czwartek, 31 stycznia 2013

8. "Zostawiliśmy czołówkę wokaliście, po czym, jak jeden mąż, wyśpiewaliśmy „THIS IS THE LIFE ON MAARS!”."


-Świetnie to wyglądało! Ludzie będą to wspominać do końca życia! – krzyknął do mnie Kamil, kiedy tylko znalazłam się obok niego. Wszędzie była kolorowa farba, nawet ochroniarze oberwali trochę cieczą. Wszystko mieniło się teraz na kolorowo. – Zostaniesz naszą bohaterką!
-Chyba Flea, jak już, w końcu to jego pomysł pewno był.
W końcu i Papryczki skończyły. Zerknęłam na zegarek. 21:25. Świetnie, czas mi sprzyjał. Poprosiłam Kamila, aby poszedł ze mną. Ten bez słowa się zgodził. Weszliśmy do naszego pokoju. Naprzeciwko nas, gdzie były drzwi, stało dwóch ochroniarzy.
-A Wy dokąd idziecie? – zapytał się nas jeden z nich.
-Mam przesyłkę od mamy, mogę odebrać? – zapytałam się.
-Co to jest? – spytał podejrzliwie.
-Może pan z nami iść i sprawdzić, obmacać, wymacać. Nic tam nie ma.
Koledzy poszeptali między sobą i ten, który z nami rozmawiał, otworzył drzwi i poszedł przodem, a my za nim. Kamil spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, ale pokręciłam głową, że nie teraz czas na pytania.
Wyszliśmy znowu na powietrze. Wokół stadionu świeciły się światła. Było słychać kawałek piosenki Luxtorpedy, która teraz dawała koncert. Polskie zespoły grały za siatką, w hali MOSiR, mimo to było ich słychać tutaj, ale nie były to jakieś głośne dźwięki. Rozejrzałam się. Mama właśnie wysiadała z auta z 20 koszulkami. Ochroniarz stanął obok drzwi. Ja złapałam Kamila za rękę i pobiegłam w stronę samochodu. Mama wyglądała na lekko zmęczoną. W sumie to nie byłoby nic dziwnego, załatwić jak najszybciej 20 koszulek to nie lada wyczyn.
-Dzięki mamo! – powiedziałam, kiedy rodzicielka dała nam towar. Ona nic nie powiedziała, tylko się uśmiechnęła i wgramoliła na siedzenie przed kierownicą, aby wypić dużą kawę. W końcu musiała czekać, jak Marsi skończą swój koncert, bo to ona musiała mnie i zespół zawieźć do domu, a nie opłacało się jej jeździć po Łodzi.
Dałam Kamilowi z 10 koszulek. Kiedy zobaczył, co jest na nich wydrukowane, uśmiechnął się.
-Jesteś genialna, myślę, że zespół będzie bardzo wzruszony – szepnął mi do ucha.
-Wiadomo, trzeba się cieszyć, że nas odwiedzili… I to po jak długiej przerwie koncertowej! – krzyknęłam zadowolona.
Podeszliśmy do ochroniarza, który cały czas na nas czekał przy wejściu. Podaliśmy mu koszulki, aby mógł ocenić, czy zawierają coś szkodliwego bądź niebezpiecznego. Przemacał je, cały czas się na nas patrząc. W końcu, kiedy były dokładnie wymacane poprzez folię, oddał je nam i wszedł do korytarza, machając ręką, abyśmy szli za nim. Przeszliśmy nasz pokój i znowu znaleźliśmy się na zewnątrz, na murawie. Ochroniarz został za nami, pewno opowiadał koledze, co mieliśmy w paczkach. Zerknęłam na miejsce, gdzie kilka godzin temu widziałam 2 zespoły. Nikt się tam nie kręcił. Spojrzałam znowu na zegarek. 21:45. Zabrałam od Kamila koszulki i zaczęłam rozdawać ludziom. Jak widzieli je, to z wielkim uśmiechem zakładali je na siebie i patrzyli na mnie z radością i podekscytowaniem. Też byli ciekawi, jak zespół zareaguje na takowy prezent od nas. Ochroniarze, którzy stali za nami, spojrzeli i co niektóry uśmiechnął się w naszą stronę. Ludzie spod barierek bili brawa. W końcu zostały mi dwie koszulki.
-Łap, zakładaj – rzuciłam jedną Kamilowi. Ten złapał i od razu na siebie założył.
Zauważyłam, że kamerzysta się na nas patrzy. Szybko więc zwołałam naszą ekipę i ustawiliśmy się w kierunku kamery. Mężczyzna od razu nakierował na nas obiektyw. Zauważyłam nas na telebimie. Zaczęłam skandować: „MARS! MARS! MARS!”. Ludzie podłapali ode mnie hasło i wkrótce cała płyta oraz trybuny zabrzmiały. Każda osoba, która robiła zdjęcia zespołom, i była w tym czasie między w przejściu, robiła nam fotki. Oj, zapowiadał się fantastyczny koncert. Nagle wszystkie światła pogasły. Rozległ się szum podekscytowania, co niektórzy zaczęli głośno piszczeć. Wtem na scenie pojawił się Shannon, który usiadł za swoim sprzętem. Zaczął od początkowych nut Buddhy. Po paru sekundach pojawił się Tomo, który dołączył do Shannona. Nagle z głośników buchnął głos Jareda. Zostawiliśmy czołówkę wokaliście, po czym, jak jeden mąż, wyśpiewaliśmy „THIS IS THE LIFE ON MAARS!”. W tym czasie Leto pojawił się na scenie. Muzyka porwała mnie i zaczęłam skakać przy scenie. Pozostali załapali mój entuzjazm i również skakali. Kiedy dotarliśmy do dialogu, stała się rzecz fajna: chłopaki wyśpiewywali kwestie męskie, zaś dziewczyny żeńskie. Było nas słychać nawet bez śpiewu Jareda w naszych kawałkach. Kiedy w końcu skończyła się pierwsza piosenka, na mojej twarzy zapanował wielki uśmiech. Tak, znowu czułam to podniecenie, przeogromną radość, spełnienie moich marzeń. Co innego rozmawiać z członkami, co innego być na koncercie. Koncerty dawały mi ogromną siłę i chęć do życia.
-Witam w Polsce, pierwszy koncert od kilku miesięcy! Nie wiedziałem, że to zrobię, jednak jestem tu z Wami – zaczął nawijać Jared. Spojrzał na dół i kiedy zobaczył nasze koszulki, uśmiechnął się szeroko, wskazał na nas palcem i rzekł – Nie sądziłem, że aż tak nas kochacie! – w jego głosie było słychać niekłamane zdziwienie.
Zaczęli grać Hurricane. Znowu cała sala zadrżała. Wszyscy śpiewali całym sobą razem z wokalistą, który skakał po całej scenie razem z Tomo, zaś perkusista napierdalał z całą pasją w swoje gary. Kiedy i ta piosenka się skończyła, na twarzach chłopaków można było wyczytać ekscytację, błogość, zaspokojenie… Widać było, że im naprawdę mocno brakowało koncertu.
-Jak fajnie posadzki drgają od waszego śpiewu – Jared zaczął swoją ulubioną cześć koncertową: paplanie bez sensu. Czasami człowiek się wkurwiał, kiedy znowu, zamiast piosenki, słyszał nawijanie Jareda. Ale jednak miało to swój niepowtarzalny urok. – Fajnie znowu widzieć cały Echelon w jednym miejsc, którzy śpiewają wszystkie piosenki.. Ładną mamy dziś pogodę, nieprawdaż? Tak ciepło i potulnie.. A nie, to od Was bije to gorąco. Z Waszych serc. Czuję je w sobie, głęboko.. To czas na kolejny nasz utwór! – krzyknął.
Byłam zaciekawiona, co teraz będzie. Po 3 sekundach już wiedziałam – Attack. Po niej nadszedł czas na Echelon, Oblivion, The Kill oraz NOTH. Publika szalała. Dawno nie było na koncertach, jakie grali, tylu piosenek z S/T.
-To teraz czas na wersje akustyczne! Podajcie mi moją gitarę! – rzucił wokalista.
Ze sceny zeszli wszyscy artyści oprócz młodszego Leto. Ten wziął swoją akustyczną gitarę, poprawił pasek i zaczął śpiewać Alibi. Pod koniec piosenki, kiedy wszyscy śpiewali way-oh, poleciały mi łzy z oczów ze wzruszenia. Jared też był bliski załamania, a kiedy kończył piosenkę, w jego głosie można było wyczuć załamanie. Złapał oddech i zaczął następną piosenkę – A Modern Myth. Kiedy śpiewał Good Bye, a my oczywiście z nim, cała scena pomalutku gasła. Kiedy zabrzmiało ostatnie Good Bye, byliśmy pogrążeni w całkowitej ciemności. Znowu mi poleciały łzy, i, sądząc po cichych szlochach, inni też nie wytrzymali i dali upust swoim emocjom. Ta chwila była magiczna. W końcu zapaliły się światła.
-Dziękuję… Nie spodziewałem się aż takich.. emocji na tej sc-scenie – wyjąkał wzruszony wokalista. Idylliczny moment zepsuli wchodzący na scenę Shannon oraz Tomo, którzy się szeroko uśmiechali. Z racji tego, ze byłam blisko, zauważyłam jednak, że mieli mokre policzki. Pewno również jedna bądź dwie łzy im z oczów poleciały.
Zaczęła się dalsza bajka z erą S/T: poleciała Valhalla, po niej Welcome to the Universe. Jared skończył śpiewać i rozejrzał się po nas, VIP-ach. Zobaczył mnie, skinął mi lekko głową, po czym dalej prześlizgiwał wzrokiem. Miałam przeczucie, że zaraz kogoś weźmie na scenę. Jego wzrok zatrzymał się na Majce, i wiedziałam, że ta dziewczyna ma dzisiaj naprawdę fajnego farta. Jared wskazał na nią palcem i powiedział:
-Ty, chodź tu na scenę! – Maja się nie ruszała z miejsca, nie mogła uwierzyć, że to ją spotkało. – Chodź tu, bo zaraz wybiorę kogoś innego! – słysząc głos wokalisty, nieśmiało ruszyła w kierunku schodków.
Jared chwycił jej dłoń i pomógł wejść, po czym przytulił ją mocno do siebie i rzekł:
-Jak się bawisz?
Coś mu odpowiedziała do ucha, a ten się uśmiechnął.
-Nauczysz mnie jakiegoś słówka po polsku?
Obawiałam się, że walnie coś głupiego, w końcu w takich chwilach wszystko, co głupie, przychodzi nam do głowy. Oczywiście wszyscy krzyczeli różne głupie teksty, co lekko zdezorientowało dziewczynę. W końcu się uśmiechnęła i powiedziała to upragnione słowo bądź zdanie. Trochę to trwało, bo Jared nie mógł jej usłyszeć. Po chwili Jared szepnął do jej uczy, na co ona znowu mu odpowiedziała z tajemniczą miną. Zaczynała zżerać mnie ciekawość, zaś tłum robił się coraz bardziej niecierpliwy. W końcu dostrzegłam błysk zrozumienia w oczach Jareda, który się uśmiechnął i rzekł do mikrofonu po polsku:
-Polsko, kocham Was. – po czym chwilę dumał, i dodał – Dziękuję!
Nauka w las nie szła, nie w przypadku Jay’a. Doskonale pamiętał Łódź. Jeszcze raz przytulił Maję, po czym puścił ją swobodnie. Ta, cała w skowronkach i ze łzami w oczach, stanęła obok mnie. Wiedziałam, że właśnie spełniło się jej największe marzenie.
 Przeszliśmy ciut wyżej, w późniejsze lata: Hunter oraz From Yesterday. Mhm, zaczynały się kończyć piosenki. Czyżby teraz miało być L490, a po niej Closer to the Edge? Byłam przekonana, że teraz będzie L490, jakież więc było moje zdziwienie, kiedy Jared, po FY, spojrzał na nas i wskazał palcem na Kamila, karząc mu do siebie przyjść. Co to, K+Q już? Nie, to nie było możliwe. Kamil wszedł na scenę.
-Jak się nazywasz? – zapytał się go wokalista.
-Kamil.
-To co Kamilu, jaką piosenkę chciałbyś usłyszeć? – zapytał się go z bardzo niewidoczną nutką strachu, ja go jednak znałam na tyle dobrze, że tą nutkę wychwyciłam.
-Stranger in a Strange Land – odpowiedział bez wahania. O Boże, jak cudownie, piosenka z TIW, która była utrzymana w charakterze płyty S/T! Dziękowałam Kamilowi w duszy za ten zacny wybór piosenki.
-Nie ma sprawy. Chłopaki, dajemy! Ty możesz sobie postać obok mnie. – rzucił wokalista.
Cała sala wrzasnęła z uciechy. Kolejna piosenka, którą bardzo rzadko można było usłyszeć na koncertach, była znowu u nas! Ta noc była naprawdę magiczna dzięki 3-em zespołom. Zaczęła się piosenka, która skończyła się głośnym krzykiem. Kamil zszedł ze sceny i jednocześnie Jared zniknął za sceną, a Shannonowi dali gitarę. Przeszedł mnie dreszcz. Teraz żałowałam, że kazałam chłopakom grać CTTE, ale jak miałabym im niby przekazać, żeby tego nie grali? Nie wpuściliby mnie na scenę, a uwaga Tomo i Shannona nie może się skupić tylko na mnie, bo to byłoby podejrzane. Nie mogłam nic zrobić, było za późno. Kiedy skończyła się piosenka, Shannon bardzo szybko przeszedł za perkusję i zaczął wybijać CTTE. Tomo do niego dołączył. Jared, który był tuż przy wejściu na scenę, nagle zamarł, kiedy tylko to usłyszał. Spojrzał wzrokiem pełnym bólu po publice, a kiedy napotkał mój, zrozumiał, że to była moja sprawka. Chciał mnie zabić spojrzeniem, ale wyłączył mikrofon i zszedł ze sceny. Po chwili z playbacku poleciał głos Jareda, na szczęście ludzie się nie skapnęli, tylko Kamil na mnie popatrzył, jakby wiedział, co się stało. Pewno widział, jak Jared się cofa i nie wchodzi na scenę. Cała sala ożyła, wszyscy zaczęli skakać, tylko ja stałam jak ten kołek na środku. Było mi źle, wiedziałam, ze zrobiłam ogromny błąd. Z drugiej strony wokalista mógł powiedzieć, co się stało, że nie mógł śpiewać i słuchać CTTE. Kiedy piosenka się skończyła, Shannon zaczął wystukiwać jakąś piosenkę Metalliki, nie chciało mi się wsłuchiwać, jaka to jest, gdyż byłam ciekawa, czy Jared wyjdzie teraz i w jakim stanie będzie.
-No to.. Niestety, ostatnia piosenka przed nami! – starał się powiedzieć swoim normalnym tonem Jared, jednak było widać, że ludzie poznali, iż coś jest nie tak. Przebiegł głos pomruku. Wokalista zauważył, że inni dostrzegli jego zmianę, więc więcej nie gadał, tylko wskazywał na wybrane osoby, mówiąc „You”. Z VIP-owców poszli wszyscy oprócz mnie, co mnie nie zdziwiło. Mimo to i tak ruszyłam w stronę sceny. Ochroniarze nie łapali, kogo wskazał, kogo nie, więc swobodnie mnie przepuścili. Spod barierek załapało się około 30 osób. Szybko podeszłam do Tomo’a.
-To chyba nie był dobry pomysł – mruknął do mnie gitarzysta.
-Co ty nie powiesz, Ameryki nie odkryłeś. Ale skąd mogłam wiedzieć, że tak się to wszystko potoczy, że to jego boli, to całe CTTE? Szczęście, że się ludzie nie połapali, iż słuchali z playbacku…  - powiedziałam do niego. – Mam nadzieję, że jakoś za specjalnie się na nas nie fochnął.
W tym czasie Jared zerknął do tyłu, zobaczył mnie gadającą z Tomo, zrobił złą minę, z oczów poleciały mu iskry, odsłonił lekko wargi, po czym znowu spojrzał na publikę.
-Oj, chyba jednak się na nas wkurzył – powiedział Tomo.
-Porozmawiamy, jak się skończy koncert, teraz trzeba się cieszyć wolnością jeszcze przez jedną piosenkę – odpowiedziałam i ruszyłam do przodu, w tłum, jednak zachowałam odległość od Jareda i stanęłam na samiutkim tyle.
Zaczęła się ostatnia piosenka. Wszyscy wspólnie śpiewali, skakali, tańczyli. Wszędzie były zadowolone a zarazem smutne twarze, gdyż wiedzieli, że to ostatnia piosenka ich ulubionego zespołu. Po skończonych ostatnich akordach zabrzmiała cisza. Wszyscy, łącznie z zespołem, mieli łzy w oczach.
-Dziękuję za takie emocje na koncertach… - zaczął mówić Jared. – Nie wiedziałem, że po tak długim czasie będziemy w stanie dać taki cudowny koncert. Myślę, że wszyscy go zapamiętamy, że zostanie on w naszych sercach.. A na sam koniec krótka informacja: już za 2 miesiące będzie w sklepach nowy album! Nowej piosenki spodziewajcie się na dniach. Do zobaczenia niebawem, gdyż z nową płytą wchodzi nowa trasa! Pierwszy koncert oczywiście w Polsce! – i zszedł ze sceny, zabierając ze sobą brata i gitarzystę.
Zapalono wszystkie światła. Ludzie zaczęli się mozolnie ruszać w kierunku wyjścia. Wszyscy smutni zeszli ze sceny, tylko ja pomyślałam o tym, żeby zerwać setlisty, wziąć pałeczki oraz piórka. W sumie miałam 5 setlist, 10 piórek oraz 8 pałeczek. Wiadomo, jedną setlistę, pałeczkę i piórko zachowałam dla siebie. Poszłam do barierek. Zauważyłam jedną dziewczynę, która była ubrana w koszulkę z podobizną Shannona i miała triadę oraz glif perkusisty na szyi.
-Cześć, podobał Ci się koncert? – zagadałam ją, chowając zdobycze za plecami.
-Świetny był! Dawno już się tak nie ubawiłam – odpowiedziała. – Zwłaszcza Shannon tyle energii włożył w granie… Grał jeszcze lepiej niż na kołku.
-To trzymaj pałeczkę swojego idola – dałam jej wymienioną rzecz.
Jak tylko zobaczyła, co trzymam w dłoni, spojrzała na mnie z uwielbieniem i ogromną radością, po czym, z czcią, przyjęła mój podarunek. Nie czekałam, jak mi podziękuje, tylko dalej chodziłam wzdłuż barierek i rozdawałam rzeczy, zamieniając parę słów z ich przyszłymi właścicielami. Kiedy przy barierkach nie było nikogo godnego uwagi, przeskoczyłam nad nimi i skierowałam się w centrum płyty. Tam było więcej ludzi, którzy słuchali Marsów. W końcu spostrzegłam, że zostało mi tylko piórko Jareda. Rozejrzałam się, komu tu podarować. Mój wzrok przykuła postać, która znajdowała się niedaleko wyjścia. Podeszłam do niej. Okazało się, że jest to dziewczyna, może lat 18, która siedziała na wózku inwalidzkim. Koło jej nie było nikogo. Miała długie czerwone włosy, koszulkę z logiem Marsów oraz mnóstwo bransoletek. Spojrzałam w dół. Nie posiadała nóg poniżej kolan. Zrobiło mi się jej żal.
-Jak Ci się podobał koncert? – zapytałam się jej, uśmiechając się lekko.
-Niesamowity.. Cieszę się, że mogłam tu być. – odpowiedziała mi. – Jak masz na imię? Bo ja Ania.
-Maja, miło mi. Od dawna słuchasz Marsów?
-Od niedawna, ale to oni dali mi nadzieję, wiarę i siłę. Pewnego dnia, rok temu – sama z siebie Ania zaczęła opowiadać – wracałam samochodem kumpla do domu po imprezie. Była 1 w nocy, więc i ruch był mały. Kumpel nie pił nic, był trzeźwy. Prawko miał dopiero z 3 miesiące, więc jechał zgodnie z przepisami ruchu drogowego. I nagle przed nami pojawiły się światła. To tir zaczął na nas jechać. Pamiętam tylko wielki huk, ogromny ból oraz mnóstwo krwi. Obudziłam się w szpitalu. Kiedy zobaczyłam, że ucięli mi nogi do kolan, załamałam się. Lekarze powiedzieli, że to było konieczne, ponieważ nie dali rady zatrzymać krwotoku. Podobno silnik auta wbił mi się w nogi poprzez walnięcie samochodu w drzewo.. Kumpel przeżył, miał tylko kilka zadraśnięć. Wówczas siostra przyniosła mi radio. I akurat leciało The Kill. Wtedy poczułam, że dam radę, że będę w stanie normalnie funkcjonować. Poprosiłam rodziców, aby zgrali mi wszystkie piosenki Marsów. Kiedy było mi źle, wkładałam w uszy słuchawki i słuchałam ich, zawsze wtedy czułam się lepiej. Cieszę się, że teraz sprawili tą niespodziankę i zaśpiewali tutaj. Najbardziej kocham Jareda, ale nie, nie jestem jego FG. Podziwiam go za jego głos, pomysły, doskonały kontakt z publiką.. Za stworzenie tego zespołu, dzięki któremu nadal tu jestem, na ziemi.
Kiedy opowiadała, a opowiadała z wielkim przejęciem w głosie, wzruszyłam się. Bez słowa sięgnęłam zza pazuchę i dałam jej piórko Jareda.
-Zasługujesz na to, a jak mnie znajdziesz na fb i zaprosisz, to na dniach się zgłoszę do Ciebie i coś Ci zaproponuję. Dasz radę wyjechać stąd sama? – zapytałam się.
-Dziękuję bardzo… - Ania się popłakała. Kiedy przestała, uśmiechnęła się do mnie i rzekła – Tak, mama zaraz wróci.. O już idę. Dziękuję jeszcze raz!
Uścisnęłam ją i wyszłam budynku. Przy wyjściu złapałam wzrokiem Kamila. Podeszłam do niego.

___________
Nie wytrzymałam. ;_; Tym razem WSZYSCY dostajecie nowiutką część. :) Miłego czytania!

wtorek, 29 stycznia 2013

7. "--Ozłocisz Jareda.. Wydaje mi się, że on ma już wystarczająco dużo kasy, nie musisz go dodatkowo ozłacać – mruknęłam."


 Korytarz ciągnął się i ciągnął. Był niesamowicie długi, ale w końcu znaleźliśmy się przed drewnianymi drzwiami, na których wisiała tabliczka „Dyrektor”. Byłam ciekawa, jak wygląda zacny człowiek, który rzucił się na zorganizowanie tak wielkiego festiwalu i natrudził się, żeby te wszystkie gwiazdy ściągnąć do Polski. Ile to musiało go kosztować! Ale sądziłam, że koszty zwróciły się dzięki wysprzedaniu wszystkich biletów, nawet tych VIP-owych. Ochroniarz zapukał, na co odpowiedział cichy męski głos:-Proszę!
Gościu otworzył drzwi i przede mną, na wprost, ukazało się biurko, na którym był laptop marki Apple oraz służbowy telefon. Blat biurka był w nienagannym porządku, nie było żadnych zbędnych rzeczy. Za biurkiem siedział mężczyzna, wieku ponad 40-stki. Na głowie miał zaczątki siwizny, które nie rzucały się w oczy. Włosy miał bujne, sięgające ramion, lekko falowane, koloru ciemnej czekolady. Na nosie okularki a la Harry Potter, za którymi skrywały się błękitne oczy. Na twarzy zaczęły się rozwijać zmarszczki, które było już widać przy kącikach oczów. Dyrektor ubrany był w nienaganny czarny garnitur, idealnie wyprasowaną białą koszulę oraz krawat koloru czerwonego. Na prawej ręce nosił złotą obrączkę.
-Dzień dobry. Ja przyjechałam w sprawie 30 Seconds to Mars. – zaczęłam rozmowę.
-Pani jest menagerem? –przyjrzał się uważnie mężczyzna.
-Nie, ja tylko ich znam i przyszłam załatwiać za nich interesy. Wiadomo, gwiazdy.. – westchnęłam.
Dyrektor nic mi nie odpowiedział, wziął tylko słuchawkę telefonu i wyszeptał kilka niezrozumiałych dla mnie słów, po czym wstał. W fotelu wydawał się wysokim mężczyzną, kiedy zaś wstał był tylko kilka cm wyższy ode mnie.
-Zaprowadź mnie do lidera zespołu, muszę z nim wszystko przedyskutować. Widzę, że jesteś VIP-em, więc zmykaj szybko do siebie.
Wyszliśmy z jego gabinetu i wracaliśmy długim białym korytarzem. Na rozwidleniu skręciłam w prawo, zaś dyrektor z ochroniarzem w lewo, w stronę autobusu, gdzie siedzieli, w każdym razie taką miałam nadzieję, Marsi oraz moja mama. Przeszłam krótkim korytarzem do wielkiej Sali, gdzie pozostałe VIP-y już były. 19 par oczów skierowało się na mnie, gdzie znałam może z 6 właścicieli. Do jednych należał oczywiście Kamil. Chłopak podszedł do mnie i delikatnie mnie objął.
-Cześć, dawno się nie widzieliśmy.
Wyswobodziłam się z jego objęć. Nie chciałam, aby ludzie zaczęli szeptać, że mam chłopaka, że pewno z nim sypiam, że mu daję dupy.. Niektórzy z VIP-owców niestety wyglądało na takich, którzy lubią obracać komuś dupę za jego plecami. No cóż, są ludzie i parapety, jak to ktoś kiedyś tam stwierdził, i całkiem słusznie. Nienawidziłam takich ludzi, jedynym sposobem było olewanie ich, wówczas, kiedy widzieli, że ich obiekt główny nie okazuje zainteresowanie i nie reaguje na słowa, szybko się nudzili i szukali następnej ofiary. Cieszył ich ból psychiczny, jaki zadawali swoim ofiarom, sycili się nim, napajali. Kiedy ich ofiara stawała się wrakiem człowieka, zostawiali go w spokoju i zajmowali się kolejnym łupem. Na szczęście ja już stałam się na te ataki całkowicie odporna.
-Tak, mam zieloną podwiązkę, sprawdziłam – szepnęłam mu do ucha, nieznacznie się na nim opierając. Natychmiast powróciłam do wyprostowanej postawy i spojrzałam na Kamila, który niewidocznie skinął głową. Chyba też wyczuwał obecność tych szkodliwych ludzi i nie chciał się narażać na ich pożarcie, bo od razu się odwrócił i podszedł do stołu pełnego jedzenia.
W końcu miałam czas i możliwość, aby rozejrzeć się, kto jeszcze przebywa w zacnym pokoju, która była ogromna, a na ścianach lśniła biel. Na środku, po równoległych stronach, stały dwa stoły – z jedzeniem na jednym i z piciem na drugim. Pomieszczenie nie zawierało okien. Lampy były sterylne, białe, które odbijały się w czarnych płytkach na podłodze. Na wprost mnie były drzwi prowadzące pewno bezpośrednio na płytę. Spojrzałam na ludzi. 5 pozostałych ludzi, których kojarzyłam, to był Echelon: Ewelina, imiennicza Maja z Wejherowa, Mary (nienawidziły swego imienia, które brzmiało Maria, dlatego wszyscy zwracali się do niej Mary), Rafał oraz drugi Rafał, którego wszyscy umownie nazywali Szarym z powodu jego oczów, które miały właśnie ten odcień. Razem z nimi było również 3 ludzi, których nie znałam, ale jak tylko spojrzałam na szyję, wiedziałam, ze to Echelon – mieli na szyjach triady. Nieznany Echelon składał się z 2 dziewczyn oraz jednego chłopaka.
Spojrzałam na resztę ludzi. 2 z nich to były właśnie te taborety wśród ludzi. 2 przyjaciółki, ubrane na różowo, w blond włosach, miały też inną nazwę: plastiki, hejterki, FG. Zależało to od sytuacji. Pozostałe 8 osób nie znałam i nie obchodziła mnie ta grupka, zauważyłam tylko, że było tam 6 dziewczyn i 2 chłopaków.
Zerknęłam na godzinę w telefonie. Była już 17:30. Jak szybko zleciał mi ten czas u dyrektora! Podchodziłam w stronę grupki Echelonu, gdy wnet otworzyły się drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Wszyscy spojrzeli automatycznie w tamtą stronę. Przerwano rozmowy. Nowym towarzyszem był kolejny już ochroniarz, który, lekko zdyszany, podszedł spokojnie do stołu, przy którym nabrał sobie trochę wody do kubeczka. Od razu wypił całą ciecz.
-Wiem, że mieliście mieć całe pasmo barierek dla siebie, ale w ostatniej chwili dyrektor zmienił zdanie – zaczął mówić. – Jak chcecie to możecie się wepchnąć teraz, tylko potem już nie wrócicie na swoje miejsce. Dla was jest przestrzeń między sceną a barierkami. Możecie wejść za pół godziny, jeśli Wam odpowiada to miejsce. Oczywiście wówczas możecie również przemieszczać się dowolnie między garderobą  Macie tylko jeden zakaz – nie wolno Wam wchodzić na scenę bez wcześniejszej zgody lidera zespołu.
Ochroniarz popatrzył na nas. W sumie to było do przewidzenia, że zlikwidują nam barierki, w końcu mogło się tam zmieścić bardzo dużo osób, a głupotą byłoby narażać naszą 20-tkę na poturbowanie, bo nie wątpię, że przy takim wyjściu sporo ludzi by się zbuntowało i próbowało staranować barierki oddzielające ich od właściwych barierek. Cieszyłam się z tego rozwiązania, ponieważ wszyscy byliśmy bliżej naszych kochanych zespołów. Popatrzyłam na resztę twarzy, na których też się malowało zadowolenie. Ochroniarz, nie doczekawszy się żadnego sprzeciwu, wyszedł z pomieszczenia z powrotem przed scenę. Rozradowana Ewelina podeszła do mnie i zaczęła rozmowę:
-Ale świetnie, będziemy blisko Marsów! Ozłocę tego, kto wpadł na ten genialny pomysł!
-Ozłocisz Jareda.. Wydaje mi się, że on ma już wystarczająco dużo kasy, nie musisz go dodatkowo ozłacać – mruknęłam.
Wszyscy spojrzeli na mnie z lekkim zdziwieniem. Tak, wiem, że Ewelina mówiła to w podniosłym nastroju, jednak mi nie było do śmiechu. Brałam wszystko na poważnie, a spowodowane to było pewno faktem, iż w nocy mało spałam i nie czułam się zbyt rześko. Dodatkowo stres związany z egzaminem, studniówką, Marsami… Miałam tylko nadzieję, że nie zemdleję w połowie koncertu. Mruknęłam więc coś pod nosem i poszłam w jakiś kąt, aby pobyć samej z myślami. Nie udało mi się nawet dotrzeć do swojego celu, bo otworzyły się drzwi na zewnątrz. Czas, aby wyjść. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam jako ostatnia z pomieszczenia.
Początkowo oślepiło mnie zachodzące słońce. Kiedy w końcu moje oczy przyzwyczaiły się, przede mną, na wprost, było wąskie przejście, które zakręcało ostro w lewo, gdzie była przestrzeń między sceną a barierkami. Przy barierkach ludzie już stali i głośno między sobą rozmawiali. Niektórzy, gdy zobaczyli nas, spojrzeli z lekką zazdrością, ale wrócili do rozmowy ze swoim partnerem. Kto wie, może i plotkowali o nas. Miałam to gdzieś, dla mnie liczyła się sama obecność na tymże festiwalu. Spotkać te gwiazdy, które kochałam – bezcenne. Znalazłam przed ogromną sceną. Po jej bokach były ogromne telebimy dla ludzi, którzy stali z tyłu i słabo widzieli samą scenę. Stałam pomiędzy Kamilem a Eweliną. Ochroniarze się kręcili wokół nas i pomagacze, na szczęście nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem, ponieważ oni kręcili się bliżej barierek niż sceny, a my staliśmy pod samą sceną. Widziałam już sprzęt Chemicznych, rozstawiony na scenie. Gdzieś w oddali mignęły mi czerwone włosy Way’a. Za mną zabrzmiały pierwsze piski, krzyki, nawoływania artystów na scenę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze lubiłam to zniecierpliwienie przedkoncertowe, które jednocześnie podniecało każdą osobę obytą w tych sprawach. Napięcie coraz bardziej rosło. W końcu i mnie się to udzieliło i zaczęłam krzyczeć razem z tłumem. Nagle wszystkie światła zgasły. Tłum się momentalnie uciszył. W powietrzu czuło się podekscytowanie. W końcu wynurzyli się członkowie zespołu, bez wokalisty. Publika zawrzała. Zaczęli grać. W połowie piosenki pojawił się wokalista we własnej osobie i zaczęło się show. Publika znała większość ich piosenek. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy, szaleliśmy. W połowie „Na na na” Gerard rzucił się w tłum. VIPowcy nie lgnęli do niego, nie przeszkadzaliśmy mu podczas szaleństwa przy barierkach. Kiedy odszedł od barierek, spojrzał na nas. Jego wzrok zatrzymał się na Mai, którą od raz porwał na scenę. Maja była onieśmielona z lekka, ale bardzo szczęśliwa. Gerard zaśpiewał jedną ze swoich spokojniejszym piosenek, patrząc jej prosto w oczy. Pod koniec piosenki złapał ją za rękę i pocałował jej dłoń. Maja się zarumieniła i zeszła ze sceny. Ludzie oczywiście piszczeli, bo nigdy wokalista nie wziął jakiejś osoby na scenę, a co dopiero zaśpiewał piosenkę dla niej! Dumna byłam, że ta rzecz właśnie w Polsce ma miejsce.
-Zajebiste, co nie? – krzyknął mi do ucha Kamil.
-Nie wierzę, że to się dzieje, że tu jestem, że takie rzeczy się dzieją! – odkrzyknęłam mu. Zauważyłam, że się uśmiechnął.
W końcu MCR zeszli ze sceny. Spojrzałam na zegarek. Była 19:40, co oznaczało, że mieliśmy jeszcze 20 minut do koncertu Red Hotów. Całe szczęście, że jeszcze tyle, ponieważ byłam cała mokra i czerwona od panującego ścisku i grzania się głośników, oraz, po części, dzięki szaleniu na koncercie. Wzięłam butelkę wody od ochroniarza, łyknęłam kilka łyków i podałam ją Kamilowi, który popatrzył na mnie z wdzięcznością. Zostawiłam go i podeszłam do Mai. W międzyczasie z głośników leciały jakieś remisy, na szczęście na tyle cicho, że można było swobodnie ze sobą rozmawiać.
-Jak było? – spytałam się imienniczki.
-To było magiczne. Nie wiedziałam, że coś takiego mogło mnie.. spotkać. Patrzył się na mnie z taką dziwną iskierką w oczach.. To było… FENOMENALNE – wyszeptała wciąż rozentuzjazmowana Maja. – Chyba zacznę kochać ten zespół…
-Nie dziwię się, każda osoba by tak zrobiła – powiedziałam jej. – Fajnie, że Ciebie akurat wybrał, zasługiwałaś na to. Pewno wyczytał z Twoich oczów, że Ciebie wybrał i wziął na scenę.
-Myślisz? Zahipnotyzowałam go czy co? – obie się zaśmiałyśmy.
-Ja spadam do swojej miejscówki, zgadamy się po koncercie Red Hotów. Aaa, dam Ci jeszcze po ich koncercie marsową koszulkę, w sumie dam wszystkim, którzy mają VIP-a. Tylko muszę wykonać szybko telefon do rodzicielki.
Poszłam za scenę. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do mamy.
-Cześć mamo. Możesz podjechać do najbliższej drukarni i zamówić 20 koszulek z napisem „POLAND LOVES THIRTY SECONDS TO MARS”? Tak żebyś po 21:30 miała je przy sobie pod halą.
-Nie ma sprawy, już lecę
-Okej, dzięki. – i rozłączyłam się. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się odebrać koszulki.
Spojrzałam, przed siebie, zainteresowana rozmowami, które stamtąd dochodziły. Przede mną stali członkowie MCR i RHCP, którzy wymieniali między sobą zdania, często wybuchając przy tym śmiechem. Wytężyłam słuch.
-A piliście polską wódkę? Mówię wam, zajebista!
-Ahaha, Gerard po 3 kieliszku padł nam na kanapę i ocknął się po 12 godzinach!
-Wcale nie! – bronił się wokalista przy akompaniamencie głośnego śmiechu.
Oddaliłam się stamtąd z wielkim smajlem.
-Czemu się tak uśmiechasz? Coś się fajnego zdarzyło? – zapytała się mnie Ewelina, kiedy doszłam na swoje miejsce.
-Bo podsłuchałam rozmowy Chemicznych i Papryczek, gdzie była wzmianka o tym, że polska wódka jest bardzo mocna i zwaliła Way’a z nóg po 3-im kieliszku – powiedziałam.
Ewelina i Kamil się cicho zaśmiali.
-Słabe głowy mają, jak widać. – mruknął rozbawiony Kamil.
-Myślę, że my mamy po prostu bardzo mocną wódkę – zasugerowałam.
-Może coś w tym być…
-EJ, zaczyna się! – przerwała nam Ewelina.
Spojrzałam na scenę. Jako że słońce już zaszło, wszystkie oświetlenia miały lepsze efekty niż przy koncercie Chemicznych. Światła włączyły się i momentalnie wszystkie zgasły. Tym razem odbyło się bez skandowania, ponieważ Red Hoci wyszli trochę przed czasem na scenę. Zaczęło się następne magiczne show. Anthony również szalał po całej scenie. Każdą piosenkę grali lekko i przyjemnie, aż miło było poskakać i pośpiewać z nimi. W trakcie tego skakania tak się zaangażowałam, skutkiem czego było wylądowanie na Kamilu. Na szczęście ten, który oszczędzał siły na Marsów, przytrzymał mnie i nie upadliśmy na ziemię. Dotknęłam jego policzka w ramach podziękowania i dalej skakałam. I Anthony zrobił to, co Gerard wcześniej – rzucił się na tłum przy barierkach. Panował tam ogromny ścisk, ponieważ każdy chciał dotknąć swojego idola. Zerkałam na zachowania wokalisty, kątem oka chwytając ruchy Flea’i, który wskazał na mnie palcem. Spojrzałam zdziwiona na niego. Ten kiwnął głową, pokazał znów na mnie a potem na miejsce koło niego. Chyba chciał, abym dołączyła koło niego. Spojrzałam na ochroniarza, który na szczęście zobaczył gesty gitarzysty i skinął głową, że mogę wejść na scenę. Pobiegłam więc szybko w kierunku schodków, które prowadziły na podest. Kiedy stanęłam obok gitarzysty, ten szepnął (o ile szepnięciem można nazwać wrzeszczenie) do ucha:
-Jak wróci Anthony, wylejesz na niego ten wiaderek, który znajdziesz po lewej stronie perkusji! Leć szybko, bo on zaraz wróci, a nie może Cię zobaczyć!
Lekko zdezorientowana pobiegłam w stronę instrumentu. Faktycznie, stało tam wiaderko z niebieską farbą w środku. Matko, co to, chcieli zrobić jakiś żart na wokaliście? Przykucnęłam obok perkusisty i czekałam, jak wróci ofiara żartu.
Nie czekałam długo, ponieważ po 15 sekundach wokalista znalazł się na scenie. Od razu stanął przodem do publiki, czyli tyłem do mnie. Skończyło się Can’t Stop, miało się zacząć The Adventures. Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki, Flea spojrzał na mnie i wskazał głową na Anthonego. Chwyciłam wiaderko i szybko z nim pobiegłam do wokalisty. Kiedy ten się odwrócił, czując moje kroki, wylałam na niego całą zawartość wiaderka. Jednocześnie z rur przymocowanych przy scenie i głośnikach wypłynęła różnokolorowa farba. Flea pokładał się ze śmiechu. Anthony, wcześniej lekko zdezorientowany, rzucił spojrzenie, które mogłoby zabić, Fea’i i zaczął śpiewać. Ludziom wcale nie przeszkadzała farba, wręcz przeciwnie, niesamowicie się cieszyli. Rzuciłam wiaderko gdzieś do tyłu, do pomocy, i zeskoczyłam płynnym ruchem ze sceny.

______________
Nie nadążam z pisaniem i wstawianiem, ale trudno. Mam nadzieję, że zawsze będę miała jeden rozdział w zapasie. ;)

czwartek, 3 stycznia 2013

6. - "– To dajcie L490 przedostatnie, bo chciałabym usłyszeć dodatkowa piosenkę. Jestem ciekawa, jak on chce to zrobić, wybrać tą piosenkę, która będzie się wszystkim podobała… "


-Nie ma sprawy, trzeba było tak od razu – powiedział lekko zdziwiony Jared i podszedł do mnie, aby pomóc zdrapywać mi te głupie naklejki. Shannon i Tomo, nic nie mówiąc, dołączyli do nas.
-Jestem Maja, to ja Was będę gościć. Nie martwcie się, nie rzucam się na każdego poznanego faceta – lekko się uśmiechnęłam. Tomo i Shannon spojrzeli na siebie, a na ich twarzy widziałam lekkie niedowierzanie przemieszane z widoczną ulgą. Chyba ktoś tu mnie wziął za psychopatkę. Zaśmiałam się pod nosem, gdyż wszyscy mi mówili, że jestem za spokojna jak na swój wiek. Ostatnio nawet mama chciała mnie posłać do psychologa, gdyż uważała za chorobę mój wieczny spokój. Nikt jeszcze nie poznał tej mojej dzikiej natury, której nie okazywałam z powodu oczywistych – nie było okazji. Moim najgorszym przestępstwem wśród znajomych było przeklinanie, co uważało się za rzecz naturalna i codzienną, gdyż w klasie wszyscy używali wulgaryzmów. Swoją energię wyładowywałam na jazdach konnych. Za domem miałam, po przejściu 200 metrów, rodzinną stajnię. Tata zajmował się hodowlą arabów czystej krwi, które schodziły czasami po miliony złotych, gdyż miały stare i doskonałe korzenie. Na swoje 16-te urodziny rodziciel podarował mi jedną z najlepszych klaczy w stajni – kasztanowatą, 5-letnią już Gwiazdkę. Klaczkę ujeździłam sama 2 lata temu i była naprawdę niesamowitym wierzchowcem. Razem startowałyśmy w zawodach skokowych i ujeżdżeniowych. Miałyśmy już kilka sukcesów za sobą. Chciałam ją wkrótce zaźrebić jednym z ogierów ojca i sprzedać źrebaka za kilkadziesiąt tysięcy zł.
W końcu, po 15 minutach, dzięki dodatkowej pomocy Rippley’a, pojazd był całkowicie oczyszczony od Marsów. Odetchnęłam z ulgą, bo nikt nie przechodził przez drogę, kiedy ‘rozbieraliśmy’ samochód.
-I jak próba? Gotowi na show? – spytałam się.
-Jak zawsze – odpowiedział Jared, który starł się to beztrosko powiedzieć, jednak można było wyczuć wielkie zdenerwowanie w jego głosie. Spojrzałam po reszcie. W ich oczach malowała się trema. Tylko Rippley beztrosko przemieszczał się miedzy ramionami Shannona a Jareda. Spojrzałam na zegarek. Trzeba było już jechać.
-Spakujcie swój sprzęt, ja lecę do mamy poinformować ją, że ma nowy zawód – zażartowałam, chcąc rozluźnić sztywną atmosferę, jaka u nas zapanowała.
Chłopaki pędem pobiegli na górę, ja skierowałam się do salonu, gdzie była mama i uprawiała aerobik przed telewizorem.
-Cześć mamo, mam prośbę.
-Już się zgadzam, słyszałam Twoje krzyki – mama, jak mnie zobaczyła, szybko się przeżegnała. No tak, pewno jej chodziło o moją agresję wobec kierowcy… Czasami ciężko niektórym zaakceptować nowe zmiany, jakie zachodzą w drugim człowieku. Moje nowe pomysły bądź nowy sposób bycia rzadko ktoś akceptował, dlatego nie miałam tak wielu znajomych. Żyje się tylko raz, dlatego chciałam spróbować wszystkich wcieleń po kolei. A że ludzie nie są skorzy do zmian… Cóż, ich problem, nauczyłam się żyć, że większość ode mnie odchodzi po kolejnej zmianie.
-To dobrze, i się nie przejmuj tamtym, koleś sobie zasłużył – mruknęłam i poszłam na górę, aby się przebrać.
Chłopaki byli na górze i się kłócili.
-Jared, chyba ochujałeś, musi być CTTE! – wrzeszczał Tomo.
-Ale ja Wam mówię, że mam złe wspomnienia i nie potrafię tego zaśpiewać! – odparł wokalista.
-W dupie to mam! Dzięki tej piosence zyskaliśmy rozgłos! Musi to być! – Shannon też był razem z Tomo.
-Ale ja nie wydukam z siebie ani słowa! Nie pamiętam tekstu! – bronił się dalej.
-Jeszcze 2 miesiące temu darłeś się pod prysznicem… - mruknął starszy Leto.
-Ale to było dwa miesiące temu.. Chłopaki, zrozumcie, nie potrafię… Damy na to K+Q i jakąś dodatkową piosenkę, popytamy się wśród publiki, co chcą usłyszeć…. Wybaczcie – rzucił i wyszedł z pokoju, dlatego wleciał prosto na mnie, bo stałam jak wmurowana naprzeciwko pokoju Jareda, nie wierząc, że taka kłótnia jest o CTTE.
-Słyszałaś wszystko? – spytał się młodszy Leto.
-Ciężko was nie słyszeć… Musisz mi kiedyś o tym powiedzieć, nie ma bata – zdecydowałam.
-Nie jestem w stanie o tym rozmawiać, jeszcze nie teraz. Zbyt świeża rana, którą boję się rozdrapać. – westchnął i zszedł na dół. Ja tymczasem wleciałam do pokoju Jareda, gdzie Shannon i Tomo w milczeniu pakowali sprzęt. Nie patrzyli się na siebie.
-Chłopaki, głowa do góry, za kilka godzin wystąpicie na scenie, nie możecie się tak zachowywać! – rzuciłam.
-Tylko że CTTE to piosenka, nad którą najdłużej pracowaliśmy, i obiecaliśmy sobie, że będziemy ją grać za każdym razem, kiedy tylko nadarzy się taka okazja… - powiedział Shannon. – A teraz przez mojego głupiego brata mamy złamać naszą wspólną obietnicę… Ciężko nam to będzie.
-A może, jak Jared zejdzie ze sceny, kiedy Ty będziesz grał z Tomo L490, nagle przerwiecie i zaczniecie grać CTTE, a my, jako publika dołączymy..? Jared nie będzie publicznie więc nic się nie stanie, nikt go nie zobaczy – wpadłam na pomysł, który wydawał mi się nawet dobry.
-Nawet niegłupie… Shannon, wchodzisz w to?
-Jasne! W końcu trzeba się jakoś odegrać na moim braciszku za to, że mnie upijał przed każdym koncertem.
To dlatego Shannon zbierał same negatywne opinie na M&G, bo młodszy brat go upijał na trupa, że, biedny, nic nie pamiętał z koncertów ani z popełnionych czynów? Czyżby obudziła się w nim nutka zazdrości, że to starszy brat może zebrać rzesze fanek aniżeli on? Nie, to wdawałoby się zbyt egoistyczne, nawet na takiego człowieka jak Jared Leto.
-Pilnuj się dzisiaj, nie daj się upić – puściłam oczko Shannonowi. – To dajcie L490 przedostatnie, bo chciałabym usłyszeć dodatkowa piosenkę. Jestem ciekawa, jak on chce to zrobić, wybrać tą piosenkę, która będzie się wszystkim podobała… Dobra, wy się pakujcie, ja idę się wyszykować – rzuciłam i wyszłam z pokoju, aby przejść do swojego.
Przebrałam się w ciuchy, które na mnie czekały na krześle, i ruszyłam na dół, do przedpokoju. Na dole spotkałam Jareda, który siedział na szafce z butami. Był zły, co było widać dzięki charakterystycznej żyłki pod lewym okiem, która pulsowała mu, kiedy się złościł bądź wykonywał duży wysiłek. Dłonie miał zaciśnięte w pięści.
-Jared, wyluzuj, chyba nie chcecie źle wypaść na koncercie, pomyśl o swoich fanach, o Echelonie, który zawsze w Ciebie wierzy – starałam się go jakoś udobruchać. Zrobiło mi się go żal. Zaczynałam pomału żałować, że kazałam chłopakom zagrać CTTE, ale cóż, już nie odwołam tego. – Pomyśl, że za kilka godzin przywitasz się ze swoją rodziną. Będzie dobrze.
Jare popatrzył się na mnie.
-Dzięki, że jesteś, zawsze mi pomagasz wyjść z ciężkiej sytuacji, nawet o tym nie wiedząc. – powiedziawszy to uścisnął mnie mocno w podzięce, po czym wybiegł z domu.
Idąc do mamy spróbowałam sobie przypomnieć, co się działo niecałe 2 miesiące temu… Przypomniało mi się, że pewnej nocy Jared zadzwonił do mnie o 3, oczywiście u niego było popołudnie, i wtedy żeśmy gadali kilka godzin. Szczęście, że była to noc z piątku na sobotę. O czym była rozmowa… Mhm, wydaje mi się, że raz Jared przebąknął coś o tym, ze mu jest bardzo ciężko, ale nie jestem pewna, przecież było tak późno że nie pamiętam, o czym dokładnie rozmawialiśmy… Miałam nadzieję, że wkrótce będę wiedziała, co się wtedy stało. Na razie jednak miałam inne plany na głowie. Weszłam do mamy i poinformowałam ją, że za 5 minut jedziemy.
-Nie ma sprawy, tylko szybko zrobię Wam jakieś kanapki. Mówisz, że ile Was jest?
-Sześciu. I weź jeszcze kilka bananów dla małpki, Rippley’a.
Mama nic nie powiedziała tylko poszła szybko robić kanapki. Ja tymczasem wróciłam do holu, gdzie chłopaki już znosili swój sprzęt.
-Auto otwarte, możecie już wnosić swoje instrumenty. Macie jakieś logo ze sobą?
Shannon i Tomo spojrzeli na siebie bezradnie. No tak, pewno nic nie wzięli, lecz przyjechali na gotowca.
-Dobra, znosicie ten sprzęt i powiedzcie Jaredowi, jak na niego wpadniecie, aby wbił do mojego pokoju. Musi zdecydować, co dokładnie zrobić.
Pobiegłam na górę i poszłam do swojego schowka. W środku, przy ścianie, stało spore kartonowe pudło, które chwyciłam w ręce i wyniosłam do pokoju. Na szczęście nie było takie ciężkie. Położyłam pudełko na środku pokoju. Kiedy je podłożyłam, do pokoju wbiegł Jared.
-O co chodzi?
-Słyszałam, że nie macie ze sobą żadnego logo, symbolu czy czegokolwiek. Dlatego Cię zawołałam, abyś wybrał sobie cos z tego pudełka – wyrzuciłam zawartość kartonu na podłogę.
Było tam 5 wielkich marsowych flag, kilkanaście tysięcy naklejek, stroje sceniczne wymyślane na różne przebierańce, zloty itp., nierozpakowane glowsticki, farbki neonowe, maski Pierrota i dużo innych marsowych rzeczy – istna skrzynia skarbów. Kiedyś ustaliliśmy, aby w każdym województwie były takie punkty, gdzie przedstawiciel przechowywałby  rzeczy marsowe, aby w razie potrzeby iść do tego przedstawiciela i sobie pożyczyć strój, wziąć kilka naklejek na promo itd. Oczywiście prawie wszystko było moje, niewielkie ilości były znajomych, i to takie rzeczy, które się przydają na promo.
Jared, jak tylko zobaczył zawartość,  nie zdołał nic powiedzieć tylko nieznacznie się uśmiechnął. Zaczął oglądać moje stroje, flagi, naklejki, farbki…
-Bierz, co chcesz, i zmykamy, bo już powinniście być, aby pogadać z dyrektorem o tym wszystkim. – rzuciłam.
Jared wziął ogromną flagę Mithrę oraz moja własnoręcznie robioną: na polskiej fladze namalowałam na białym tle Marsów, zaś na czerwonym było napisane ECHELON, pod spodem glify, a wokół, na całej fladze, jakby ramka, podpisy od ludzi, którzy są Echelonem i ja się z nimi spotkałam. Trzeba powiedzieć, że flaga wyglądała cudownie, i zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy Jared ją wziął. Do tego kilka garści naklejek, farbki oraz glowsticki.
-Dobra, chodźmy na dół, bo mamy mało czasu – powiedziałam i oboje wyszliśmy z pokoju, po czym skierowaliśmy się do busa. Zajęłam miejsce koło mamy, Jared zaś poszedł do tyłu. Spojrzałam na zegarek – dochodziła 16:30, czyli nie byliśmy tak źle z czasem. Odetchnęłam. Mama ruszyła.
-Wzięliśmy wszystko? – Jared jakby zapomniał o tej kłótni. Zerknęłam na niego. Ten cały czas trzymał polska flagę. Shannon i Tomo byli ciekawi, co tam trzyma, ale Jared powiedział im, że zobaczą, po czym zwinął czule flagę i włożył pod podkoszulek. Jakiś tkliwy zrobił się wokalista, nigdy nie przywiązywał takiej wagi do rzeczy materialnych, i to w dodatku nie swoich! Czyżby wydarzenie przed 2-óch miesięcy aż tak na niego wpłynęło?
-Tak, Twoją gitarę też – odpowiedział Shannon, zerkając nieznacznie na mnie. No tak, chodziło mu o CTTE, on też miał już wątpliwości. Kiwnęłam mu głową, że jednak ta piosenka musi być, w końcu Echelon lubił jej energię i życie. Shannon wzruszył ramionami i zaczął z powrotem grać z Tomo w karty.
-A gdzie Braxton i Tim? – dopiero teraz sobie przypomniałam o tych chłopakach, których nie miałam jeszcze okazji poznać. Bo Rippley spał pod kurtką Shannona, co zauważyłam od razu po wejściu do busa.
-Załatwiają pokoje w Andelsie, ale dojadą do nas. W sumie przyjadą, kiedy puścimy im strzałkę – poinformował mnie Tomo.
-Okej, nie ma sprawy. Tylko nie zapomnijcie o tym, bo ja nie jestem w stanie pamiętać o wszystkim. – odwróciłam się i podgłosiłam radio, na którym leciał aktualnie Led Zeppelin „Kashmir”. Była to ulubiona piosenka mojego taty, a że to on mnie wprowadził w świat muzyki rockowej i metalowej, znałam wszystkie piosenki jego ulubionych artystów. Zaczęłam cicho nucić. Jared z tyłu dołączył do mnie. Po chwili usłyszałam Tomo i mamę. Shannon też do nas dołączył, lecz starał się śpiewać cicho, bo nie od dziś było wiadomo, iż perkusista nie miał za grosz talentu wokalnego. Z podniosłym nastrojem dojechaliśmy na miejsce z czasem 16:45.
-Dobra, chłopaki, zostańcie tu, ja idę poszukać jakiegoś dyrektora czy coś, aby Was poprowadził. Wy dzwońcie po chłopaków.
Wysiadłam z pojazdu i poleciałam ku wejściu, nad którym było napisane: „VIP – zagraniczni”. Tak ,to pewno były moje drzwi. Przed wejściem stało 4 ochroniarzy, którzy łypnęli na mnie groźnie. Hm, pewno doszło do wielu przepychanek tutaj, skoro wystawili aż 4 osiłków… Pospiesznie wyjęłam swoja legitymacje i bilet.
-Dobrze, może pani iść dalej. – odpowiedział ten, który mi sprawdził, czy nigdzie nie ma fałszerstwa.
A jak dojść do dyrekcji? Bo wiecie, mam 3-ci zespół w busie i .. ten teges, chciałabym się zapytać dyrektora, jak mają się rozładować, gdzie jechać i tak dalej.
Osiłek na mnie spojrzał, i jak nabrał pewności, że go nie okłamuję, powiedział:
-Chodź za mną, poprowadzę Cię do naszego szefa.
Weszliśmy moimi drzwiami, ale tuż za nimi były drzwi na lewo, którymi weszliśmy do jasnego korytarza, który był biały. Pierwsze skojarzenie – From Yestarday! Trzeba było pokazać ten korytarz Jaredowi, pewno by się ucieszył, że ma namiastkę swojego dzieła, może nieświadomą, ale nie musiał o tym wiedzieć.


***

No to witam w Nowym Roku, za 5 miesięcy mam nadzieję, że zobaczę się z większością w Warszawie. :D