Wygrzebałam się spod kołdry i niezdarnie próbowałam wstać z łóżka, co zakończyło się bolesnym upadkiem na dupie.
-Kurwa! - zaklęłam soczyście.
-Maja, nie przeklinaj! - dobiegł mnie głos mamy z dołu.
Mamrocząc pod nosem, że nie jestem już dzieckiem i mogę przeklinać i że świat jest zły i w ogóle do bani jest moje życie, próbowałam za pomocą łóżka dźwignąć się na nogi i stanąć prosto na ziemi. Udało się! Jednak tyłek nadal bolał. Oj, ten ostatni dzień nie zaczynał się najlepiej dla mojego zdrowia.
Do drzwi ktoś cicho zapukał.
-Zamknięte - powiedziałam z przyzwyczajenia.
Oczywiście moje słowa zostały całkowicie zlekceważone, jakby w ogóle nie były wypowiedziane, i do pokoju wparował się Jared w swoim różowym szlafroku z kucykami Pony. Nie miałam pojęcia, w którym momencie kupił narkotyki od dilera, ale był to naprawdę odjechany środek odurzający, bowiem Leto, czterdziestojednoletni wciąż mężczyzna, zaczął kupować wszystko, co było tylko różowe bądź miało na sobie kucyki Pony. Zaczęło się to 2 dni po naszym przylocie do mojego domu, kiedy Zuzia zbajerowała go i zaciągnęła do swojego pokoju, aby pooglądał z nią bajkę, bo ona nie chce sama oglądać. Jay początkowo nie chciał się zgodzić, gdyż siostra pierwszego dnia przywitała go kopnięciem w łydkę, ot tak, zupełnie bez powodu. Noga wokalisty trochę ucierpiała (miał aktualnie końcówkę ogromnego wcześniej siniaka), przez co miał do niej uraz, jednak jego stosunek zmienił się całkowicie po obejrzeniu z nią któregoś tam odcinka kucyków Pony. Wystarczyły mu 4 dni, aby przerobić każdy odcinek dostępny w internecie, oraz kolejne 8 dni, kiedy jego garderoba została całkowicie wymieniona na gadżety z tym właśnie motywem. Nie wspominał w mojej obecności o tym serialu, bowiem wiedział, że jak tylko usłyszę magiczne dwa słowa "kucyki Pony", to wyrzucę go natychmiast przez drzwi i będę zdenerwowana kilka następnych godzin. Początkowo wkurzał mnie nimi, ale kiedy po raz trzeci wylądował twardo na tyłku po wyrzuceniu go z mojego pokoju, dał sobie spokój z próbą nawiązania rozmowy ze mną na ten temat i od tamtego czasu wszystkie swoje poglądy dotyczące tego jakże cudownego serialu wymieniał z moją siostrą. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: czy tak własnie wygląda kryzys wieku średniego?
-Jak tam nastroje? - spytał się, uśmiechając się do mnie szeroko.
Patrzyłam, jak zakłada za ucho pasmo swoich długich brąz włosów z końcówkami ombre i cieszyłam się w duchu, że nie przyszedł mu do łba pomysł, aby blond końcówki walnąć na neonowy róż. Starałam się trzymać język za zębami i nie wypowiadać głośno tej myśli, bowiem wiedziałam, że to, co powiem w żarcie bądź z poirytowaniem, potraktuje na serio i po kilku godzinach powitam mężczyznę z różowym ombre. Wyobraziłam sobie tę wizję i nieznacznie się skrzywiłam. Fuj.
-Boli mnie tyłek - wymamrotałam, odwracając się do niego tyłem, aby znaleźć w szafie interesującą mnie koszulkę. Nie miałam dużego wyboru, bowiem prawie cała moja garderoba spoczywała w walizkach od wczoraj. Tak, byłam już prawie w całości spakowana do wylotu.
-Co się stało? - zainteresował się Jared, rozsiadając się wygodnie na łóżku.
-Kołdra mnie zaatakowała i wylądowałam na podłodze. 1:0 dla podłogi - wyjęłam w końcu jakąś dziwną zieloną koszulkę, którą kupiłam ze sto lat temu, a która była schowana głęboko w otchłani ubrań, bowiem miała robiony własnoręcznie nadruk. Kiedyś tam, w przypływie mojego wielkiego FG, napisałam na niej "I LOVE JARED LETO". Jako że jednak nie miałam innego wyboru, gdyż inne były albo za krótkie albo za bardzo zniszczone, musiałam ją na siebie założyć.
-Niedobra kołdro, nie wolno atakować Mai, nie chcesz przecież, żeby stało jej się coś złego, prawda? - usłyszałam groźny głos Leto i odwróciłam się w momencie, kiedy piosenkarz zaczął okładać Bogu winną kołdrę pięściami.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To właśnie było przebywanie z Jaredem, nawet koszmarnie rozpoczęty dzień po kilku minutach przebywania z tym mężczyzną w jednym pokoju zamieniał się na najlepszy dzień w całym życiu. Nie potrafiłam się w jego obecności długo gniewać. Leto miał w sobie jakąś tak mega kochaną cechę, że nawet najprostszy głupi żart powodował, iż człowiekowi od razu topniało serce, a na jego miejsce wchodził nowy narząd szczelnie wypełniony miłością oraz uwielbieniem do niego. Tych narządów u mnie było już chyba miliardy. Jay miał w sobie coś takiego niewinnego, uroczego i dziecięcego, że potrafił, nie mając o tym nawet pojęcia, rozczulić każdego twardziela. Miał też specyficzną cechę, którą bardzo u niego ceniłam - potrafił się mianowicie cieszyć z każdej, nawet najmniejszej, rzeczy. Cieszyło go słońce, drzewa, wiatr we włosach, świeże tosty, poranne bieganie po polu. Rzadko, naprawdę bardzo rzadko, denerwował się. Były, co prawda, takie sytuacje, w których tracił panowanie nad sobą, i wtedy potrafiło być naprawdę nieprzyjemnie.
Był taki dopiero od spotkania ze mną, a dokładniej od kiedy pozbył się Barta, bo pozbywając się tego mieszkańca w głowie stracił większość swojego idealizmu. Teraz łatwiej się godził z przegraną bądź z tym, że nie wszystko było takie perfekcyjne, jak sobie wyobraził w swojej głowie. Dążył wciąż do tego, ale nie przejmował się już tak mocno niepowodzeniem. Czasami jednak jego stare nawyki się odzywały i potrafił wybuchnąć taką złością na swoje crew, że lizaliśmy potem rany przez kilka godzin, czując się upokorzeni. Zauważyłam, że pomimo iż było wówczas zawsze nieprzyjemnie, te wybuchy wpływały pozytywnie na naszą pracę oraz efektywność i więcej tego błędu nie popełnialiśmy. Dzięki tym wybuchom uczyliśmy się, co robić poprawnie, a Leto przechodziła złość i na powrót stawał się słodkim i kochanym misiem.
-Jared, a może ta kołdra ma uczucia? Może ma rodzinę, dzieci, dom na utrzymaniu? - zadawałam pytania, a mój uśmiech się poszerzał.
Leto spojrzał na mnie lekko zszokowany, po czym szybko zmienił strategię i zaczął przytulać kołdrę.
-Przepraszam, panie kołderko, nie powinienem panu robić coś takiego! - mówił do niej czule, głaszcząc delikatnie po skrawku materiału.
Zachichotałam cicho i zbliżyłam się do Jareda, wyjmując kołdrę z jego rąk i odkładając ją na bok, aby móc usiąść na jego kolanach. Wzięłam w swoje dłonie jego twarz, pochyliłam się nad nią na tyle blisko, że moje końcówki włosów muskały delikatnie jego szyję, i, patrząc mu prosto w oczy, spytałam się cicho:
-Nie będziesz więcej bił mojej kołdry?
-Nie - odpowiedział lekko drżącym głosem, gładząc mnie po plecach.
-Obiecujesz? - między nami zrobiła się bardzo intymna atmosfera.
-Tak.. Dostanę nagrodę? - uśmiechnął się delikatnie.
-Grzeczni chłopcy zawsze dostają nagrody - odpowiedziałam i dotknęłam wargami jego usta.
Po chwili niewinny pocałunek zamienił się w coś namiętnego i pełnego żądzy. Zaczynało mi brakować powietrza.
-Jared... - odsunęłam się na kilka centymetrów od niego.
-Co? - spytał się, lekko dysząc.
-Twój mały przyjaciel się odezwał - odpowiedziałam mu.
Zaśmiał się głośno.
-Coś sugerujesz? - spojrzał na mnie badawczo, a ja po raz kolejny poczułam, że to może być własnie ta kontynuacja, która została brutalnie przerwana w pewnej garderobie przez pewną kobietę, której imię zaczynało się na E.
-Nie, ja jestem grzeczną dziewczynką, która lubi się czasami pobawić w niegrzeczne zabawy - wyszczerzyłam do niego zęby, a atmosfera między nami robiła się coraz bardziej gorąca.
No ja myślę - sięgnął ręką pod bluzkę, gdzie nic pod niej nie miałam.
Nie zdążył jednak nic z nią zrobić, bowiem drzwi do pokoju się szeroko otworzyły i do pokoju wtargnęła się Kinga.
-Maja, podobno już wsta... o kurwa, chyba nie trafiłam z momentem - wybąkała, podczas gdy Jared wyciągnął rękę spod mojej koszulki, a ja wstałam z jego kolan i poprawiłam koszulkę, czując się niezręcznie.
Byłam też trochę zła, bo po raz kolejny nam przeszkodzono. Ile razy nam jeszcze przeszkodzą? Kiedy w końcu będę miała to szczególne wydarzenie za sobą? Chyba nigdy nie będzie mi dane przeżyć ten pierwszy raz. Byłam pewna, że nawet gdybym poleciała na Księżyc z jakimkolwiek mężczyzną, akurat zupełnie przypadkowo w tym kluczowym momencie przyłapał nas jakiś astronauta, który akurat teraz, w tym momencie, musiał sprawdzić glebę gwiazdy w tym określonym miejscu, nie 2 kilometry dalej tylko akurat tutaj.
-Nie trafiłaś, Kinga - obrzuciłam ją wściekłym spojrzeniem.
Chwyciłam upuszczoną wcześniej koszulkę i szybko wyszłam z pokoju, kierując się do łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, zakluczyłam je, rzuciłam zła ubranie na pralkę i podeszłam do umywalki, nad którą się pochyliłam. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli oddychać.
-Maja, ogarnij się, to tylko Jared, kiedyś na pewno będziesz miała okazję go przeruchać... - spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. - Jestem beznadziejna - powiedziałam do samej siebie, po czym odwróciłam się od odbicia, aby nie patrzeć na swoją beznadziejność i godne pożałowania zachowanie.
Ubrałam się (bieliznę oraz spodnie miałam zostawione w łazience z wczoraj), umyłam zęby, rozczesałam włosy i już w ciut lepszym nastroju wróciłam do swojego pokoju. Kinga na szczęście zniknęła, za to Jared nadal leżał na łóżku i przeglądał coś w swoim telefonie. Kiedy usłyszał, że wchodzę, spojrzał na mnie znad sprzętu. Zobaczył napis na koszulce i szeroko się uśmiechnął.
-Ja wiem, że mnie kochasz, ale nie musisz tego oznajmiać całemu światu swoją koszulką.
Pokazałam mu środkowy palec oraz wytknęłam język.
-Jeszcze kilka osób na pewno nie wie o mojej miłości do Ciebie, pora, żeby się dowiedzieli, kim jest ten okropny Jared Leto - odpowiedziałam mu.
-Phi, nie jestem okropny - zaczął się ze mną droczyć.
-Jesteś najokropniejszym mężczyzną, jakiego znam!
-To czemu ze mną jesteś? - wstał z łóżka i założył ręce na swój obrzydliwy szlafrok.
-Bo byłam jedyną kobietą, która Cię kocha, poza mną są tylko geje - uśmiechnęłam się mściwie.
-Zazdrościsz mi, Ciebie nikt nie kocha poza mną! - wyczułam w jego głosie, że był na mnie obrażony.
-Oj Jared... - powiedziałam miękko, uśmiechając się do niego czule. - Przecież wiesz, że jesteś Bogiem seksu, a wszystkie fanki marzą tylko o tym, abyś się z nimi kochał przez kilkanaście dni.
-To mi się podoba, takie gadanie - jego złość ulotniła się. Wystarczyło tylko trochę podsycić jego ego, a on automatycznie zapominał o wszystkich urazach i złych słowach powiedzianych dosłownie sekundy temu. - Co dzisiaj robisz? Jakie masz plany?
Usiadłam na fotelu i westchnęłam.
-Chyba zadzwonię do znajomych i zaproszę na jakieś pożegnalne ognisko czy coś, bo kurczę nie mam innego pomysłu...
Jared podał mi bez słowa mój telefon, który znajdował się na biurku. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i zaczęłam wykonywać niezbędne połączenia do określonych osób, podczas gdy Leto z powrotem usiadł na łóżku i na nowo bawił się swoim telefonem.
Przywitałam ostatnią zaproszoną osobę i poszłam za nią na tyły domu, gdzie impreza zaczynała się rozkręcać. Zaprosiłam Krzyżyka, Litzę, Asię z Shannonem (wrócili do domu wczoraj po tygodniowym pobycie w polskich górach, więc z przyjemnością przyjęli zaproszenie), Madzię, Pinkę z chłopakiem oraz dobrego przyjaciela - Kubę, który na imprezę przyszedł ze swoim znajomym z wymiany - Anderem. Oprócz zaproszonych gości była też oczywiście moja ukochana rodzinka w komplecie, czyli mama, tato oraz siostra.
Wszyscy siedzieli przy rozpalonym dopiero co ogniskiem i wsłuchiwali się z zapartym tchem w Jareda, który nucił własnie, grając na gitarze, jakąś amerykańską przyśpiewkę. Nie wiedziałam, co to dokładnie było, ale przyjemnie się tego słuchało. Zajęłam miejsce obok wokalisty, jednak wciąż na sobie czułam badawcze spojrzenie. Po kilku minutach w końcu udało mi się przyłapać sprawcę na gorącym uczynku. Zdziwiłam się, że adresatem spojrzeń jest zupełnie obcy mi Ander. Kiedy tylko chłopak się zorientował, że został zdemaskowany, uśmiechnął się do mnie szelmowsko. Zaintrygowała mnie jego postać zarówno pod względem zachowania jak i wyglądu, bowiem miał urodę egzotyczną. Wstałam i dałam znak Kubie, aby poszedł za mną. Kiedy oddaliliśmy się na odpowiednią odległość i znaleźliśmy się gdzieś za stajnią, popatrzyłam na kumpla z podstawówki oraz gimnazjum badawczo.
-Kim jest ten cały Ander? - spytałam się od razu, ciekawa odpowiedzi.
-Kolega z wymiany, przyjechał do mnie z Meksyku, wcześniej ja u niego byłem. Całkiem sympatyczny gościu, kończy w styczniu studia - odpowiedział Kuba.
-A na jakim jest kierunku? - zaciekawiłam się.
-Logistyka, po tym możesz organizować między innymi koncerty bądź zatrudnić się w jakimś zespole i nadzorować przebieg różnych zespołowych spraw - popatrzył na mnie badawczo.
-Nie patrz się tak na mnie, ja nie jestem w stanie wpłynąć na Jareda, on sam dobiera sobie personel i nie liczy się ze zdaniem kogoś innego - mruknęłam pod nosem. - A Ander umie coś z informatyki i programowania?
-Mówił, że miał przez rok informatykę, więc pewnie coś tam ogarnie. A czemu się pytasz, coś jednak się znajdzie dla niego? - spytał się rozentuzjazmowany przyjaciel.
-Nie wiem, mogę porozmawiać z Jaredem... - zamyśliłam się. - Szuka kogoś do swojego Adventures in Wonderland, żeby ogarniał i był zatrudniony jako własnie ktoś od AIW a nie pod zespół. Nie wiem, o co mu chodzi, ale chciał zrobić z AIW osobną firmę, która niekoniecznie byłaby związana tylko z Marsami. Niby góra już pracuje z innymi artystami... Nie wiem nic, nie rozumiem tego człowieka - bezradnie rozłożyłam ręce.
-Ale pogadasz z nim? - spojrzał na mnie błagalnie.
-Jak będzie okazja to na pewno to uczynię - uśmiechnęłam się szeroko do Kuby.
Chłopak wyrósł na wyjątkowo uroczego mężczyznę. Wtedy, kiedy się poznaliśmy, był niskim i trochę zagubionym pulpetem. Nie każdy za nim przepadał, pewnie i ja bym się z nim nie przyjaźniła gdyby nie fakt, że nauczycielka w pierwszej klasie, już mocno poirytowana moim ciągłym wierceniem się na lekcjach i rozmawiania z każdymi ludźmi, przesadziła mnie do pierwszej ławki, w której siedział już cichy Kuba. Początkowo byłam obrażona na cały świat, ale kiedy po kilku dniach z piórnika chłopaka wypadł żeton jakiegoś pokemona, spojrzałam na niego innym niż dotychczas wzrokiem. Zaczęliśmy, początkowo nieśmiało, rozmowę o pokemonach (musicie wiedzieć, że ta bajka, razem z Dragon Ball, były ewidentnie bajkami nr 1 w moim młodym życiu i zawsze codziennie siedziałam przed tv, aby móc tylko obejrzeć swój ulubiony serial), a potem, z dnia na dzień, rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Odsunęłam się od znajomych, których poznałam na samym początku, a Ci z tego powodu zaczęli wymyślać plotki, jakoby bylibyśmy parą, jednak po nas plotki całkowicie spływały. Kiedy inni zobaczyli, że mamy gdzieś ich zdania i się nimi nie przejmujemy, odpuścili sobie i zaczęli swatać inne pary, jednak nas nie ruszali.
W 5 klasie Kuba schudł jakieś 20 kilo. Niby nie jest dużo, ale u chłopca bardzo się to rzucało w oczy. Dopingowałam go, pomagałam mu cały czas, był nawet taki okres, że nie miał psychicznie siły kontynuować dietę, więc sama na nią przeszłam, starając się jakoś wspomóc przyjaciela w tej walce z zbędnymi kilogramami. W końcu, po 8 miesiącach walki, cel został osiągnięty. W tym momencie wszyscy nagle zapomnieli o starym Kubie i widzieli tylko tego nowego, z którym chcieli koniecznie zawrzeć przyjaźń, jednak ten każdą propozycję odrzucał, pamiętając, że wcześniej był ofiarą różnych żartów jak i nieprzyjemnych dowcipów oraz docinek słownych. Pozostał ciągle taki sam pod względem charakteru i bycia, co mi bardzo odpowiadało. Ludzie zrozumieli, że nie nawiążą z nim przyjaźni, i zostawili go w spokoju, a po kilku miesiącach on sam zaczął do nich wyciągać pierwszy dłoń, co zawsze było przyjmowane z radością przez drugą stronę.
Po gimnazjum nasze drogi się rozeszły - on poszedł na mat-fiza do innej szkoły niż ja na bio-chema. Spotykaliśmy się cały czas, jednak coraz rzadziej, nie dlatego, że nie chcieliśmy się już znać, jednak przez to, że każdy z nas miał tyle na głowie, iż nie wyrabiał po prostu ze swoimi obowiązkami, nauką oraz dodatkowymi zainteresowaniami. Staraliśmy się raz w tygodniu spotkać, i zawsze te spotkania odbywały się w soboty w południe w Manufakturze. Idąc obok Kuby byłam szczęśliwa, że obok mnie idzie tak bardzo przystojny mężczyzna (link). Przy dzisiejszym spotkaniu się Jareda i Kuby miałam obawy, czy aby Jay nie stanie się zazdrosny o mnie, ale, o dziwo, nawet jeśli faktycznie był zaniepokojony, nie dawał po sobie znać. Kiedy zanosiłam sałatki na stół godzinę temu, zderzyłam się w drzwiach z Leto.
-Powiedz mi coś - zaczepiłam go.
-Hm? - spojrzał na mnie pytająco, przejmując ode mnie półmisek z sałatką jarzynową, którą pokochał.
-Nie jesteś o mnie zazdrosny? - walnęłam prosto z mostu, przypatrując się jego oczu, bo tylko one nie potrafiły kłamać, a znałam go na tyle dobrze, żeby zawsze wyłapać kłamstwo poprzez baczne obserwowanie jego mimiki twarzy. Był cholernie dobrym aktorem, ale w konfrontacjach face to face jego pewność znikała gdzieś, i wystarczyło dosłownie lekkie wytrącenie go z równowagi, a miało się pewność co do jego prawdomówności.
-Nie - spojrzał na mnie swoimi oczami, a ja wiedziałam, że nie kłamie.
-Czemu? - byłam zdziwiona.
-Przyzwyczaiłem się, że kręcisz się tylko wokół ładnych gości - wyszczerzył do mnie zęby, a ja dałam mu sójkę w bok.
Odwrócił się i poszedł z sałatkami na dwór, a ja patrzyłam, jak jego postać maleje na horyzoncie. Cieszyłam się, że przynajmniej teraz miał normalny ubiór, o ile normalnym ubiorem można nazwać czarno-białą koszulę w poziome paski oraz legginsy zebry. Pocieszałam się, że przynajmniej nie były to kucyki Pony.
Wróciliśmy z Kubą do towarzystwa, które właśnie wzięło na ogień śpiewki harcerskie. Shannon, Jared i Ander nie uczestniczyli w śpiewaniu z prostego powodu - nie znali tekstu, a nawet jeśli dostaliby przed nos wydrukowany, nie wiedzieliby, jak dany wyraz wymówić, dlatego odeszli na chwilę od ogniska i usiedli gdzieś pod drzewem, żywo o czymś rozmawiając. Widziałam w oczach Jareda błysk, który zawsze towarzyszył mu w chwilach, kiedy miał wdrążyć w życie nowy plan, pomysł. Uśmiechnęłam się do niego, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Odwzajemnił uśmiech i wrócił do rozmowy, a ja usiadłam obok Litzy.
-Gotowa na opuszczenie rodzinnego gniazdka? - zapytał się mnie wokalista.
-Nie wiem. Boję się tego kroku, bo wszystko się zmieni... - westchnęłam ciężko i wlepiłam wzrok w tańczące iskierki ognia.
-Dasz radę, jesteś silną osobą, nie z takimi problemami się borykałaś już w życiu - puścił mi oczko Robert.
Uśmiechnęłam się do niego blado. Miał rację, tyle w życiu przeszłam, i miałabym się poddać tylko z własnej głupoty?
-Ale wiesz, tu nie chodzi tylko o to, że będę tam sama. Najbardziej boję się października, jak będę musiała się rozstać z Jaredem. Boli mnie to, na każdą myśl o tym chce mi się płakać. Boję się, że zakopię się w kołdrze i zwyczajnie rozsypię się na milion kawałków, i rzucę studia, byleby tylko przy nim być... - wyrzuciłam z siebie, czując, że zbiera mi się na płacz. Gardło miałam zaciśnięte. Próbowałam nie wybuchnąć płaczem, to jeszcze nie była ta pora.
Litza przysunął się bliżej mnie i mnie przytulił do siebie, a ja pękłam. Łzy poleciały na jego koszulę. Starałam się nie robić tego jakoś widowiskowo, i chyba nikt nie zwrócił na to uwagę, bo śpiewy nie zamilkły, ludzie dalej się bawili. W końcu dyskretnie otarłam ostatnie łzy i odsunęłam się od Litzy, uśmiechając się niepewnie.
-Jeśli się kochacie to tak naprawdę nic was nie rozłączy. Czeka Was teraz ciężki okres, nie zdziwię się, jak w pewnym momencie stwierdzicie, że to nie ma sensu, i się po prostu rozstaniecie, może nawet znajdziecie sobie innych partnerów, ale, zapewniam Cię, jeśli Bóg Was już teraz połączył, ta więź będzie trwała nierozerwalna. Wrócicie do siebie kiedyś tam, los ten na górze o to zadba.
W moich oczach pojawiła się kolejna łza, bo to, co mówił Robert, było piękne. Z mojego ciała w tym momencie wypłynęły czarne myśli, zdenerwowanie i stres. Poczułam się wreszcie wolna, nic nie ściskało mnie w podbrzuszu. Miał rację, to, co teraz zaczęliśmy, będziemy w przyszłości kontynuować.
-Dziękuję - wyszeptałam do niego.
-Nie płacz, mała, masz jeszcze całe życie przed sobą - uśmiechnął się i kciukiem starł mi spływającą samotną łzę.
W tym momencie wrócili zagraniczni goście. Shannon poszedł i usiadł obok Asi, do której się przybliżył i zaczął coś mówić do jej ucha, Ander, cały rozpromieniony, zaczął rozmawiać z Kubą, a Jared usiadł obok mnie i przyciągnął mnie w pasie do siebie.
-O czym tak zawzięcie dyskutowaliście? Na co znowu wpadłeś? - przypatrywałam się jego twarzy, na której malowało się mega podekscytowanie i entuzjazm.
-Zatrudniam Andera do AIW, w końcu będę miał kogoś normalnego w tej firmie - odrzekł mi dumnie, wypinając pierś.
-Och, brawo. Jestem dumna z Twojego sukcesu! - wzięłam w dłonie jego twarz i złożyłam delikatny pocałunek.
-Lepiej przestań, bo do akcji wkroczy jego ukochany przyjaciel! - rzucił z drugiego końca Shannon.
Pokazałam mu środkowy palec.
-Maja! - krzyknęła oburzona mama. - Masz przestać pokazywać takie teksty, to nie wypada młodej damie!
-Mamo... - wywróciłam oczami, podczas gdy reszta towarzystwa zaczęła się głośno śmiać. Po chwili sama dołączyłam do ich wesołego śmiechu.
Impreza trwała jeszcze kilka godzin, aż w końcu wszyscy byli tak bardzo pijani, że nie potrafili powiedzieć bez zająknięcia najprostsze zdanie. Tylko ja i Jared, no i oczywiście moja siostra, która już spała, dlatego o niej nie mówiłam, dzisiaj nic nie piliśmy. Nie wiedziałam, czemu zrezygnował z alkoholu, pewnie bał się, że w takim towarzystwie powtórzy się sytuacja sprzed półtora miesiąca. Uśmiechałam się za każdym razem pod nosem, kiedy Leto, zapytany o to, czy chce się napić, odmawiał za każdym razem, przepraszając za to, że dzisiaj nie pije.
Kiedy oddelegowaliśmy ostatniego człowieka do jego pokoju, zaczęliśmy sprzątać. Jared znosił mi półmiski do kuchni, gdzie ja je selekcjonowałam, i albo chowałam w całości do lodówki, albo przekładałam do mniejszych półmisków, które też znalazły się w lodówce, albo wyrzucałam to, co się już nie nadawało do spożycia. Brudne naczynia, które były już pozbawione jedzenia, lądowały w zmywarce. Kiedy ostatni sztuciec został schowany do urządzenia, nastawiłam je i poszłam na górę z Leto.
-Dzisiaj śpisz u mnie, wiesz o tym, no nie? - popatrzyłam na niego.
-Wiem, fajnie, że Asia i Shannon zajęli mój pokój, mogę pobyć trochę z Tobą dłużej - wymruczał mi do ucha, łapiąc mnie w pasie i odwracając gwałtownie ku sobie.
-Hej, Jay, spokojnie! - rzuciłam, śmiejąc się, ponieważ znajdowaliśmy się wciąż na schodach.
-Może dokończymy to, co dzisiaj nam przerwano? - zaczął delikatnie całować moją szyję, a od każdego jego dotyku przechodziły przez moje ciało dreszcze. To niesamowite, jak niewinne buziaki mogą sprawić tak wielką rewolucję w ciele.
-Bardzo chętnie - włożyłam rękę pod jego koszulkę i zaczęłam delikatnie gładzić jego umięśniony tors. Czułam, jak pod moim dotykiem jego mięśnie drżą.
Pokonaliśmy prawie w biegu ostatnie schodki dzielące nas do mojego pokoju i z hukiem zamknęliśmy za sobą drzwi. Jay zaczął mnie namiętnie całować, pchając mnie w kierunku łóżka. Cofałam się, próbując jednocześnie zdjąć z niego koszulkę, co było dość utrudnionym zadaniem przez to, że wykonywałam jednocześnie 3 różne czynności.
Niepotrzebne ubranie wylądowało gdzieś przy krześle. Wyczułam łydką łózko, na które zaraz popchnął mnie Jared.
-Ałaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - ktoś wrzasnął na całe gardło.
Przerażona natychmiast zerwałam się na nogi i schowałam się za plecami Leto zerkając znad jego ramienia na łóżko. Nie miałam pojęcia, że leżał tam Ander, który właśnie przeciągał się. Stanęłam już normalnie obok Jareda i spojrzałam na wokalistę. Na jego twarzy malowała się rezygnacja oraz wściekłość.
-Co tu robisz? - spytał się przez zaciśnięte zęby.
-Nie wiem, co ja tu robię - zapytał się przerażony Ander, niepewnie stając na nogach. Chwiał się widocznie na nich.
-Chodź, zaprowadzę Cię do swojego pokoju - szybko złapałam go pod rękę, nie chcąc, aby Leto zaczął wrzeszczeć na niewinnego chłopaka. Też mnie zdenerwowała jego obecność, ale co zrobisz, nic nie zrobisz.
Kiedy położyłam Meksykanina w jego łóżku i wróciłam do pokoju, Jay leżał już pod kołdrą, odwrócony twarzą w stronę ściany. Z cichym westchnięciem przebrałam się w swoją koszulę, zgasiłam światło i położyłam się obok wokalisty.
-Znowu kurwa, znowu! - usłyszałam jego pełen wyrzutu głos. - Nigdy nam się nie uda - rzucił rozgoryczony.
Przytuliłam się mocno do jego pleców.
-Soon - zacytowałam jego ulubione słówko. - Leto soon - poprawiłam się, uśmiechając się mściwie, ponieważ Leto soon oznaczało tak naprawdę nie wiadomo jak długi okres czasu. Jay lubił używać tego powiedzonka, tzn samego soon, kiedy zadawały się kłopotliwe pytania typu "kiedy nowa płyta? kiedy dvd z trasy tiw?". Tak, mieliśmy 2013 rok, 2 lata po zakończeniu trasy promującej krążek This is War, a DVD Tour nadal siedział gdzieś w The Lab.
Dziadu coś pomarudził pod nosem, ale ja już go nie słuchałam, bo prawie od razu zasnęłam.
Poranek był słoneczny i ciepły. Obudziłam się z bolącym brzuchem oraz gulą w gardle. Chciałam i nie chciałam opuszczać domu. Lot był planowany na 13, na szczęście był bezpośredni z Łodzi do Miasta Aniołów i nie musiałam koczować na innym lotnisku w oczekiwaniu na drugi samolot, który zawiózłby mnie do celu. Leto nadal smacznie spał. Ubrana i umyta zeszłam na dół, gdzie kręciła się już mama, jednak jej ruchy były jakieś niemrawe.
-Kac zabójca? - wyszczerzyłam do niej zęby w uśmiechu.
-Więcej nie piję - powiedziała markotnie, łapiąc się za głowę.
-Idź sobie poleż, ja przygotuję śniadanie - odparłam, biorąc do dłoni nóż, aby zacząć kroić ser.
-Nie boisz się lecieć? - wyrzuciła rodzicielka z siebie w końcu to, co od dawna ją pewnie nurtowało i męczyło.
-Oczywiście, że się boję, wszystko będzie dla mnie nowe... Jedyne, czego się nie boję, to to, że wiem, iż się dogadam z ludźmi - westchnęłam, krojąc teraz ogórka w cienkie plastry. Ręka nieznacznie zaczęła mi drżeć, miałam nadzieję, że mama nie zobaczy mojego zdenerwowania. Nie chciałam, aby jej się udzielała moja atmosfera panująca w duszy.
-Dobrze, że lecisz z Jaredem, nie będziesz całkowicie sama - uśmiechnęła się do mnie.
Z wysiłkiem odwzajemniłam go. Czemu wszyscy muszą mi przypominać o Leto? Może i teraz był przy mnie, ale za jakieś 3 tygodnie go zabraknie. W celu uniknięcia dalszych, kłopotliwych dla mnie, pytań, uciekłam z świeżo pokrojonymi ogórkami do jadalni, aby je postawić na stole. Nienawidziłam rozmawiać na te tematy, zawsze starałam się jak najbardziej otaczać je szerokim łukiem.
Stałam na lotnisku przy odprawie celnej, wiedząc, że zaraz ją zamkną. To był ten moment, kiedy miałam zostawić za sobą przeszłość, wspomnienia, ludzi, których ceniłam i kochałam, aby zacząć nowy etap w życiu. Walizki zostały już oddelegowane, miałam tylko swoją torbę podręczną, którą kurczowo trzymałam, patrząc się na swoją rodzinkę - mamę, ukradkowo ocierającą łzy, ojca oraz siostrę, którzy jakoś się trzymali, jednak widziałam, że brakuje im niewiele.
-Maja, zaraz nam zamkną odprawę! - krzyknął trochę zniecierpliwiony Jared stojący za moimi plecami. - Idę pogadać z obsługą, żeby trochę się wstrzymali. Miło było państwa poznać, do zobaczenia niedługo - pożegnał się z moimi rodzicami wokalista i uciekł do bramek.
-No to chyba już czas - mruknęłam, patrząc w buty. Chciałam uniknąć patrzenia w załzawione oczy mamy.
-Wszystko przemija, pamiętaj, że tylko rodzina jest ta sama. Ewentualnie może się powiększyć - powiedział ojciec. Spojrzałam na niego, a ten puścił mi oczko. Czyżby mi coś sugerował? - Konia dzisiaj wsadzamy w przyczepę i jedzie do Gdańska, skąd wypływa do Nowego Jorku, aby stamtąd dojechał do Ciebie w przyczepie. Powinnaś go mieć równo 1 października.
-Dziękuję, tato! - rzuciłam się na niego i przytuliłam go mocno do siebie, czując, że do oczu napływają mi łzy. Nikt nie powiedział, że pożegnania będą łatwe.
Do wspólnego tulenia dołączyła się mama oraz siostra. W końcu ich puściłam.
-Kiedy wrócisz? - spytała się drżącym głosem rodzicielka.
-Na święta, bo wcześniej nie dam rady... - odparłam smutnie, ocierając mokre policzki.
-Trzymaj się tam, wszystko będzie dobrze! - rzekła jeszcze, kiedy odwróciłam się i szłam w kierunku odprawy.
Kiedy sprawdzali mi paszport oraz bilet, pomachałam rodzince, która mi odmachała. Jeszcze 3 kroki, jak stracę ich z oczów. 2, 1... Znikli. Zamarłam na chwilę, niepewna, czy dam zrobić następny krok, kiedy obok mnie wyrósł Jared, który od razu chwycił mnie za dłoń.
-Nie uciekniesz mi - wyczuł moje zamiary od razu. - Chodź, bo to naprawdę ostatnia chwila, żeby wylecieć do LA.
-Ok ok - powiedziałam i smutno postawiłam pierwszy krok w strefie bezcłowej, trzymając na ramieniu swoją torbę.
Zakupiliśmy 2 butelki wody i skierowaliśmy się w kierunku kontroli biletów, skąd udaliśmy się do samolotu. Miejsca były numerowane w pierwszej klasie, więc przeszłam przez całą klasę ekonomiczną i usiadłam przy oknie, a obok mnie na fotel oklapł Jared. Patrzyłam smętnie przez okno, chcąc po raz ostatni napawać się widokami mojego rodzinnego kraju, który miałam ujrzeć dopiero za kilka miesięcy. Będzie mi brakowało polszczyzny oraz moich znajomych i rodziny.
Lot trwał w sumie 13 godzin. Poza małą turbulencją gdzieś nad oceanem nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło. Jakoś w 3/4 przebytej drogi zasnęłam, oparta o ramię Jareda. Obudził mnie, lekko potrząsając za ramię.
-Zapnij pasy, lądujemy - odpowiedział na moje nieme pytanie.
Zapięta spojrzałam przez okno. Zaparło mi dech w piersiach, bowiem własnie znajdowaliśmy się nad Los Angeles, nad którym zaczynało zachodzić słońce. Widok w tym momencie był tak nieziemski, tak piękny, że mogłabym chyba godzinami się w nie patrzeć. Wyjęłam aparat z kieszeni spodni i zaczęłam robić zdjęcia przez szybę samolotową. Wszystko było oświetlone, a światelka sięgały horyzontu. W centrum znajdowało się skupisko wieżowców. Cienkie linie światła wyznaczały drogi, którymi poruszały się auta. Zakochałam się w mieście od razu, to było coś pięknego i niesamowitego.
-Witam w Los Angeles - wyszeptał mi do ucha Jared i pocałował delikatnie w policzek.
Wiedziałam w tym momencie, że zostanę tu do końca życia z człowiekiem, który ściskał mnie za dłoń. Chciałam płakać ze szczęścia, jednak limit łez został osiągnięty, więc tylko delikatnie się uśmiechnęłam.
_____________
I oto doszliśmy do tego kluczowego momentu, gdzie bohaterka przylatuje do LA. Spokojna głowa, jeszcze niejeden raz wróci do Polski kochanej.
Zastanawiam się, czy pisać teraz o trasie po Ameryce czy od razu przejść do październiko-listopadowego rozdziału. Jeszcze mam czas na podjęcie właściwej decyzji, bom teraz wylatuję do Bułgarii i wracam dopiero pod koniec lipca.
Mam nadzieję, że się rozdział spodoba Wam.
I komentujcie, proszę!
Udanych wakacji xo
-Nie trafiłaś, Kinga - obrzuciłam ją wściekłym spojrzeniem.
Chwyciłam upuszczoną wcześniej koszulkę i szybko wyszłam z pokoju, kierując się do łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, zakluczyłam je, rzuciłam zła ubranie na pralkę i podeszłam do umywalki, nad którą się pochyliłam. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli oddychać.
-Maja, ogarnij się, to tylko Jared, kiedyś na pewno będziesz miała okazję go przeruchać... - spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. - Jestem beznadziejna - powiedziałam do samej siebie, po czym odwróciłam się od odbicia, aby nie patrzeć na swoją beznadziejność i godne pożałowania zachowanie.
Ubrałam się (bieliznę oraz spodnie miałam zostawione w łazience z wczoraj), umyłam zęby, rozczesałam włosy i już w ciut lepszym nastroju wróciłam do swojego pokoju. Kinga na szczęście zniknęła, za to Jared nadal leżał na łóżku i przeglądał coś w swoim telefonie. Kiedy usłyszał, że wchodzę, spojrzał na mnie znad sprzętu. Zobaczył napis na koszulce i szeroko się uśmiechnął.
-Ja wiem, że mnie kochasz, ale nie musisz tego oznajmiać całemu światu swoją koszulką.
Pokazałam mu środkowy palec oraz wytknęłam język.
-Jeszcze kilka osób na pewno nie wie o mojej miłości do Ciebie, pora, żeby się dowiedzieli, kim jest ten okropny Jared Leto - odpowiedziałam mu.
-Phi, nie jestem okropny - zaczął się ze mną droczyć.
-Jesteś najokropniejszym mężczyzną, jakiego znam!
-To czemu ze mną jesteś? - wstał z łóżka i założył ręce na swój obrzydliwy szlafrok.
-Bo byłam jedyną kobietą, która Cię kocha, poza mną są tylko geje - uśmiechnęłam się mściwie.
-Zazdrościsz mi, Ciebie nikt nie kocha poza mną! - wyczułam w jego głosie, że był na mnie obrażony.
-Oj Jared... - powiedziałam miękko, uśmiechając się do niego czule. - Przecież wiesz, że jesteś Bogiem seksu, a wszystkie fanki marzą tylko o tym, abyś się z nimi kochał przez kilkanaście dni.
-To mi się podoba, takie gadanie - jego złość ulotniła się. Wystarczyło tylko trochę podsycić jego ego, a on automatycznie zapominał o wszystkich urazach i złych słowach powiedzianych dosłownie sekundy temu. - Co dzisiaj robisz? Jakie masz plany?
Usiadłam na fotelu i westchnęłam.
-Chyba zadzwonię do znajomych i zaproszę na jakieś pożegnalne ognisko czy coś, bo kurczę nie mam innego pomysłu...
Jared podał mi bez słowa mój telefon, który znajdował się na biurku. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i zaczęłam wykonywać niezbędne połączenia do określonych osób, podczas gdy Leto z powrotem usiadł na łóżku i na nowo bawił się swoim telefonem.
Przywitałam ostatnią zaproszoną osobę i poszłam za nią na tyły domu, gdzie impreza zaczynała się rozkręcać. Zaprosiłam Krzyżyka, Litzę, Asię z Shannonem (wrócili do domu wczoraj po tygodniowym pobycie w polskich górach, więc z przyjemnością przyjęli zaproszenie), Madzię, Pinkę z chłopakiem oraz dobrego przyjaciela - Kubę, który na imprezę przyszedł ze swoim znajomym z wymiany - Anderem. Oprócz zaproszonych gości była też oczywiście moja ukochana rodzinka w komplecie, czyli mama, tato oraz siostra.
Wszyscy siedzieli przy rozpalonym dopiero co ogniskiem i wsłuchiwali się z zapartym tchem w Jareda, który nucił własnie, grając na gitarze, jakąś amerykańską przyśpiewkę. Nie wiedziałam, co to dokładnie było, ale przyjemnie się tego słuchało. Zajęłam miejsce obok wokalisty, jednak wciąż na sobie czułam badawcze spojrzenie. Po kilku minutach w końcu udało mi się przyłapać sprawcę na gorącym uczynku. Zdziwiłam się, że adresatem spojrzeń jest zupełnie obcy mi Ander. Kiedy tylko chłopak się zorientował, że został zdemaskowany, uśmiechnął się do mnie szelmowsko. Zaintrygowała mnie jego postać zarówno pod względem zachowania jak i wyglądu, bowiem miał urodę egzotyczną. Wstałam i dałam znak Kubie, aby poszedł za mną. Kiedy oddaliliśmy się na odpowiednią odległość i znaleźliśmy się gdzieś za stajnią, popatrzyłam na kumpla z podstawówki oraz gimnazjum badawczo.
-Kim jest ten cały Ander? - spytałam się od razu, ciekawa odpowiedzi.
-Kolega z wymiany, przyjechał do mnie z Meksyku, wcześniej ja u niego byłem. Całkiem sympatyczny gościu, kończy w styczniu studia - odpowiedział Kuba.
-A na jakim jest kierunku? - zaciekawiłam się.
-Logistyka, po tym możesz organizować między innymi koncerty bądź zatrudnić się w jakimś zespole i nadzorować przebieg różnych zespołowych spraw - popatrzył na mnie badawczo.
-Nie patrz się tak na mnie, ja nie jestem w stanie wpłynąć na Jareda, on sam dobiera sobie personel i nie liczy się ze zdaniem kogoś innego - mruknęłam pod nosem. - A Ander umie coś z informatyki i programowania?
-Mówił, że miał przez rok informatykę, więc pewnie coś tam ogarnie. A czemu się pytasz, coś jednak się znajdzie dla niego? - spytał się rozentuzjazmowany przyjaciel.
-Nie wiem, mogę porozmawiać z Jaredem... - zamyśliłam się. - Szuka kogoś do swojego Adventures in Wonderland, żeby ogarniał i był zatrudniony jako własnie ktoś od AIW a nie pod zespół. Nie wiem, o co mu chodzi, ale chciał zrobić z AIW osobną firmę, która niekoniecznie byłaby związana tylko z Marsami. Niby góra już pracuje z innymi artystami... Nie wiem nic, nie rozumiem tego człowieka - bezradnie rozłożyłam ręce.
-Ale pogadasz z nim? - spojrzał na mnie błagalnie.
-Jak będzie okazja to na pewno to uczynię - uśmiechnęłam się szeroko do Kuby.
Chłopak wyrósł na wyjątkowo uroczego mężczyznę. Wtedy, kiedy się poznaliśmy, był niskim i trochę zagubionym pulpetem. Nie każdy za nim przepadał, pewnie i ja bym się z nim nie przyjaźniła gdyby nie fakt, że nauczycielka w pierwszej klasie, już mocno poirytowana moim ciągłym wierceniem się na lekcjach i rozmawiania z każdymi ludźmi, przesadziła mnie do pierwszej ławki, w której siedział już cichy Kuba. Początkowo byłam obrażona na cały świat, ale kiedy po kilku dniach z piórnika chłopaka wypadł żeton jakiegoś pokemona, spojrzałam na niego innym niż dotychczas wzrokiem. Zaczęliśmy, początkowo nieśmiało, rozmowę o pokemonach (musicie wiedzieć, że ta bajka, razem z Dragon Ball, były ewidentnie bajkami nr 1 w moim młodym życiu i zawsze codziennie siedziałam przed tv, aby móc tylko obejrzeć swój ulubiony serial), a potem, z dnia na dzień, rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Odsunęłam się od znajomych, których poznałam na samym początku, a Ci z tego powodu zaczęli wymyślać plotki, jakoby bylibyśmy parą, jednak po nas plotki całkowicie spływały. Kiedy inni zobaczyli, że mamy gdzieś ich zdania i się nimi nie przejmujemy, odpuścili sobie i zaczęli swatać inne pary, jednak nas nie ruszali.
W 5 klasie Kuba schudł jakieś 20 kilo. Niby nie jest dużo, ale u chłopca bardzo się to rzucało w oczy. Dopingowałam go, pomagałam mu cały czas, był nawet taki okres, że nie miał psychicznie siły kontynuować dietę, więc sama na nią przeszłam, starając się jakoś wspomóc przyjaciela w tej walce z zbędnymi kilogramami. W końcu, po 8 miesiącach walki, cel został osiągnięty. W tym momencie wszyscy nagle zapomnieli o starym Kubie i widzieli tylko tego nowego, z którym chcieli koniecznie zawrzeć przyjaźń, jednak ten każdą propozycję odrzucał, pamiętając, że wcześniej był ofiarą różnych żartów jak i nieprzyjemnych dowcipów oraz docinek słownych. Pozostał ciągle taki sam pod względem charakteru i bycia, co mi bardzo odpowiadało. Ludzie zrozumieli, że nie nawiążą z nim przyjaźni, i zostawili go w spokoju, a po kilku miesiącach on sam zaczął do nich wyciągać pierwszy dłoń, co zawsze było przyjmowane z radością przez drugą stronę.
Po gimnazjum nasze drogi się rozeszły - on poszedł na mat-fiza do innej szkoły niż ja na bio-chema. Spotykaliśmy się cały czas, jednak coraz rzadziej, nie dlatego, że nie chcieliśmy się już znać, jednak przez to, że każdy z nas miał tyle na głowie, iż nie wyrabiał po prostu ze swoimi obowiązkami, nauką oraz dodatkowymi zainteresowaniami. Staraliśmy się raz w tygodniu spotkać, i zawsze te spotkania odbywały się w soboty w południe w Manufakturze. Idąc obok Kuby byłam szczęśliwa, że obok mnie idzie tak bardzo przystojny mężczyzna (link). Przy dzisiejszym spotkaniu się Jareda i Kuby miałam obawy, czy aby Jay nie stanie się zazdrosny o mnie, ale, o dziwo, nawet jeśli faktycznie był zaniepokojony, nie dawał po sobie znać. Kiedy zanosiłam sałatki na stół godzinę temu, zderzyłam się w drzwiach z Leto.
-Powiedz mi coś - zaczepiłam go.
-Hm? - spojrzał na mnie pytająco, przejmując ode mnie półmisek z sałatką jarzynową, którą pokochał.
-Nie jesteś o mnie zazdrosny? - walnęłam prosto z mostu, przypatrując się jego oczu, bo tylko one nie potrafiły kłamać, a znałam go na tyle dobrze, żeby zawsze wyłapać kłamstwo poprzez baczne obserwowanie jego mimiki twarzy. Był cholernie dobrym aktorem, ale w konfrontacjach face to face jego pewność znikała gdzieś, i wystarczyło dosłownie lekkie wytrącenie go z równowagi, a miało się pewność co do jego prawdomówności.
-Nie - spojrzał na mnie swoimi oczami, a ja wiedziałam, że nie kłamie.
-Czemu? - byłam zdziwiona.
-Przyzwyczaiłem się, że kręcisz się tylko wokół ładnych gości - wyszczerzył do mnie zęby, a ja dałam mu sójkę w bok.
Odwrócił się i poszedł z sałatkami na dwór, a ja patrzyłam, jak jego postać maleje na horyzoncie. Cieszyłam się, że przynajmniej teraz miał normalny ubiór, o ile normalnym ubiorem można nazwać czarno-białą koszulę w poziome paski oraz legginsy zebry. Pocieszałam się, że przynajmniej nie były to kucyki Pony.
Wróciliśmy z Kubą do towarzystwa, które właśnie wzięło na ogień śpiewki harcerskie. Shannon, Jared i Ander nie uczestniczyli w śpiewaniu z prostego powodu - nie znali tekstu, a nawet jeśli dostaliby przed nos wydrukowany, nie wiedzieliby, jak dany wyraz wymówić, dlatego odeszli na chwilę od ogniska i usiedli gdzieś pod drzewem, żywo o czymś rozmawiając. Widziałam w oczach Jareda błysk, który zawsze towarzyszył mu w chwilach, kiedy miał wdrążyć w życie nowy plan, pomysł. Uśmiechnęłam się do niego, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Odwzajemnił uśmiech i wrócił do rozmowy, a ja usiadłam obok Litzy.
-Gotowa na opuszczenie rodzinnego gniazdka? - zapytał się mnie wokalista.
-Nie wiem. Boję się tego kroku, bo wszystko się zmieni... - westchnęłam ciężko i wlepiłam wzrok w tańczące iskierki ognia.
-Dasz radę, jesteś silną osobą, nie z takimi problemami się borykałaś już w życiu - puścił mi oczko Robert.
Uśmiechnęłam się do niego blado. Miał rację, tyle w życiu przeszłam, i miałabym się poddać tylko z własnej głupoty?
-Ale wiesz, tu nie chodzi tylko o to, że będę tam sama. Najbardziej boję się października, jak będę musiała się rozstać z Jaredem. Boli mnie to, na każdą myśl o tym chce mi się płakać. Boję się, że zakopię się w kołdrze i zwyczajnie rozsypię się na milion kawałków, i rzucę studia, byleby tylko przy nim być... - wyrzuciłam z siebie, czując, że zbiera mi się na płacz. Gardło miałam zaciśnięte. Próbowałam nie wybuchnąć płaczem, to jeszcze nie była ta pora.
Litza przysunął się bliżej mnie i mnie przytulił do siebie, a ja pękłam. Łzy poleciały na jego koszulę. Starałam się nie robić tego jakoś widowiskowo, i chyba nikt nie zwrócił na to uwagę, bo śpiewy nie zamilkły, ludzie dalej się bawili. W końcu dyskretnie otarłam ostatnie łzy i odsunęłam się od Litzy, uśmiechając się niepewnie.
-Jeśli się kochacie to tak naprawdę nic was nie rozłączy. Czeka Was teraz ciężki okres, nie zdziwię się, jak w pewnym momencie stwierdzicie, że to nie ma sensu, i się po prostu rozstaniecie, może nawet znajdziecie sobie innych partnerów, ale, zapewniam Cię, jeśli Bóg Was już teraz połączył, ta więź będzie trwała nierozerwalna. Wrócicie do siebie kiedyś tam, los ten na górze o to zadba.
W moich oczach pojawiła się kolejna łza, bo to, co mówił Robert, było piękne. Z mojego ciała w tym momencie wypłynęły czarne myśli, zdenerwowanie i stres. Poczułam się wreszcie wolna, nic nie ściskało mnie w podbrzuszu. Miał rację, to, co teraz zaczęliśmy, będziemy w przyszłości kontynuować.
-Dziękuję - wyszeptałam do niego.
-Nie płacz, mała, masz jeszcze całe życie przed sobą - uśmiechnął się i kciukiem starł mi spływającą samotną łzę.
W tym momencie wrócili zagraniczni goście. Shannon poszedł i usiadł obok Asi, do której się przybliżył i zaczął coś mówić do jej ucha, Ander, cały rozpromieniony, zaczął rozmawiać z Kubą, a Jared usiadł obok mnie i przyciągnął mnie w pasie do siebie.
-O czym tak zawzięcie dyskutowaliście? Na co znowu wpadłeś? - przypatrywałam się jego twarzy, na której malowało się mega podekscytowanie i entuzjazm.
-Zatrudniam Andera do AIW, w końcu będę miał kogoś normalnego w tej firmie - odrzekł mi dumnie, wypinając pierś.
-Och, brawo. Jestem dumna z Twojego sukcesu! - wzięłam w dłonie jego twarz i złożyłam delikatny pocałunek.
-Lepiej przestań, bo do akcji wkroczy jego ukochany przyjaciel! - rzucił z drugiego końca Shannon.
Pokazałam mu środkowy palec.
-Maja! - krzyknęła oburzona mama. - Masz przestać pokazywać takie teksty, to nie wypada młodej damie!
-Mamo... - wywróciłam oczami, podczas gdy reszta towarzystwa zaczęła się głośno śmiać. Po chwili sama dołączyłam do ich wesołego śmiechu.
Impreza trwała jeszcze kilka godzin, aż w końcu wszyscy byli tak bardzo pijani, że nie potrafili powiedzieć bez zająknięcia najprostsze zdanie. Tylko ja i Jared, no i oczywiście moja siostra, która już spała, dlatego o niej nie mówiłam, dzisiaj nic nie piliśmy. Nie wiedziałam, czemu zrezygnował z alkoholu, pewnie bał się, że w takim towarzystwie powtórzy się sytuacja sprzed półtora miesiąca. Uśmiechałam się za każdym razem pod nosem, kiedy Leto, zapytany o to, czy chce się napić, odmawiał za każdym razem, przepraszając za to, że dzisiaj nie pije.
Kiedy oddelegowaliśmy ostatniego człowieka do jego pokoju, zaczęliśmy sprzątać. Jared znosił mi półmiski do kuchni, gdzie ja je selekcjonowałam, i albo chowałam w całości do lodówki, albo przekładałam do mniejszych półmisków, które też znalazły się w lodówce, albo wyrzucałam to, co się już nie nadawało do spożycia. Brudne naczynia, które były już pozbawione jedzenia, lądowały w zmywarce. Kiedy ostatni sztuciec został schowany do urządzenia, nastawiłam je i poszłam na górę z Leto.
-Dzisiaj śpisz u mnie, wiesz o tym, no nie? - popatrzyłam na niego.
-Wiem, fajnie, że Asia i Shannon zajęli mój pokój, mogę pobyć trochę z Tobą dłużej - wymruczał mi do ucha, łapiąc mnie w pasie i odwracając gwałtownie ku sobie.
-Hej, Jay, spokojnie! - rzuciłam, śmiejąc się, ponieważ znajdowaliśmy się wciąż na schodach.
-Może dokończymy to, co dzisiaj nam przerwano? - zaczął delikatnie całować moją szyję, a od każdego jego dotyku przechodziły przez moje ciało dreszcze. To niesamowite, jak niewinne buziaki mogą sprawić tak wielką rewolucję w ciele.
-Bardzo chętnie - włożyłam rękę pod jego koszulkę i zaczęłam delikatnie gładzić jego umięśniony tors. Czułam, jak pod moim dotykiem jego mięśnie drżą.
Pokonaliśmy prawie w biegu ostatnie schodki dzielące nas do mojego pokoju i z hukiem zamknęliśmy za sobą drzwi. Jay zaczął mnie namiętnie całować, pchając mnie w kierunku łóżka. Cofałam się, próbując jednocześnie zdjąć z niego koszulkę, co było dość utrudnionym zadaniem przez to, że wykonywałam jednocześnie 3 różne czynności.
Niepotrzebne ubranie wylądowało gdzieś przy krześle. Wyczułam łydką łózko, na które zaraz popchnął mnie Jared.
-Ałaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - ktoś wrzasnął na całe gardło.
Przerażona natychmiast zerwałam się na nogi i schowałam się za plecami Leto zerkając znad jego ramienia na łóżko. Nie miałam pojęcia, że leżał tam Ander, który właśnie przeciągał się. Stanęłam już normalnie obok Jareda i spojrzałam na wokalistę. Na jego twarzy malowała się rezygnacja oraz wściekłość.
-Co tu robisz? - spytał się przez zaciśnięte zęby.
-Nie wiem, co ja tu robię - zapytał się przerażony Ander, niepewnie stając na nogach. Chwiał się widocznie na nich.
-Chodź, zaprowadzę Cię do swojego pokoju - szybko złapałam go pod rękę, nie chcąc, aby Leto zaczął wrzeszczeć na niewinnego chłopaka. Też mnie zdenerwowała jego obecność, ale co zrobisz, nic nie zrobisz.
Kiedy położyłam Meksykanina w jego łóżku i wróciłam do pokoju, Jay leżał już pod kołdrą, odwrócony twarzą w stronę ściany. Z cichym westchnięciem przebrałam się w swoją koszulę, zgasiłam światło i położyłam się obok wokalisty.
-Znowu kurwa, znowu! - usłyszałam jego pełen wyrzutu głos. - Nigdy nam się nie uda - rzucił rozgoryczony.
Przytuliłam się mocno do jego pleców.
-Soon - zacytowałam jego ulubione słówko. - Leto soon - poprawiłam się, uśmiechając się mściwie, ponieważ Leto soon oznaczało tak naprawdę nie wiadomo jak długi okres czasu. Jay lubił używać tego powiedzonka, tzn samego soon, kiedy zadawały się kłopotliwe pytania typu "kiedy nowa płyta? kiedy dvd z trasy tiw?". Tak, mieliśmy 2013 rok, 2 lata po zakończeniu trasy promującej krążek This is War, a DVD Tour nadal siedział gdzieś w The Lab.
Dziadu coś pomarudził pod nosem, ale ja już go nie słuchałam, bo prawie od razu zasnęłam.
Poranek był słoneczny i ciepły. Obudziłam się z bolącym brzuchem oraz gulą w gardle. Chciałam i nie chciałam opuszczać domu. Lot był planowany na 13, na szczęście był bezpośredni z Łodzi do Miasta Aniołów i nie musiałam koczować na innym lotnisku w oczekiwaniu na drugi samolot, który zawiózłby mnie do celu. Leto nadal smacznie spał. Ubrana i umyta zeszłam na dół, gdzie kręciła się już mama, jednak jej ruchy były jakieś niemrawe.
-Kac zabójca? - wyszczerzyłam do niej zęby w uśmiechu.
-Więcej nie piję - powiedziała markotnie, łapiąc się za głowę.
-Idź sobie poleż, ja przygotuję śniadanie - odparłam, biorąc do dłoni nóż, aby zacząć kroić ser.
-Nie boisz się lecieć? - wyrzuciła rodzicielka z siebie w końcu to, co od dawna ją pewnie nurtowało i męczyło.
-Oczywiście, że się boję, wszystko będzie dla mnie nowe... Jedyne, czego się nie boję, to to, że wiem, iż się dogadam z ludźmi - westchnęłam, krojąc teraz ogórka w cienkie plastry. Ręka nieznacznie zaczęła mi drżeć, miałam nadzieję, że mama nie zobaczy mojego zdenerwowania. Nie chciałam, aby jej się udzielała moja atmosfera panująca w duszy.
-Dobrze, że lecisz z Jaredem, nie będziesz całkowicie sama - uśmiechnęła się do mnie.
Z wysiłkiem odwzajemniłam go. Czemu wszyscy muszą mi przypominać o Leto? Może i teraz był przy mnie, ale za jakieś 3 tygodnie go zabraknie. W celu uniknięcia dalszych, kłopotliwych dla mnie, pytań, uciekłam z świeżo pokrojonymi ogórkami do jadalni, aby je postawić na stole. Nienawidziłam rozmawiać na te tematy, zawsze starałam się jak najbardziej otaczać je szerokim łukiem.
Stałam na lotnisku przy odprawie celnej, wiedząc, że zaraz ją zamkną. To był ten moment, kiedy miałam zostawić za sobą przeszłość, wspomnienia, ludzi, których ceniłam i kochałam, aby zacząć nowy etap w życiu. Walizki zostały już oddelegowane, miałam tylko swoją torbę podręczną, którą kurczowo trzymałam, patrząc się na swoją rodzinkę - mamę, ukradkowo ocierającą łzy, ojca oraz siostrę, którzy jakoś się trzymali, jednak widziałam, że brakuje im niewiele.
-Maja, zaraz nam zamkną odprawę! - krzyknął trochę zniecierpliwiony Jared stojący za moimi plecami. - Idę pogadać z obsługą, żeby trochę się wstrzymali. Miło było państwa poznać, do zobaczenia niedługo - pożegnał się z moimi rodzicami wokalista i uciekł do bramek.
-No to chyba już czas - mruknęłam, patrząc w buty. Chciałam uniknąć patrzenia w załzawione oczy mamy.
-Wszystko przemija, pamiętaj, że tylko rodzina jest ta sama. Ewentualnie może się powiększyć - powiedział ojciec. Spojrzałam na niego, a ten puścił mi oczko. Czyżby mi coś sugerował? - Konia dzisiaj wsadzamy w przyczepę i jedzie do Gdańska, skąd wypływa do Nowego Jorku, aby stamtąd dojechał do Ciebie w przyczepie. Powinnaś go mieć równo 1 października.
-Dziękuję, tato! - rzuciłam się na niego i przytuliłam go mocno do siebie, czując, że do oczu napływają mi łzy. Nikt nie powiedział, że pożegnania będą łatwe.
Do wspólnego tulenia dołączyła się mama oraz siostra. W końcu ich puściłam.
-Kiedy wrócisz? - spytała się drżącym głosem rodzicielka.
-Na święta, bo wcześniej nie dam rady... - odparłam smutnie, ocierając mokre policzki.
-Trzymaj się tam, wszystko będzie dobrze! - rzekła jeszcze, kiedy odwróciłam się i szłam w kierunku odprawy.
Kiedy sprawdzali mi paszport oraz bilet, pomachałam rodzince, która mi odmachała. Jeszcze 3 kroki, jak stracę ich z oczów. 2, 1... Znikli. Zamarłam na chwilę, niepewna, czy dam zrobić następny krok, kiedy obok mnie wyrósł Jared, który od razu chwycił mnie za dłoń.
-Nie uciekniesz mi - wyczuł moje zamiary od razu. - Chodź, bo to naprawdę ostatnia chwila, żeby wylecieć do LA.
-Ok ok - powiedziałam i smutno postawiłam pierwszy krok w strefie bezcłowej, trzymając na ramieniu swoją torbę.
Zakupiliśmy 2 butelki wody i skierowaliśmy się w kierunku kontroli biletów, skąd udaliśmy się do samolotu. Miejsca były numerowane w pierwszej klasie, więc przeszłam przez całą klasę ekonomiczną i usiadłam przy oknie, a obok mnie na fotel oklapł Jared. Patrzyłam smętnie przez okno, chcąc po raz ostatni napawać się widokami mojego rodzinnego kraju, który miałam ujrzeć dopiero za kilka miesięcy. Będzie mi brakowało polszczyzny oraz moich znajomych i rodziny.
Lot trwał w sumie 13 godzin. Poza małą turbulencją gdzieś nad oceanem nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło. Jakoś w 3/4 przebytej drogi zasnęłam, oparta o ramię Jareda. Obudził mnie, lekko potrząsając za ramię.
-Zapnij pasy, lądujemy - odpowiedział na moje nieme pytanie.
Zapięta spojrzałam przez okno. Zaparło mi dech w piersiach, bowiem własnie znajdowaliśmy się nad Los Angeles, nad którym zaczynało zachodzić słońce. Widok w tym momencie był tak nieziemski, tak piękny, że mogłabym chyba godzinami się w nie patrzeć. Wyjęłam aparat z kieszeni spodni i zaczęłam robić zdjęcia przez szybę samolotową. Wszystko było oświetlone, a światelka sięgały horyzontu. W centrum znajdowało się skupisko wieżowców. Cienkie linie światła wyznaczały drogi, którymi poruszały się auta. Zakochałam się w mieście od razu, to było coś pięknego i niesamowitego.
-Witam w Los Angeles - wyszeptał mi do ucha Jared i pocałował delikatnie w policzek.
Wiedziałam w tym momencie, że zostanę tu do końca życia z człowiekiem, który ściskał mnie za dłoń. Chciałam płakać ze szczęścia, jednak limit łez został osiągnięty, więc tylko delikatnie się uśmiechnęłam.
_____________
I oto doszliśmy do tego kluczowego momentu, gdzie bohaterka przylatuje do LA. Spokojna głowa, jeszcze niejeden raz wróci do Polski kochanej.
Zastanawiam się, czy pisać teraz o trasie po Ameryce czy od razu przejść do październiko-listopadowego rozdziału. Jeszcze mam czas na podjęcie właściwej decyzji, bom teraz wylatuję do Bułgarii i wracam dopiero pod koniec lipca.
Mam nadzieję, że się rozdział spodoba Wam.
I komentujcie, proszę!
Udanych wakacji xo
Świetny rozdział. Mam nadzieje że mimo wszystko będą razem . Czekam na nowy =)
OdpowiedzUsuńPS. Czytam cały czas to ff tylko nie dodaj komentarzy bo nie umiem ich pisać.
Życze weny #Marshugs#
Treść treścią ale strasznie słabo pod względem technicznym, od kiedy w dialogu jest "Ci"? przecież nie piszą do siebie wiadomości tylko mówią. Widziałaś kiedyś w książce taki zwrot grzecznościowy w dialogu?
OdpowiedzUsuńAlbo to "Ałaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa", proszę cię, przecież tak się nie robi, pisze się "Ała!" i ewentualnie dopisujesz że przeciągnęła słowo krzycząc.
Gdybyś dopracowała to pod tym względem to mogłabym powiedziec ze fajny rozdział ale niestety, 3/10 ;)
Rozbawil mnie mega Twój komentarz.
UsuńOd kiedy nie występuje Ci w zdaniu? Kiedy napisze "zrobić obiad" może to byc skierowane do mamy, taty, psa, konia, kogokolwiek. Pudło, ktoś tu chyba przeczytal tylko jedna ksiazke i się podaje za znawce.
Tak samo jak z ala. Haha, tutaj akurat autor sam wybiera, jak chce to przedstawić :D i nie ma takiego zdania "przeciagnela słowo krzyczac". Błagam.
Próbuj dalej hejtowac, moze w koncu uderzysz w ten malutki niuansik, który tak bardzo jest ważny w całym opowiadaniu i jego obecność zniszczy całą fabułę. XOXO
nie mówię o samym ci, tylko o pisaniu go z dużej litery czyli zwrocie grzecznościowym. kto cię hejtuje? ja tylko poprawiam błędy które robisz, np "wszędzie unosiła się jakaś dziwna atmosfera", atmosfera sie nie unosi ;) dalej "stracę ich z oczów", nie mówi sie oczów tylko "oczu", tak samo nie może być "znikli" tylko zniknęli :)
UsuńPrzykre że zwykłą podstawową krytykę bierzesz jako hejt bo jednak krytyka jest podstawą jeśli ktoś zajmuje się tworzeniem czegokolwiek. Naucz się ją przyjmować bo mimo że od krytyki do hejtu niedaleka droga to moim zamiarem nie był hejt ;)
Ale wytykanie takich błędów to szukanie dziury w całym, byleby tylko wytknąć czyjeś błędy. Nikt nie jest doskonały, moje FF to nie ma być opowiadanie na najlepiej napisany tekst tylko jego główną rolą jest ukazanie historii 2 ludzi, ot.
UsuńNie piszę perfekcyjnie, bo i do orłów nie należę, ale wytykanie takich drobnych szczegółów? Mam wrażenie, że napisałaś/eś ten komentarz czytając tylko jeden rozdział. Jak będę chciała mieć poprawnie napisany rozdział pod względem stylistycznym i językowym to zgłoszę się do polonisty. xo
To następnym razem proszę uwzględnij że chcesz tylko przesłodzone wychwalające komentarze żeby nikt nie wytykał ci błędów xo
UsuńNastępnym razem to napisz z normalnego konta, nie z anonima xo
UsuńOMG to jest niesamowite! Jaką Ty masz dziewczyno wyobraźnię! Wciągnęłam się na amen, a momentami nawet nieźle mnie rozbawiłaś :D Zarąbiste!
OdpowiedzUsuńJeśli mogę doradzić, nie nadużywaj słowa "bowiem", jest mnóstwo synonimów tego słowa używanych w zwykłych rozmowach, a przy Twoim genialnym stylu pisania brzmi trochę średniowiecznie ;)
Jestem pod mega wrażeniem! I choć trafiłam na Twojego bloga pierwszy raz to zostaję stałą czytelniczką!
PS. Ide nadrabiać starsze posty :P Pozdr
Dzięki, zastosuję się do tego spostrzeżenia. Pewnie podczas pisania miałam po prostu fazę na "bowiem" :D
UsuńWIDZĘ JAREDA W SZLAFROKU Z KUCYKAMI PONY. WIDZĘ TO OCZYMA WYOBRAŹNI MOJEJ I PŁACZĘ ZE ŚMIECHU. :D Cudowne!!!
OdpowiedzUsuńAh, to magiczne Los Angeles.. życiowy cel każdego Echelona. :D
I coś mi mówi, że Shannon i Asia już się nie ukrywają, skoro zajmują razem jedną sypialnię? :D
Rozdział jest jak zwykle >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
najlepszy :D
Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i bardzo szybko napiszesz kolejny. :D
Btw, jeśli bierzesz pod uwagę jakieś prośby, to ja bym chciała jakąś fajną scenę z Asią i Shannem. :>>>>>>>
UsuńHAHAHHAHAHAHA ok XD
Usuń