środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział 27. "-ŚPIEWAJ KURWA ESCAPE, BO TOMO JUŻ 4 RAZ ZACZYNA GRAĆ TWÓJ WERS! - wydarłam się."

Zamknęłam oczy, wczuwając się w pocałunek. Nie wiedziałam, czemu tak "ochoczo" zareagowałam, jednak absolutnie nie przeszkadzał mi fakt, że właśnie stoję na środku pokoju z Jaredem, obserwuje nas jego starszy brat, który chyba coś do mnie czuł oraz Tomo. W tym momencie, kiedy nasze wargi się zetknęły, miałam wrażenie, że to to, co zgubiłam 3 tygodnie temu, w Polsce. Jakiś niesamowicie lekki był ten pocałunek, a jednak sprawiał, że poczułam się, jakbym pozjadała wszystkie hormony szczęścia znajdujące się na tej planecie. Jared puścił moje wargi, a ja czułam jego oddech na swoim poliku. Trzymał mnie mocno w pasie, przez co czułam jego wszystkie mięśnie.
-Hola, my też tu jesteśmy! - zawołał lekko zdezorientowany Tomo.
Otworzyłam wreszcie oczy i spojrzałam na resztę. Tomo stał, z lekko rozbawioną miną, i przypatrywał się nam, natomiast Shannon usiadł na kanapie i był całkowicie nieruchomy, jakby się w manekina zamienił. Nie wróżyło to dobrze, wiedziałam, czego to mogą być objawy. Popatrzyłam na Jareda, który uśmiechał się do mnie ciepło, i wyswobodziłam się z jego objęć, aby następnie uklęknąć obok nóg Shannona, tak że moja głowa była trochę ponad jego kolanami. Dotknęłam delikatnie jego uda.
-Shannon, wszystko w porządku?
Popatrzył na mnie początkowo nieobecnym spojrzeniem, ale potem przerodziło się w smutek, żal i wściekłość. Nie miałam żadnych wątpliwości, zaraz nastąpi atak Victora.
-Jared, Tomo, możecie opuścić pokój? - poprosiłam ich cicho, nie spuszczając wzroku z twarzy perkusisty.
-Co się dzieje, Maja, Boże, co się dzieje?! - krzyknął przerażony Jay.
-Potem, idź stąd. Proszę. - podniosłam trochę głos, starając się być nadal opanowana.
Nikt nic już nie powiedział, usłyszałam za sobą tylko ciche kroki i trzaśnięcie drzwiami. Podciągnęłam się na rękach i usiadłam obok Shannona, który nadal się nie odezwał do tej pory. Zaczęłam się niepokoić i bać, nie wiedziałam, co mnie czeka z jego strony w tym stanie. Mogłam dosłownie wszystkiego się spodziewać, na przykład że mnie wyzwie od najgorszych, ale też że może złapać swoimi dłońmi moją szyję i zacząć mnie dusić. Starałam się być ostrożna i delikatna wobec niego. Nie miałam pojęcia, w jakim stopniu poruszyłam Victora, co takiego się stało, że się uaktywnił.
-Shannonie Leto, jesteś tam? - zapytałam się. Brak reakcji. Ścisnęłam jego dłoń, i wyszeptałam: - Victor, słyszysz mnie?
-Czego chcesz? - odparł mi zupełnie nieznany głos, tak bardzo niepasujący do mężczyzny, który obok mnie siedział! Był niski, chrapliwy, nieprzyjemny. Byłam w szoku, po raz pierwszy miałam przyjemność rozmawiać z drugim ja.
-Co się stało? Gdzie jest Shannon? - zapytałam się delikatnie, nie chcąc spowodować wybuchu agresji u niego. Victor opanował ciało Shannona i wiedziałam, że najmniejszy nawet błąd może się skończyć katastrofalnie.
-Nie ma już Shannona. Jestem tylko ja! - zaśmiał się okropnie. Bałam się, że w każdej chwili może wkroczyć Jared bądź ktoś inny, a wówczas uratowanie starszego Leto z objęć tego koszmarnego potwora będzie graniczyła z cudem.
-Victorze, co się stało z Shannonem? - ponowiłam pytanie.
-Załamał się, a ja tylko czekałem na ten moment, i hyc, już go mam! W końcu odzyskałem kontrolę nad swoim ciałem!
Byłam przerażona, nie wiedziałam, co robić. Nie byłam jednak psychiatrą i kompletnie nie miałam wiedzy w tej dziedzinie. Patrzyłam się gorączkowo w twarz Victora, chcąc się skupić na tym, co mam zrobić. Załamał się na pewno z mojego powodu, czyli wtedy, jak Jared mnie pocałował. Czyli ewidentnie musiał coś do mnie czuć, tu nie miałam żadnych zastrzeżeń. Co zrobić, żeby pozwolić mu wrócić do ciała? Żeby wypchnąć Victora? Cały czas patrzyłam się w oczy Shannona. Przez sekundę zauważyłam ten jakże znajomy mi wzrok, błysk w oku - wołał o pomoc, o ratunek. Ha, czyli Victor nie wyrzucił Shannona, nie dał rady! On tam cały czas był w środku! Starając się nie okazywać, że wiem, iż mnie okłamał, kontynuowałam dalej rozmowę, w międzyczasie starając się wymyślić, co takiego muszę zrobić.
-I co teraz zrobisz, jak już masz kontrolę nad ciałem?
-Zacznę ruchać wszystko, co stoi i ma cycki oraz cipę. Będę w końcu całkowicie niezależny, mogę uprawiać seks bez zobowiązań! Pieprzyć grzeczność! Pieprzyć kulturę! Seks, kurwy, narkotyki! - krzyczał coraz bardziej Victor.
Poczułam, że komórka znajdująca się w kieszeni zaczyna mi wibrować, jednak nie śmiałam się jej wyjąć i sprawdzić, kto to, nie mówiąc o odebraniu połączenia.
-A co, jak Cię zamkną w pudle? - zapytałam się ze stoickim spokojem.
-Wtedy odnajdę Shannona w sobie i on wróci do ciała, a ja uśpię do momentu wypuszczenia na wolność. I tak w kółko! Przecież nie będą mnie wiecznie trzymać za kratami...
Co za przerażająca istota z niego była, tak bardzo wykorzystać czyjąś własność. Zabolało mnie to, nie chciałam dopuścić do takiej sytuacji. Zależało mi na Shannonie, lubiłam go, bardzo mocno go lubiłam, i nie chciałam, żeby tak po prostu miał.. odejść. Nie! Victorze, nie pozwolę Ci na zabranie mi najlepszego przyjaciela, najlepszego perkusisty świata! Przecież Marsy się rozpadną, jak nie pomogę Leto odzyskać z powrotem kontrolę nad ciałem... Echelon zniknie, Jared się załamie, a Tomo może w końcu będzie miał potomstwo. Hm, chyba dla tego jedynego punktu odejście Victora w skórze Shannona nie byłoby takie straszne.
-Nie zrobisz tego.... - wyszeptałam.
-Zrobię, nie zabronisz mi!
Już wiem, co musiałam zrobić, żeby pomóc Shannonowi! W każdym razie taką miałam nadzieję. Zbliżyłam się do twarzy mężczyzny, i zanim Victor zorientował się, co robię, pocałowałam go delikatnie w usta. Był to krótki pocałunek, nie wiedziałam, jaka będzie reakcja. Odsunęłam się do tyłu i spojrzałam niepewnie w oczy, mając nadzieję, że nie zobaczę tego szaleńczego spojrzenia. Przez moment wzrok był całkowicie zamglony, a ja wiedziałam, że właśnie trwa walka w mózgu. Cieszyłam się z tego wydarzenia niezależnie od wyniku - to pokazywało, że Shannon tam faktycznie był, a mój plan podziałał stuprocentowo. Dopingowałam całą swoją duszą perkusiście, tak bardzo chciałam znowu go spotkać, a w jego oczach widzieć tą przyjazną iskierkę, którą zawsze widziałam, ilekroć nasze spojrzenia się spotkały.
-Maja? - usłyszałam cichy, jak bardzo znajomy mi głos.
Moje serce urosło do wielkości sporego głazu, zaś kula, która ciążyła na duszy już jakieś 10 minut, potoczyła się po podłodze, czyniąc mnie lekką i swobodną. Spojrzałam w oczy - na powrót były przyjazne i ufne.
-Shannon, tęskniłam! - rzuciłam, z łzami w oczach, i przytuliłam się mocno do jego klatki piersiowej.
-Ile mnie nie było? - zapytał się, zdezorientowany.
-Kilkanaście minut....
-A czułem się, jakbym całą wieczność tam przebywał.. - wziął mnie za ręce. - Dziękuję za to, co zrobiłaś. Hej, nie płacz! - zawołał, kiedy po moim policzku poleciała pojedyncza łza.
-Mogłam Cię stracić, byłby ten obrzydliwy Victor, on jest straszny, już rozumiem, czemu tak bardzo go nienawidzisz, wcielenie najgorszego zła, które się w Tobie gromadzi... Co ja bym zrobiła, gdyby Ciebie zabrakło? - zachlipałam.
-Cii, Maleńka, dzięki Tobie Victor zniknął, zupełnie go nie czuję w swoim ciele ani w mózgu... To już chyba definitywny koniec - gładził mnie po głowie perkusista.
Pochylił się nade mną, a ja poczułam, że nasze wargi znowu się niebezpiecznie zbliżają. Odwróciłam głowę.
-Przepraszam, ale ja... nie potrafię - zawiesiłam smutno głowę. - Mimo wszystko nie potrafię.
-Kochasz Jareda? - zapytał się cicho.
-Nie wiem. Mam bałagan w głowie, nie mam pojęcia, co robić. Nie chciałam być w takiej sytuacji nigdy w życiu, i oczywiście BUM, stało się.
Shannon splótł nasze palce u rąk i podniósł moją brodę tak, abym na niego patrzyła.
-Rozumiem Cię i uszanuję Twoją decyzję całkowicie. Jednak chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz mi się ze wszystkiego zwierzyć i poprosić o pomoc bądź doradztwo, chętnie służę pomocą.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Dziękuję, jesteś dla mnie jak prawdziwy rodzony brat.
-Jeśli mam już służyć radą to moja pierwsza brzmi - bierz Jareda, mój brat zasługuje na tak wspaniałą osobę, jaką Ty jesteś. Przeszedł w życiu sporo, najadł się mnóstwo stresu, walk, wstydu za mnie. Należy mu się ktoś taki jak Ty.
-Shannon, ale ja sama nie jestem gotowa, a Ty mi już tu błogosławieństwo dajesz? - zaśmiałam się, jednak on nadal był poważny.
-Może nie teraz, ale kiedyś, proszę Cię, uszczęśliw mojego brata. On Cię potrzebuje, już tyle razy mi mówił, że bez Ciebie byłby dalej tym samym nudnym Jaredem Leto, jednak dzięki Tobie poczuł, że może na nowo żyć, bo ma dla kogo to robić.
Poczułam się dziwnie. Z jednej strony było mi cholernie ciepło w sercu, że byłam dla kogoś ważną osobą, z drugiej jednak nie byłam na to gotowa, nie chciałam się z nikim wiązać. Musiałam to przemyśleć, bo wiedziałam, że jeśli dam jakikolwiek znak, ten od razu wykorzysta to i nie będzie to taka duperela, jaka była w Polsce, tylko to będzie już tak na poważnie. Miałam przed sobą studia, inne miłości... Nie oszukujmy się, zwyczajnie nie wiedziałam, co teraz, na dzisiaj, czuję do niego. Na pewno przyjaźń, ale coś więcej? Tego nie umiałam powiedzieć. Chciałam to przemyśleć na spokojnie w zaciszu swojego pokoju.
-Dam mu odpowiedź... Wkrótce. Póki co nie chcę nikomu nic obiecywać.
Ktoś zapukał do drzwi. Lekko podskoczyłam, puściłam szybko rękę Shannona i odsunęłam się od niego na przyzwoitą odległość. Do pokoju weszła Emma.
-Co jest grane? - spytała się, spoglądając na nas. - Maja, gratulacje dostania się na wymarzony kierunek!
-Dziękuję - uśmiechnęłam się do niej, kiedy ta podeszła i przytuliła mnie. - Nic, zwykła rozmowa, musieliśmy sobie wyjaśnić kilka kwestii.
-Jared ma dla Ciebie niespodziankę... - uśmiechnęła się do mnie tajemniczo.
-Wparuje do nas w stroju jednorożca? - zapytałam się głupkowato.
-Niemądraś - wytknęła mi kobieta język. - Jared, wprowadź ją!
Wszedł zadowolony Jay, a za nim... Asia! Jedna z tych nielicznych przyjaciółek, z którymi nadal utrzymywałam kontakt pomimo mojego wyjazdu w trasę, i która nie interesowała się tylko Marsami, ale też pytała się o moje zdrowie, samopoczucie itd. Można by rzec, że Marsy były tłem naszych rozmów, nie były pierwszorzędnym tematem. Potrafiłam z nią, jak już udawało mi się złapać laptopa bądź wifi w telefonie, przegadać cały support bądź pół nocy. Brakowało mi wypadów w tereny na naszych ukochanych rumakach (nieoficjalnie dzierżawiła jedną z pereł z hodowli ojca, Bucefała, ogiera, który miał w sobie krew potomków przedstawicieli arabów, i był wart kilka milionów dolarów, a koniem był przepięknym - mały, zgrabny, zwinny i niesamowicie szybki kary arab). Asia była też moją partnerką koncertową, jeśli miałyśmy przed sobą jakiś koncert Marsów bądź zespołu, którego obydwie słuchałyśmy, planowałyśmy wspólny wyjazd.
-Asiaaa! - zawoałałam wesoło, podrywając się z miejsca i biegnąc ku jej osobie.
Wyściskałyśmy się, wyśmiałyśmy, popiszczałyśmy, łzy nam poleciały. Marsy i Emma stali z boku (Tomo się wślizgnął niepostrzeżenie za Asią) i się uprzejmie przypatrywali naszej radości. W końcu się uspokoiłyśmy.
-Jakim cudem tu trafiłaś? - zapytałam się jej.
-Jared do mnie zadzwonił i powiedział, że ma pracę dla mnie jako techniczny, wiesz, nie zastanawiałam się długo i od razu przyjęłam ofertę, przecież ja mogłabym tu za darmo robić! - wykrzyczała.
-A jak Cię znalazł? - pytanie zadałam po polsku, bo wiem, że w angielskim musiałaby się powstrzymywać przed udzieleniem prawidłowej odpowiedzi, bo nie wątpiłam, że Dziadu kazał jej trzymać język za zębami. Dobrze, ze zapomniał, że my nie mówimy tylko po angielsku.
-Sprawdził Twój telefon kiedyś tam, i akurat miałaś włączonego messengera, i był ciekaw, z kim tak często piszesz, i tak się poznaliśmy. Zajebisty z niego człowiek - popatrzyła za nim maślanymi oczkami, a w moim sercu coś zakuło? Zazdrość? Ja i zazdrość? O faceta, do którego nie wiedziałam, czy cokolwiek czuję?
-Wiem, prawdziwy z niego skarb - powiedziałam dumnie. - Ile z nami zostaniesz? - przeszłam płynnie z powrotem na angielski.
-Do końca tej trasy, a potem lecę do Los Angeles, bo dostałam się na wymianę i będę hiszpańskiego się tam uczyła.
-O Boże, będziemy we dwie w LA! - zapiszczałam.
-Dostałaś się na weterynarię?!
-Tak!
-O matko!
Zaczęłyśmy piszczeć, złapałyśmy się za ręce i tańczyłyśmy wkoło, śmiejąc się jak wariatki. Tego mi brakowało, szalonych momentów podczas tej trasy, które najbardziej zajebiste były z przyjaciółmi! Leto nie potrafili tego mi dać. W końcu puściłam Asię i podeszłam do Jareda.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
Popatrzył na mnie z błyskiem w oku.
-Tylko dziękuję?
-Na razie tak. Daj mi czas, przepraszam, muszę to wszystko przemyśleć, to nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać... - westchnęłam.
-Okej, nie ma sprawy - ale wyczułam w jego glosie nutkę zawodu i smutku.
-Heeej, zaraz koncert masz, nie smuć się! - uderzyłam go lekko w ramię.
-Własnie, a propo koncertu to NA SCENĘ, JUŻ, ZA MINUTĘ ZACZYNACIE! - wydarła się Emma.
Marsy spojrzeli na siebie przerażeni i wybiegli z pokoju. Ja, Asia i Emma wybiegłyśmy za nimi, zajmując miejsca. Asia poszła po kurtynę, bo miała się zająć właśnie tego typu rzeczami - kurtyna, przyklejanie setlist, zmiatanie po konfetti, żeby Dziadu się nie wypierdolił na środku sceny, układanie picia, pilnowanie Shannona podczas UITA i tego typu organizacyjne sprawy. Ja z Emmą zajęłyśmy miejsca, jak zwykle, na schodach. Tomo stał koło nas i poprawiał pasek od gitary. Zaczął grać, o dziwo, Escape, a ja spojrzałam na Leto, którzy patrzyli na gitarzystę tak samo zdumieni jak ja. Ludzie za kurtyną szaleli z radości, a Tomo tylko spojrzał na mnie, uśmiechnął się zwycięsko i wbiegł na scenę. Za chwilę obok mnie pojawił się Shannon, który uderzał naszykowanymi pałeczkami o uda w szybkim tempie. Wszedł i on.
-Jared, śpiewaj kurwa! - wrzasnęłam do wokalisty, który zajął miejsce swojego brata, jednak nadal wpatrywał się zszokowany na gitarzystę.
Popatrzył na mnie wzrokiem, z którego wyczytałam, że nie rozumiał, co do niego mówię.
-ŚPIEWAJ KURWA ESCAPE, BO TOMO JUŻ 4 RAZ ZACZYNA GRAĆ TWÓJ WERS! - wydarłam się.
W końcu zrozumiał i włączył mikrofon, który przyłożył sobie do ust i zaczął śpiewać. Westchnęłam z ulgą, przynajmniej pamiętał tekst. Kiedy ludzie zaczęli brać wdech na finałową część piosenki, kurtyna swobodnie opadła i zaczęli ją zbierać z przejścia.
Wszystko póki co przebiegało zgodnie z planem, nie było żadnych omyłek, spóźnień ani wpadek. W sensie słowne wpadki były, Jay, jak zwykle, musiał pomylić się przynajmniej 10 razy, gdyby tyle tego nie zrobił, wówczas koncert Marsów nie byłby koncertem Marsów. Asia przykucnęła gdzieś niedaleko perkusji, będąc zupełnie niewidocznym dla publiki i obserwując uważnie scenę. Tłum szalał i bawił się razem z zespołem, chcąc pokazać, jak zajebistą są ekipą i ze warto przyjeżdżać do ich kraju, aby dawać koncerty.
W końcu przyszedł czas na akustyki. Shann i Tomo przeszli obok mnie i udali się do garderoby na 8 minut odpoczynku (Asia miała po nich podbiec, kiedy mieli ostatnie 30 sekund, żeby już wracali) a ja wypatrywałam dyrektora, który powinien się gdzieś tu wałęsać w sprawie tego proszku, a o którego nadal nie potwierdził, o czym poinformowała mnie wkurzona Emma.
-Jest! - zawołała kobieta, wskazując mężczyznę, który stał po drugiej stronie sceny.
Dyrektor podszedł do nas szybkim krokiem.
-Przepraszam, że dopiero teraz Was znajduję, wcześniej miałem urwanie głowy, bo podobno bomba jest pod trybunami....
-BOMBA POD TRYBUNAMI?! - wrzasnęłam na całe gardło, zapominając, że mam włączony mikrofon, dzięki którym mogłam informować Jareda przez słuchawki o ważnych rzeczach. - Nie ma żadnej bomby, graj, bawimy się z Emmą - rzuciłam szybko do mikrofonu, kiedy uświadomiłam sobie, jaką głupotę palnęłam, i wyłączyłam go.
-Nie ma jej, to tylko pogłoski były - zaczął uspokajać dyrektor.
-I nie zarządziliście ewakuacji? - spytała się Emma, ciskając lodowatymi pociskami z oczu.
-Eee, no.. powiedzieli że ten.... teges... to nie jest... potrzebne, ta cała.. ewakuacja - zaczął się tłumaczyć lekko przerażony postawą Emmy dyrektor.
-A jeśli to nie byłaby plotka, tylko prawdziwa informacja, to wiesz, że niewinne osoby by teraz umarły, a Ty miałbyś przesrane? - wysyczała kobieta.
-Dobra, potem się będziecie kłócili, teraz mów, co z tym UITA - powiedziałam szybko, słysząc, że Jared śpiewa już ooo w The Kill.
-Nadal aktualne! Proszę mu powiedzieć, żeby śpiewał tę piosenkę, na TAKE NO MORE poleci proch, a potem macie 15 minut dla siebie, bo my wejdziemy i damy krótką przemowę. Róbcie, co chcecie, ale zależy mi, żeby cały zespół miał na sobie proszek, mogą się przebrać w czyste rzeczy, ale mają być kolorowi - powiedział szybko, patrząc w kartkę.
Popatrzyłam na Emmę, ta wzruszyła tylko ramionami, więc włączyłam mikrofon i dałam szybko info do Jay'a o planach, po czym wycofałam się w głąb wnęki.
-Asiu! - zawołałam, bo w tych ciemnościach nic nie widziałam, a zapomniałam wziąć leżącej na walizkach latarki.
-Słucham!
-Leć po Marsów, powiedz im, że UITA aktualne.
Poleciała, ja natomiast  wróciłam na stopnie. Emma i dyrektor nadal się kłócili o trybuny.
-Sorka, że wam przerywam, ale my mamy być z Jaredem od samego początku na piosence? - zapytałam się dyrektora.
-Tak będzie najlepiej.... O, już zaczyna, wchodźcie! - entuzjazmował się.
Wkroczyłam na scenę obok Asi, stając za Jaredem w bezpiecznej odległości. Obok mnie stał Tomo, obok przyjaciółki Shannon. Emma stała za nami razem z Vicki. Ludzie patrzyli na nas ze zdziwieniem a ja wiedziałam, co muszą czuć - sama nie lubiłam akcji, w której nikt nie wie, co się dzieje. Nawet Jay wyglądał na takiego, co trochę nie ogarnia życia. Bujaliśmy się za nim w akustycznym rytmie, nie chcąc, aby scena wyglądała niesamowicie sztucznie, jednak cóż, nie bardzo nam się udawało, gdyż ten plan był całkowicie niedopracowany i nieprzećwiczony. Krótko przed finałem zgasły wszystkie światła, a kiedy Jay wydarł się TAKE NO MORE, zapaliły się na powrót, zaś z sufitu i z rur przy scenie, skierowane oczywiście głównie wszystkie na scenę, wystrzelił kolorowy proszek. Na moment poczułam się, jakbym przeniosła się do jakiegoś magicznego kraju kolorów. Wszędzie widziałam mieniące się tęczowe postacie, które z zadowoleniem śpiewały dalej z wokalistą. Pochyliłam się, wzięłam garść popiołu i rzuciłam w tył Jareda, śmiejąc się głośno.
Jay oddał gitarę i sam pochylił się, nabrał garść i z wesołym okrzykiem rzucił we mnie proszkiem. Zaczęła się wojna, wszyscy zaczęli się obrzucać tym pyłem. Miałam go wszędzie, w nosie, w oczach, w ustach, w uszach, w płucach. Cokolwiek mówiłam, z moich ust wydostawał się kłębek kolorowej pary. Zeszliśmy na scenę, gdzie minęliśmy dyrektora, który na nią podążał z mikrofonem i uniesionymi ciuchami. Weszliśmy do korytarza. Nagle całe ciało zaczęło mnie piec, myślałam, że ogłupnę z bólu.
-Kurwa, chyba mam uczulenie - rzuciłam szeptem do blondynki, próbując nie rozpłakać się.
-Idź się wykąp! - poradziła Emma. - W garderobie Marsów jest łazienka, skorzystaj z niej.
Popatrzyłam na nią z wdzięcznością i wyprułam do swojej najpierw po koszulkę świeżą, którą wzięłam tak na wszelki wypadek, i weszłam do pustej garderoby chłopaków. Oni sami mieli się udać do jadalni, gdzie mogli coś zjeść i nabrać sił do drugiej części koncertu.
Wskoczyłam pod prysznic, zostawiając swoje brudne rzeczy w łazience. Zaczęłam się namydlać, próbując jak najszybciej zmyć z siebie to całe gówno, które zaczęło mnie niemiłosiernie palić. W końcu, udało się! Z ulgą spłukałam całe ciało. Wyjrzałam z kabiny i rozejrzałam się w poszukiwaniu ręcznika oraz mojej koszulki. Pacnęłam się w czoło. Przecież zostawiłam wszystko w pokoju! Tak bardzo się spieszyłam, że zapomniałam to wziąć ze sobą. Mając nadzieję, że wszyscy nadal wpierdalają bądź piją, wyskoczyłam z prysznica i prawie że pobiegłam w stronę pokoju. Wyszłam z zakrętu i nagle straciłam równowagę. Zamachałam szeroko rękoma i uderzyłam w coś twardego, co okazało się być ludzkim NAGIM ciałem, i się przewróciliśmy tak, że ktoś wylądował na plecach, a ja leżałam na jego brzuchu. Poczułam palący mnie wstyd od środka, jak mogłam nie usłyszeć, jak ktoś wchodzi? Spojrzałam na delikwenta.
-Jared? - wykrztusiłam. - Co ty tu robisz? I czemu jesteś kurwa goły?
-Czemu na mnie leżysz? Co ty tu robisz? - sam był w szoku i ledwo co wypowiedział te zdania.
Nagle drzwi od pokoju szeroko się otworzyły i wpadli przez nie Asia, Emma, Tomo, Vicki i Shannon, cali rozgadani i uśmiechnięci. Kiedy zobaczyli nas, leżących na siebie nagich, zamilkli w połowie słowa.
-Uuu, Maja, ostre seksy? Szybka jesteś - powiedział Shannon.
______________________________
Nie podoba mi się początek, tralala. Chyba najkrótszy rozdział napisany dotychczas, ale to tylko dlatego że się spieszyłam i chciałam koniecznie przed 3 go oddać. Mam nadzieję, że rzeczy, które się w nim wydarzyły, zrekompensowały trochę tak krótki rozdział. ;)

2 komentarze:

  1. NIAJFNGOAJGNAOJGVDCMKSJIFG
    Moje feelsy jak zwykle szaleją. xD Przez cały, calutki rozdział miałam zajebiście wielkiego banana na ryju. :D Ogarnięcie Shannona piękne. *.*
    JA CHCĘ GO OGARNĄĆ. xD POZWÓL MIIIII.
    Czekałam na ostatnią scenę już jakiś czas i nareszcie! Nareszcie się udało, popłakałam się ze śmiechu, jak to przeczytałam, normalnie nadal mi łzy lecą. xD
    Pierdolisz głupoty, że nieudany.
    Dziękuję za zaszczyt umieszczenia mojej osoby. <33333
    Doskonale wiesz, że czekam na następny i chcę go jak najszybciej. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. w końcu Maja i Jared *__* mam nadzieję że będą razem :D czekam na nowy :)

    OdpowiedzUsuń