poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 29. "-Jesteś jedyną osobą, która o tym zapomniała – rzuciła, po czym popchnęła drzwi."

Dni mijały szybko. Rosja cała objechana, więc wróciliśmy z powrotem do Europy. Tym razem zawitaliśmy w Niemczech, Holandii oraz na Ukrainie, aby na powrót znaleźć się w moim państwie, czyli w Polsce. Koncert teraz miał się odbywać we Wrocławiu. Był planowany dopiero za 2 dni, więc wszyscy robili, co chcieli. Każdy był pomału zmęczony trasą, więc nie chciało się nam lecieć do Paryża, sądzę dodatkowo, że na ich decyzję wpłynął Jared, aby pozostali w moim rodzonym kraju.
Nie siedziałam we Wrocławiu, wolałam wrócić na te 2 dni do swojej kochanej Łodzi, swojego kochanego domku. Rodzice nadal się bawili, tym razem w Egipcie, więc dom był cały czas cichy i pusty. W stajni jak zwykle wrzało, stajenni i właściciele koni harowali przed zbliżającymi się zawodami. Pewnie i ja bym do nich należała, uparcie trenując przez kilka godzin dziennie na swoim koniu, gdybym nie spotkała się z propozycją wejścia do marscrew. Nie przyjechałam tu sama, Jared wiernie mi towarzyszył, ba, to on sam wymyślił przyjazd tutaj. Kochałam go za to, że robił to, na co miałam w danej chwili ochotę, że wyczuwał podświadomie moje skryte pragnienia. Zresztą nie tylko on tak robił, ja również momentami wiedziałam, czego on chce w tym momencie (nieważne, czy chodziło o jedzenie, piosenkę, strój), i starałam się, aby jego ciche zachcianki zostały spełnione.
Można było powiedzieć, że się idealnie wypełnialiśmy. Byliśmy jak rozerwane kiedyś na pół jabłko, które właśnie z powrotem się scaliło. Byliśmy jednością, tak samo myśleliśmy, rozmawialiśmy, zamawialiśmy te same rzeczy, chodziliśmy tak samo ubrani. Wiem, że nasz niby związek trwał dopiero dwa tygodnie, jednakże serce, jak i, o dziwo, rozum, mówiły, że to jest właśnie to, na co ciało i psychika podświadomie przygotowuje się od czasu dojrzewania, czyli TA miłość, macierzyństwo, wspólne spędzenie ze sobą życia. Nie wiedziałam, co czuje Jay, ale wyczuwałam, że i w tej kwestii jesteśmy zgodni, widziałam to po jego oczach, sposobie mówienia do mnie, gestów, jakie wobec mnie wykonywał.
Studia… Trudny temat, ciągle biłam się w głowie z tą myślą, cały czas chciałam je rzucić i oddać się cała Jaredowi, ustawić z nim swoje życie i przyszłość, jednak nie, nie mogłam na to pozwolić. Wciąż nie chciałam dopuszczać tak do końca myśli, że czekamy na siebie, ze pasujemy do siebie idealnie, bo wiedziałam, że jak się całkowicie jej poddam, wszystkie moje plany przyszłościowe strzeli chuj. A weterynaria to cały czas była rzecz, do której namiętnie i ochoczo dążyłam, nieważne, co mi stało na przeszkodzie. Miałam 19 lat, kompletnie nie znałam miłości zaznanej od innej mężczyzny, i mimo to chciałam sobie z Leto ustawić resztę życia? Śmiechu warte, tak być nie mogło, bałam się okropnie, że jeśli wszystko postawiłabym na jedną kartę, mogłabym się na tym mocno zawieść.
Byłam młoda, a już we mnie trwały takie złe wewnętrzne walki. Na nic nie byłam gotowa, przez nic nie chciałam przechodzić. Momentami żałowałam, że w ogóle wysłałam tą DM do Jareda na twitterze, jednak od razu wyrzucałam tą myśl, kiedy tylko na niego patrzyłam i widziałam roześmianą twarz, wesołe iskierki tańczące w jego oczach. Porównywałam zdjęcia sprzed naszego spotkania, jeszcze podczas trwania trasy TIW, a teraźniejsze, które robiono mu na przeróżnych sesjach, i widziałam ogromną różnicę w wyrazie twarzy i ułożenia ciała. Teraz stał się bardziej otwarty, roześmiany, emanowało z niego dobro i miłość do całego świata. Przeglądałam twittera i fejsa, czasami tumblra, żeby popatrzeć na komentarze pod jego zdjęciami, i nie byłam w swoim przemyśleniach sama, wszyscy zauważyli, że Leto się zmienił na swoją korzyść. Same długie rozmowy odbyte wszędzie, gdzie tylko się dało, mówiły mi, że to głupotą jest żałować, że się poznało tak wspaniałego człowieka.
Bart… Ach, Leto z nim pogadał przy mnie i doszliśmy do wspólnego kompromisu, że będzie go wykorzystywał jako autora swojej najprzeróżniejszej twórczości, i podczas burzy mózgów będą wspólnie się zastanawiali, co zrobić, jaki teledysk nakręcić, co napisać, co namalować, ale poza tą strefą Bart nie ma wstępu, i zostanie natychmiast usunięty z głowy Jareda. Cubbins wiedział, że Leto ma teraz bardzo dużą moc nad jego postacią, i zgodził się na wszystkie warunki bez żadnej niepotrzebnej walki. Westchnęłam ulgą, widząc, ze najgorszy problem Jay’a został rozwiązany, a on może się cieszyć na powrót swoim odzyskanym ciałem i myślami. Nie wiedziałam, co tam u Shannona, bo moją „kurację” całkowicie przejęła Asia, i podczas naszych nielicznych rozmów wywnioskowałam, że są na najlepszej drodze do pozbycia się upierdliwego sąsiada.
Wiedziałam, że moje myśli to całkowity bełkot, i nie oczekiwałam z żadnej strony zrozumienia, dlatego z nikim się nie dzieliłam, co mi się kołacze pod łbem. Cieszyłam się z tego, co mam, i chciałam korzystać z chwili, bowiem wiedziałam, że rozmyślanie teraz nad tym całkowicie zniszczy ideę wakacji oraz poznania lepiej Jareda, osobę, o którą biło się moje serce z mózgiem. A poznawanie z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Chociaż w sumie to stwierdzenie jest złe, bowiem podczas koncertów ciężko było znaleźć kilka wolnych godzin dla siebie, i nasz kontakt był w te dni tylko podczas porannych biegów, które udawało się kontynuować każdego poranka, niezależnie od ilości fanów i warunków panujących w danym mieście. Podczas koncertów był taki zapierdol, że zwyczajnie nie dawało rady się porozmawiać, zwłaszcza kiedy doszły pakiety Artifact, wtedy to w ogóle mała głowa, co się działo. Najgorsze dni były dla mnie, kiedy wszystkie 3 pakiety były tego samego dnia, czyli Artifact, soundcheck oraz meet&greet. Wtedy, jak koncert się kończył, w drodze powrotnej do hotelu panowała w aucie cisza, tak bardzo wszyscy byli wymordowani całodziennym bieganiem tu i z powrotem, bo jeszcze nie było sytuacji, aby Arti i koncert były w tym samym pomieszczeniu.
Poranek zastałam, leżąc rozwalona w swoim kochanym łóżku. Przylecieliśmy wieczorem do Wrocławia, a do Łodzi jechaliśmy polskim busem 3 godziny, potem jeszcze dojazd do domu, także wróciłam tutaj grubo po północy. Już nie pierdoliliśmy się z kąpielą czy rozmową, po prostu rzuciliśmy swoje torby i padliśmy na łóżka, zasypiając natychmiast. Odwróciłam się w prawo i przed moimi oczami ukazała się twarz Jareda, który spał, mając lekko otwarte usta. Chrapał cicho. Włosy miał w nieładzie, rozrzucone na całej poduszce. Spał na plecach, jego jedna ręka była zgięta w łokciu i znajdowała się nad jego głową, zaś drugą trzymał na swoim gołym brzuchu. Kołdrę odrzucił, podobnie jak ja, więc ta leżała na podłodze, zbierając kurz z niej. Jay miał na sobie dresowe szare luźne spodnie, w których spał. Nie mając wczoraj siły wspólnie ledwo rozebraliśmy to łóżko, przebraliśmy się w swoje piżamy i zasnęliśmy.
Spojrzałam na niego z uczuciem. Teraz jego twarz była taka spokojna i pogodna. Kiedy sięgnęłam ręką ku jego czoła, aby odgarnąć niesforne kosmyki, uśmiechnął się lekko podczas kontaktu mojej dłoni z jego skórą, jednak się nie przebudził. Pochyliłam się nad nim i pocałowałam jego czoło, czując smak jego skóry.
Cicho wstałam z łóżka, przeciągając się. Zerknęłam na godzinę. Dochodziła 8 rano. Zebrałam brudne rzeczy z krzesła, które obydwoje rzuciliśmy niedbale na nie, i poszłam z nimi do łazienki. Wróciłam jeszcze do pokoju po świeże ubrania oraz coś do przebrania. Włożyłam zabrudzone ciuchy do pralki, nastawiłam ją na automatyczny program i weszłam do wanny, aby zażyć w spokoju kąpieli. Wtarłam w ciało swoje ukochane olejki, których mi tak mocno brakowało na trasie, gdyż zajmowały trochę miejsca, a chciałam ograniczyć swój bagaż do minimum. Jeśli przy bagażu jesteśmy to jak wyjeżdżałam z domu, miałam dużo miejsca wolnego, a teraz ledwo co dopinałam się przed każdym wylotem. Cóż, zakupy z Jaredem bądź z Emmą, a ostatnio i z Asią, nie służyły zbyt dobrze mojemu portfelowi. Ale dzięki temu nabyłam dużo nowych, ładnych i ciekawych ubrań, z których byłam niesamowicie szczęśliwa i dumna.
Wyszłam z wanny, założyłam świeże ubrania, rozwiesiłam ręcznik na podłużnym wieszaku i wróciłam do pokoju. Jared już nie spał. Siedział na łóżku, oparty o ścianę, z skrzyżowanymi w kostce nogami, i trzyma w dłoni swój telefon, zapewnie korzystając z usług wifi.
-Dzień dobry, jak się spało? – zapytałam się, podchodząc do okien i podciągając do góry rolety.
-Dawno się tak nie wyspałem jak dzisiaj – usłyszałam szczęśliwy głos Jareda za plecami.
-Ja tak samo, brakowało mi mojego kochanego łóżka…. – odwróciłam się do niego.
-Przyznaję, masz całkiem wygodne łoże – wyszczerzył do mnie zęby i ogarnął moją osobę wzrokiem. – Nie biegamy dzisiaj?
-Biegamy, na koniach – uśmiechnęłam się. – Idę na dół zrobić śniadanie, świeże ręczniki na pralce są, ale to pewnie wiesz. Czego sobie życzysz?
-Pajdę chleba z mega plastrem pomidora i… - tu lekko się zawahał – a co! Daj szynkę. – Spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem. Wegan i szynka? – No co, dzisiaj mam wyjątkowo ochotę, nie patrz się tak na mnie.
-Dam Ci ser żółty, bo szynki na pewno nie będzie – westchnęłam. Miałam już wychodzić, kiedy zawołał moje imię. – O co chodzi?
-Mogę skorzystać z Twojego komputera? Wiesz, trochę mi niewygodnie niektóre rzeczy robić na komórce, a laptop został we Wrocławiu, w tej największej torbie – zapytał się niby normalnie, ale wyczułam w jego głosie coś, co mi nie pasowało. Nie chciało mi się jednak bawić w gierki i olałam tę sprawę.
-Nie ma sprawy – odparłam i zeszłam na dół.
W lodówce były świeże składniki, bo poinformowałam dwa dni przed przyjazdem tutaj panią Wandzię, aby zrobiła małe zakupy do domu, żebym nie musiała umierać z głodu. Było skromnie, ale wystarczająco jedzenia do przeżycia. Mieliśmy jutro, a właściwie to już pojutrze, około 4-ej rano jechać do Wrocławia. Woleliśmy tak rozwiązać ten problem, żebym mogła dłużej poprzebywać w swoim domku.
W kuchni pachniało świeżością. W wazonie stały czerwone tulipany, które pewnie wczorajszego dnia gosposia wstawiła. Oj, to była prawdziwa kobieta-złoto, robiła wszystko, aby ten dom był jak najlepszy podczas naszych powrotów z zagranicy. Mieliśmy do niej pełne zaufanie. Przez budynek przewinęło się wiele kobiet, jednak nikt nie był tak zarąbisty jak ona, pani Wandzia. Była z nami już jakieś 10 lat z roczną przerwą między tymi latami, gdyż musiała wtedy lecieć do Barcelony, do swojej córki, aby pomóc jej z nowonarodzonym dzieckiem. Wtedy był rozpaczliwy casting na nową gosposię. Każda wytrzymywała max 2 tygodnie, nie mieliśmy do żadnej zaufania. Jedna nie myła dokładnie podłóg, druga nie umiała gotować, trzecia miała bzika na punkcie skarpetek (wtf?)… Można tak długo wymieniać. Z ulgą i szeroko otwartymi ramionami przywitaliśmy panią Wandzię. Wówczas zrozumieliśmy, że jest ona dla nas prawdziwym skarbem.
Ile zarabiała gosposia? Cóż, jeśli w miesiącu bywała codziennie, potrafiliśmy jej dać 5 tysięcy do ręki. To jest dużo, bardzo dużo, ale dla tej kobiety pieniądze nie grały roli. W miesiące takie jak teraz, gdzie musiała przyjść tylko w kilka dni, dawaliśmy 200 zł za jeden pełny dzień, a do jej obowiązków należały dbanie o czystość mieszkania oraz zrobienie zakupów, jeśli zapowiedzieliśmy swój powrót. Nic poza tym.
Zrobiłam kanapki wedle życzenia i nastawiłam wodę na zieloną herbatę. Rozmyślałam nad tym, co można dzisiaj zrobić. Początkowo chciałam od rana zabrać konie w długi teren, jednakże zmieniłam plany na rzecz zwiedzania Łodzi. Teraz moja kolej, aby Leto poznał uroki tego miasta, zaś w teren spokojnie mogliśmy pojechać wieczorem albo i nawet w nocy, wtedy jest najlepiej, kiedy jedziesz i nic nie widzisz. Poziom adrenaliny wówczas skacze na najwyższy poziom, czujesz w swoich żyłach podekscytowanie i napięcie. Raz porwałam się na szalony cwał znaną ścieżką w głęboką noc, jednak zrezygnowałam z tak hardcorowych wyczynów po tym, jak wówczas wpadłam z całym impetem w gałąź, czego wynikiem była dość głęboka rana na policzku, z którą wylądowałam na izbie przyjęć. Założono mi wówczas 5 szwów, a lekarz złapał się za głowę, kiedy dowiedział się, w jaki sposób to się stało.
Czajnik zagwizdał wesoło. Wyłączyłam gaz i zalałam fusy herbaty. Tanecznym krokiem podeszłam do mini wieży, która stała w kącie kuchni, aby włączyć ją, wzięłam do ręki płytę Franza Ferdinanda i ją puściłam. Podkręciłam głośność i w całym domu rozległa się muzyka. Spojrzałam na schody, gdzie pojawiła się postać Jareda. Ubrany był w legginsy zeberkę oraz w swoją czerwoną koszulkę z wymyślonym projektem Barta. Parsknęłam cicho śmiechem.
-Czego się śmiejesz? – zapytał się, urażony, podchodząc do mnie.
-Widzę, że starasz się wprowadzić nową modę, faceci w legginsy! – zawołałam, śmiejąc się.
Jay objął mnie w pasie i popchnął do tyłu, że oparliśmy się o blat. Zniżył swoją głowę, że jego wargi znalazły się przy moim uchu. Zamruczał cicho do ucha. Po moim ciele przeszły przyjemne ciarki, uwielbiałam, jak tak mi robi. Nie wiem czemu, ale te dźwięki powodowały we mnie podekscytowanie oraz podsycały żądzę. Jego usta przesunęły się do moich, delikatnie je całując. Zamknęłam oczy, oddając się całkowicie pocałunku. Kolejna rzecz, którą lubiłam u tego pana. Trwaliśmy w tej pozie jakiś czas, a moje ciało ogarniała coraz większa radość i szczęście. Te chwile nie chciałam zamieniać na coś innego, one były dla mnie póki co najcenniejsze. Cieszyłam się każdej sekundy obcowania obok Leto, że tutaj jestem z nim. Wiedziałam, że to szczęście sobie odbiorę w końcu… Stahp, nie chcę o tym myśleć, nie teraz!
-Jared, herbata nam stygnie – wyszeptałam, kiedy przerwaliśmy się całować, bo brakowało nam już powietrza w płucach.
-Oj tam herbata… - mruknął cicho.
-Dziadosławie Lato! – powiedziałam donośnie z ironicznym uśmiechem, widząc, ze się lekko krzywi na swoje imię i nazwisko powiedziane po polsku w lekko zdeformowanej postaci. Nienawidził tego zwrotu, i ja to wykorzystywałam, kiedy chciałam postawić na swoim. – Mam plany na dzisiaj i nie chcę ich przekładać.
-Taaa, a co masz w planach? – zapytał się lekko zdziwiony.
-Zwiedzanie Łodzi! – wyswobodziłam się w końcu z jego objęć.
-I nic więcej? – popatrzył na mnie badawczo.
-Czemu miałabym coś więcej planować? – zrobiłam się podejrzliwa.
-Nie, nic się nie dzieje – uśmiechnął się szeroko, a ja już wiedziałam na sto procent, ze coś ukrywa. Pewnie miałam się niedługo dowiedzieć.
Usiedliśmy przy blacie na wysokich taboretach i zaczęliśmy szybko jeść nasze śniadanie.
-Włóż naczynia do zlewu, ja jeszcze polecę na górę po torebkę i potrzebne rzeczy – powiedziałam do Leto.
-Weź mój telefon! – rzucił za mną, kiedy znajdowałam się już na schodach.
Wpadłam do pokoju. Schowałam pościel do łóżka, nie składając jej z lenistwa, i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam swoją zmarsowaną małą czarną torebkę. Zmarsowanie polegało na naszyciu na niej naszywki MARS ARMY, koniec. Ale lubiłam ją, była wygodna, co prawda to nie było to co mój ukochany plecaczek, jednakże plecaka zapomniałam wziąć z Wrocławia i tam został, więc musiałam się tym zadowolić. Spojrzałam się w lustrze. Włosy miałam zaczesane w gładkiego koka, na czubku głowy znajdowały się okulary przeciwsłoneczne. Byłam ubrana w sukienkę wiązaną na karku, bez żadnych ramiączek. Sukienka sięgała przed kolano i była lekko rozszerzana na dole. Wzór był prosty –  kolorowe pionowe pasy pastelowych kolorów. Na nogi założyłam czerwone converse, które pasowały do mojego wystroju. Nie mogłam ich nie założyć, wolałam zdecydowanie mieć na stopach trampki aniżeli wszelakiego rodzaju balerinki, klapki, sandały bądź szpilki.
Podeszłam do biurka, skąd zgarnęłam do torebki swój telefon, telefon Jareda, jego okulary przeciwsłoneczne oraz nasze portfele. Popsikałam się perfumami i zeszłam na dół. Pod schodami czekał na mnie Leto.
-Masz moje okulary? – spytał się, lekko spanikowany.
Bez słowa wyjęłam pożądaną rzecz z torebki i podałam mu ją.
-Dzięki! – obdarzył mnie uśmiechem pełnym ulgi i założył je na nos.
-Potrafię o wszystkim pamiętać.
Wyszliśmy na dwór. Zakluczyłam drzwi, wiedząc, ze niedługo i tak zawita pani Wandzia, po czym wyszłam na ulicę.
-Ej, to nie jedziemy Twoim autem? – kolejne pytanie zdziwionym tonem zostało zadane przez Jareda.
-Coś ty, jazda po Łodzi komunikacją miejską jest lepsza – wyszczerzyłam do niego zęby. Wyjęłam portfel, otworzyłam go i wzięłam do ręki dwa nieskasowane bilety miejsce całodobowe, jeden normalny i jeden ulgowy. Podałam normalny Jaredowi. – Trzymaj, jak wejdziemy do autobusu to go skasujesz i mi go podasz, a ja schowam do Twojego portfela, bo Twoje legginsy pewnie nie mają takiego wynalazku jak kieszenie.
-No nie mają, od kiedy legginsy mają kieszenie?
-Oj tam, nieistotne – wytknęłam język.
Poszliśmy w kierunku przystanku 65, który miał nas zawieźć do centrum Łodzi. Skasowaliśmy małe kartoniki, które schowałam do portfeli, i usiedliśmy na samym tyle pojazdu, zajmując dwuosobowe miejsce. Była wczesna godzina, dochodziła 9, więc tłumów w środku nie było, tylko pojedyncze miejsca były zajęte przez emerytów, którzy namiętnie wachlowali się swoimi wachlarzami. Tak, dzisiejszy dzień był szczególnie gorący, spokojnie mógł się równać z Rumunią bądź Bułgarią. Na szczęście autobus był jeden z tych nowocześniejszych, w których działa klimatyzacja i kierowca umiał ją włączyć, więc nie narzekałam na gorąc póki co. Pewnie później miało być gorzej, ale wolałam o tym nie myśleć teraz.
Mijaliśmy kolejne przystanki. Jared oglądał krajobraz za oknem, który z każdym kilometrem się zmieniał. Początkowo byliśmy na przedmieściach, a potem zaczęliśmy wjeżdżać coraz głębiej w miasto. Na przystankach dosiadali kolejni starsi ludzie, mimo to autobus wciąż pozostał luźny i zawsze znalazło się przynajmniej jedno wolne miejsce. Przy szpitalu wojewódzkim wysiadło połowę pasażerów i weszło w końcu kilku młodych ludzi.
Całą podróż milczeliśmy, Dziadu oglądał okolice a ja rozmyślałam o wszystkim, co do tej pory przeżyłam w tej trasie koncertowej z Marsami. Najlepsze chwile życia, nie miałam co do tego żadnej wątpliwości. Cieszyłam się, że mogłam uczestniczyć w ich koncertach i ważnych wydarzeniach dla Echelonu oraz zespołu. Fajnie, że Asia dołączyła do tego skromnego teamu, przynajmniej miałam z kim pogadać o wszystkim bez żadnego ryzyka podsłuchania, bo nawet jeśli by ktoś to robił, to nic by nie zrozumiał z tych rozmów z prostego powodu – rozmawiałyśmy w naszym ojczystym języku.
Jeśli chodzi o Asię, to zaobserwowałam, ze zaczyna, ze wzajemnością, rzucać ukradkowe spojrzenia Shannonowi. Obserwowali się wzajemnie badawczo a jeśli się na tym przyłapywali, szybko odwracali wzrok, nieznacznie się rumieniąc. Podzieliłam się z Jaredem swoimi podejrzeniami, że kwitnie druga miłość, a on się uśmiechnął i rzekł, że w końcu Shannon znajdzie sobie kogoś, kto do niego idealnie pasuje. Jakoś nie zdziwiła mnie informacja, kiedy pewnego dnia perkusista oznajmił, że Asia będzie jego osobistym menagerem (nie wiem, po co mu był osobisty menager, ale okej, wszyscy zaakceptowaliśmy ten dziwny zawód). Oczywiście dziewczyna nie straciła dawnych obowiązków, ale przynajmniej mieli teraz pretekst, żeby przebywać razem w jednym pomieszczeniu po kilka godzin dziennie, zamknięci przed całym światem.
Spiker w autobusie zapowiedział, że następnym przystankiem będzie Manufaktura, szturchnęłam więc Jareda.
-O co chodzi? – spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
-Nasz przystanek, chodź do drzwi – odpowiedziałam mu.
Wstaliśmy z naszych miejsc i stanęliśmy naprzeciwko drzwi. Autobus stanął na przystanku, a my wysiedliśmy na zewnątrz. Dochodziła 9:30, ruch zaczynał narastać. Nie wysiedliśmy tutaj po to, aby iść na zakupy do Manu, raczej chciałam zaprowadzić Jareda do znajdującego się naprzeciwko centrum handlowego sporego parku, obok którego znajdował się plac wolności, a za nim słynna ulica Piotrkowska. Przeszliśmy przez pasy na zielonym światełku dla pieszych, trzymając się za ręce. Nie chcieliśmy, aby ktoś się o nas dowiedział, jednak wiedzieliśmy, że tutaj nic nam nie grozi, gdyż oczy Echelonu, jak i paparazzi, były skierowane w stu procentach na Wrocław. Ach, jakie będzie ich zdziwienie, kiedy przez te 2 dni w ogóle nie zobaczą Jareda! Ekipa wiedziała, ze musi się zachowywać tak, jakby wokalista przebywał z nimi, dlatego to byłam spokojna o to, że nasz niby-związek się nie wyda, jeszcze nie teraz.
-Gdzie mnie ciągniesz? – był zaciekawiony Leto.
-Na Pietrynę, na pewno byłeś tutaj, jednak nie w dzień i nie zwiedzałeś miasta. A przy okazji jeszcze ogarniemy ten park oraz plac wolności. Nic ciekawego, ale jest ładnie tutaj i lubię przebywać w tej okolicy.
Przeszliśmy alejkę, przy której znajdowały się drewniane ławki oraz duża i piękna fontanna, aby z powrotem znaleźć się na ruchliwej ulicy. Akurat przejeżdżał tramwaj nr 46, więc powiedziałam Jareda, że ta linia jest jedną z najdłuższych linii tramwajowych w Europie, że kiedy była dłuższa, ale skrócili trasę. 46 łączyło 3 miasta ze sobą (oraz mijane wsie), czyli Ozorków-Zgierz-Łódź. Przejechałam się raz tą linią tak dla zabawy, żeby sprawdzić, czy krążące legendy o tym, iż ta linia jest nawiedzana przez meneli i ćpunów, są prawdziwe (potwierdziły się, w 46 zawsze patologia jeździła) i czy faktycznie pod koniec podróży człowiek rzyga przez kilka następne miesięcy na widok tej linii (tak, potem nie mogłam patrzeć na żadne tramwaje, te atrakcje, które doświadczyłam w tym tramwaju, wystarczą mi do końca życia).
Znaleźliśmy się na placu Wolności. Przeszliśmy pod pomnikiem i poszliśmy prosto, gdzie zaczynała się Piotrkowska. Tutaj auta nie miały żadnego wstępu. Chodziliśmy między dopiero otwieranymi sklepami i ludźmi, którzy szli w sobie tylko wiadomym kierunku. Wszyscy, poza nami, się spieszyli, zapatrzeni w swoje myśli, nikt nie siedział na ławeczce i nie odpoczywał.
W sumie zwiedzanie Łodzi zajęło nam kilka godzin, że jak skończyliśmy, dochodziła już 15. Pewnie jeszcze dłużej byśmy chodzili, gdyby nie to, że Jay nalegał, abyśmy wracali, bo mu się już nie chce w tym upale spacerować. W duszy dziękowałam mu za to, że się zbuntował, bo żar lejący się dzisiejszego dnia z nieba był nie do opisania, ubranie już dawno przykleiło mi się do ciała, więc czułam się bardzo niekomfortowo. Na szczęście tuż po dojściu na przystanek przyjechał nasz autobus, więc wsiedliśmy do środka i stanęliśmy przy oknie, gdyż nie było już miejsc siedzących. Zamknęłam oczy i położyłam głowę na klatce piersiowej Leto, chcąc się o coś oprzeć. Jego koszulka też była cała mokra, jednak nie przeszkadzało mi to zupełnie. Objął mnie jedną ręką w pasie, drugą trzymając się drążka.
-Głodny? – zapytałam się, po chwili, unosząc głowę i patrząc w jego błękit. Cholera, kiedy ja się przyzwyczaję do jego nieziemskich oczu?
-Jak wilk! Mam nadzieję, że powiedziałaś pani Wandzi o tym, żeby zrobiła nam jakiś obiad.
-Oczywiście, będzie zupa owocowa.
-Zupa owocowa? – popatrzył na mnie jak na UFO.
-Nie wiem jak ci to wyjaśnić… owoce to takie jedzenie dla ludzi, czasami rosną na drzewach, czasami krzaczkach… - zaczęłam tłumaczyć genezę owoców.
-Oj zamknij się, wiem, co to owoce – rzekł poirytowany.
-Wow, nie wiedziałam, że Twoja wiedza przekracza darcie mordy do mikrofonu! – kpiłam sobie z niego, bo wiedziałam, że nie lubi, kiedy ktoś rozmawia o jego wykształceniu.
-Zamilcz, proszę Cię – wywrócił oczami.
Wytknęłam mu język. Ludzie się dziwnie na nas patrzyli. Cóż, niecodziennie komunikacją miejską w tych rejonach jeździli cudzoziemcy, którzy nie umieli rozmawiać, wg nich, po polsku. Spojrzałam na grupkę nastolatek, które stały obok nas, i zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie.
-Ej, to jest Dziadu! – zapiszczała jedna z nich, patrząc ukradkiem na Leto.
-Czyli kto?
-No ten kto grał w Requiem!
-Aaa, Leto?!
-Cicho, bo usłyszy! – popatrzyła na Jareda, ten jednak nadal patrzył się przez okno, więc sądziłam, że nic nie usłyszał.
-A ta dziunia obok niego to kto?
-Pewnie kolejna kurwa na noc, wiesz, jakie są sławy.
-Obgadują nas – powiedziałam do Jareda, czując w sobie narastające rozbawienie.
-Kto? – popatrzył na mnie lekko roztargniony.
-Te lalunie – niedostrzegalnie skinęłam głową w ich kierunku.
-Co mówią?
-Że jestem kurwą i Cię rozpoznały.
-Kolejne, które myślą, że każda kobieta, obok której jestem, to kurwa? – westchnął. – Jakoś się tym nie przejęłaś jak widzę.
-Widzisz, zaczęło to po mnie spływać – wzruszyłam ramionami. – Nie obchodzi mi ich zdanie, byleby mnie było dobrze.
-Ciekawe, czy teraz mu proponuje, że mu zapłaci za seks – doleciało do mnie kolejne zdanie.
Parsknęłam śmiechem. Poczułam na sobie pytający wzrok Leto.
-Zastanawiają się, czy płacę Ci za to, że będziesz mnie ruchał – poinformowałam go, a Jared się cicho zaśmiał. Nastała krótka cisza.
-Zróbmy coś głupiego – powiedział nagle.
-Co? – sama myślałam nad czymś głupim, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
-Weź telefon i udawaj, że dzwonisz do kogoś, mów w języku polskim, ja ci będę mówił po angielsku, co masz tłumaczyć od razu na swój język.
Byłam ciekawa, co takiego wymyślił Jared, więc wyciągnęłam ze swojej torebki telefon i udawałam, że wstukuję w klawiaturę jakiś numer, po czym przyłożyłam go do ucha.
-Cześć, Elka! Słuchaj, dzwonię do Ciebie w sprawie… - spojrzałam na Jareda badawczo.
-Szukam dziwki na noc! Dalej powinnaś ogarnąć – szepnął do mnie, podekscytowany. Próbowałam się nie roześmiać i nadal utrzymywać zwykły ton głosu.
-Tak tak, szukam dziwki dla jednej divy.. Nie, to nie jest Matt! – zaśmiałam się sztucznie, zerkając w grupkę dziewczyn, które się mocno zarumieniły. – Dla Jareda Leto. Nie wiem, co on u mnie robił, przyjechał wczoraj…. Nie masz nic? Hm, dziwne, bo widzę obok siebie nastoletnie dziewczyny, czyli takie, jakie mój klient lubi – spojrzałam jawnie na nie, przyglądając im się bacznie. – 5 dziewczyn, 3 blond 2 rude, to Twoje? …. Tak, mają wszystkie białe koszulki. … Okej, dzięki! Papatki! – zaszczebiotałam i schowałam telefon do torebki, puściłam Jareda i podeszłam bliżej dziewczyn. – Cześć, wy jesteście z yej agencji towarzyskiej „Ruda Kotka”, prawda?
-Nie, pomyliła nas pani z kimś – bąknęła jedna z nim, czerwieniąc się po cebulki swoich włosów. Zmierzyłam ją chłodnym wzrokiem.
-Jak to nie wy, jak wy! Ja wiem, że ciężko wam się publicznie przyznać, że to organizacja tajna, ale wiecie – puściłam do nich oczko – mój klient – wskazałam głową na Jareda, który się szeroko uśmiechnął – chciałby na teraz jedną z Was sobie zamówić.
-My nie jesteśmy dziwkami! – powiedziała dość głośno jedna blondynka.
Popatrzyłam na nią. Jako jedyna nie przejęła się całą sytuacją, to ona tak twardo mnie obgadywała, poznałam po głosie w momencie, kiedy wykrzyczała swoje twierdzenie.
-Umyj lustro w domu, bo coś źle widzisz – odpowiedziałam jej lodowato. – Jared, wysiadamy – poinformowałam Leto, kiedy tylko autobus zatrzymał się na następnym przystanku.
Przetłumaczyłam mu całe wydarzenie. Zobaczyłam, że również był zniesmaczony zachowaniem nastolatki. Westchnęłam.
-To Polska właśnie, tu rzadko kiedy zaznasz dobroć ze strony obcego Ci zupełnie człowieka – spojrzałam w niebo, na którym nie było ani jednej chmurki. – Chodźmy do środka, pewnie zupa już na nas czeka.
W środku wszędzie roznosiła się przyjemna woń smacznego jedzenia. Cieszyłam się na samą myśl o jedzonku, bo w brzuchu już mi porządnie burczało, gdyż podczas całego zwiedzania zahaczyliśmy tylko o budkę z lodami, które były przepyszne, cóż, w końcu to była moja ulubiona lodziarnia. Rzuciłam torebkę na kredens i weszłam do kuchni, gdzie krzątała się już drobna kobiecina z siwymi, elegancko zaczesanymi włosami.
-Dzień dobry, pani Wandziu! – zawołałam radośnie.
-Och, Maju, w końcu jesteś! – poparzyła na mnie z uśmiechem. – Siadajcie do stołu, zaraz podaję jedzenie.
Zajęliśmy krzesła w jadalni, a po chwili przyszła gosposia z pełnymi talerzami zupy. Porwałam łyżkę i zaczęłam szybko jeść, taka byłam głodna! Jay pogrzebał w zupie, i, niepewnie, nabrał wielką śliwkę na sztuciec.
-Ta śliwka Cię nie zje – rzekłam z przekąsem.
 Wytknął mi język i włożył w końcu do ust zawartość łyżki. Najpierw lekko się skrzywił, a potem otworzył oczy z zaciekawieniem na zupę.
-I jak?
-Dobre! Ciekawy smak ma, jeszcze nie jadłem takiej kombinacji w życiu.
-To trzeba było w Polsce się urodzić – wyszczerzyłam do niego zęby.
Dokończyliśmy jeść i na stół wjechało drugie danie, czyli pieczone ziemniaki z bukietem surówek. Tą potrawę Leto już znał, i ją lubił, więc odbyło się ze zbędnymi scenami przy stole. Pani Wandzia po chwili dosiadła do nas wraz ze swoim talerzem i swoją porcją. Skończyłam jeść jako pierwsza i czekałam, jak reszta doje. Wtedy zadzwonił telefon.
-Odbierz go – rzucił z pełnymi ustami Jared, a na stół wylądowało jedzenie z jego ust. – Sorry – rzucił wciąż z pełną buzią.
Pokręciłam z głową, przeprosiłam i wstałam od stołu, żeby odebrać telefon. Dzwoniła Kinga. Zdziwiłam się, dawno nie miałam od niej żadnej oznaki życia.
-Halo? – powiedziałam do mikrofonu.
-Cześć Maja! Mogę dzisiaj wpaść o 17:30? Wiesz, dawno się nie widziałyśmy, chciałabym porozmawiać o życiu i takie tam – zaszczebiotała wesoło.
-Eee, skąd wiedziałaś, ze jestem w Łodzi? – spytałam się podejrzliwie.
-Asia mi powiedziała, że teraz stacjonujesz tutaj i przyjechałaś na dwa dni, to pomyślałam, że fajnie byłoby Cię znowu odwiedzić.
-Wiesz, nie jestem sama, jest ze mną Jared – powiedziałam niepewnie.
-Oj tam, dawno zapomniałam o tym, co się wydarzyło u Ciebie, to była tylko i wyłącznie moja głupota. Przeszła mi faza na Leto, uwierz.
No dobra, wpadaj, tylko nikogo nie bierz, nie chcę mieć nalotu FG na swój dom – westchnęłam, bo jakoś nie miałam dzisiaj zbytniej ochoty na widzenie się z kimś znajomym.
-Dzięki! Do zobaczenia!
-Pa… - rozłączyłam się i wróciłam do jadalni.
Wszystko było posprzątane, na stole zamiast półmisków z ziemniakami i surówkami stał talerz z przeróżnymi ciastkami, wśród których były moje ulubione, czyli kakaowe w polewie karmelowej, a obok ciastek znajdował się dzban z świeżo zaparzoną herbatą. Nalałam trochę gorącej cieczy do filiżanki i zajęłam swoje opuszczone wcześniej miejsce.
-Jakie mamy plany na popołudnie? – zapytał się mnie Leto.
-Nie mam pojęcia, może pojeździmy konno? A o 17:30 przychodzi Kinga, wiesz, ta, z którą się całowałeś kiedy po raz pierwszy znalazłeś się w tym domu – spojrzałam na niego, jednak w ogóle nie zareagował na to, wzruszył tylko ramionami, co mnie lekko zdziwiło, bo myślałam, że zacznie się bronić bądź się cały zaczerwieni. – Mam nadzieję, że nie utrzymujesz z nią nadal kontaktów?
-Ależ oczywiście, ze nie! – odpowiedział trochę za szybko. – Wiesz co, może konie nocą? Chciałbym dzisiaj tak sobie pojeździć.
-Nie ma sprawy, więc co do tej pory będziemy robić? – przeciągnęłam się na krześle.
-Odpoczywać! Chodźmy się zrelaksować do basenu! – krzyknął podekscytowany.
-A wziąłeś kąpielówki? – spojrzałam na niego.
-Nie, będę nago pływał – wypiął swoją pierś.
-Jared, jesteś obrzydliwy.
-No co, i tak widziałaś mnie nago! I leżałaś na moim Satanie!
Zrobiłam typowego facepalma.
-Doprawdy, to było spełnienie moich najskrytszych marzeń.
-To Ty śniłaś o mnie po nocach – uśmiechnął się jednoznacznie.
-Och, zamknij się – wywróciłam oczami, bo nie chciałam dalej kontynuować tej bezsensownej dyskusji. – Pójdę do szafy ojca, na pewno coś tam znajdę dla Ciebie, kiedyś tatulek był chudy, więc powinien mieć takie ubrania, żeby pasowały na Twojego szkieleta – spojrzałam na niego sceptycznie. Jedyne, czego w nim nienawidziłam, to to, że był tak chudy, iż można było spokojnie uczyć się na nim anatomii człowieka.
Gosposia posprzątała naczynia, a my się udaliśmy na górę, aby znaleźć ciuchy na Leto. Weszłam do pokoju ojca i podeszłam do kredensu, gdzie trzymał swoją najprzeróżniejszą bieliznę, czyli majtki, stroje kąpielowe, kalesony, skarpetki i podkoszulki. Wszystko było ładnie poskładane, zasługa mojej mamy, która lubiła mieć perfekcyjnie w każdym zakątku tego domu. W końcu, z samego końca szuflady, znalazłam stare czarne slipki kąpielowe, które ojciec miał na dupie chyba z 10 lat temu, bo od tamtego czasu mu się „trochę” przytyło. Nie wyrzucał ubrań, bo wciąż miał nadzieję, że uda mi się schudnąć. Za każdym razem śmiałam się z niego, bo wiedziałam, że i tak mu się nie uda. Rzuciłam mu odzież.
-Masz, przebieraj się – kiedy zobaczyłam, że rozpina spodnie i je ściąga, wrzasnęłam: - nie tutaj, debilu! Idź do łazienki!
Pokazał mi środkowy palec i poszedł tam, gdzie mu kazałam, ja tymczasem weszłam do swojego pokoju, chwyciłam jednoczęściowy strój kąpielowy i zajęłam drugą łazienkę. Weszłam na basen przebrana i z dwoma ręcznikami. Jay już pływał na środkowym torze szybkim kraulem. Podeszłam na skraj basenu i wskoczyłam do przyjemnej wody, która była miłą odskocznią w tym gorącym dniu, po czy energicznie zaczęłam płynąć delfinkiem, moim ulubionym stylem. Nie oszczędzałam się, chciałam się całkowicie wyżyć w tej wodzie, sprawić, że będę potem na siebie przeklinała za ten wysiłek. No cóż, czego się nie robiło dla polepszenia swojej kondycji… Zwłaszcza że rano nie biegałam, to mogłam sobie pozwolić na szaleńcze tempo.
-Hej, to nie są zawody! – zawołał Jared, kiedy stanęłam po przepłynięciu 10 basenów delfinkiem w wodzie i ciężko dyszałam.
-Ja tak zawsze się w wodzie wyczerpuję – machnęłam ręką, wzięłam ostatni głęboki wdech i ruszyłam przed siebie, tym razem płynąc kraulem.
Po 40 minutach pływania non stop w końcu wylazłam z wody. Podeszłam do miejsca, w którym rzuciłam ręczniki, i wzięłam swój, żeby się nim wytrzeć z wody, po czym owinęłam się nim.
-Idę się kąpać, bo zaraz Kinga przyjdzie – powiedziałam do niego.
-Nie ma sprawy, ja pójdę do stajni pooglądać, jak trenują – uśmiechnął się do mnie ciepło Leto, snując wolną żabką.
Zgarnęłam jeszcze z pokoju ubranie na przebranie i weszłam do łazienki, gdzie zażyłam relaksującej kąpieli. O 17:20 wyszłam w końcu z wody, i ubrałam się oraz wysuszyłam włosy. Kiedy rozwieszałam mokre rzeczy na suszarce, do drzwi zadzwonił dzwonek. Położyłam ostatnią rzecz i zbiegłam ze schodów, biegnąc w stronę drzwi. Po drodze sprawdziłam, czy Jay nadal się moczy w wodzie i stwierdziłam, że musiał już być w stajni, bo w basenie go nie było. Otworzyłam drzwi i do środka weszła Kinga, która ubrała się w ładną sukienkę.
-Siema! – krzyknęła wesoło i podała mi mały upominek od siebie, tj moją ukochaną polską czekoladę, której czasami tak bardzo mi brakowało.
-Coś się tak wystroiła? – spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Oj wracam z imprezy, wiesz, imieniny koleżanki. Chodźmy do koni, chciałabym się przywitać z moją Cytrynką!
-Jeździsz na niej czasami, jak tu wpadasz? – zapytałam się, kiedy włożyłam na nogi czarne trampki i wyszłyśmy na dwór, kierując się w stronę stajni.
-Tak, przedwczoraj tu byłam. Jest coraz lepiej, już nie wierzga bez powodu i słucha się łydki – pochwaliła się dziewczyna.
-No to gratulacje, że w końcu koń zaczyna wyrastać z tych swoich nawyków! – uśmiechnęłam się do niej. Weszłyśmy do środka stajni. – Czyje imieniny są dzisiaj? – byłam ciekawa, czy to jakiś wspólny znajomy ją zaprosił do siebie.
-Ani – powiedziała, stając przed wejściem na ujeżdżalnię. Drzwi, nie wiedzieć czemu, były zamknięte.
-Czekaj, Ani… Anie mają tylko raz imieniny, 26 lipca… Moment, dzisiaj są moje urodziny! – krzyknęłam, przerażona. Jak mogłam zapomnieć o tak ważnym dniu?
Kinga się zaśmiała.
-Jesteś jedyną osobą, która o tym zapomniała – rzuciła, po czym popchnęła drzwi.

__________

Taki tam świąteczny rozdział (tak, wiem, bliżej już końcu świąt niż początkowi, ale co tam, liczy się xD).
Może i nic się nie dzieje, ale obiecuję, że w następnym będzie gorąco :>

3 komentarze:

  1. Hahahahaha, OSOBISTY MANAGER, hahahahaha, Boże, puaczę. <3333
    hahahahaha xD
    dobra, ogar.
    Kochany ten rozdział, taki miły, przyjemny. To spanie w domu, spacerowanie po Łodzi, takie wszystko słodkie, że się rozpływam. ;333
    Sytuacja z tymi dziewczynami była taka zajebista, że się popłakałam ze śmiechu. :D Przemyślenia na początku mnie rozwaliły, kurde, nie wyobrażam sobie stać przed takim wyborem, całkowicie bym nie wiedziała co zrobić.. Znając mnie, wybrałabym J. :P
    Czy tylko mi się wydaje, że za tymi drzwiami będzie coś innego niż Maja się spodziewa? :D Już się nie mogę doczekać! :D
    Osobisty manager.. hahahahahaha xD <3
    Kocham Cię za te rozdziały. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. zapraszam do mnie :D http://one-night-of-the-hunterr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń