W sumie zwiedzanie Łodzi zajęło nam kilka godzin, że jak skończyliśmy, dochodziła już 15. Pewnie jeszcze dłużej byśmy chodzili, gdyby nie to, że Jay nalegał, abyśmy wracali, bo mu się już nie chce w tym upale spacerować. W duszy dziękowałam mu za to, że się zbuntował, bo żar lejący się dzisiejszego dnia z nieba był nie do opisania, ubranie już dawno przykleiło mi się do ciała, więc czułam się bardzo niekomfortowo. Na szczęście tuż po dojściu na przystanek przyjechał nasz autobus, więc wsiedliśmy do środka i stanęliśmy przy oknie, gdyż nie było już miejsc siedzących. Zamknęłam oczy i położyłam głowę na klatce piersiowej Leto, chcąc się o coś oprzeć. Jego koszulka też była cała mokra, jednak nie przeszkadzało mi to zupełnie. Objął mnie jedną ręką w pasie, drugą trzymając się drążka.
-Głodny? – zapytałam się, po chwili, unosząc głowę i patrząc w jego błękit. Cholera, kiedy ja się przyzwyczaję do jego nieziemskich oczu?
-Jak wilk! Mam nadzieję, że powiedziałaś pani Wandzi o tym, żeby zrobiła nam jakiś obiad.
-Oczywiście, będzie zupa owocowa.
-Zupa owocowa? – popatrzył na mnie jak na UFO.
-Nie wiem jak ci to wyjaśnić… owoce to takie jedzenie dla ludzi, czasami rosną na drzewach, czasami krzaczkach… - zaczęłam tłumaczyć genezę owoców.
-Oj zamknij się, wiem, co to owoce – rzekł poirytowany.
-Wow, nie wiedziałam, że Twoja wiedza przekracza darcie mordy do mikrofonu! – kpiłam sobie z niego, bo wiedziałam, że nie lubi, kiedy ktoś rozmawia o jego wykształceniu.
-Zamilcz, proszę Cię – wywrócił oczami.
Wytknęłam mu język. Ludzie się dziwnie na nas patrzyli. Cóż, niecodziennie komunikacją miejską w tych rejonach jeździli cudzoziemcy, którzy nie umieli rozmawiać, wg nich, po polsku. Spojrzałam na grupkę nastolatek, które stały obok nas, i zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie.
-Ej, to jest Dziadu! – zapiszczała jedna z nich, patrząc ukradkiem na Leto.
-Czyli kto?
-No ten kto grał w Requiem!
-Aaa, Leto?!
-Cicho, bo usłyszy! – popatrzyła na Jareda, ten jednak nadal patrzył się przez okno, więc sądziłam, że nic nie usłyszał.
-A ta dziunia obok niego to kto?
-Pewnie kolejna kurwa na noc, wiesz, jakie są sławy.
-Obgadują nas – powiedziałam do Jareda, czując w sobie narastające rozbawienie.
-Kto? – popatrzył na mnie lekko roztargniony.
-Te lalunie – niedostrzegalnie skinęłam głową w ich kierunku.
-Co mówią?
-Że jestem kurwą i Cię rozpoznały.
-Kolejne, które myślą, że każda kobieta, obok której jestem, to kurwa? – westchnął. – Jakoś się tym nie przejęłaś jak widzę.
-Widzisz, zaczęło to po mnie spływać – wzruszyłam ramionami. – Nie obchodzi mi ich zdanie, byleby mnie było dobrze.
-Ciekawe, czy teraz mu proponuje, że mu zapłaci za seks – doleciało do mnie kolejne zdanie.
Parsknęłam śmiechem. Poczułam na sobie pytający wzrok Leto.
-Zastanawiają się, czy płacę Ci za to, że będziesz mnie ruchał – poinformowałam go, a Jared się cicho zaśmiał. Nastała krótka cisza.
-Zróbmy coś głupiego – powiedział nagle.
-Co? – sama myślałam nad czymś głupim, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
-Weź telefon i udawaj, że dzwonisz do kogoś, mów w języku polskim, ja ci będę mówił po angielsku, co masz tłumaczyć od razu na swój język.
Byłam ciekawa, co takiego wymyślił Jared, więc wyciągnęłam ze swojej torebki telefon i udawałam, że wstukuję w klawiaturę jakiś numer, po czym przyłożyłam go do ucha.
-Cześć, Elka! Słuchaj, dzwonię do Ciebie w sprawie… - spojrzałam na Jareda badawczo.
-Szukam dziwki na noc! Dalej powinnaś ogarnąć – szepnął do mnie, podekscytowany. Próbowałam się nie roześmiać i nadal utrzymywać zwykły ton głosu.
-Tak tak, szukam dziwki dla jednej divy.. Nie, to nie jest Matt! – zaśmiałam się sztucznie, zerkając w grupkę dziewczyn, które się mocno zarumieniły. – Dla Jareda Leto. Nie wiem, co on u mnie robił, przyjechał wczoraj…. Nie masz nic? Hm, dziwne, bo widzę obok siebie nastoletnie dziewczyny, czyli takie, jakie mój klient lubi – spojrzałam jawnie na nie, przyglądając im się bacznie. – 5 dziewczyn, 3 blond 2 rude, to Twoje? …. Tak, mają wszystkie białe koszulki. … Okej, dzięki! Papatki! – zaszczebiotałam i schowałam telefon do torebki, puściłam Jareda i podeszłam bliżej dziewczyn. – Cześć, wy jesteście z yej agencji towarzyskiej „Ruda Kotka”, prawda?
-Nie, pomyliła nas pani z kimś – bąknęła jedna z nim, czerwieniąc się po cebulki swoich włosów. Zmierzyłam ją chłodnym wzrokiem.
-Jak to nie wy, jak wy! Ja wiem, że ciężko wam się publicznie przyznać, że to organizacja tajna, ale wiecie – puściłam do nich oczko – mój klient – wskazałam głową na Jareda, który się szeroko uśmiechnął – chciałby na teraz jedną z Was sobie zamówić.
-My nie jesteśmy dziwkami! – powiedziała dość głośno jedna blondynka.
Popatrzyłam na nią. Jako jedyna nie przejęła się całą sytuacją, to ona tak twardo mnie obgadywała, poznałam po głosie w momencie, kiedy wykrzyczała swoje twierdzenie.
-Umyj lustro w domu, bo coś źle widzisz – odpowiedziałam jej lodowato. – Jared, wysiadamy – poinformowałam Leto, kiedy tylko autobus zatrzymał się na następnym przystanku.
Przetłumaczyłam mu całe wydarzenie. Zobaczyłam, że również był zniesmaczony zachowaniem nastolatki. Westchnęłam.
-To Polska właśnie, tu rzadko kiedy zaznasz dobroć ze strony obcego Ci zupełnie człowieka – spojrzałam w niebo, na którym nie było ani jednej chmurki. – Chodźmy do środka, pewnie zupa już na nas czeka.
W środku wszędzie roznosiła się przyjemna woń smacznego jedzenia. Cieszyłam się na samą myśl o jedzonku, bo w brzuchu już mi porządnie burczało, gdyż podczas całego zwiedzania zahaczyliśmy tylko o budkę z lodami, które były przepyszne, cóż, w końcu to była moja ulubiona lodziarnia. Rzuciłam torebkę na kredens i weszłam do kuchni, gdzie krzątała się już drobna kobiecina z siwymi, elegancko zaczesanymi włosami.
-Dzień dobry, pani Wandziu! – zawołałam radośnie.
-Och, Maju, w końcu jesteś! – poparzyła na mnie z uśmiechem. – Siadajcie do stołu, zaraz podaję jedzenie.
Zajęliśmy krzesła w jadalni, a po chwili przyszła gosposia z pełnymi talerzami zupy. Porwałam łyżkę i zaczęłam szybko jeść, taka byłam głodna! Jay pogrzebał w zupie, i, niepewnie, nabrał wielką śliwkę na sztuciec.
-Ta śliwka Cię nie zje – rzekłam z przekąsem.
 Wytknął mi język i włożył w końcu do ust zawartość łyżki. Najpierw lekko się skrzywił, a potem otworzył oczy z zaciekawieniem na zupę.
-I jak?
-Dobre! Ciekawy smak ma, jeszcze nie jadłem takiej kombinacji w życiu.
-To trzeba było w Polsce się urodzić – wyszczerzyłam do niego zęby.
Dokończyliśmy jeść i na stół wjechało drugie danie, czyli pieczone ziemniaki z bukietem surówek. Tą potrawę Leto już znał, i ją lubił, więc odbyło się ze zbędnymi scenami przy stole. Pani Wandzia po chwili dosiadła do nas wraz ze swoim talerzem i swoją porcją. Skończyłam jeść jako pierwsza i czekałam, jak reszta doje. Wtedy zadzwonił telefon.
-Odbierz go – rzucił z pełnymi ustami Jared, a na stół wylądowało jedzenie z jego ust. – Sorry – rzucił wciąż z pełną buzią.
Pokręciłam z głową, przeprosiłam i wstałam od stołu, żeby odebrać telefon. Dzwoniła Kinga. Zdziwiłam się, dawno nie miałam od niej żadnej oznaki życia.
-Halo? – powiedziałam do mikrofonu.
-Cześć Maja! Mogę dzisiaj wpaść o 17:30? Wiesz, dawno się nie widziałyśmy, chciałabym porozmawiać o życiu i takie tam – zaszczebiotała wesoło.
-Eee, skąd wiedziałaś, ze jestem w Łodzi? – spytałam się podejrzliwie.
-Asia mi powiedziała, że teraz stacjonujesz tutaj i przyjechałaś na dwa dni, to pomyślałam, że fajnie byłoby Cię znowu odwiedzić.
-Wiesz, nie jestem sama, jest ze mną Jared – powiedziałam niepewnie.
-Oj tam, dawno zapomniałam o tym, co się wydarzyło u Ciebie, to była tylko i wyłącznie moja głupota. Przeszła mi faza na Leto, uwierz.
No dobra, wpadaj, tylko nikogo nie bierz, nie chcę mieć nalotu FG na swój dom – westchnęłam, bo jakoś nie miałam dzisiaj zbytniej ochoty na widzenie się z kimś znajomym.
-Dzięki! Do zobaczenia!
-Pa… - rozłączyłam się i wróciłam do jadalni.
Wszystko było posprzątane, na stole zamiast półmisków z ziemniakami i surówkami stał talerz z przeróżnymi ciastkami, wśród których były moje ulubione, czyli kakaowe w polewie karmelowej, a obok ciastek znajdował się dzban z świeżo zaparzoną herbatą. Nalałam trochę gorącej cieczy do filiżanki i zajęłam swoje opuszczone wcześniej miejsce.
-Jakie mamy plany na popołudnie? – zapytał się mnie Leto.
-Nie mam pojęcia, może pojeździmy konno? A o 17:30 przychodzi Kinga, wiesz, ta, z którą się całowałeś kiedy po raz pierwszy znalazłeś się w tym domu – spojrzałam na niego, jednak w ogóle nie zareagował na to, wzruszył tylko ramionami, co mnie lekko zdziwiło, bo myślałam, że zacznie się bronić bądź się cały zaczerwieni. – Mam nadzieję, że nie utrzymujesz z nią nadal kontaktów?
-Ależ oczywiście, ze nie! – odpowiedział trochę za szybko. – Wiesz co, może konie nocą? Chciałbym dzisiaj tak sobie pojeździć.
-Nie ma sprawy, więc co do tej pory będziemy robić? – przeciągnęłam się na krześle.
-Odpoczywać! Chodźmy się zrelaksować do basenu! – krzyknął podekscytowany.
-A wziąłeś kąpielówki? – spojrzałam na niego.
-Nie, będę nago pływał – wypiął swoją pierś.
-Jared, jesteś obrzydliwy.
-No co, i tak widziałaś mnie nago! I leżałaś na moim Satanie!
Zrobiłam typowego facepalma.
-Doprawdy, to było spełnienie moich najskrytszych marzeń.
-To Ty śniłaś o mnie po nocach – uśmiechnął się jednoznacznie.
-Och, zamknij się – wywróciłam oczami, bo nie chciałam dalej kontynuować tej bezsensownej dyskusji. – Pójdę do szafy ojca, na pewno coś tam znajdę dla Ciebie, kiedyś tatulek był chudy, więc powinien mieć takie ubrania, żeby pasowały na Twojego szkieleta – spojrzałam na niego sceptycznie. Jedyne, czego w nim nienawidziłam, to to, że był tak chudy, iż można było spokojnie uczyć się na nim anatomii człowieka.
Gosposia posprzątała naczynia, a my się udaliśmy na górę, aby znaleźć ciuchy na Leto. Weszłam do pokoju ojca i podeszłam do kredensu, gdzie trzymał swoją najprzeróżniejszą bieliznę, czyli majtki, stroje kąpielowe, kalesony, skarpetki i podkoszulki. Wszystko było ładnie poskładane, zasługa mojej mamy, która lubiła mieć perfekcyjnie w każdym zakątku tego domu. W końcu, z samego końca szuflady, znalazłam stare czarne slipki kąpielowe, które ojciec miał na dupie chyba z 10 lat temu, bo od tamtego czasu mu się „trochę” przytyło. Nie wyrzucał ubrań, bo wciąż miał nadzieję, że uda mi się schudnąć. Za każdym razem śmiałam się z niego, bo wiedziałam, że i tak mu się nie uda. Rzuciłam mu odzież.
-Masz, przebieraj się – kiedy zobaczyłam, że rozpina spodnie i je ściąga, wrzasnęłam: - nie tutaj, debilu! Idź do łazienki!
Pokazał mi środkowy palec i poszedł tam, gdzie mu kazałam, ja tymczasem weszłam do swojego pokoju, chwyciłam jednoczęściowy strój kąpielowy i zajęłam drugą łazienkę. Weszłam na basen przebrana i z dwoma ręcznikami. Jay już pływał na środkowym torze szybkim kraulem. Podeszłam na skraj basenu i wskoczyłam do przyjemnej wody, która była miłą odskocznią w tym gorącym dniu, po czy energicznie zaczęłam płynąć delfinkiem, moim ulubionym stylem. Nie oszczędzałam się, chciałam się całkowicie wyżyć w tej wodzie, sprawić, że będę potem na siebie przeklinała za ten wysiłek. No cóż, czego się nie robiło dla polepszenia swojej kondycji… Zwłaszcza że rano nie biegałam, to mogłam sobie pozwolić na szaleńcze tempo.
-Hej, to nie są zawody! – zawołał Jared, kiedy stanęłam po przepłynięciu 10 basenów delfinkiem w wodzie i ciężko dyszałam.
-Ja tak zawsze się w wodzie wyczerpuję – machnęłam ręką, wzięłam ostatni głęboki wdech i ruszyłam przed siebie, tym razem płynąc kraulem.
Po 40 minutach pływania non stop w końcu wylazłam z wody. Podeszłam do miejsca, w którym rzuciłam ręczniki, i wzięłam swój, żeby się nim wytrzeć z wody, po czym owinęłam się nim.
-Idę się kąpać, bo zaraz Kinga przyjdzie – powiedziałam do niego.
-Nie ma sprawy, ja pójdę do stajni pooglądać, jak trenują – uśmiechnął się do mnie ciepło Leto, snując wolną żabką.
Zgarnęłam jeszcze z pokoju ubranie na przebranie i weszłam do łazienki, gdzie zażyłam relaksującej kąpieli. O 17:20 wyszłam w końcu z wody, i ubrałam się oraz wysuszyłam włosy. Kiedy rozwieszałam mokre rzeczy na suszarce, do drzwi zadzwonił dzwonek. Położyłam ostatnią rzecz i zbiegłam ze schodów, biegnąc w stronę drzwi. Po drodze sprawdziłam, czy Jay nadal się moczy w wodzie i stwierdziłam, że musiał już być w stajni, bo w basenie go nie było. Otworzyłam drzwi i do środka weszła Kinga, która ubrała się w ładną sukienkę.
-Siema! – krzyknęła wesoło i podała mi mały upominek od siebie, tj moją ukochaną polską czekoladę, której czasami tak bardzo mi brakowało.
-Coś się tak wystroiła? – spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Oj wracam z imprezy, wiesz, imieniny koleżanki. Chodźmy do koni, chciałabym się przywitać z moją Cytrynką!
-Jeździsz na niej czasami, jak tu wpadasz? – zapytałam się, kiedy włożyłam na nogi czarne trampki i wyszłyśmy na dwór, kierując się w stronę stajni.
-Tak, przedwczoraj tu byłam. Jest coraz lepiej, już nie wierzga bez powodu i słucha się łydki – pochwaliła się dziewczyna.
-No to gratulacje, że w końcu koń zaczyna wyrastać z tych swoich nawyków! – uśmiechnęłam się do niej. Weszłyśmy do środka stajni. – Czyje imieniny są dzisiaj? – byłam ciekawa, czy to jakiś wspólny znajomy ją zaprosił do siebie.
-Ani – powiedziała, stając przed wejściem na ujeżdżalnię. Drzwi, nie wiedzieć czemu, były zamknięte.
-Czekaj, Ani… Anie mają tylko raz imieniny, 26 lipca… Moment, dzisiaj są moje urodziny! – krzyknęłam, przerażona. Jak mogłam zapomnieć o tak ważnym dniu?
Kinga się zaśmiała.
-Jesteś jedyną osobą, która o tym zapomniała – rzuciła, po czym popchnęła drzwi.

__________

Taki tam świąteczny rozdział (tak, wiem, bliżej już końcu świąt niż początkowi, ale co tam, liczy się xD).
Może i nic się nie dzieje, ale obiecuję, że w następnym będzie gorąco :>

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 28. "-Bo w dzień traci swój urok, już nie jest tym pięknym zakątkiem tylko zwykłym krajobrazem dostępnym dla każdego człowieka."

Zarumieniłam się, nie wiedziałam, co mogę mądrego odpowiedzieć. Spojrzałam na Jareda, który się szeroko uśmiechał. Nasze ciała były tak blisko siebie, tak przyjemnie się dotykały, że aż ciarki miałam, zaś włoski stały dęba. Czułam, jak oddech Jaya ogrzewa moją twarz. Popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem, żeby pomógł wyjść z całej sytuacji z twarzą.
-Nie chcę, żeby mnie wszyscy widzieli nago – powiedziałam bezgłośnie.
Kiwnął głową, że zrozumiał. Po chwili biodra oplotły jego ręce, które mnie jeszcze bardziej zbliżyły z ciałem Jareda, że o bliższej bliskości nie można było już mówić – ta została osiągnięta. Moje piersi rozpłaszczyły się na jego klatce piersiowej. Widziałam na jego twarzy uśmieszek, który próbował zamaskować, jednak całkowicie bezskutecznie. Myślałam, że chce imitować stosunek, i chciałam zaprotestować głośno, jednak miał inne plany. Dźwignął się z ziemi i stanęliśmy, mocno do siebie przytuleni, dzięki czemu nikt nie widział moich intymnych miejsc (goła dupa mnie nie obrzydzała tak mocno jak piersi i części intymne). Zaplotłam ręce na jego karku.
-Możecie wyjść? – rzuciłam zalotne spojrzenie w stronę grupki, która chichotała.
Rzucili między sobą jednoznaczne spojrzenia i w końcu wyszli, zostawiając nas samych, żebyśmy mogli unieść się w miłosnych igraszkach. Kiedy drzwi się zamknęły, puściłam Jareda i się od niego odsunęłam, wzdychając. Obserwowana przez jego czujne oczy podeszłam do kanapy i wzięłam ręcznik, którym się szczelnie owinęłam. W końcu spojrzałam na niego.
-Coś Ci stoi – powiedziałam złośliwie, starając się nie patrzeć tam, na dół, jednak to było tak trudne, że w końcu nie wytrzymałam i zerknęłam. – Wow – wymsknęło mi się, kiedy zobaczyłam, że jego Satan jest naprawdę duży, jak ludzie mówili, i właśnie na mnie wesoło spoglądał.
-To Twoja wina – rzucił Jared, odwracając się ode mnie i pochylając się nad torbą, a ja, zniesmaczona widokami, odwróciłam głowę.
Wokalista znalazł świeże ubrania i zaczął się w nie szybko ubierać, jednak jego interes nadal był widoczny mimo założonych majtek i spodni. Ja w międzyczasie starałam się nieudolnie wytrzeć, w końcu westchnęłam, odwróciłam się od Jay’a i zdjęłam ręcznik, aby starannie zebrać ostatnie kropelki wody, włożyłam majtki oraz długą koszulkę.
-Jak ja mam z tym wyjść? Przecież to strasznie widać – marudził, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Wzięłam w ręce jakiś leżący fartuch i rzuciłam mu go.
-Przewiąż sobie w biodrach i nie patrz więcej na mnie, bo Ci nigdy nie opadnie.
-No co mam poradzić, że kusisz swoim ciałem i wyglądem? – marudził dalej, jednak ciuch przepasał tam, gdzie kazałam, i popatrzył na efekt swojej pracy. – Fuj, to koszmarnie wygląda!
-Jak na Jareda Leto całkowicie normalnie – palcami przeczesałam wilgotne włosy. – Masz jakieś zapasowe legginsy?
Pochylił się nad torbą i rzucił mi po chwili getry galaxy. Spojrzałam na niego dziwnym wzrokiem.
-Nie patrz się tak na mnie, prezent od fanki – mruknął.
-A może lubisz być kobietą?
-Rayon to fajna babka była! Czasami się zastanawiam, aby naprawdę być transseksualistą…
Podeszłam do niego, sama nie wiedząc, czemu to robię. Coś mnie do niego ciągnęło. Objął mnie delikatnie w pasie. Odwzajemniłam jego gest, kładąc głowę na jego torsie i słuchając bicia jego serca. Staliśmy tak, i nie wiedzieliśmy, czemu to robimy. Było mi dobrze w tym stanie, czułam się bezpieczna, będąc w jego ramionach, oraz szczęśliwa i spełniona. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, nie miałabym nic przeciwko temu. Jared był mężczyzną marzeń – opiekuńczy, czuły, troskliwy, przyjazny.
To, że tak dobrze było mi w jego objęciach, musiało coś znaczyć. Przecież nic się nie dzieje bez przyczyny. Mimo ego stanu spełnienia psychicznego nadal nie wiedziałam, co do niego czuję. Te uczucia były jakby zamknięte gdzieś za zaporą dymną, za mgłą, przez którą było się ciężko przebić. Miałam porządny mętlik w głowie. Chciałam się określić, zdecydować, powiedzieć cokolwiek, jednak nie potrafiłam. Wiedziałam, że jak przez dłuższy czas nie będę dawała żadnych oznak ze swojej strony, że chciałabym to kontynuować, chciałabym, żeby to się rozwinęło, uczucie może uciec, a ja mogę się obudzić pewnego dnia i podjąć decyzję, jednak na nią będzie już za późno.
Ryzykować czy nie ryzykować? Przede mną dużo trudnych decyzji i momentów, których nie chciałam absolutnie mieć, jednak wiedziałam, że są nieuniknione. Rozłąka z rodzicami na kilkanaście miesięcy, kiedy powrót byłby możliwy jedyny w wakacje, a jeśli miałabym się związać z Jaredem, wiedziałam, że będę musiała stanąć przed wyborem – czy wolę zostać z nim w LA czy wolę spędzić wakacje z rodzicami.
Decyzję dodatkowo utrudniał fakt, że od października miałam iść na studia. Jay nie zostanie przecież przez okres mojej nauki, to jest 5-6 lat, zależnie od tego, jaką specjalizację wybiorę, w LA. On miał swoją pracę, swój zawód, muzykę, ludzi, którzy czekali na jego występy. Dopiero co wyszła nowa płyta i nowa trasa koncertowa ją promująca, a wiedziałam, ze nie będę w stanie jeździć z nim na wszystkie koncerty. Zależało mi na nim, jednak priorytetem była nauka i przyszła praca po niej, nie miałam gwarancji, że mi się ułoży z Jaredem i będziemy powiązani ze sobą związkiem małżeńskim, na to było za wcześnie, byłam zbyt młoda, żeby mieć już męża i dzieci.
Podjęłam decyzję. Wiedziałam, że Jay podświadomie czeka na to, co powiem. Wyczuwał, że w mojej głowie trwa walka z samym sobą, że biję się z myślami, i nie przerywał mi, cierpliwie czekając na werdykt.
-Jared… - wyszeptałam.
-Więc wiesz już? Podjęłaś decyzję? – popatrzył na mnie swoimi ogromnymi, błękitnymi oczami.
-Tak. To była walka w środku z samą sobą, serce ciągnie na chęć związku z Tobą, ale rozum mówi co innego. I przepraszam Cię najmocniej, ale idę za rozumem. Weterynaria była moim marzeniem od dziecka, chcę to robić, pasjonuję się ratowaniem zwierzaków, a jeśli miałabym teraz się z Tobą związać, moje studia nie miałyby racji bytu, ponieważ musiałabym je rzucić, żeby być z Tobą na każdym koncercie, a nie kiedy byśmy się nie widywali przez kilka tygodni bądź miesięcy… To nie ma sensu.
Z oczu popłynęła mi łza. Było mi cholernie smutno, czułam rozpacz ciskającą się do gardła, chciałam krzyknąć, że cofam wypowiedziane słowa, że chcę z nim uciec na drugi koniec świata i się z nim tam zaszyć, jednak wiedziałam, że moja decyzja jest słuszna i dobra. Będę jej żałowała do końca życia, tu nie było żadnych wątpliwości. Pragnęłam bliskości, chciałam być z Jaredem, pożądałam go wręcz psychicznie i fizycznie, ale… nie. Nie mogę. Jeszcze nie teraz. Nie miałam nadziei na to, że on będzie na mnie czekał i do tej pory z nikim się nie zwiąże, bo nie wiedziałam, co mojemu sercu przez ten czas odwali. Nie będziemy przecież martwo stali w jednym punkcie, życie nie na tym polega. Trzeba było zrobić krok do przodu, pomyśleć o przyszłości…
Jared dotknął kciukiem mojego kącika ust i starł kolejną łzę, która wydostała się na wolność. Chciałam jego dotyku, on sprawiał, że w moim ciele zaczynały latać motyle, a sama czułam się, jakby wstrzyknięto mi porządną dawkę endorfiny. Położyłam swoją dłoń na jego. Spojrzałam na niego smutno i delikatnie zdjęłam jego rękę z mojej twarzy. Trzymałam ją przez kilka sekund w powietrzu, ściskając mocno, po czym puściłam go całkowicie i cofnęłam się kilka kroków.
-Rozumiem Twoją decyzję – wyszeptał cicho. – Pamiętaj, że będę na Ciebie czekał, dopóki nie skończysz studiów..
-Nie, Jared, nie możesz tyle czasu trwać w miejscu – próbowałam mówić normalnie, ale czułam, jak do gardła ciśnie mi się gula oraz płacz, jednak nie chciałam pozwolić, aby się rozkleić, bo wiedziałam, ze będzie mi jeszcze trudniej pozostać przy swojej decyzji. Już teraz było trudno, a wcale do niczego między nami nie doszło! – Musisz iść naprzód, 4 lata to długi okres czasu, wszystko się może zmienić.
Widziałam, że chciał do mnie podejść, ale po chwili opuścił rękę i pozostał na swoim miejscu.
-4 lata to nie jest długo, jak się czeka na prawdziwą miłość, prawdziwe uczucie od 20 lat.
Żachnęłam się.
-Co ja mogę wiedzieć o uczuciu i czekaniu, mam dopiero 19 lat, to znaczy będę miała za kilka dni, i nie wiem, co to oczekiwanie na miłość, i co to właściwie miłość. Muszę jej zasmakować, wtedy będę wiedziała, czym się różnią poszczególne przypadki.
-Maju, ja Ci nie zabraniam kochać i to poznawać! Ja chcę, żebyś sobie kogoś znalazła, jesteś młoda, utalentowana, masz tyle dobrych cech, podczas kiedy ja już pół życia mam za sobą, czuję się jak stary piernik kawaler, włosy mi siwieją kępkami prawie, widzę zmarszczki w lustrze, jestem już nieatrakcyjnym facetem…
Nie wytrzymałam i zaśmiałam się sztucznie.
-Zmarszczki? Siwe włosy? Leto, przecież….
-Tylko nie mów nic o genach! To jest botoks i farba…
-Użyta tak zajebiście, że ludzie powinni od Ciebie ściągać! Geny mają coś do powiedzenia, bez nich po botoksie i farbie wyglądałbyś jak żółw bez skorupki! Cały pomarszczony i zielony. Jeśli byłbyś taki, jakim się opisujesz, to wytłumacz mi, czemu wszystkie Twoje fanki, łącznie ze mną, śnią po nocach o Tobie, wyobrażając sobie, jak uprawiają ze sobą seks? – usłyszałam własne słowa i nagle zamilkłam, wpatrując się przerażona w Jareda. Oj, chyba za dużo powiedziałam.
-Śnisz o mnie po nocach? – spojrzał na mnie rozentuzjazmowany.
-Nie zmieniaj tematu – starałam się jakoś wybrnąć z tego, co powiedziałam.
-Wyobrażasz sobie, w jakiej pozycji uprawiamy ze sobą seks?
-Jared, ja….
-Jestem na górze czy na dole?
-JARED KURWA PRZESTAŃ INTERESOWAĆ SIĘ MOIMI SNAMI O SEKSIE Z TOBĄ I SKUP SIĘ NA ROZMOWIE! – wrzasnęłam tak głośno, że aż mnie gardło zabolało.
Ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Spojrzałam szybko w tamtą stronę i ujrzałam Asię.
-Słyszałam głośne krzyki, co się dzieje? – zapytała się, patrząc na nas dziwnym wzrokiem.
Zamknęłam oczy i szybko, w myślach, policzyłam do 10, starając się jakoś uspokoić. Nie wiedziałam, ze potrafię aż tak głośno na kogoś krzyknąć, zwłaszcza że ten ktoś nazywał się Jared Leto i właśnie stał przed Tobą, próbując się nie roześmiać na głos. Spojrzałam na niego złowrogo, kiedy uchyliłam powieki.
-Nic się nie dzieje, Asiu, tylko trochę się… zdenerwowałam – powiedziałam do niej, cedząc słowa przez zęby.
-Jared, wołają Cię, 6 minut temu dyrektor skończył rozmowę i mówią publice jakieś dziwne żarty, i już zaczynają się burzyć, że nadal nie ma was na miejscu, to znaczy Ciebie, bo Shomo tam stoi i czeka i śmieje się z niezręcznej sytuacji dyrektora, no i już masz tam iść, bo inaczej Emma po Ciebie przyjdzie i Cię wyciągnie z pokoju korzystając z Twoich uszów, a korytarz, z tego, co widziałam, jest długi, i może to być dla Ciebie bardzo nieprzyjemna wyprawa ku sceny i Echelon się nie ucieszy, jak zobaczy Cię w takim poobijanym stanie – poinformowała rzeczowo wokalistę dziewczyna.
Jared popatrzyła nią nierozumiejącym wzrokiem.
-Masz tam iść, idioto – powiedziałam do niego.
Wytknął mi język i szybko czmychnął, widząc, że sięgam po wazon, który stał w zasięgu mojej ręki.
-Serio śnisz o seksie z Jaredem? – zainteresowała się Asia.
-Przecież Ci pisałam kilka razy moje sny, zresztą… Nieważne, nie chcę o tym rozmawiać, to nie jest wcale tak zajebisty temat, żeby go akurat teraz poruszać, mam na głowie moją decyzję.
-Jaką? Co się stało? – zapytała się zaniepokojona, kiedy zobaczyła wyraz mojej twarzy, który na pewno za ciekawie nie wyglądał.
Oklapłam ciężko na kanapę, starając się zebrać myśli do kupy. Nie wytrzymałam i schowałam twarz w dłoniach, płacząc. Nadal serce nie chciało się pogodzić z podjętą decyzją, chciało walczyć o miłość, o Jareda, o nadzieję, o przyszłość. Nie chciało wcale tak łatwo się poddać, zrezygnować z tego tak prosto. Czuło, że to jest to coś, co czują ludzie pewnego razu i wiedzą, że od tej chwili ich życie będzie ze sobą splecione i powiązane do końca życia. Asia usiadła obok mnie, obejmując mnie ramieniem.
-Co się dzieje?! Zgwałcił Cię Jared?
-Nie – zaśmiałam się gorzko. – W tym momencie pewnie ja bym go zgwałciła, gdybym podjęła tą drugą decyzję…
-Jaką?
-Wybrałam studiowanie niż miłość… - powiedziałam i znowu ukryłam twarz w dłoniach.
-Nie chcę, żebyś odebrała to źle, ale uważam, że jednak słusznie postąpiłaś. Nie wiem, jakie mieliście stosunki między sobą i co was łączyło, jakie uczucia, ale wiem, że w tym momencie powinnaś się skupić na przyszłości, chęci poznania wiedzy oraz świata. On się nie zawali, kiedy zrobisz coś, co jest w Tobie sprzeczne z sercem, ale zgodne z rozumem. Może to dobra decyzja, że nie postawiłaś na niego? Poznasz innych ludzi, zakochasz się w kimś innym, a jak ten ktoś inny Ci się nie spodoba, poczujesz, ze to nie to, pójdziesz zawalczyć o Jareda.
-A co, jak będzie już na to za późno? – zapytałam się głucho.
-Jeśli to mocne uczucie jest teraz, między wami, uda Ci się. Wierze w Ciebie! – uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam jej uśmiech przez łzy.
Ma rację, nie mogę się tak szybko poddawać! 4 lata to nie jest dużo, jak mówił sam oświecony, to jest nic w porównaniu do tego, co potem może być i ile trwać. Zresztą hola, wakacje jeszcze się nie skończyły, mogę zaszaleć! Wiedziałam, że potem będę żałowała decyzji, którą podejmę w sprawie szalenia w wakacje, jednak nie chciałam tego tak zostawiać, zależało mi na Jaredzie bardzo i chciałam to wykorzystać, że póki co jesteśmy tak blisko siebie i nic nam nie przeszkadza w wolnej chwili.
-Maja, proszę, nie mów, że teraz pomyślałaś o tym, żeby miziać się z Jaredem – powiedziała głośno Asia.
-Nawet jeśli, to co z tego? – rzuciłam zaczepnie.
-Proszę Cię! Potem będzie wam trudniej się rozstać! Idź po rozum do głowy!
Wzruszyłam ramionami.
-Jakoś sobie poradzimy, przecież nie zerwiemy ze sobą, bo nie będziemy parą, prawda?
-Wiesz, co mam na myśli – westchnęła. – Nie rób tego, to nie będzie dobre dla Was.
-Pff, gdzieś to mam – wstałam gwałtownie. – Idę obserwować, co się dzieje na koncercie, może Emma nie wyrabia z natłokiem obowiązków rzuconych przez Leto? – wyszłam szybko z pokoju, zostawiając Asię samą.
Wiedziałam, że ma w tej kwestii rację, jednak nie chciałam jej przyznać. W końcu skąd mam wiedzieć, że pragnę obcowania z Jaredem, skoro nie wiedziałam, jak to jest być z nim w związku? Znaczy się nie chciałam z nim teraz go zawierać pod żadnym pozorem, ale jednak mogliśmy poudawać, że w nim jesteśmy. Jako przyjaciel był naprawdę zarąbistym gościem, który potrafił pocieszyć w odpowiednim momencie, powiedzieć dobre słowo, poradzić. A jaki byłby jako partner? Miałam ochotę podejść do niego na scenie i się go zapytać, czy wchodzi w to, ale się powstrzymałam przed tym czynem. To poczeka, wiedziałam, że na pewno znajdziemy wspólną chwilę, aby porozmawiać na temat tej dziwnej dość propozycji.
Stanęłam obok Emmy, próbując zrozumieć, co teraz grają. BL, więc finał miał nastąpić zaraz po tej piosence. Skinęłam jej głową i poszłam w tłum, ponieważ dzisiaj była moja pora wybierania publiki. Standardowo podeszłam do wypatrzonych wcześniej osób z polskimi flagami i wzięłam jedną z tłumu, a potem chodziłam w przejściu, starając się kogoś upatrzeć. Niestety dzisiaj był ciężki orzech do zgryzienia, bo w tłumie nie było nikogo takiego, kto wg mnie zasłużył na wejście. Wszyscy mieli telefony w rękach i wpatrywali się w Jareda przez obiektyw, nie śpiewając żadnej piosenki. Ta publika była taka drętwa i niechętna do zabawy, dlatego rozumiałam wokalistę, że tak niechętnie chciał tutaj wracać po naszej rozmowie w garderobie.
W końcu udało się wybrać kilku ludzi. Czułam cały czas na sobie przeszywający wzrok Jareda, jednak nie dałam po sobie poznać, ze wiem, iż mnie bacznie obserwuje. Skończyła się piosenka, posprzątali scenę i Jay wyszedł na środek.
-Kto chce dzisiaj wejść na scenę? – wydarł się do mikrofonu.
Cisza. Stałam w połowie schodków na scenę, czekając, żeby wpuścić wybrane przeze mnie osoby, kiedy gwałtownie odwróciłam się w stronę publiki, która w ogóle nie reagowała na słowa Jareda. Co z nią, taka tępa, ze nie rozumie kilku prostych słów? Czy może faktycznie jest drętwa i nie ma ochoty wejść na scenę?
Jay bezradnie na mnie spojrzał, szukając u mnie pomocy. Wzruszyłam ramionami. Jak miałam mu pomóc? Nie widziałam żadnego wyjścia. Chyba że… Wspięłam się na scenę i podeszłam do Jareda, ściągając mu słuchawkę z ucha.
-Weź kogoś z trybun, oni są tak nijacy, że na pewno nikt Ci nie przeszkodzi w dotarciu do trybun – powiedziałam mu do ucha, szepcząc, bo cisza, która nas ogarniała, była wręcz dziwna.
Oddaliłam się i pomogłam ustawić osoby, zaś Jared szybko zeskoczył ze sceny i przeszedł przez barierki, kierując się ku trybunom. Patrzyłam za nim, nie mogąc uwierzyć, że ludzie mu ustępują miejsca, dają drogę do przejścia! Oj, w Polsce taki numer nigdy by nie przeszedł, każdemu zależało na tym, aby go dotknąć, być z nim, obcować go. Dla niektórych dotknięcie go powodowało wielki spust kisielu z majtek. Widziałam oczy dziewczyn, które miały „zaszczyt” go pomacać przez ubranie, i nie podobał mi się ten wzrok absolutnie. Znajdowało się tam szaleństwo, dzikość, żądza – cechy, które nie są zbyt pożądane w prawdziwym Echelonie.
Jay wskoczył do trybun i zaczął chodzić między nią, wybierając kolejne osoby, które, szczęśliwe, przeskakiwały na płytę, przedzierały się przez tłum, przechodziły przez barierkę i wspinały się na scenę. Ochrona na szczęście nie miała nic przeciwko tych podchodów i byłam jej za to wdzięczna, ponieważ to ja byłam tą od załatwiania różnych spraw z nią, jeśli tylko coś nie szło po naszej myśli bądź mieli jakieś problemy.
Publika z trybun różniła się od tej płytowej tym, że chętnie wchodziła na scenę, będąc ubranym w różne fajne stroje. Mieliśmy już na scenie 10 zwierzaków, kiedy wokalista raczył wrócić na swoje miejsce. Dał znak Shannonowi i zaczęli grać finałową piosenkę. Stałam, a właściwie to kucałam, pośrodku sceny. Asia zajęła miejsce koło Shannona, zaś Emma koło Tomo. Obie stały, obserwując publikę – tylko ja byłam wystarczająco silna z całej 3, aby móc odeprzeć ewentualne „ataki” pseudoechelonu. Jared dwoił się i troił, żeby jakoś ożywić publikę, jednak bezskutecznie, nic nie skutkowało. W końcu się poddał i nawet nie zmuszał ludzi, żeby kucnęli na samym końcu – po prostu zaśpiewał od razu Take no more, skończył szybko i uciekł, i tyle go widzieli. Echelon zaczął się natychmiastowo ewakuować z miejsca koncertu, także kiedy Shannon wyszedł na środek z pałeczkami, wszyscy stali odwróceni do niego. Spojrzał na mnie zszokowany i podszedł do mnie, nie wypuszczając w publikę żadnego drumsticka.
-Po raz pierwszy się zdarzyło, jak Boga kocham, że ludzie nas perfidnie olali. A początek koncertu, do części akustycznej, był całkiem znośny, ludzie się bawili i cieszyli i śpiewali piosenki. A tu taka zmiana, co się stało?
-Po tej rozmowie z dyrektorem się to wszystko zmieniło? Bo mówił po rumuńsku raczej, prawda? – zastanawiałam się. – Co on im takiego powiedział?
-Że w taki dzień nie wolno nam się bawić – powiedział ktoś, kto stał ze mną. Odwróciłam się i zobaczyłam nastoletnią dziewczynkę ciemnej karnacji, która miała burzę loków na głowie i piękne, orzechowe duże oczy. Mówiła całkiem poprawnym angielskim, jednak wyczuwało się ten obcy akcent. Miałam nadzieję, że poprzez moje praktycznie że codzienne korzystanie z tego języka spowodowało, że mój polski akcent zaczął zanikać, bo wiedziałam, że on był na samym początku. – Alice jestem, pewnie teraz piszczałabym z radości, że z wami rozmawiam, ale po tej przemowie odechciało mi się wszystkiego. Zniechęcił nas niesamowicie do zabawy na koncercie i coś czuję, że pojawicie się tutaj dopiero za kilka lat, bo organizator stwierdzi, że nie opłacało mu się was zapraszać, skoro nikt się nie bawił. Szkoda, że to nie pierwszy jego krok, w ten sposób zepsuł nam już koncert SOAD-u, LP, IM… Prawie każdy koncert nam psuje.
-A co takiego mówi? – spytał się zaciekawiony perkusista.
-Szczerze to nie umiem tego przetłumaczyć na wasz język, mimo że się go sumiennie uczę. To jest zbyt skomplikowane i zawiłe…
Spojrzałam na nią smutno i wyciągnęłam dłoń, aby lekko uścisnąć jej ramię, żeby pokazać, jak bardzo jej współczuję. Westchnęła, uśmiechnęła się do nas i zeszła ze sceny, będąc ostatnią uczestniczką, która opuszcza arenę. Spojrzałam na Shannona, którego wzięłam pod rękę, i wróciliśmy do garderoby. Puściłam jego ramię i weszłam do swojego pokoju, gdzie czekała na mnie Asia.
-Dziwny koncert… - powiedziała do mnie.
-Zgodzę się z Tobą. Rozmawiałam z jakąś Alice, tutejszą dziewczyną, która mniej więcej nakreśliła sytuację, ale nie umiała przetłumaczyć tego, co mówił im ten gościu. Chyba jednak nie były to miłe rzeczy, skoro tak zareagowała publika.

-Polska to zupełnie inny świat – zaśmiałyśmy się, wspominając nasze rozmowy o ulubionych fragmentach polskiej publiki.
Weszła Emma i poinformowała, żebyśmy już wsiadały do aut. Pożegnałam się z nią, bo miała jechać wcześniej z Vicki, która z racji wakacji była z nami na całej trwającej trasie letniej. Wiedziałam, ze raczej się nie uda już nam spotkać wieczorem, bo chciałam po powrocie od razu iść spać, wyjątkowo zatęskniło mi się dzisiaj za łóżeczkiem i snem.
Wpakowałam się do auta, w którym odpaliłam Pou, żeby jakoś sobie zająć czas do powrotu Jareda. Postanowiłam, że teraz poinformuję go o swoich planach wobec nas, byłam bardzo ciekawa, czy zaakceptuje mój pomysł i propozycję. Nakarmiłam i wykąpałam swojego pupila, który nosił tak rzadkie i zupełnie niepodobne do mojego gustu imię – Jared Leto. Pou wyglądał jak miniaturowa wersja właściciela podczas trasy TIW, kiedy ten dumnie nosił na swojej głowie różowego irokeza. Jay kiedyś odkrył moją aplikację i śmiał się, kiedy zobaczył się tam. Miał z tego niezły ubaw przez kilka dni, jednak kiedy pewnego razu nie wytrzymałam i uderzyłam go dość mocno w ramię ze złości, bo nie podobały mi się jego śmiechy oraz chichoty, zaprzestał w końcu poruszać ten temat.
Poczułam wibracje telefonu, więc wyszłam z aplikacji, próbując po raz kolejny przeskoczyć 500 schodek w grze, jednak zawsze spadałam, zanim tam doszłam, i weszłam w nowe wiadomości. Sms był od Jareda, w którym było napisane „chcesz się przejść do hotelu? Jest piękny wieczór”. W sumie czemu nie, pewnie ta przemowa jeszcze się trzymała ludzi, więc byliśmy całkowicie bezpieczni. Powiedziałam kierowcy, żeby wracał do hotelu czy gdzie tam miał wrócić, i wysiadłam z auta. Samochód odjechał, a ja stanęłam przed drzwiami wyjściowymi, pisząc wiadomość do Leto, że znajduję się w tym miejscu i na niego czekam.
Włożyłam ręce do kieszeni i obserwowałam bezchmurne niebo. Było mało lamp w okolicy, pewnie oszczędzali na prądzie, więc gwiazdy były lepiej widoczne niż w niejednej metropolii. Poczułam nagle taką tęsknotę za czymś zupełnie nieznanym i obcym. Patrząc na gwiazdy zastanawiałam się, czy jest gdzieś życie tam, za innymi gwiazdami i planetami. Czy tylko my jesteśmy jedynym żywym organizmem w tym niekończącym się wszechświecie? To znaczy teoretycznie gdzieś wszechświat się kończy, mimo że się rozrasta, gdzieś się znajduje ten koniec, to jednak był on tak ogromny, że mój mózg nie był w stanie wyobrazić sobie tę potęgę i ogrom. Jesteśmy niczym w porównaniu do tego ogromu.
Mimo dość typowych dla pesymisty myśli wcale się tak nie czułam. Lubiłam sobie popatrzeć, poobserwować i podumać, postanawiać się nad sensem i istotą życia. Coś jednak w nas musiało być, ze zamieszkiwaliśmy tę planetę i żyliśmy nią. Usłyszałam otwieranie drzwi i spojrzałam w ich stronę.
-Długo musiałaś czekać? – zapytał się Jared, przeczesując dłońmi swoje wilgotne włosy.
-Nic się nie stało, podumałam trochę – uśmiechnęłam się do niego.
Ruszyliśmy przed siebie wolnym spacerkiem, mijając kolejne zabudowania, które, nie wiedzieć czemu, budziły w mojej duszy niepokój oraz chęć ucieczki w swój bezpieczny schron.
-Nienawidzę tu grać, nienawidzę – mruknął Jay, kiedy minęły nas dziewczyny w koszulkach z triadami, idąc powoli przed siebie, nie wymieniając między sobą zdań. Poznawałam je, były uczestniczkami m+g. – To miasto mnie przytłacza swoją atmosferą, a dyrektor po raz kolejny zszargał moje nerwy. To już nie pierwsza taka przemowa, jednak poprzednim razem zawsze udało się jakoś odbudować tą atmosferę, widocznie dzisiaj musiał walnąć taką mowę, że już ludziom się zwyczajnie odechciało walki z nim. Na swój sposób współczuję tutejszemu fandomowi, chyba jeszcze nigdy nie zagrałem tak martwego od połowy koncertu, nie mówiąc o wybieraniu do UITA, tu był dopiero prawdziwy koszmar! Nie mam pojęcia, jakim cudem Tobie się udało kogoś wypatrzeć.
-To proste, biorę z reguły samych cudzoziemców, bo według mnie zasługują na to, aby się znaleźć na scenie, w końcu trochę kilometrów przejechali.
-Dobrze robisz – objął mnie w pasie niepewnie, czekając, czy zaakceptuję ten gest czy się wysunę z jego objęć, a widząc, że nie reaguję negatywnie, przycisnął mnie trochę mocniej do swojego biodra. – Idziemy nad rzekę?
-A daleko stąd do niej? – zapytałam się, bo nie przypominałam sobie, żebyśmy podczas jazdy i biegania porannego zobaczyli wodę.
-10 minut stąd, a ładnie miejsce, sądzę, że Ci się spodoba.
W milczeniu szliśmy ku celu. Noc była gorąca, wyczuwało się opary upału powstałe podczas dnia, które jeszcze nie zdążyły do końca zniknąć. Mimo że byłam bardzo cienko ubrana, absolutnie nie odczuwałam chłodu, przeciwnie, było mi bardzo ciepło, na szczęście nie na tyle, żebym miała się nagle pocić. Co jakiś czas przejeżdżało obok nas auto, jednak im bliżej byliśmy rzeki, tym dalej znajdowaliśmy się od centrum, przez co aut było coraz mniej. W końcu doszliśmy do prawie że całkowitej dziczy, czyli końcowe granice Bukaresztu. Rosła wysoka trawa, która spokojnie sięgała biodra, a w oddali dało się słyszeć cichy szum rzeki. Gdzieniegdzie rosły drzewa, które miarowo kołysały się w rytm niewyczuwalnego wiatru. Zeszliśmy po niewielkim zboczu i znaleźliśmy się na miniaturowej łące, gdzie trawa była do kostek, a przed nami wolno płynęła woda, w której odbiciu znajdowało się niebo upstrzone miliardem gwiazd. Jared zdjął swój fartuch, który nadal miał zawiązany u bioder, i rozłożył go na trawie, po czym usiedliśmy na materiale, znajdując się 20 cm od rzeki.
-Jakoś ciężko mi uwierzyć, że to nadal Bukareszt – powiedziałam, rozglądając się.
Odkryłem to miejsce, kiedy byłem po kolejnej walce z Bartem. Szukałem miejsca, gdzie mógłbym być całkowicie sam, ze swoimi myślami, gdzie nikt by mnie nie znalazł, i proszę, jak na wyciągnięcie ręki. Do hotelu jest stąd 20 minut, nie uważam, że to dużo.
-Czemu mnie tu nie przyprowadziłeś podczas biegania? – spojrzałam na niego.
-Bo w dzień traci swój urok, już nie jest tym pięknym zakątkiem tylko zwykłym krajobrazem dostępnym dla każdego człowieka.
Oparłam swoją głowę o ramię Jareda.
-Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.
Objął mnie w pasie, całując w czoło. Siedzieliśmy tak, objęci i wpatrzeni w wodę oraz odbijające się w nie gwiazdy, każdy z osobna zagubiony ze swoimi myślami. Wiedziałam, że moja rozmowa może zaburzyć spokój tego miejsca.. to znaczy w sumie nie wiedziałam, jak Jared zareaguje na moje przemyślenia, obawiałam się najgorszego jednak, bo tak szybko zmian zdania to chyba jeszcze nikt nie zmieniał. Przekładałam jednak tę rozmowę, nie paliło mi się zbytnio do niej.
-Maju.. – przerwał ciszę Jay.
-Słucham Cię? – spojrzałam w jego błękitne oczy, wokół których pojawiła się granatowa otoczka, niedostrzeżona przeze mnie wcześniej. Pewnie miał w sobie jakieś emocje, które były odpowiedzialne za barwę oka.
-Czy mimo wszystko… wiem, że weterynaria jest dla Ciebie ważna i na niej chcesz się skupić.. ale to nastąpi dopiero w październiku, a mamy koniec lipca.. nie chciałabyś jednak spróbować?
-Co spróbować? – zapytałam się cicho, cała drżąc. Myślałam, że wiem, o co mu chodziło, jednak nie chciałam dopuścić tej myśli do siebie.
-Związku. Żeby zobaczyć, jak to jest… - powiedział niepewnie, sądząc pewnie, że zaraz go wyśmieję i powiem, że zwariował całkowicie.
-Jay, ja właśnie myślałam o tym samym, jak mnie zostawiłeś w pokoju, i.. chcę tego spróbować, żebym wiedziała, do czego muszę dążyć na studiach – zażartowałam, nie chcąc, aby nad nami wisiała ta bardzo napięta i poważna atmosfera.
-Więc… tak po prostu się zgadzasz? – zapytał, rozradowany.
-Tak. Wiem, że potem będziemy cierpieć, ale chcę zaszaleć w te wakacje! – wyrzuciłam piąstkę w powietrze, znak wolności i zwycięstwa.
Jared położył dłonie na moich policzkach i przybliżył swoją twarz, składając na moich wargach swoje. Czułam się przeszczęśliwa, we mnie latały motylki. Całując się wiedziałam, że akceptujemy wzajemnie to, co nazywało się związkiem. Po chwili delikatny pocałunek zamienił się w namiętne poznawanie tej części ciała. Zatraciłam się w tym kompletnie i pozwoliłam, żeby położył mnie na ziemi, pochylając się nade mną. Zarzuciłam swoje ręce na jego kark, zaś jedną nogę położyłam nad jego tyłkiem, oplatając go. Dymbowica cicho płynęła, a nasze gesty zaczynały być coraz bardziej odważniejsze. Po chwili poczułam jego dłoń na swojej piersi. Nie miałam pojęcia, kiedy się znalazła pod koszulką. Spanikowałam i popchnęłam go trochę. Przestał mnie całować i spojrzał się pytająco.
-Jay, ja… nie jestem… nie dzisiaj, ok? – powiedziałam do niego, lekko się krępując.
Wyjął rękę spod koszulki, nic nie mówiąc. Dźwignął się i usiadł koło mnie. Zdezorientowała zrobiłam to samo. Uraziłam go swoimi słowami? Myślałam, że zrozumie to, że nie chciałam w tym momencie uprawiać seksu, że było za wcześnie na ten krok.
-Co się dzieje? – zapytałam się.
-Znowu jestem za szybki, nie potrafię myśleć o drugiej osobie, kiedy pragnienie zaćmiewa mój umysł… Przepraszam, nie chciałem tego, zapomniałem się – powiedział, utkwiwszy wzrok w stojącej na drugim brzegu brzozie. Jego głos był pełen smutku.
-Jay, nie przejmuj się! Najważniejsze, że się wycofałeś od razu, to już jest plus dla Ciebie – oplotłam go swoimi ramionami. – Chodźmy do hotelu, jest już późno, pewnie nas szukają.
-Raczej w to wątpię, przecież mamy telefony.
Wyjęłam komórkę z kieszeni spodni, zaciekawiona, czy ktoś się do mnie dobijał. Nikt. Po chwili zauważyłam, że nie mam zasięgu.
-Masz zasięg? – zapytałam się Leto.
Wyjął urządzenie, zerknął i pokręcił głową.
-To pewnie dlatego nikt nie dzwoni. Porwali nas do jednoosobowej celi i jesteśmy skazani na długoletnie przebywanie w swoim towarzystwie, to nas zabije – wyszczerzyłam do niego zęby.
Podnieśliśmy się, Jared wziął swój fartuch, otrzepał go z źdźbeł trawy oraz piasku, i ruszyliśmy z powrotem w stronę miasta. Auta już praktycznie nie jeździły, za to na ulice powychodziło dużo ludzi. Zaczynało się prawdziwe nocne życie, podczas którego załatwiano najprzeróżniejsze handle oraz wymiany. W dzień było za gorąco, aby niektóre rzeczy robić, dlatego odbywało się to głęboką nocą, kiedy temperatura była najzimniejsza (wiadomo, że najzimniejsza jest świtem, ale nie tutaj, tutaj słońce naprawdę mocno grzeje i się je wyczuwa prawie cały czas). W ciemnych zakątkach dilerzy wymieniali się narkotykami oraz pieniędzmi, pod latarniami stały dziwki, czekając na klientów, przy drzwiach domów z własnymi ogródkami czekali właściciele na potencjalnych klientów. Trzymaliśmy się za ręce, żeby pokazać tutejszym, że nie mają na co liczyć z naszej strony (głównie ta informacja była dla dziwek, żeby niepotrzebnie trudziły swój głos do pytania się, czy Jay byłby chętny na jakiś szybki numerek).
Zatrzymaliśmy się przy drewnianej chatce, przy której stała drobna babuleńka. Na głowie miała zawiązaną kolorową chustę, biała koszulę, czarną w kolorowe wzory spódnicę i założoną na świeże ubrania podomkę. Kupiliśmy u niej 2 duże kawałki arbuzów, dając jej dużo ponad wartość owoców, i szybko poszliśmy, żeby nie próbowała wcisnąć nam w dłonie resztę. Usłyszałam za sobą wołanie i odwróciłam się w tamtą stronę. Babcia patrzyła w naszą stronę i machała nam jedną ręką, drugą, gdzie trzymała pieniądze, przyciskając do serca. Widziałam, że się wzruszyła i ma oczy pełne łez, dlatego uśmiechnęłam się do niej i jej pomachałam. Usłyszałam coś podobnego do dziękuję, jednak nie byłam pewna, czy dobrze rozumiem. Cieszyłam się, że mogłam dać babci powód do szczęścia, mnie to kosztowało niewiele, a dla niej pewnie było wybawienie przed różnymi problemami.
Przeszliśmy na drugą stronę jezdni i skręciliśmy w prawo, w uliczkę tym razem pełną różnych straganów z pamiątkami. Były ozdoby malutkie, flagi rumuńskie, własnoręczne robótki, koszulki, złoto, srebro, budki z szybkim jedzeniem (typu naleśniki, kebab itd.), widokówkami, pamiątkami – dosłownie wszystko było. Między stoiskami przechodziło naprawdę dużo przyjezdnych, nie sądziłam, że centrum stolicy, które jednak nie leżało nad morzem, mogło być aż tak mocno oblegane. Zatrzymałam się przed jednym ze stoisk, czyli z pocztówkami, i kupiłam symbolicznie 2 pocztówki, jedną dla siebie, jedną do domu. Wypisałam tą do domu na miejscu, kupiłam znaczek, przykleiłam go w górny prawy róg i wrzuciłam do skrzynki pocztowej. Z każdego nowego miasta, w jakim się znajdowałam, kupowałam 2 pocztówki i wysyłałam jedną do domu, żeby mogli wiedzieć, w jakich miejscowościach byłam i jak wygląda moja trasa z Marsami.
Nagle do moich uszów dobiegł dźwięk jakże znanej mi piosenki.
-Słyszysz? – zapytałam się wokalisty.
-Tak, ktoś gra City… - rozmarzył się, bo lubił tą piosenkę, a ktosiowi naprawdę wychodziło granie.
Poszliśmy w stronę dźwięku. Wokół gracza stało mnóstwo ludzi, więc przebiliśmy się jakoś przez tłum i stanęliśmy naprzeciwko siedzącego na chodniku chłopaka, na oko dwudziestoletniego, który miał na sobie czarną koszulkę z białą triadą, a dłoniach trzymał akustyczną gitarę. Zaczął śpiewać, a przez moje ciało przeszły ciarki. Gościu miał naprawdę dobry głos i wykorzystywał go do idealnych piosenek. Zero fałszu, zero pomyłek. Wyciągnął wszystko perfekcyjnie, co nie zawsze udawało się Jaredowi. Spojrzałam na wokalistę, który stał wryty w ziemię i patrzył się na delikwenta, który, sorry Jay, brzmiał w tym momencie o wiele lepiej niż Ty.
-Nie widziałem go dzisiaj – szepnął mi do ucha.
-Wiesz, było naprawdę dużo ludzi, całkiem możliwe, że go przegapiłeś – odszepnęłam mu.
Kiedy skończył grać, ludzie zaczęli bić brawa i wrzucać monety do kapelusza stojącego przed nim. Chłopak wstał i się ukłonił, po czym znowu usiadł.
-Zostań tu, pogadam z nim, nie chce, żeby Cię od razu wszyscy widzieli – powiedziałam do Jareda i puściłam jego rękę, podchodząc do chłopaka.
Był ładny, miał lekko śniadą karnację, ciemne włosy, gdzie grzywka opadała łagodnie na czoło (miał ją zaczesaną na bok) oraz intensywnie zielone oczy. Usiadłam obok niego. Teraz zauważyłam, że koszulkę zrobił własnoręcznie, a gitara była stara i mocno zniszczona, chociaż pewnie starał się zrobić wszystko, żeby wyglądała jak nówka.
-Rozmawiasz po angielsku? – zapytałam się go niepewnie w tym języku.
Pokiwał głową.
-Uczyłem się, jak chodziłem do szkoły, miałem najlepsze oceny z tego przedmiotu.
-Pięknie śpiewasz, pewnie kochasz Marsów? – wskazałam głową na jego koszulkę.
-Bardzo, to oni pomagają mi każdy dzień przeżyć. Bez nich dawno byłbym trupem – powiedział mocnymi słowami. Na pewno miał jakieś problemy w życiu, że tak zdecydowanie wypowiedział te zdania.
-Byłeś dzisiaj na koncercie? – kontynuowałam mini przesłuchanie.
-Nie stać mnie na bilet. To moje marzenie, ale kiedy ma się na wychowaniu 3 młodszych braci, ojca nie ma, bo wolał uciec z tego miasta ze swoją kochanką, a matka jest ciężko chora, to nie dałem zwyczajnie rady uczestniczyć w tym koncercie.. Czemu się pytasz?
-Bo jestem Echelonem – wyciągnęłam schowaną za koszulką triadę. – Mógłbyś więcej powiedzieć o sobie?
-Bardzo chętnie, ale pracuję, muszę zarobić jeszcze 20 lejów, żeby mieć swoją najniższą normę dzienną. Dzisiaj jest mało datków, pewnie przez to, że ludzie, zmęczeni po koncercie, odpoczywają w swoich domach bądź pokojach.
-Chciałbyś spotkać Jareda?
-Tak! To moje marzenie, chciałbym z nim porozmawiać o wszystkim i podziękować mu za muzykę i słowa, dzięki niemu nadal mam chęci do walki z życiem.
-To wstawaj i zabieraj cały swój dobytek, spełnisz swoje marzenie – uśmiechnęłam się, wskazując głową na Jareda, który niepewnie pomachał nam.
Chłopak początkowo nie mógł uwierzyć, że stoi tam ten Jared Leto i siedział tak, wpatrzony w niego jak w obrazek, jednak po chwili zaczął szybko zbierać swoje rzeczy. Zauważyłam, że gitarę pakował do pokrowca z czcią i szacunkiem.
-Właściwie to jak masz na imię? – zapytałam się go.
-Francisco jestem, a Ty?
-Maja, miło Cię poznać – uścisnęliśmy sobie ręce.
Podeszliśmy do Jareda, który od razu wziął w swoje obroty Francisca. Podeszliśmy do kawiarni, która znajdowała się niedaleko stąd, i zamówiliśmy 3 kawy. Niby nie jest to wskazany napój o tej godzinie, jednak potrzebowaliśmy z Jaredem jakiegoś kopa w dupę, bo czuliśmy, że zaraz zaśniemy. Podczas gdy mężczyźni rozmawiali między sobą o zespole (chłopak po raz 30 dziękował Jaredowi za wszystko), zerknęłam na ekran telefonu. Dochodziła 1 w nocy, a ja miałam 20 nieodebranych połączeń – od Shannona, Emmy i Asi. Westchnęłam i wykręciłam ostatni numer, który się do mnie próbował, bezskutecznie, dodzwonić.
-Majka, Ty żyjesz! Zabiję Cię za to! Gdzie jesteś? Jest z Tobą Jared? – wyrzuciła z siebie jak z karabinu maszynowego Asia.
-Żyję, nie zabijaj, niedaleko hotelu, na targach, jest J, będę nie wiem kiedy, bo mamy interesujące spotkanie z fanem – odpowiedziałam.
-Emma mówi, że Cię zabije za to spotkanie.
-Idźcie już spać, bo nie wstaniecie jutro.
Prychnęła mi do telefonu.
-Chyba wy prędzej będziecie mieli problem. Wylot jest DZISIAJ, nie jutro, o 10 rano, więc życzę powodzenia.
-Oj tam, nie takie rzeczy się robiło – uśmiechnęłam się w myślach, jak przywołałam sobie odpowiednie wspomnienie w pamięci. – Dobranoc!
-Wzajemnie!
Rozłączyłam się i schowałam urządzenie do kieszeni.
-Opowiedz mi więcej o sobie – powiedział Jared.
-Mam 20 lat, od urodzenia mieszkam tutaj. Najpierw mieszkaliśmy w apartamencie, bo mój ojciec miał spadek po rodzicach. Po kilku latach coś zaczęło się psuć. Miałem już wtedy jednego młodszego brata, Lucasa, kiedy się to wszystko zaczęło. Tata podpadał w długi, a mama zaczynała tracić kolejne prace po sobie. Było coraz gorzej. Podczas kiedy na świat przyszła siostra, ojciec zaczął pić mnóstwo alkoholu. Musieliśmy przenieść się do meliny na skraju miasta, gdzie tata, całkowicie zdesperowany, sięgnął po narkotyki. W międzyczasie zrobił mamie kolejne dziecko, kolejną córkę. W 4 miesiącu ciąży poznał Luizę, swoją dotychczasową kochankę. Zostawił matkę, długi, które były na nią przypisane, z 4 małych dzieci – miałem wtedy 9 lat i przejąłem obowiązki głowy rodziny. Matka popadła w depresję, próbowała sobie dwukrotnie odebrać życie, jednak za każdym razem, na całe szczęście, nieskutecznie. Miała zaoszczędzone pieniądze, którymi spłaciła 1 dług i połowę drugiego, jednak nadal zostawały jej drugie półtora długu. Nie mogła iść do pracy, bo nie miała z kim zostawić dzieci – moje babcie i dziadki już nie żyją, a rodzice byli jedynakami, więc o żadnej ciotce nie było mowy. Chodziłem do szkoły, edukowałem się, a po szkole brałem gitarę, która kiedyś należała do mojego ojca, i szedłem na ulice, zarabiając na naszą rodzinkę. Staramy się, dwoimy i troimy, żeby jakoś wiązać koniec z końcem. Idzie nam nieźle, ale niedawno doszła do nas informacja o 4 długu ojca, który zaciągnął na matkę. Rzuciłem szkołę w ostatnim roku edukacji i całe dnie oraz noce siedzę tutaj i śpiewam, głównie Marsów, bo to oni, po informacji o 4 długu, pozwoliły mi odsunąć od siebie myśli samobójcze, zrozumieć, że tak nie mogę skończyć życia, że jak to zrobię, to matka z rodzeństwem zostaną całkowicie sami, a wtedy wszyscy umrą w nędzy i rozpaczy, bo nie pozwalałem na to, aby moje rodzeństwo trudziło się jakąkolwiek pracą. Zależało mi na ich edukacji. Matka 3 lata temu zachorowała na raka jajników, teraz ma ostatnie stadium i jej dni zostały policzone. Nie chcieli jej w szpitalu, powiedzieli, że niepotrzebnie będzie zajmowała łóżko, więc leży w pokoju, nie mogąc wstać z łóżka do ubikacji. Na szczęście rodzeństwo przejęło obowiązki opieki nad nią. Czuję, że jej dni są policzone. Dawno się pogodziłem z myślą, że ją niedługo stracę, ale moje rodzeństwo nie chcą tego przyjąć do świadomości, wciąż mają nadzieję, że uratują ją przed tym złym, że ich nie zostawi… Żyję dzięki Marsom.
Przyznam, że w połowie opowieści do oczu napłynęły mi łzy, a teraz siedziałam i płakałam, nie zważając, że moja kawa już od dawna jest słona. Jaredowi też pojedyncze łzy kapnęły na ubranie. Współczułam temu chłopakowi, był tylko rok starszy ode mnie, a taka tragedia go dotknęła. Żyjemy w swoim świecie, zupełnie nieświadomi, że obok nas są tacy, którzy nas potrzebują. Francisco miał szczęście, że posiadał dar do śpiewania i grania – ale co by było, gdyby tego nie miał? Byłby kolejnym żebrakiem na ulicy, obok których przechodzimy obojętnie, będąc przekonani, że to są zwykli menele, nieroby, którzy czekają tylko na okazję, aby się najebać do granic przytomności.
-Dziękuję za to, że otworzyłeś się przed nami – powiedział wzruszony Jared. – Dlatego tak bardzo kocham Echelon.
-Pokochasz go jeszcze bardziej, to oni starają się codziennie mnie łapać na mieście i wrzucić do kapelusza kilka lejów. Dają jedzenie, leki, środki czystości, pomagają na każdy możliwy sposób. Ktoś zrobił mi tą koszulkę, moją ukochaną, bo to jedyny marsowy dodatek, jaki posiadam.
Sięgnęłam do ręki, na której miałam marowego skórzanego wrista czerwonego z symbolami i ściągnęłam go, po czym podałam bransoletkę chłopakowi.
-Masz kolejną rzecz, pokaż, jakim jesteś Echelonem!
Zobaczyłam w jego oczach łzy. Zaczął mi dziękować. Naprawdę niewiele trzeba, żeby uszczęśliwić drugiego człowieka. Machnęłam ręką, że nie ma sprawy, że dla mnie to czysta przyjemność, żeby go uszczęśliwić.
Wypiliśmy kawę i wstaliśmy od stołu. Francisco się z nami żegnał, mówiąc, że musi wracać do pracy, bo nie chce wrócić z prawie pustymi rękoma do domu. Jared go zatrzymał, a ja wiedziałam, czemu to robi.
-Poczekaj chwilę, coś Ci dam – powiedział do niego i sięgnął po portfel, z którego wyciągnął dokumenty, i podał go chłopakowi. – Weź go, jest tam trochę pieniędzy, mam nadzieję, że Ci się przydadzą.
Francisco przyjął podarunek i totalnie się rozkleił. Jared przytulił go mocno do siebie i puścił.
-Pamiętaj, że rodzina i miłość są najważniejsze! Skontaktuj się z nami poprzez AIW przy następnej naszej wizycie w Bukareszcie, chętnie Ci dam m+g. Trzymaj się ciepło! – powiedział, objął go jeszcze raz i odeszliśmy, zostawiając go samego przed kawiarnią z wyrazem szczęścia na twarzy. Nie wiedziałam, ile dał mu Jared, jednak byłam przekonana, że była to spora sumka, w końcu Jay miał jakiś dziwny zwyczaj noszenia przy sobie dużej sumy pieniędzy.
-Echelon. Kocham mój mózg, Kocham moją pracę – powiedział, łapiąc mnie za dłoń.
-Śpiewał lepiej od Ciebie – powiedziałam specjalnie zamarzonym głosem, ciekawa jego reakcji.
-Pff, dużo mu brakuje do perfekcji – rzucił spokojnym tonem, jednak wyczułam w jego głosie nutkę zazdrości i mimowolnie zachichotałam. – No co, nie jest idealnie!
-Ty też tego nie robisz idealnie – uśmiechnęłam się do niego.
Wyszliśmy z bazarowej ulicy na zwykłą, po której jeździły auta, gdyż była to gówna ulica przechodząca przez miasto. Szliśmy powoli, wdychając powietrze, które zrobiło się świeższe mimo panującego smogu pochodzącego z aut. Tutaj już nie było tylu ludzi, którzy próbowali się przecisnąć ku swojemu celowi, tutaj panowała cisza i spokój.
Przed hotelem stał jeden boy, który na nasz widok zawołał głośno:
-Szykujcie się na najgorsze!
-Co się dzieje? – zapytałam się go, zdziwiona. – Fanki są w środku?
-Gorzej, blondi się wkurzyła i nie może się od godziny uspokoić.
Zaniepokojeni szybko weszliśmy do środka. Emma latała po całym holu, a za nią latał Shannon, Tomo, Asia i Vicki, próbując ją uspokoić.
-Porwali go! Mówiłam, że go porwali! – krzyczała.
-Emma, ludzie śpią! – syknęła Vicki.
-Dzwoniłam do Mai, byłaś przy rozmowie! – mówiła cichym tonem Asia.
Tyko Shannon i Tomo chodzili za nią, rozbawieni na całego. Kiedy tylko Emma widziała ich roześmiane twarze, wpadała od nowa w furię. Staliśmy w niewidocznym dla nich miejscu i śmialiśmy się z blondynki.
-Może czas się ujawnić? – szepnęłam po 5 minutach, kiedy Asia, zrezygnowała, usiadła ciężko na fotelu, a Emma wykorzystała sytuację i zaczęła się drzeć na cały hotel, że nas porwano i wywieziono do Tajlandii, gdzie zabiorą nasze wewnętrzne organy na handel wymienny.
-Ok., ale Ty idziesz pierwsza – powiedział do mnie.
-Nie ma mowy! Nie chcę iść na ogień smoczycy! – rzuciłam oburzona.
-Papier kamień nożyczki? – zapytał się.
-Okej!
Wyciągnęłam kamień a Jared nożyczki. Uśmiechnęłam się triumfalnie, a na jego twarzy wykwitło przerażenie.
-Nie ma mowy, nie idę – rzucił, patrząc niespokojnie w bok, czy czasem nie będzie jakiegoś bocznego przejścia do wind, jednak takiego nie było, i żeby dojść do swojego apartamentu, trzeba było przejść obok blondynki.
Wziął głęboki wdech i szybko ruszył przed siebie. Emma dobiegła do niego w 2 sekundy i stanęła przed nim, drąc się na całe gardło:
-JAREDZIE LETO, CZY TY WIESZ, DO CZEGO SŁUŻĄ TELEFONY KOMÓRKOWE?
-Noo, coś tam mnie uczono… - powiedział przestraszony, podczas gdy reszta opadła na fotele z ulgą na twarzy, będąc szczęśliwym, że w końcu się odnaleźliśmy. Skorzystałam z okazji i szybko przemknęłam obok kłócącej się pary.
-GDZIE BYŁEŚ? CZEMU NIE ODBIERAŁEŚ TELEFONÓW? CZY WIESZ, ŻE MOGŁEŚ ZGINĄĆ I WYJECHAĆ DO…
-Tajlandii? Słyszałem wszystko – oj, wypowiedzenie tego zdania było błędem, bo Emma wpadła w prawdziwy szał.
-CHCESZ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ, ŻE OD JAKIEGOŚ CZASU STAŁEŚ UKRYTY I SŁUCHAŁEŚ, CO WYGADUJĘ? TY NIEWDZIĘCZNA ŚWINIO! TY EGOISTYCZNA KROWO! TY JEBANY CHUJU!
-W końcu przeklinasz tak, jak powinnaś – wyszczerzył do nas zęby Jared, a my się głośno zaśmialiśmy.
Emma zrobiła się czerwona na twarzy i miała od nowa zacząć wrzeszczeć, kiedy podeszłą do niej ochrona.
-Albo pani się zamknie w tym momencie albo oddelegujemy panią na komisariat – rzucił jej groźne spojrzenie, jednak widziałam, że próbuje ukryć cisnący się na twarz uśmiech. Chyba cały hotel będzie miał co opowiadać między sobą.
Emma chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się i pokiwała tylko głową. Rzuciła tylko do Jareda, że jeszcze nie skończyła, i już jej nie było. Przeciągnęłam się i ruszyłam do windy. Ruszyliśmy do naszych pokoi na właściwe piętro. Po wyjściu z windy pożegnałam się z Jaredem całusem w usta.
-Ja już się pogubiłem, czy ona z nim jest czy nie – usłyszałam za sobą westchnięcie Shannona. Uśmiechnęłam się do siebie i weszłam do pokoju, witając z ulgą łóżko.

___________
Uwaga, pobiłam rekord w długości jednego rozdziału - ten ma ponad 10 stron w wordzie :D 
Mam nadzieję, że się podobało i dacie jakikolwiek komentarz, bo to wiele dla mnie znaczy. 
Jest 4 rano, a ja muszę o 8 wstać. #yolo :D