Obudziłam się w
szpitalnej sali. Raziło mnie jaskrawe światło, które padało na moją twarz, więc
nieznacznie rozchyliłam powieki. Kiedy w końcu oczy przyzwyczaiły się do lampy,
otworzyłam je całkowicie. Nic mnie nie bolało, tylko w głowie mi się kręciło.
Poczułam, ze mam na sobie maskę tlenową i oddycham czystym powietrzem.
Zerknęłam niepewnie w lewą stronę, bo po prawej miałam ścianę. Przy łóżku,
pochylony i skupiony nad swoim telefonem, siedział Krzyżyk. Zastanowiło mnie to
mocno, czemu to akurat on, nie Jared, czuwa obok mnie i czeka na moje
przebudzenie.
Nieznacznie się
poruszyłam, chcąc się podźwignąć i usiąść na łóżku. Tomek zauważył, że się
ocknęłam, i schował telefon do kieszeni, po czym popatrzył się na mnie.
-Witaj, Maju –
powiedział z lekkim uśmiechem.
-Co się stało? –
wykrztusiłam z siebie, bo miałam mocno zaciśnięte gardło i słowa ledwo
przedostały się na zewnątrz.
-Zatrułaś się
dwutlenkiem węgla, miałaś dwukrotnie większą dawkę niż normalny człowiek może maksymalnie
na siebie przyjąć, w wyniku czego straciłaś przytomność. – położył dłoń na moim
czole, chcąc sprawdzić temperaturę ciała. – Nie masz gorączki, to dobrze.
-Ile tu leżę? –
spojrzałam w jego oczy, starając się nie myśleć za bardzo o nich.
-Kilka godzin,
lekarze dali Ci leki nasenne, żebyś mogła w spokoju przyjąć odpowiednią dawkę
świeżego tlenu – poinformował mnie. – Zaraz wrócę, pójdę poinformować lekarza,
że się obudziłaś. Potem Ci odpowiem na wszystkie pytania – odpowiedział, kiedy
tylko zobaczył mój niemy protest.
Wstał z krzesła i
wyszedł z sali, a ja miałam okazję się zorientować, jaki jest dokładnie pokój.
Przy łóżku stał niewielki parawan, który był teraz odsłonięty, a naprzeciwko
mojego łóżka stało drugie, które było puste na szczęście dla mnie. Na dworze
panowała już noc, dlatego lampa była już włączona. Obok mojego łoża stał monitoring,
który był wyłączony, niewielka szafka oraz krzesło, teraz puste. Na szafce
znajdował się mój telefon oraz biżuteria. Podźwignęłam się na rękach i usiadłam
na łóżku, poprawiając sobie za plecami poduszki. Do środka wkroczył lekarz, na
oko 30-letni, w białym fartuchu, podkładką, na której zapewne znajdowała się
karta obserwacji, a za nim niepewnie wszedł Krzyżyk. Doktor miał gęste brązowe
włosy oraz duże szare oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Na jego twarzy
malowało się zmęczenie, pewnie był już na kilkunastogodzinnym dyżurze.
-Dzień dobry, Maju! –
powiedział wesoło doktor. – Nazywam się Grzegorz Balicki i jestem teraz Twoim
lekarzem tymczasowym. Jak się czujesz?
-Głowa mnie boli –
powiedziałam oszołomiona wciąż.
Podszedł do mnie,
kiwając głową, zdjął przewieszony przez szyję stetoskop i osłuchał mnie, po
czym zanotował coś na swojej karcie. Zdjął w końcu maskę tlenową, a ja
pochwyciłam w płuca powietrze. Smakowało inaczej niż to serwowane mi do tej
pory, było bardziej świeże i naturalne. Spojrzał mi w oczy, w buzię, kazał
kilka razy kaszlnąć.
-Panienka całkowicie
zdrowa, ale zostaniesz do jutra, nie chcę Cię wypuszczać jeszcze na dwór –
powiedział do mnie. – Zadowolona?
-Mhm… - mruknęłam pod
nosem.
-To świetnie! Masz
wspaniałych przyjaciół – puścił mi oczko. – Ten pan siedzi tutaj od samego
początku, nie chciał Cię opuścić – rzucił wesoło i dziarskim krokiem wyszedł z
pokoju, mówiąc, że musi jeszcze sprawdzić kilku innych ludzi, którzy są w
poważniejszym stanie.
Tomek usiadł na
krześle, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem, jednak czaiła się miłość w tym
spojrzeniu.
-Dlaczego nie
wróciłeś do domu? – zapytałam się go.
Popatrzył na mnie.
-Jared kazał mi Cię
pilnować, bo sam nie jest w stanie, więc go posłuchałem.
-A co z Twoją żoną?
Czekaj… - zamarłam na chwilę. – Czemu nie jest w stanie? – wyszeptałam, a moje
serce nagle się ścisnęło ze strachu.
-Też się zatruł, nic
poważnego – odpowiedział szybko, widząc malujący się lęk na mojej twarzy.
-To czemu nie leży
tutaj? – wskazałam głową na puste łóżko.
-Lekarz powiedział,
że nie pozwoli, aby pod jego dachem mężczyzna i kobieta leżeli w tym samym
pokoju. Staroświecki trochę, rozumiesz – zaśmiał się cicho. – Mówiłem mu chyba
z 20 minut, że jestem Twoim bliskim przyjacielem, jak i całej rodziny, żeby w
końcu łaskawie się zgodził, abym tu przebywał.
-Rodzice wiedzą? –
chciałam wiedzieć.
-Wiedzą, Litza od
razu do nich zadzwonił. Chcieli od razu przyjeżdżać, ale kiedy lekarz ich
zapewnił, że zanim dolecą to już dawno będziesz zdrowa jak rybka, więc
zrezygnowali. O stajni też wiedzą – odpowiedział na zadane w myślach przeze
mnie pytanie. – Wkurzył się trochę Twój tato, ale to zrozumiałe. Już odbudowują
budynek, a konie póki co mieszkają na padoku. Wszystkie przeżyły.
-Uhm, jak to się właściwie
stało? W sensie ten pożar.. – westchnęłam, mając w pamięci wielki ogień
pochłaniający drewnianą budowlę.
-Policja mówi, że to
podpalenie, bo znaleźli pusty kanister benzyny oraz zapalniczkę.
-Mam nadzieję, że to
tylko nikt z środowiska wewnętrznego, bo ciężko będzie dojść do sprawcy. Nadal
mam tym oddychać? – wskazałam na maskę tlenową, która leżała na mojej klatce
piersiowej, całkowicie przez wszystkich zapomniana.
-Nic nie mówił, że
masz przestać, więc korzystaj, póki możesz – uśmiechnął się do mnie.
Sięgnęłam po maskę i
założyłam ją na siebie, a do moich płuc od razu wpadło świeże powietrze.
Przyjęłam je z ulgą, bo jednak było o wiele czystsze i łagodniejsze dla moich
płuc niż to normalne.
-Jak żona
zaakceptowała Twoją decyzję pozostania przy mnie? – zapytałam się z przekąsem.
-O dziwo przyjęła to
bardzo znośnie, nic nie mówiła, zrozumiała mnie całkowicie – zamyślił się. –
Mam nadzieję, ze to nie jest zapowiedź wielkiej kłótni jak wrócę do domu –
powiedział smutno w końcu, patrząc się w szybę.
Współczułam mu mocno,
nie chciałabym żyć w niepewności, co mnie spotka po powrocie do domu od mojej
ukochanej osoby, czy opierdol za całokształt czy namiętny seks… Brr. Jared nie
sprawiał aż takich problemów... Chyba. Nie wiedziałam o nim w sumie prawie nic,
bo nie było czasu, aby się tak dobrze, naprawdę poznać. Miałam wciąż cichą
nadzieję, że do października zdążymy ze wszystkim, żebym potem miała jasny cel,
do czego mam dążyć w przyszłości.
Do sali weszła nowa
osoba. Spojrzałam z zaciekawieniem w kierunku drzwi i się szeroko uśmiechnęłam,
bowiem to Litza wpadł z ozdobną średnią torebeczką.
-O, nie śpisz! –
wykrzyknął zadowolony.
-Znudziło mnie spanie
– wyszczerzyłam do niego zęby.
-Krzyżyk, możesz
spadać – powiedział krótko do Tomka – teraz ja tu siedzę.
Tomek wstał i
spojrzał na mnie.
-Pamiętam – jego wzrok
był przenikliwy, a ja potrzebowałam 3 sekund, żeby połapać się, o co mu chodzi.
W końcu przypomniałam sobie o tych smsach i kiwnęłam głową lekko. Pożegnał się
z nami i wyszedł z pokoju, życząc mi szybkiego powrotu do zdrowia i żebym się
więcej nie zaczadzała. Litza oklapł na zajęty wcześniej przez Krzyżyka krzesło
i podał mi torbę.
-Masz, lekarz mnie
przepuścił z tym, chociaż było trudno – poinformował mnie rzeczowo.
Zaciekawiona
zerknęłam do torby. W środku znajdowały się moje ulubione cukierki oraz 2
domowe pączki. Wzruszyłam się.
-Specjalnie namówiłeś
Dobrochnę na zrobienie pączków? – spytałam się, a mój głos lekko drgał.
-Dobrochna się
przejęła, że leżysz w szpitalu, i sama wyszła z inicjatywą zrobienia Twoich
ulubionych słodkości – bronił się Robert.
-Jeny, pewnie już
wszyscy wiedzą? – wywróciłam oczami.
-Z bliskich tak,
obawiam się, że jakiś fotoreporter przyłapał Jareda wchodzącego do karetki…
Spokojnie, nie widać Twojej posiadłości tylko sam tył karetki! – rzucił szybko,
widząc moje przerażenie w oczach.
-Ty mnie więcej tak
nie strasz bo jeszcze mnie przeniosą na kardiologię – powiedziałam żartobliwie
go niego.
Siedzieliśmy sobie i
przekomarzaliśmy się, aż poczułam się senna. Głupio mi było odwrócić się
tyłkiem do Litzy, ale ten zauważył moje nagłe zmęczenie, więc powiedział do
mnie, żebym szła spać, a on poczyta sobie książkę. Spojrzałam na niego z wdzięcznością
i położyłam się na poduszkach, zasypiając niemal od razu.
Obudziłam się po
kilku godzinach. Litza spał oparty o krzesło, książka, którą czytał, leżała
sobie na moim łóżku. Zaśmiałam się w duchu, kiedy zobaczyłam ślinkę cieknącą z
kącika ust. Czułam się o wiele lepiej, głowa mnie już minimalnie bolała, a sama
jakbym odzyskała siłę w mięśniach. Zdjęłam maskę tlenową, a różnica w dopływie
powietrza do płuc już tak bardzo nie była zła oraz dusząca. Bolał mnie trochę
brzuch, ale podejrzewałam, ze jest to przyczyna zjedzenia na pusty żołądek
takiej ilości słodyczy.
Ostrożnie wysunęłam
nogi i położyłam stopy na łóżku. Musieli mi w nocy odpiąć weflon, bo teraz
miałam w miejscu nakłucia plasterek. Włożyłam stopy do kapci i wstałam
niepewnie. Na szczęście Litza dalej spał. Na palcach wyszłam z pokoju i
znalazłam się na długim szpitalnym korytarzu.
Wszędzie były drzwi,
gdzieś pośrodku znajdowała się dyżurka pielęgniarek. Przy drzwiach wisiały
karty pacjentów, dzięki czemu mogłam wiedzieć, gdzie kto leży. Po mojej stronie
korytarza znajdowały się same kobiety, a naprzeciwko naszych drzwi mężczyźni.
Zaczęłam cicho stąpać po podłodze, przesuwając się od drzwi do drzwi. Dobrze,
że moja sala była ostatnią salą na korytarzu, nie musiałam się decydować, w
którą stronę iść najpierw.
3 sale od mojej leżał
Jared. Zerknęłam, czy nigdzie nie idzie pielęgniarka bądź lekarz, i wyjęłam
delikatnie obserwację pacjenta, aby się dowiedzieć, co mu naprawdę jest. Nie
to, że nie wierzyłam Krzyżykowi, bo wiedziałam, że ten rzadko kłamie, ale
zawsze mógł nie ujawnić całej prawdy. Rozśmieszyła mnie mała notka pod
nazwiskiem, brzmiąca „angielski, tylko angielski, kto umie angielski?” a pod
tym zdaniem, innym charakterem pisma, dopisano „ja umiem angielski, pozdrawiam,
G.B”. Podejrzewałam, że skrót należał do mojego lekarza. Otworzyłam i
przeczytałam niezrozumiałe trochę notatki dla mnie, ale koniec końców
wywnioskowałam, ze Krzyżyk powiedział mi całkowitą prawdę. Westchnęłam z uglą.
Wsunęłam z powrotem kartki (nie było innych obserwacji, więc też zapewnie leżał
sam) i delikatnie nacisnęłam klamkę.
Zasłony były
zasunięte, więc w pokoju, pomimo okien skierowanych na wschód, z którego można
było zobaczyć wędrujące nieśmiało ku górze słońce, panował półmrok. Łóżko, na
którym leżał Leto, stało w tej samej pozycji co moje. Uśmiechnęłam się na widok
śpiącego człowieka i zrobiłam krok do przodu, kiedy zauważyłam, że nie jest sam.
Obok niego siedziała jakaś rudowłosa dziewczyna. Że co kurwa? Nie wiedziałam
czemu, ale czułam, ze nie grozi to niczym dobrym.
-Zamawiali państwo
ostatnie namaszczenie? – powiedziałam niskim głosem po angielsku dość głośno.
Rude coś podniosło
głowę i spojrzało w moim kierunku. Nie wiedziałam, co Jaredowi się w niej
podobało, była brzydka, wszędzie miała piegi, a oczy nie były zielone tylko
nijakie, szare. Miała duże, krzywe zęby, koślawy nos i krzaczaste brwi. Leto
usiadł gwałtownie na łóżku.
-Wypierdalaj,
księdzu! – krzyknął, nadal półprzytomny.
-Nie będę wypierdalać
– wycedziłam, wracając do swojego normalnego głosu.
-Maja? – spytał się
przerażony.
-Nie kurwa, proszek
Persil dostał nóżek i przybiegł Cię wyprać – rzekłam, przenosząc wzrok na rudą.
– A Ty to kto? – zapytałam się lekko złowieszczym tonem.
-Jestem kuzynką
Jareda – powiedziała zimno.
-Pfff, jasne –
prychnęłam i podeszłam do wolnego łóżka, na którym usiadłam. – Udowodnij – wyszczerzyłam
do niej zęby.
Bez słowa rzuciła mi
swój paszport. Margaret Leto. Hm, chyba jednak faktycznie byli rodziną, co nie
oznaczało, że zrobiło mi się głupio, wręcz przeciwnie.
-Wychodzę, a Wy sobie
dalej ze sobą gruchajcie – rzuciłam i wstałam, aby wyjść z pokoju.
Nie wiedziałam, co
spowodowało, że poczułam do rudej taką nienawiść, w końcu nic mi nie zrobiła,
jednak jej sposób wysławiania się i zachowanie spowodowało, ze od razu ją
znienawidziłam. Miała w sobie coś odpychającego, że człowiek niechętnie
nawiązywał z nią kontakt. Nie wiem, może to było tylko moje wrażenie, że tylko
wobec mnie była taka oschła? Wiedziałam, że się na pewno nie pokochamy.
Z tymi myślami
weszłam do swojej sali. Litza nadal spał.
-Ktoś zamawiał
darmowe budzenie? – krzyknęłam skrzekliwie.
Robert gwałtownie
poderwał się z krzesła, przewracając je, i spojrzał w moją stronę. Na jego
twarzy malowało się zdziwienie, strach i szok.
-Gdzie byłaś? –
spytał się mnie surowym głosem, kiedy, śmiejąc się, przechodziłam obok niego,
aby z powrotem zająć swoje łóżko.
-Odwiedzić pewnego
pana Jot El – poinformowałam, siadając na łóżku. – Ma się całkiem nieźle, ale
woli towarzystwo swojej jakieś kuzynki niż moje – powiedziałam ze złością w
głosie.
-Nie złość się! –
rzucił szybko. – Nie warto.
-Co ty tam wiesz –
wywróciłam oczami.
Robert znowu usiadł
na krześle.
-Dużo wiem, lekarz
zabronił Jaredowi, aby tu przyszedł – popatrzył na mnie.
-Wszystko wina
lekarza, serio? – wymamrotałam, utkwiwszy wzrok w brudnej plamie na ścianie nad
drzwiami. – Jakoś Ci nie wierzę.
-Przecież wiesz, że
ja nie kłamię – żachnął się Litza.
Spojrzałam na niego,
a po jego oczach rozpoznałam, że mówił prawdę. Jeszcze raz wywróciłam oczami,
bo trochę wkurzała mnie wymówkę „bo lekarz coś tam coś tam”, przecież dla
chcącego nic trudnego, nie problem było złamać ten dziwaczny zakaz.
Drzwi się otworzyły i
wkroczył ten, o którym myślałam – doktorek w swojej postaci. Momentalnie
zagotowało się we mnie, jak tylko zobaczyłam jego uśmieszek.
-Już nie śpicie? –
zapytał się wesoło.
-Pana pojebało –
powiedziałam głośno.
Robert popatrzył na
mnie przerażonym wzrokiem, a doktor zatrzymał się pośrodku sali, nic nie rozumiejąc.
Uśmiech mu zszedł z twarzy.
-Że co proszę? –
spytał się.
-Pojebało Cię,
doktorku, z tymi zasadami – powtórzyłam. – Wychodzę z tego szpitala wariatów –
podniosłam się z łóżka, chwyciłam swoje rzeczy leżące na szafce i wrzuciłam je
do kieszeni swoich spodni dresowych, które miałam na sobie, po czym podeszłam do
doktorka. – Popierdoliło Cię – uśmiechnęłam się mściwie i kopniakiem otworzyłam
niedomknięte drzwi po czym wyszłam na korytarz.
Nie obchodziło mnie
zupełnie, jakie teraz miał o mnie zdanie ten cały doktor. Świętoszek się
znalazł, pf! Nie będzie mi nikt wmawiał tak beznadziejnych zasad. Podeszłam do
drzwi Jareda i otworzyłam drzwi, po czym wkroczyłam do środka. Ruda pochylała
się nad Jaredem, a we mnie się zagotowało.
-Wychodzimy, Leto –
rzuciłam.
Podeszłam do nich,
pociągnęłam za tył bluzki Margaret z całej siły i pociągnęłam ją do tyłu, że
ruda się zachwiała, tracąc równowagę i upadając na ziemię z głośnym łoskotem.
Spod spódniczki wyleciał jakiś portfel, który znalazł się pod moimi nogami.
Podniosłam rzecz z podłogi i otworzyłam.
-Nie dotykaj tego! –
wykrzyczała gniewnie.
Rzuciłam jej
lekceważące spojrzenie i zerknęłam do środka portfela, w którym znalazłam dowód
osobisty. Wyjęłam go. Zdjęcie przedstawiało rudą dziwkę, która leżała na
podłodze obok mnie, a imię i nazwisko brzmiały Margaret Wurst. Zaśmiałam się
szaleńczym śmiechem i pokazałam plakietkę Jaredowi, który, kiedy przeczytał,
głośno westchnął.
-Wiedziałem, że nie
mam żadnej kuzynki, bo mama poinformowałaby mnie o niej.
-Za brzydka, żeby
miała Twoje geny – powiedziałam, ściągając pościel z ciała Jareda. – Wychodzimy
stąd, spierdalamy od tego czuba.
Jared zeskoczył z
przyjemnością z łóżka, wziął swoje rzeczy, narzucił na siebie bluzę i przeszliśmy
obojętnie obok rudej. No dobra, ja nie przeszłam obojętnie. Nad jej ciałem, bo
nadal leżała, splunęłam na podłogę obok niej i wyszeptałam bezgłośnie „suka”,
po czym nie pożałowałam kopniaka w nogę.
Wróciliśmy na
korytarz. Z mojego pokoju wyszedł Litza, lekarz pewnie nadal był w środku.
Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, a on pokiwał głową i wszedł z powrotem do
sali, chcąc zagadać dziwaka. Przeszliśmy szybkim krokiem obok dyżurki
pielęgniarek, na szczęście żadnej tam nie było. Schwyciłam Jareda za dłoń.
Spojrzał na mnie i wymieniliśmy uśmiechy.
Zjechaliśmy windą na
dół.
-Czekaj – zatrzymałam
się gwałtownie zanim weszliśmy na główny hol.
-Czemu? – popatrzył nierozumiejącym
wzrokiem.
-Wiedzą, że tutaj
jesteś, trzeba wykombinować inne wyjście – rozejrzałam się bezradnie, chcąc coś
wymyślić. Nie znałam szpitala, ba, po raz pierwszy się w nim znajdowałam. Nawet
nie miałam pewności, czy nadal jestem w Łodzi.
Zobaczyłam nagle
drzwi podpisane „kuchnia”. Pełna nadziei, że tam znajdziemy wyjście boczne,
skierowałam się tam z Leto. Weszliśmy do kuchni, gdzie krzątały się panie
przygotowujące posiłki na śniadanie. Patrzyły się na nas dziwnie, ale im się
nie dziwiłam, ponieważ wciąż mieliśmy na sobie nasze pidżamy, więc ewidentnie
było widać, że jesteśmy pacjentami budynku.
-Hej, tu nie wolno wchodzić!
– stanęła przed nami wielka kucharka, trzymając w dłoni drewnianą łyżkę.
Dałam piękny uśmiech firmowy
numer 9.
-Pani wybaczy, ale
musimy wyjść na dwór, a ten pan – pokazałam palcem na Jay’a, który grzecznie
się uśmiechnął – jest dość znany, i nie chcę, aby wpadł w sidła fotoreporterów,
którzy stoją z niecierpliwością w korytarzu – dalej się szczerzyłam do babki.
Pokręciła głową
niezadowolona, ale odsunęła się i wytłumaczyła, jak iść, żeby trafić na
zewnątrz. Uśmiechnęłam się do niej i podziękowałam, a z serca spadł mi kamień.
Myślałam, iż będzie gorzej ją pokonać, na szczęście wszystko przebiegło
bezkompromisowo. Podążaliśmy za wskazówkami kucharki, a po 2 minutach
znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, gdzieś przy śmietnikach, na tyłach
szpitala. Rozejrzałam się po okolicy i z ulgą stwierdziłam, że znajdujemy się
nadal w Łodzi, ba, jakieś 20 minut od mojego domu autem. Nie przebywaliśmy
nigdy w tym szpitalu, ponieważ cieszył się złą sławą. Teraz wiedziałam, czemu
tyle negatywnych opinii miał. Wzięłam telefon do ręki, który akurat w tym
momencie zaczął wibrować. Odebrałam połączenie.
-Tak, Litza? –
zapytałam się do słuchawki.
-Jesteście na
zewnątrz? – zapytał się zaniepokojony.
-Spoko głowa, tylnym
wyjściem wyszliśmy. Są fotoreporterzy?
-Jakieś 20 plus fanki
zaczynają się zbierać, i ich jest naprawdę dużo.
-Kurwa, jak my
wyjdziemy? – spytałam się go.
-Gdzie dokładnie jesteście?
-Tyły kuchni, tu są
śmietniki – poinformowałam go.
-Czekajcie, wyślę
Krzyżyka, bo właśnie przyjechał mnie zmienić. Nie ma przepustki ale powinno się
udać jakoś mu tam dojechać.
-Dzięki! – rzuciłam i
rozłączyłam się.
Przetłumaczyłam
Jaredowi naszą rozmowę. Ten pokręcił smutno głową.
-Oni są jak sępy,
tylko czekają na moment, kiedy się potkniesz.
-Polska, to tylko i
wyłącznie Polska – mruknęłam.
-Niekoniecznie,
fotoreporterzy są wszędzie. Ale tak, upierdliwi fani tylko tutaj.
-A nie mówiłam? –
wytknęłam mu język.
Usłyszeliśmy
nadjeżdżające auto. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Zbliżała się do nas
ciemnozielona honda, a ja rozpoznałam auto Tomka. Zatrzymał się przed nami z
piskiem opon.
-Wsiadajcie! – rzucił
przez otwarte okno pojazdu.
Zajęliśmy pośpiesznie
miejsca na tylnym siedzeniu. Na szczęście szyby były przyciemniane, dzięki temu
mogliśmy zostać niezauważeni. Przejechaliśmy obok sporego tłumu ludzi, na
szczęście nikt nas nie zauważył. Oparłam głowę o ramię Jareda i zamknęłam oczy,
znużona całym dzisiejszym wysiłkiem. Kręciło mi się trochę w głowie,
przesadziłam z tym bieganiem i akcją pod tytułem ucieczka. Zdrzemnęłam się
trochę. Kiedy otworzyłam oczy, staliśmy już pod moim domem. Wszędzie chodzili
robotnicy, którzy pewnie usuwali całkowicie zniszczone elementy budowy. Nie
chciałam patrzeć w kierunku stajni, to był dla mnie zawsze przykry widok, kiedy
nie było pięknego białego budynku tylko jakieś spalone szczątki konstrukcji.
Podziękowałam
zmęczonym głosem Krzyżykowi za wszystko. Ten się blado uśmiechnął, a ja
zauważyłam pod jego oczami cienie.
-Spałeś coś? –
zapytałam się cicho.
-Nic – powiedział
ciężko.
-Chodź do nas, wyśpisz
się i wrócisz, bo trochę do Poznania masz, nie chcę, żeby Ci się coś stało –
powiedziałam do niego. – I nie próbuj mi się buntować! – dodałam szybko.
Pomyślał chwilę, po
czym zrezygnowanym gestem wyłączył silnik.
-Masz rację,
niebezpieczne jest abym wracał do domu w takim stanie.
Weszliśmy w trójkę do
budynku. Wszystko było posprzątane po wczorajszej imprezie. Poinformowałam
Tomka, którą ma zająć sypialnię, po czym, razem z Leto, skierowaliśmy się do
mojego pokoju na górze. Łóżko już czekało na nas przyszykowane. Rzuciliśmy się
na nie i momentalnie zasnęliśmy.
Obudziłam się po
kilku godzinach, w pełni wypoczęta i wyspana. Jareda już obok mnie nie było.
Przeciągnęłam się i wstałam. Odwiedziłam łazienkę i na dół zeszłam świeża i
pachnąca. W kuchni, przy stole, siedział Jared z Krzyżykiem i sobie rozmawiali
o muzyce. Zdziwił mnie ten widok, bo byłam przekonana, że Leto nie przepada za
Tomkiem, a tu proszę, zupełnie niespodziewany widok.
Powiedziałam im
cześć, oni jedyne kiwnęli mi głową i dalej dyskutowali nad stylem Metalliki.
Wzruszyłam ramionami. Już niejeden raz byłam przez ludzi olewana, więc nie
przeszkadzało mi to, że i tym razem się to stało. Otworzyłam lodówkę i wzięłam
kawałek wczorajszego tortu oraz butelkę z smakowym mlekiem, po czym usiadłam
naprzeciwko chłopaków i zaczęłam jeść, przysłuchując się ich rozmowie.
Nie wtrącałam się do
rozmowy. Zjadłam ciasto, pochowałam naczynia i przetarłam zakruszony blat.
Znudzona poszłam do salonu, gdzie odpaliłam znajdujący się tam komputer.
Zaczęłam przeglądać Internet, zadowolona, że w końcu bezkarnie mogłam się
zatopić w sieci. Weszłam na portale plotkarskie, gdzie wśród artykułów
zauważyłam kilka mówiących o tym, że „Jared Leto w polskim szpitalu!”. Wiadomo,
weszłam tam, ciekawa tego, co tam napisali.
JARED
LETO W SZPITALU
Jak
informuje nas dziennik łódzki, jedna z pielęgniarek poinformowała dziennikarza
(imię i nazwisko zostało na prośbę autorki usunięte), że wczorajszego dnia
przyjęli w bardzo ciężkim stanie Jareda Leto, aktora i założyciela zespołu 30
Seconds to Mars, który koncert ma odbyć się jutrzejszego dnia we Wrocławiu.
Fani drżą z niepokojem, czy ich wymarzony koncert się odbędzie. Pielęgniarka
nie chciała podać więcej informacji, mówiąc, że wtedy złamałaby przyrzeczenie
lekarskie. Chodzą pogłoski, że Jared Leto miał wypadek podczas szalonej jazdy
na motorze wraz z nowym przyjacielem, Tomaszem Krzyżaniakiem, perkusistą
Luxtorpedy. Na temat Krzyżyka nic nie wiadomo, nasz informatorka uparcie
milczy. Czy Jared Leto jest poważnie ranny?
Parsknęłam śmiechem.
Lubiłam śmieciowe plotki, które tak dalekie były tej prawdy. Jeszcze nigdy nie
udało im się napisać artykułu zgodnego w 100% z prawdą, niezawierającego samych
domyśleń i przypuszczeń. Standardowo fejs i tt zapchane wiadomościami, czy to
prawda, że Leto jest w szpitalu i jutro nie będzie koncertu. Wzięłam telefon i
poszłam do kuchni.
-Chłopaki, uśmiech do
zdjęcia proszę! – zawołałam, stając przed nimi.
Spojrzeli na mnie
lekko zaskoczonym wzrokiem a ja im pstryknęłam zdjęcie. Spojrzałam na
wyświetlacz i mimowolnie zachichotałam. Wyszli jak dwa downy.
-Leżycie w szpitalu
umierający, właśnie was ożywiam. Nie przeszkadzajcie sobie w rozmowie, mnie tu
nie ma – rzuciłam i szybko wyszłam.
Dodałam zdjęcie na
instagrama, które udostępniłam jednocześnie na 2 pozostałe portale. Ludzie od
razu zaczęli zasypywać mnie lajkami i komentarzami. Westchnęłam i zmieniłam na
komputer telefon, gdzie zaczęłam im odpisywać, starając się to zrobić na tyle
subtelnie, żeby nadal nie wiedzieli, gdzie dokładnie jest Leto. Wcisnęłam kit,
że jesteśmy już we Wrocławiu i sobie odpoczywamy przed jutrzejszym koncertem,
na szczęście ludzie gładko to przyjęli.
Zobaczyłam na fejsie,
że napisała do mnie Asia, więc szybko przeszłam na tą zakładkę. Śmiała się ze
mnie, że nieładnie tak ludzi oszukiwać, a potem spytała się o zdrowie.
Pogadałyśmy chwilę po czym pożegnałyśmy się, bo obiecała oprowadzić Shannona po
Wrocławiu i ten stoi obok niej i jęczy, że chce już wychodzić. Uśmiechnęłam się
do siebie. Oni tak bardzo do siebie pasowali, cieszyłam się, że próbują robić
wszystko w kierunku aby się ze sobą zejść.
Kiedy znudziło mnie
siedzenie i pisanie z ludźmi, odwiedziłam youtube aby sobie pooglądać różne
głupie filmiki. Przez tę trasę byłam tak bardzo do tyłu pod każdym względem, że
aż mi samej sobie było żal. A miałam bardzo dużo do nadrobienia. Pierwsze co
zrobiłam to odpaliłam nowy kawałek Linkin Park, który mnie wręcz zachwycił
swoją muzyką i tekstem. Napisałam jakiś tam komentarz, że świetny kawałek itd.,
po czym poszłam już na polskie filmiki youtuberów, m.in. Niekryty Krytyk bądź 5
sposobów na… Pośmiałam się trochę, podumałam, stwierdziłam, że jestem głupia że
na to sama wcześniej nie wpadłam. Spojrzałam na zegarek i zmarszczyłam czoło.
Siedziałam przed komputerem już 5-ą godzinę, a oni nadal ze sobą rozmawiali.
Wróć, doszedł 3 głos, a ich mowa była już trochę niewyraźna. Wstałam od
monitora i weszłam do kuchni.
-Szeeeść Maja! –
krzyknął wesoło Litza, podnosząc do góry szklankę z drinkiem.
Hm, urządzili sobie
popijawę za moimi plecami. Ciekawe, nie ma co. Na stole leżała polska
żołądkowa, w połowie pusta, obok niej coca- cola, a po podłodze waliły się inne
butelki, już całkowicie opróżnione. Spojrzałam krytycznym wzrokiem na Jareda,
który uśmiechnął się do mnie szeroko. W tym momencie głośno beknął. Mężczyźni
się zaśmiali, jakby ten bek był najśmieszniejszą rzeczą pod słońcem. Pokręciłam
głową.
-Dołonczyyyysz do
nas? – wysapał Krzyżyk, sepleniąc lekko.
Pokazałam mu środkowy
palec, obrażona. Wiedzieli, że nie lubię, kiedy ktoś pije, cała trójka o tym
doskonale wiedziała, a teraz urządzili sobie epicką imprezę, zapominając o tym,
że goszczą pod moim dachem. Wyszłam z pokoju i poszłam na górę, na swoje
piętro. Postanowiłam sobie trochę popływać, aby się rozluźnić i rozładować
napięcie w swoich mięśniach. Podczas pływania motylkiem zadzwonił telefon.
Szybko dopłynęłam do krawędzi basenu i go odebrałam.
-Maja, pamiętasz, że
jutro o 3 rano macie polskiego busa do Wrocławia? – powiedziała pochmurno Emma.
-Kurwa mać –
wymsknęło mi się.
-Co jest grane? – zaniepokoiła
się kobieta.
-Szef się upił w 3
banie i wątpię, żeby wytrzeźwiał do koncertu, a ty mówisz, że o 3 mamy
polskiego – jęknęłam. – Co mam zrobić?
-Zostaw go w spokoju
i zgarnij go o 2 na dworzec, może w końcu zrozumie, że przed koncertem się nie
pije – powiedziała mściwie.
-Nie ma sprawy –
uśmiechnęłam się i się rozłączyłam.
Popływałam jeszcze 20
minut. Kiedy wyszłam z wody, dochodziła 22. Weszłam do swojego pokoju, gdzie
spakowałam się oraz Jareda, po czym wydrukowałam bilety na polskiego busa,
następnie zamówiłam taksówkę na 2:20 pod dom. Zakluczyłam drzwi do pokoju,
włożyłam słuchawki w uszy, ustawiłam budzik na 1:40 i wyłączyłam światło, aby
się zdrzemnąć chociaż chwilę.
Pobudka była
straszna. Czułam się, jakby mi ktoś przypierdzielił siekierą w łeb i kazał
natychmiast robić to, co karze. Czułam się jak gówno, ot. Wygramoliłam się z
pościeli, przebrałam się, wzięłam torby i zeszłam z nimi na dół. Weszłam do
kuchni i jęknęłam z rozpaczy. Jared siedział na taborecie, głowę miał opartą o blat
stołu i chrapał, Krzyżyk znajdował się na podłodze i był oparty o szafki, zaś
Litza położył się, jako jedyny mądry, na stojącej w rogu niewielkiej kanapie.
Potrząsnęłam Leto, jednak ten dalej spał. Waliło od niego porządnie gorzałą.
Zrezygnowana nalałam lodowatej wody do garnka i wylałam zawartość na wokalistę.
-Kurwa, co się
dzieje? – poderwał się, przerażony, na nogi.
-Idź się kąpać, za 20
minut mamy taksówkę na autobus do Wrocławia – poinformowałam go, wręczając mu
ręcznik i świeży zestaw ubrań.
Wyglądał fatalnie,
miał przekrwione białka, włosy w totalnym nieładzie, a śmierdział tak epicko,
że człowiek nie był w stanie stać przy nim kilku sekund. Poszedł chwiejnym
krokiem do łazienki, skąd usłyszałam szum wody.
Po 5 minutach nadal
słyszałam szum wody, nic poza tym, żadnego pluskania. Zaniepokojona nacisnęłam
na klamkę do drzwi łazienki. Nie zakluczył się, więc weszłam do środka. Jared
spał, siedząc na kiblu, całkowicie nagi, a w dłoni trzymał wąż, który, na całe
szczęście, był skierowany w kierunku wanny. Podeszłam do Leto i walnęłam go z
całej siły w ramię.
-KURWA, JARED, MYJ
SIĘ TY JEBANY PIJAKU – zaczęłam się drzeć.
Podskoczył i
popatrzył na mnie z wyrzutem w oczach, po czym wszedł do wanny. Usiadłam na
brzegu wanny, pilnując, żeby znowu nie zasnął. Pewnie by wykorzystał okazję, że
tu siedzę, jednak był tak najebany i całkowicie olał sobie moją postać. Starałam
się nie patrzeć za często na jego jędrny tyłek.
Jakimś cudem się umył
i ubrał. Wcisnęłam mu szczotkę do zębów w dłoń.
-Musisz umyć zęby,
inaczej się nie wypuszczę z tego domu – powiedziałam stanowczo, widząc, że Leto
chce się zbuntować.
Na szczęście nie
stawiał oporów i grzecznie umył swoje ząbki. Wylałam na niego prawie całą
butelkę jego perfum, żeby chociaż trochę zamaskować jego smród. Udało się,
alkohol był wyczuwalny tylko z bliskiej odległości.
Jakimś cudem
wyszliśmy równo o 2:20. Taxi już na nas czekała. Zostawiłam krótką notatkę dla
Litzy i Krzyżyka, gdzie jesteśmy i gdzie mają dzwonić w sprawie kluczy.
Weszliśmy do środka. Pilnowałam Jareda, żeby nie zasypiał, bo wiedziałam, że
marne szanse na delikatne rozbudzenie będą wtedy.
-Wody – powiedział głosem
zmęczonego człowieka, który znajdował się od 40 dni na Saharze bez kropki tego
napoju.
Podałam mu bez słowa
małą butelkę. Z wdzięcznością wypił całą zawartość i głośno wypuścił powietrze.
Dojechaliśmy pod dworzec. Zapłaciłam za kurs, wzięłam bagaże, Leto, i poszliśmy
do autobusu, który już, na całe szczęście, czekał na nas na stanowisku.
Wrzuciłam bagaże do luku, podałam bilety po czym weszłam do góry. Na szczęście
były dwa wolne miejsca obok siebie tuż przed przednią szybą autobusu, więc tam
usiedliśmy. Jared zajął miejsce od ściany autobusu. Położyłam torebkę przed
sobą i westchnęłam. Wyjęłam telefon, żeby napisać do Emmy, że wszystko się
udało. Nagle coś się oparło o moje lewę ramię. Spojrzałam tam. Jared postanowił
sobie dalej spać, nie przejmując się całym światem. Pogładziłam go po policzku
i wzięłam książkę, aby sobie w jej towarzystwie spędzić całą podróż.
Wiedziałam, że nie zasnę, dlatego nawet nie próbowałam tego robić. Autobus
ruszył. Zatopiłam się w lekturze.
_____
Osobiście nie jestem zadowolona z tego fragmentu, ale wiem, że wy na pewno twierdzicie co innego.
Pozdro. :D
Trochę nie ogarnęłam o co chodziło z tą Rudą. xD Ale akcja zajebista. :DD
OdpowiedzUsuńCzo ten Krzyżełek taki opiekuńczy? :>
I czo ta żona taka nie zazdrosna? :>
Czo tu się kroi?
Jared, Krzyżyk i Litza, którzy razem się zajebali - no, czy może być coś bardziej zajebistego? Chciałabym to zobaczyć na własne oczy.
Kurwa, no mega. :D
I najebany Jared - to też mógłby być niezapomniany widok. :D
P.S.: Nie chcę być z tym taka perfidna, ale ten kawałeczek o Asi i Shannonie. <3 Dziękuję, umieram. ( Nie mówię, że bym się obraziła, jakbyś coś więcej tam napisała xDDDD)
Ogólnie wiesz, że rozdział jest, jak zresztą zawsze, oergoqijrgoirjgerngojtnrgoqrtnjgoqejnrgqjngegnqojerg. <3 <3 <3
Uwielbiam to opowiadanie i już możesz zacząć pisać następny. :D
P.S.2: Ciekawa jestem, czy rozwiąże się sprawa podpalenia stajni.
1.Tytul rozdzialu mnie rozwalil XD
OdpowiedzUsuń2.Wyobrazilam sobie najebanego Jareretttttttttta XD
3.Bekajacy Leto ----> ja lezaca na podlodze XD
4. Jeczacy Szaną mnie urzekl :3 nie wiem sama czemu :D
5. no co moge wiecej napisac? Kocham ten blog i z utesknieniem czekam na rozdzialy <3
6.Sorry za literowki brak przecinkow itd ale pisze z telefonu.:3
7.nie wiem czemu pisze w numerkach ale ok XD
/To ja, Kamila
xoxo
troche chaotyczne. niektore teksty majki mnie wkurwiaja. dla takich jak ja, czyt. nieznajacych luxtorpedy, polapanie sie w nowych imionach i ksywach nie jest latwe. ciekawa akcja w szpitalu aczykolwiek wg mnie troszki przerysowana. i ta ruda tak sie z dupy urwala :-O ale walic ja. ale ogolnie ciekawie i duzo sie dzieje
OdpowiedzUsuń