wtorek, 29 stycznia 2013

7. "--Ozłocisz Jareda.. Wydaje mi się, że on ma już wystarczająco dużo kasy, nie musisz go dodatkowo ozłacać – mruknęłam."


 Korytarz ciągnął się i ciągnął. Był niesamowicie długi, ale w końcu znaleźliśmy się przed drewnianymi drzwiami, na których wisiała tabliczka „Dyrektor”. Byłam ciekawa, jak wygląda zacny człowiek, który rzucił się na zorganizowanie tak wielkiego festiwalu i natrudził się, żeby te wszystkie gwiazdy ściągnąć do Polski. Ile to musiało go kosztować! Ale sądziłam, że koszty zwróciły się dzięki wysprzedaniu wszystkich biletów, nawet tych VIP-owych. Ochroniarz zapukał, na co odpowiedział cichy męski głos:-Proszę!
Gościu otworzył drzwi i przede mną, na wprost, ukazało się biurko, na którym był laptop marki Apple oraz służbowy telefon. Blat biurka był w nienagannym porządku, nie było żadnych zbędnych rzeczy. Za biurkiem siedział mężczyzna, wieku ponad 40-stki. Na głowie miał zaczątki siwizny, które nie rzucały się w oczy. Włosy miał bujne, sięgające ramion, lekko falowane, koloru ciemnej czekolady. Na nosie okularki a la Harry Potter, za którymi skrywały się błękitne oczy. Na twarzy zaczęły się rozwijać zmarszczki, które było już widać przy kącikach oczów. Dyrektor ubrany był w nienaganny czarny garnitur, idealnie wyprasowaną białą koszulę oraz krawat koloru czerwonego. Na prawej ręce nosił złotą obrączkę.
-Dzień dobry. Ja przyjechałam w sprawie 30 Seconds to Mars. – zaczęłam rozmowę.
-Pani jest menagerem? –przyjrzał się uważnie mężczyzna.
-Nie, ja tylko ich znam i przyszłam załatwiać za nich interesy. Wiadomo, gwiazdy.. – westchnęłam.
Dyrektor nic mi nie odpowiedział, wziął tylko słuchawkę telefonu i wyszeptał kilka niezrozumiałych dla mnie słów, po czym wstał. W fotelu wydawał się wysokim mężczyzną, kiedy zaś wstał był tylko kilka cm wyższy ode mnie.
-Zaprowadź mnie do lidera zespołu, muszę z nim wszystko przedyskutować. Widzę, że jesteś VIP-em, więc zmykaj szybko do siebie.
Wyszliśmy z jego gabinetu i wracaliśmy długim białym korytarzem. Na rozwidleniu skręciłam w prawo, zaś dyrektor z ochroniarzem w lewo, w stronę autobusu, gdzie siedzieli, w każdym razie taką miałam nadzieję, Marsi oraz moja mama. Przeszłam krótkim korytarzem do wielkiej Sali, gdzie pozostałe VIP-y już były. 19 par oczów skierowało się na mnie, gdzie znałam może z 6 właścicieli. Do jednych należał oczywiście Kamil. Chłopak podszedł do mnie i delikatnie mnie objął.
-Cześć, dawno się nie widzieliśmy.
Wyswobodziłam się z jego objęć. Nie chciałam, aby ludzie zaczęli szeptać, że mam chłopaka, że pewno z nim sypiam, że mu daję dupy.. Niektórzy z VIP-owców niestety wyglądało na takich, którzy lubią obracać komuś dupę za jego plecami. No cóż, są ludzie i parapety, jak to ktoś kiedyś tam stwierdził, i całkiem słusznie. Nienawidziłam takich ludzi, jedynym sposobem było olewanie ich, wówczas, kiedy widzieli, że ich obiekt główny nie okazuje zainteresowanie i nie reaguje na słowa, szybko się nudzili i szukali następnej ofiary. Cieszył ich ból psychiczny, jaki zadawali swoim ofiarom, sycili się nim, napajali. Kiedy ich ofiara stawała się wrakiem człowieka, zostawiali go w spokoju i zajmowali się kolejnym łupem. Na szczęście ja już stałam się na te ataki całkowicie odporna.
-Tak, mam zieloną podwiązkę, sprawdziłam – szepnęłam mu do ucha, nieznacznie się na nim opierając. Natychmiast powróciłam do wyprostowanej postawy i spojrzałam na Kamila, który niewidocznie skinął głową. Chyba też wyczuwał obecność tych szkodliwych ludzi i nie chciał się narażać na ich pożarcie, bo od razu się odwrócił i podszedł do stołu pełnego jedzenia.
W końcu miałam czas i możliwość, aby rozejrzeć się, kto jeszcze przebywa w zacnym pokoju, która była ogromna, a na ścianach lśniła biel. Na środku, po równoległych stronach, stały dwa stoły – z jedzeniem na jednym i z piciem na drugim. Pomieszczenie nie zawierało okien. Lampy były sterylne, białe, które odbijały się w czarnych płytkach na podłodze. Na wprost mnie były drzwi prowadzące pewno bezpośrednio na płytę. Spojrzałam na ludzi. 5 pozostałych ludzi, których kojarzyłam, to był Echelon: Ewelina, imiennicza Maja z Wejherowa, Mary (nienawidziły swego imienia, które brzmiało Maria, dlatego wszyscy zwracali się do niej Mary), Rafał oraz drugi Rafał, którego wszyscy umownie nazywali Szarym z powodu jego oczów, które miały właśnie ten odcień. Razem z nimi było również 3 ludzi, których nie znałam, ale jak tylko spojrzałam na szyję, wiedziałam, ze to Echelon – mieli na szyjach triady. Nieznany Echelon składał się z 2 dziewczyn oraz jednego chłopaka.
Spojrzałam na resztę ludzi. 2 z nich to były właśnie te taborety wśród ludzi. 2 przyjaciółki, ubrane na różowo, w blond włosach, miały też inną nazwę: plastiki, hejterki, FG. Zależało to od sytuacji. Pozostałe 8 osób nie znałam i nie obchodziła mnie ta grupka, zauważyłam tylko, że było tam 6 dziewczyn i 2 chłopaków.
Zerknęłam na godzinę w telefonie. Była już 17:30. Jak szybko zleciał mi ten czas u dyrektora! Podchodziłam w stronę grupki Echelonu, gdy wnet otworzyły się drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Wszyscy spojrzeli automatycznie w tamtą stronę. Przerwano rozmowy. Nowym towarzyszem był kolejny już ochroniarz, który, lekko zdyszany, podszedł spokojnie do stołu, przy którym nabrał sobie trochę wody do kubeczka. Od razu wypił całą ciecz.
-Wiem, że mieliście mieć całe pasmo barierek dla siebie, ale w ostatniej chwili dyrektor zmienił zdanie – zaczął mówić. – Jak chcecie to możecie się wepchnąć teraz, tylko potem już nie wrócicie na swoje miejsce. Dla was jest przestrzeń między sceną a barierkami. Możecie wejść za pół godziny, jeśli Wam odpowiada to miejsce. Oczywiście wówczas możecie również przemieszczać się dowolnie między garderobą  Macie tylko jeden zakaz – nie wolno Wam wchodzić na scenę bez wcześniejszej zgody lidera zespołu.
Ochroniarz popatrzył na nas. W sumie to było do przewidzenia, że zlikwidują nam barierki, w końcu mogło się tam zmieścić bardzo dużo osób, a głupotą byłoby narażać naszą 20-tkę na poturbowanie, bo nie wątpię, że przy takim wyjściu sporo ludzi by się zbuntowało i próbowało staranować barierki oddzielające ich od właściwych barierek. Cieszyłam się z tego rozwiązania, ponieważ wszyscy byliśmy bliżej naszych kochanych zespołów. Popatrzyłam na resztę twarzy, na których też się malowało zadowolenie. Ochroniarz, nie doczekawszy się żadnego sprzeciwu, wyszedł z pomieszczenia z powrotem przed scenę. Rozradowana Ewelina podeszła do mnie i zaczęła rozmowę:
-Ale świetnie, będziemy blisko Marsów! Ozłocę tego, kto wpadł na ten genialny pomysł!
-Ozłocisz Jareda.. Wydaje mi się, że on ma już wystarczająco dużo kasy, nie musisz go dodatkowo ozłacać – mruknęłam.
Wszyscy spojrzeli na mnie z lekkim zdziwieniem. Tak, wiem, że Ewelina mówiła to w podniosłym nastroju, jednak mi nie było do śmiechu. Brałam wszystko na poważnie, a spowodowane to było pewno faktem, iż w nocy mało spałam i nie czułam się zbyt rześko. Dodatkowo stres związany z egzaminem, studniówką, Marsami… Miałam tylko nadzieję, że nie zemdleję w połowie koncertu. Mruknęłam więc coś pod nosem i poszłam w jakiś kąt, aby pobyć samej z myślami. Nie udało mi się nawet dotrzeć do swojego celu, bo otworzyły się drzwi na zewnątrz. Czas, aby wyjść. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam jako ostatnia z pomieszczenia.
Początkowo oślepiło mnie zachodzące słońce. Kiedy w końcu moje oczy przyzwyczaiły się, przede mną, na wprost, było wąskie przejście, które zakręcało ostro w lewo, gdzie była przestrzeń między sceną a barierkami. Przy barierkach ludzie już stali i głośno między sobą rozmawiali. Niektórzy, gdy zobaczyli nas, spojrzeli z lekką zazdrością, ale wrócili do rozmowy ze swoim partnerem. Kto wie, może i plotkowali o nas. Miałam to gdzieś, dla mnie liczyła się sama obecność na tymże festiwalu. Spotkać te gwiazdy, które kochałam – bezcenne. Znalazłam przed ogromną sceną. Po jej bokach były ogromne telebimy dla ludzi, którzy stali z tyłu i słabo widzieli samą scenę. Stałam pomiędzy Kamilem a Eweliną. Ochroniarze się kręcili wokół nas i pomagacze, na szczęście nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem, ponieważ oni kręcili się bliżej barierek niż sceny, a my staliśmy pod samą sceną. Widziałam już sprzęt Chemicznych, rozstawiony na scenie. Gdzieś w oddali mignęły mi czerwone włosy Way’a. Za mną zabrzmiały pierwsze piski, krzyki, nawoływania artystów na scenę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze lubiłam to zniecierpliwienie przedkoncertowe, które jednocześnie podniecało każdą osobę obytą w tych sprawach. Napięcie coraz bardziej rosło. W końcu i mnie się to udzieliło i zaczęłam krzyczeć razem z tłumem. Nagle wszystkie światła zgasły. Tłum się momentalnie uciszył. W powietrzu czuło się podekscytowanie. W końcu wynurzyli się członkowie zespołu, bez wokalisty. Publika zawrzała. Zaczęli grać. W połowie piosenki pojawił się wokalista we własnej osobie i zaczęło się show. Publika znała większość ich piosenek. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy, szaleliśmy. W połowie „Na na na” Gerard rzucił się w tłum. VIPowcy nie lgnęli do niego, nie przeszkadzaliśmy mu podczas szaleństwa przy barierkach. Kiedy odszedł od barierek, spojrzał na nas. Jego wzrok zatrzymał się na Mai, którą od raz porwał na scenę. Maja była onieśmielona z lekka, ale bardzo szczęśliwa. Gerard zaśpiewał jedną ze swoich spokojniejszym piosenek, patrząc jej prosto w oczy. Pod koniec piosenki złapał ją za rękę i pocałował jej dłoń. Maja się zarumieniła i zeszła ze sceny. Ludzie oczywiście piszczeli, bo nigdy wokalista nie wziął jakiejś osoby na scenę, a co dopiero zaśpiewał piosenkę dla niej! Dumna byłam, że ta rzecz właśnie w Polsce ma miejsce.
-Zajebiste, co nie? – krzyknął mi do ucha Kamil.
-Nie wierzę, że to się dzieje, że tu jestem, że takie rzeczy się dzieją! – odkrzyknęłam mu. Zauważyłam, że się uśmiechnął.
W końcu MCR zeszli ze sceny. Spojrzałam na zegarek. Była 19:40, co oznaczało, że mieliśmy jeszcze 20 minut do koncertu Red Hotów. Całe szczęście, że jeszcze tyle, ponieważ byłam cała mokra i czerwona od panującego ścisku i grzania się głośników, oraz, po części, dzięki szaleniu na koncercie. Wzięłam butelkę wody od ochroniarza, łyknęłam kilka łyków i podałam ją Kamilowi, który popatrzył na mnie z wdzięcznością. Zostawiłam go i podeszłam do Mai. W międzyczasie z głośników leciały jakieś remisy, na szczęście na tyle cicho, że można było swobodnie ze sobą rozmawiać.
-Jak było? – spytałam się imienniczki.
-To było magiczne. Nie wiedziałam, że coś takiego mogło mnie.. spotkać. Patrzył się na mnie z taką dziwną iskierką w oczach.. To było… FENOMENALNE – wyszeptała wciąż rozentuzjazmowana Maja. – Chyba zacznę kochać ten zespół…
-Nie dziwię się, każda osoba by tak zrobiła – powiedziałam jej. – Fajnie, że Ciebie akurat wybrał, zasługiwałaś na to. Pewno wyczytał z Twoich oczów, że Ciebie wybrał i wziął na scenę.
-Myślisz? Zahipnotyzowałam go czy co? – obie się zaśmiałyśmy.
-Ja spadam do swojej miejscówki, zgadamy się po koncercie Red Hotów. Aaa, dam Ci jeszcze po ich koncercie marsową koszulkę, w sumie dam wszystkim, którzy mają VIP-a. Tylko muszę wykonać szybko telefon do rodzicielki.
Poszłam za scenę. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do mamy.
-Cześć mamo. Możesz podjechać do najbliższej drukarni i zamówić 20 koszulek z napisem „POLAND LOVES THIRTY SECONDS TO MARS”? Tak żebyś po 21:30 miała je przy sobie pod halą.
-Nie ma sprawy, już lecę
-Okej, dzięki. – i rozłączyłam się. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się odebrać koszulki.
Spojrzałam, przed siebie, zainteresowana rozmowami, które stamtąd dochodziły. Przede mną stali członkowie MCR i RHCP, którzy wymieniali między sobą zdania, często wybuchając przy tym śmiechem. Wytężyłam słuch.
-A piliście polską wódkę? Mówię wam, zajebista!
-Ahaha, Gerard po 3 kieliszku padł nam na kanapę i ocknął się po 12 godzinach!
-Wcale nie! – bronił się wokalista przy akompaniamencie głośnego śmiechu.
Oddaliłam się stamtąd z wielkim smajlem.
-Czemu się tak uśmiechasz? Coś się fajnego zdarzyło? – zapytała się mnie Ewelina, kiedy doszłam na swoje miejsce.
-Bo podsłuchałam rozmowy Chemicznych i Papryczek, gdzie była wzmianka o tym, że polska wódka jest bardzo mocna i zwaliła Way’a z nóg po 3-im kieliszku – powiedziałam.
Ewelina i Kamil się cicho zaśmiali.
-Słabe głowy mają, jak widać. – mruknął rozbawiony Kamil.
-Myślę, że my mamy po prostu bardzo mocną wódkę – zasugerowałam.
-Może coś w tym być…
-EJ, zaczyna się! – przerwała nam Ewelina.
Spojrzałam na scenę. Jako że słońce już zaszło, wszystkie oświetlenia miały lepsze efekty niż przy koncercie Chemicznych. Światła włączyły się i momentalnie wszystkie zgasły. Tym razem odbyło się bez skandowania, ponieważ Red Hoci wyszli trochę przed czasem na scenę. Zaczęło się następne magiczne show. Anthony również szalał po całej scenie. Każdą piosenkę grali lekko i przyjemnie, aż miło było poskakać i pośpiewać z nimi. W trakcie tego skakania tak się zaangażowałam, skutkiem czego było wylądowanie na Kamilu. Na szczęście ten, który oszczędzał siły na Marsów, przytrzymał mnie i nie upadliśmy na ziemię. Dotknęłam jego policzka w ramach podziękowania i dalej skakałam. I Anthony zrobił to, co Gerard wcześniej – rzucił się na tłum przy barierkach. Panował tam ogromny ścisk, ponieważ każdy chciał dotknąć swojego idola. Zerkałam na zachowania wokalisty, kątem oka chwytając ruchy Flea’i, który wskazał na mnie palcem. Spojrzałam zdziwiona na niego. Ten kiwnął głową, pokazał znów na mnie a potem na miejsce koło niego. Chyba chciał, abym dołączyła koło niego. Spojrzałam na ochroniarza, który na szczęście zobaczył gesty gitarzysty i skinął głową, że mogę wejść na scenę. Pobiegłam więc szybko w kierunku schodków, które prowadziły na podest. Kiedy stanęłam obok gitarzysty, ten szepnął (o ile szepnięciem można nazwać wrzeszczenie) do ucha:
-Jak wróci Anthony, wylejesz na niego ten wiaderek, który znajdziesz po lewej stronie perkusji! Leć szybko, bo on zaraz wróci, a nie może Cię zobaczyć!
Lekko zdezorientowana pobiegłam w stronę instrumentu. Faktycznie, stało tam wiaderko z niebieską farbą w środku. Matko, co to, chcieli zrobić jakiś żart na wokaliście? Przykucnęłam obok perkusisty i czekałam, jak wróci ofiara żartu.
Nie czekałam długo, ponieważ po 15 sekundach wokalista znalazł się na scenie. Od razu stanął przodem do publiki, czyli tyłem do mnie. Skończyło się Can’t Stop, miało się zacząć The Adventures. Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki, Flea spojrzał na mnie i wskazał głową na Anthonego. Chwyciłam wiaderko i szybko z nim pobiegłam do wokalisty. Kiedy ten się odwrócił, czując moje kroki, wylałam na niego całą zawartość wiaderka. Jednocześnie z rur przymocowanych przy scenie i głośnikach wypłynęła różnokolorowa farba. Flea pokładał się ze śmiechu. Anthony, wcześniej lekko zdezorientowany, rzucił spojrzenie, które mogłoby zabić, Fea’i i zaczął śpiewać. Ludziom wcale nie przeszkadzała farba, wręcz przeciwnie, niesamowicie się cieszyli. Rzuciłam wiaderko gdzieś do tyłu, do pomocy, i zeskoczyłam płynnym ruchem ze sceny.

______________
Nie nadążam z pisaniem i wstawianiem, ale trudno. Mam nadzieję, że zawsze będę miała jeden rozdział w zapasie. ;)

3 komentarze:

  1. Bardzo fajnie, czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. a zobaczysz że będzie 10 komentarzy żebyś mogła wstawić kolejny cudowny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty wiesz, Że ja lubię Twoje pismo i czekam na więcej prawda ? Możesz pisać mi cały czas, to pobudza moją wyobraźnię ;)

    OdpowiedzUsuń