niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 30. "-Jared, co ty tu kurwa robisz? – osłupiałam na jego widok, nie podejrzewałam, że będzie tutaj ze mną."

-Niespodzianka! - rozległ się głośny krzyk.
Zdezorientowana zmrużyłam oczy, bo padło na mnie bardzo silne światło. Po chwili zniknęło, a ja w końcu mogłam rozchylić powieki i zobaczyć, kto tak głośno krzyczał. To byli ludzie, którzy ustawili się na środku ujeżdżalni. Ktoś trzymał dwa kije po przeciwległych końcach tłumu, na których był rozwieszony transparent "WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI 19 URODZIN". Przede mną, w centrum, stał Jared z tortem w dłoniach, papierowej czapce i szeroko się do mnie uśmiechał.
Zabrakło mi tchu w piersiach, a oczy momentalnie zrobiły się wilgotne. Nie podejrzewałam, że Jay będzie pamiętał o moich urodzinach, i, co najważniejsze, będzie w stanie przygotować całą imprezę za moimi plecami, ani razu nie dając po sobie znać, że coś dla mnie szykuje. Jeśli chciał udowodnić, że będzie idealnym facetem dla mnie, zrobił to bezapelacyjnie, bowiem w tej chwili zalała mnie tak wielka miłość do niego, że gdybym była z masła to już dawno stopiłabym się i rozpłynęła po piasku, na którym stałam.
Wszyscy zaczęli śpiewać "sto lat", kiedy Jared podchodził do mnie z tortem i zapalonymi świeczkami. Byłam niesamowicie wzruszona, nie wiedziałam, co powiedzieć. Moje serce jeszcze bardziej stopniało, kiedy Leto również śpiewał, po polsku, sto lat. Tego się nie spodziewałam po nim, że nauczy się czegoś po polsku. W końcu nie wytrzymałam i się rozpłakałam, patrząc z miłością w oczy Jareda, i cały czas się uśmiechając. Zdmuchnęłam świeczki, a Jay pochylił się nad tortem i pocałował mnie delikatnie w usta. Wszyscy głośno zaczęli krzyczeć i bić brawa, a ja się zarumieniłam.
-Wszystkiego najlepszego, kochanie - wyszeptał mi czule do ucha Jared, po czym odszedł z ciastem gdzieś na bok, aby go pewnie pokroić i rozdać ludziom kawałki.
Do mnie zaczęli podchodzić wszyscy ludzie obecni na imprezie i składać życzenia. w pierwszej kolejności w objęcia złapał mnie Shannon, podniósł do góry i okręcił kilka razy wokół własnej osi. Śmiałam się głośno.
-Zostaw mnie, bo mi się w głowie kręci! - krzyczałam wesoło.
W końcu postawił mnie na ziemi, przytulił mocno do siebie, złożył życzenia i poszedł dalej, zostawiając mnie lekko oszołomioną po tej karuzeli. Jared chyba zaprosił każdego, z kim utrzymywałam dłuższy kontakt, i pewnie Asia mu w tym pomogła, która składała życzenia tuż po starszym Leto. Następnie był Tomo, Vicki, Emma, Kinga...
-Litza! - zapiszczałam głośno, kiedy tuż po koleżance pojawił się wyższy ode mnie mężczyzna już po 40-stce.
-Nie za stary jest dla Ciebie? - rzucił żartobliwie, wskazując głową na Jareda, który rozdawał talerzyki z ciastem.
-Stary, nie stary... Miłość nie wybiera - uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-To szczęścia w miłości! - puścił mi oczko i mnie przytulił.
-Ech, żeby to było takie proste... - westchnęłam, a on popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem. - W październiku kończę ze wszystkim, bo wylatuję do LA na weterynarię, więc wątpię, aby ten związek trwał dłużej - zamilkłam, nie chcąc więcej mówić, bo zalała mnie od razu fala smutku i rozgoryczenia. Nie chciałam płakać w dniu swoich urodzin z tego powodu, chciałam się dobrze bawić i nie myśleć o przyszłości.
-Wszystko się ułoży, najważniejsze to mieć nadzieję w sercu i jej się trzymać - uśmiechnął się do mnie ciepło i jeszcze raz mnie przytulił. - Idę po ciasto, trochę zgłodniałem - puścił mnie i poszedł do stołu z żarciem.
Po Robercie życzenia składał mi drugi Robert, Krzyżyk, Hansu i Kmieta, potem Bruno, syn Litzy, z którym lubiłam się wygłupiać mimo że był znacznie ode mnie młodszy, po prostu znaleźliśmy jakimś dziwnym trafem wspólny język. Następnie była pani Wandzia, Ada i kilkoro ludzi z luxforum, między innymi Asia, na którą mówiliśmy wszyscy Dżoana (och, coś dużo Aś się przewinęło przez moje życie). Nadeszła kolej na stajennych, którzy byli obecni dzisiejszego dnia a ja ich w jakimś stopniu znałam.
Po 20 minutach, lekko zmęczona ciągłym uśmiechaniem się i dziękowaniem za przybycie, kolejka ludzi w końcu zniknęła i byłam całkowicie wolna. Od razu przybrałam naturalną minę, bo bolały mnie już poliki od szczerzenia się do ludzi. Poszukałam wzrokiem Jareda, który wciąż rozdawał, ostatnie już, kawałki ciasta. Podeszłam do niego.
-Jared, ja chciałam... - zaczęłam mówić, kiedy ten odwrócił się i położył mi palec na moich ustach.
-Ciiicho, potem podziękujesz, jak pójdziemy się gdzieś przejść - popatrzył na mnie czule.
-Nie patrz się tak na mnie - mruknęłam, czując, jak znowu zalewa mnie fala gorąca. - Za bardzo mnie rozpieszczasz, przez co moje ciało zostało już przy wejściu, całkowicie rozpuszczone.
Zaśmiał się cicho i podał mi kawałek tortu, na którym było namalowane, trochę koślawo, lukrem serduszko.
-Twoja robota? - spojrzałam na niego.
-Tak - wypiął dumnie pierś do przodu.
-Śliczne - powiedziałam, starając się nie roześmiać na widok tak wspaniałego arcydzieła, które zapewne zajęło mu kilka tygodni czy kilka sekund.
Wzięliśmy ostatnie dwa kawałki ciasta i ruszyliśmy na zewnątrz, gdzie były poustawiane stoły z innym jedzeniem. Zauważyłam, ze niedaleko stoi niewielka scena.
-Kto? - zapytałam się Leto, wskazując głową na podest.
-My i Lux razem - odpowiedział, obejmując mnie wolną ręką w pasie.
-Jak to? - zdziwiłam się, bo Lux nie śpiewała po angielsku a Marsy kompletnie nie znali polskiego.
-Nie wiem, jak to nam wyjdzie, bo nigdy tego nie ćwiczyliśmy - wyszczerzył do mnie zęby.
-Lol - zawołałam, a ten spojrzał na mnie spode łba. Nienawidził, kiedy mówiłam sloganem młodzieżowym, ale co miałam innego powiedzieć, kiedy to tak idealnie pasowało do sytuacji?
Usiedliśmy obok reszty zespołu i zajadaliśmy ciasto, które okazało się być moim ukochanym karmelowym z polewą o smaku mlecznej czekolady. Oby poszło w cycki! Nie miałam tłuszczyku w boczkach i oby tak zostało do końca życia i jeden dzień dłużej.
Wszyscy siedzieli i wesoło ze sobą rozmawiali o wszystkim i o niczym, a ja się przypatrywałam im z ciekawością i tęsknotą, bo niektóre twarze tak dawno nie widziałam! Brakowało mi tylko rodziców, którzy na pewno nie wzięli wolnego, aby się ze mną spotkać, w końcu sama tak czasami robiłam, że jak miałam do wyboru wyjazd za granicę czy obecność na ich urodzinach to wybierałam pierwszą opcję, więc nie miałam im tego za złe, że tym razem oni postąpili tak samo jak ja. Jednak zawsze było to lekkie ukucie w sercu, ten smutek. Westchnęłam ciężko. Nagle Jared złapał mnie za dłoń. Spojrzałam na niego pytająco.
-Chodź ze mną na chwilę do domu, muszę Ci coś pokazać – powiedział podekscytowany, chowając do kieszeni swój telefon. Nabrałam podejrzeń.
-Co mi chcesz pokazać? – zapytałam się nieufnie.
-Och, nie pytaj się, tylko chodź! – wstał i pociągnął mnie lekko za rękę, więc też się podniosłam z krzesła.
Minęliśmy pozostałych ludzi, którzy śmiali się z dowcipu opowiedzianego przez Drężmaka (no oprócz moich angielskojęzycznych przyjaciół, którzy rozmawiali w swoim gronie i byli odcięci od polskich znajomych), przeszliśmy przez stajnię, w której konie zajadały urodzinowe marchewki (zawsze lubiłam dawać w dniu swoich urodzin bądź imienin smakołyki dla koni, że stajenni, których w poszczególnych dniach prosiłam o dawanie takich a takich smakołyków, po kilku latach dawali sami z siebie, pamiętając, kiedy to świętuję) i znaleźliśmy się na moim podwórku, który dzielił dom i stajnię.
-Jared… - wyszeptałam. – Pojedziemy w teren?
-Przecież masz imprezę urodzinową – popatrzył na mnie zdziwiony.
-Wiem, ale tak mi tęskno do konia i nocnego terenu, że sobie nie daruję, zwłaszcza że dzisiaj świętuję, a taki teren to najlepszy prezent, jaki mogę sobie samej dać – uśmiechnęłam się do niego lekko. – I chcę, żebyś mi towarzyszył, bez Ciebie to nie będzie to samo.
Odwzajemnił uśmiech i objął mnie mocniej w pasie.
-Dla Ciebie wszystko – pochylił się i pocałował mnie w czubek głowy.
Weszliśmy do pokoju, gdzie Jared zaprowadził mnie do salonu. Na stole leżał samotnie włączony laptop. Nic nie rozumiałam, po co on tu był? Usiedliśmy na kanapie.
-Możesz na chwilę zamknąć oczy? – spytał się cicho, patrząc mi ufnie w oczy.
-Nie ma sprawy, nie będę podglądać! – uśmiechnęłam się do niego i mocno zacisnęłam powieki.
Kiedy upewniłam się, że Leto nie sprawdza, czy na pewno mam zamknięte oczy, rozchyliłam lekko powieki, i, mrużąc, próbowałam zobaczyć, co takiego robi, że nie mogłam tego widzieć. Wszedł w ikonkę komputera, gdzie połaził po różnych folderach… Cholera, czy nie mógł wcześniej wyjąć tego, co mu było potrzebne, na pulpit, tylko teraz bawił się w poszukiwacza swojego upragnionego skarbu? Zaczęłam się wiercić i niecierpliwić, nie lubiłam przez długi czas mrużyć oczy. Kiedy dostrzegałam tylko najmniejszy ruch Jareda, chcącego sprawdzić, czy aby na pewno nie podglądam, zaciskałam znowu mocno powieki. Wiem, że nie zachowywałam się fer, ale nie przepadałam za niespodziankami, już dzisiaj mi zrobił jedną, i na dzisiaj tyle mi wystarczyło, a wiedziałam, że jeszcze czeka mnie, pewnie niezapomniany do końca życia, wspólny koncert moich 2 ukochanych zespołów.
Odpalił skype. Po co mu było skype? Chyba podejrzewałam, o co mu chodzi… Byłam ciekawa, jak mu się udało dotrzeć do moich rodziców, czyżby znowu wziął sobie mój telefon do ręki ot tak, bez powodu? Może wcześniej już sobie zapisał ich numery? Nie miałam pojęcia, ale nie chciałam tej wiedzy, nie potrzebowałam jej. Miałam tylko nadzieję, że zrobił to z czystej miłości do mnie, a nie że mnie kontrolował i sprawdzał na boku, czy czasem nie wymieniam smsy z innym chłopakiem. Hm, w sumie mogę to sprawdzić, jak często bierze sobie moją rzecz do ręki bez mojej wiedzy, tylko będę musiała z kimś pogadać na ten temat. Postanowiłam, że po powrocie za stajnię wezmę na bok Krzyżyka i się go zapytam, czy nie miałby nic przeciwko temu. Tylko będę musiała wcześniej zadzwonić do jego żony, która jest o Tomka mega zazdrosna, i za każdym razem, kiedy widziała nas razem, wyczuwałam, że ciska w moim kierunku piorunami. Nie przepadałam za nią, tak samo jak i reszta zespołu, ale Krzyżyk ją kochał, więc my to uszanowaliśmy. Wiadomo, na boku czasami naśmiewaliśmy się z jego żony, ale zawsze staraliśmy się robić to dyskretnie i w własnym gronie, żeby coś do niego czasem nie doszło niepożądanego.
Zauważyłam, że jak Jay zalogował się na skype, od razu ktoś zaczął dzwonić. Po pokoju rozległ się ten jakże charakterystyczny dźwięk.
-Skype – powiedziałam, otwierając już normalnie oczy, bo tak czy siak teraz bym je otworzyła niezależnie od sytuacji, czy podglądywałabym czy nie.
-Miałaś nie patrzeć! – żachnął się.
Popatrzyłam na niego z politowaniem,
-Jasne, i mieli mnie ujrzeć jak debila, który zaciska z całej siły oczy?
Jay mruknął coś pod nosem i odebrał rozmowę, po czym wstał.
-Miłej rozmowy – wycedził zimno i wyszedł z pokoju.
Co ja zrobiłam nie tak? Czy to moja wina, że otworzyłam oczy? Jezus Maria, księżna Jared ma focha o to, że jej poddany nie posłuchał do końca polecenia… Wywróciłam oczami. Cóż, to było do przewidzenia, że na pewno będzie chciał się skontaktować z moimi kochanymi rodzicielami, więc niespodzianka nie była tak do końca niespodzianką. Przecież wiedział, ze rozumiemy się bez słów czasami i podświadomie wiemy, czego pragniemy, więc czemu teraz się na mnie obraził?
-Maju, kochana córeczko, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – krzyknął do mnie tato, a ja w końcu spojrzałam na ekran laptopa, bo dotychczas wpatrywałam się w drzwi, w których zniknął Leto.
Rodzice z siostrą siedzieli gdzieś na ławce, a za nimi majaczyły się piramidy. Ech, musieli się pochwalić, gdyby była inna sceneria to nie byliby zwyczajnie sobą. Wytknęłam im język i przybrałam na twarz trochę sztuczny uśmiech, bo niesmak po zachowaniu divy lekko został.
Porozmawiałam z nimi jakieś 15 minut, gadając o wszystkim. Pogratulowali mi w końcu porządnie dostania się na weterynarię, powiedzieli, że będą mnie wspierać w moim wyborze, ponarzekali na gorąc panujący w Egipcie (no kurde, nie spodziewałam się, że tam będą mieli gorąco! Chociaż dobrze, że w ostatniej chwili tacie udało się wypakować z mamy walizki 5 swetrów. Podobno przez 2 pierwsze dni mama boczyła się na ojca, ze tak postąpił, a on i siostra śmiali się z niej na każdym kroku). Z upływem czasu zapomniałam o Leto i byłam już sobą, nie musiałam przybierać sztucznej maski na swoją twarz. Oni zawsze potrafili mnie rozbawić.
Zapowiedzieli swój powrót na za tydzień, pożegnaliśmy się i rozłączyłam się. Wyłączyłam wszystkie aplikacje i wyłączyłam laptop Jareda, po czym zamknęłam pokrywkę. Wstałam z kanapy i przeciągnęłam się, bo trochę bolały mnie mięśnie po siedzeniu w jednej pozycji przez dłuższy czas. Poszłam do swojego pokoju, ogarnęłam ubranie na konie, żeby potem niepotrzebnie nie robić koła, wzięłam wszystko w dłonie i wyszłam na dwór. Torbę zostawiłam w siodlarni, pogłaskałam swojego konia po pyszczku i weszłam tam, gdzie trwała impreza w najlepsze. Dżoana z Filipem, swoim chłopakiem, stali przy innym laptopie, który był podpięty do wszechobecnych głośników, z którego puszczali różną muzykę. Aktualnie leciał najlepszy przebój świata, czyli „Biegnijmy…” Kwiatkowskiego. Rzuciłam im mordercze spojrzenie, a oni się do mnie szeroko uśmiechnęli. Wiedzieli, że nienawidzę tej piosenki, jak i kilka innych, dlatego z miłości do mnie pewnie będą często puszczać na imprezie.
Najdziwniejsze było jednak, że Litza tańczył z Emmą pomiędzy stołami. Znaczy się ja rozumiem, że mogli razem tańczyć, nie miałam nic przeciwko temu, ale do TAKIEJ muzyki? Świat się kończy, ludzie, świat się kończy, Litza tańczy do gówna! Wszyscy stali obok nich i dopingowali im, śmiejąc się. Po chwili Shannon porwał do tańca Asię i wirowali po niby-parkiecie. Śmiałam się z innymi, bo ich taniec był wręcz komiczny. Asia, która taniec trenowała zawodowo, i Shannon, którego znajomość tańca kończyła się na tym, żeby tak stawiać nogi, aby się nie poplątać i nie jebnąć. Nigdzie nie widziałam Jareda.
Podeszłam do Krzyżyka i pochyliłam się do jego ucha.
-Mogę Cię prosić na słówko na osobności? – wyszeptałam mu.
Pokiwał głową i wycofał się z kręgu. Poszliśmy na bok, do niewielkiego sadu owocowego. Rozejrzałam się uważnie, czy nikt za nami nie szedł bądź czy młodszy Leto się gdzieś tu nie chowa, i, upewniwszy się, że nikogo nie ma, zaczęłam z nim rozmowę.
-Bo widzisz, jest taka mała sprawa…
-O co chodzi? – spytał się, patrząc na mnie uważnie. Wstyd mi mówić, ale kiedyś, jak poznałam Luxtorpedę w pierwszym wydaniu, Tomek od razu wpadł mi w oko i podkochiwałam się w nim, dyskretnie na niego spoglądając przy każdej możliwej sytuacji. Lubiłam ten trochę egzotyczny typ urody. Przeszło mi na szczęście, jednak jakiś promyczek zauroczenia nigdy nie zniknie i zawsze będzie mnie zalewała fala gorąca, kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkają.
-Tylko nie wiem, czy to Twojej żonie się spodoba – zagryzłam niepewnie wargę.
-Damy radę, wiesz, że akurat Tobie pomocy nie odmówię – uśmiechnął się delikatnie. Lubiłam, jak się uśmiechał, bo rzadko to robił, więc nie było mi dane się nacieszyć tym wyrazem twarzy.
-Chodzi o to, że boję się, że Jay kontroluje mnie na każdym kroku, bo wiem, że bierze mój telefon bez mojej wiedzy, i teraz właśnie nie wiem, w jakim celu on to robi… Chcę się tylko dowiedzieć, czy on mi ufa – zrobiło mi się smutno, że musiałam tak nisko upaść, bo nie miałam pojęcia, czy osoba, którą kocham, ufa mi w stu procentach…  - I chcę, żebyś wysyłał mi od dzisiaj smsy takie trochę bardziej dwuznaczne, ale nie wiem, co na to Twoja żona, bo wiem, że ona lubi Ci co jakiś czas sprawdzać telefon, a jak zobaczy, że razem piszemy różne dziwne smsy, to może nie być dla Ciebie dobrze.
Krzyżyk popatrzył na mnie współczującym wzrokiem.
-O żonę się nie przejmuj, już sobie z nią to załatwię. Tylko będę musiał w sumie potrzebować Twojej pomocy – spojrzałam pytającym wzrokiem. – No, zadzwonisz zaraz do niej i powiesz jej, co właśnie chcemy zrobić.
-Czekaj – olśniło mnie – ona nie umie po angielsku nadawać, prawda?
-Nie… - potwierdził, nie rozumiejąc, po co mi ta wiedza.
-No to będziesz mi pisał w tym języku! Bo ty umiesz ładnie, o ile dobrze pamiętam, mówić po inglisz – uśmiechnęłam się i mrugnęłam do niego. – A i Jared będzie rozumiał, co do mnie piszesz.
-Dobre, mała! – potargał mi lekko włosy.
-Weź tę rękę, nie lubię tego! – odsunęłam się kilka kroków od niego.
-To polubisz – zbliżył się niebezpiecznie i zanim zdążyłam zareagować, złapał mnie w pasie i zaczął targać moje włosy, a potem kłuć w żebra lekko, co spowodowało we mnie atak śmiechu.
-Puszczaj mnie! – krzyczałam, śmiejąc się i zginając w pół.
-Maja, co Ty robisz? – usłyszałam, jak ktoś za nami stoi i wymawia lodowato pytanie.
Krzyżyk mnie puścił i stanęliśmy, lekko zakłopotani, przed Jaredem. Spojrzałam na Tomka i mrugnęłam mu. Zajarzył, o co mi chodzi.
-A co Cię to interesuje? – zapytał się z nutką ironii w głosie.
Jay popatrzył na niego, potem spojrzał na mnie, a ja zobaczyłam przez moment w jego wzroku ból, po czym odwrócił się i sobie poszedł. Szedł taki zgarbiony, jakby ktoś kazał mu nosić kilkukilogramowy plecak wyłożony kamieniami.
-On jest popierdolony – powiedziałam do Krzyżyka bezradnie.
-Leć za nim, zanim zrobi się jeszcze gorzej – też patrzył na znikającą w oddali postać.
-Ale będziesz pisał? – spytałam się jeszcze.
Pokiwał głową, po czym wskazał na Leto. Uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu i ruszyłam za Jaredem. Nie miałam ochoty biec za nim, jeszcze tak bardzo nie padła mi żółć na mózg, żeby tak bardzo skupiać się na naprawie czegoś, co on popsuł swoim zachowaniem i postępowaniem. Zachowywał się jak małe rozpieszczone dziecko.
-Hej, gdzie idziesz? – rzuciłam za nim, kiedy tylko przybliżyłam się na taką odległość, że mógł mnie usłyszeć spokojnie. Zbliżyliśmy się do krawędzi lasu. Stajnia i cała impreza pozostały daleko za nami.
-Co tu robisz? Idź do swojego Krzyżyka – prychnął.
Zabolało.
-Tak, mam iść do MOJEGO Tomka? Nie ma sprawy! – krzyknęłam. – Kocham, jak psujesz wszystko, po prostu to kocham! - odwróciłam się, chcąc wrócić do stajni. W oczach zaszkliły pierwsze łzy.

-Czekaj – powiedział martwym głosem, łapiąc mnie za nadgarstek.
Wyszarpnęłam się z jego uścisku, ale zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
-Co chcesz? Oskarżyć mnie o coś, czego nie robię? Nie ufasz mi? Dlaczego mi to robisz? – łzy skapywały mi na ziemię. Usiadłam na głazie, który znajdował się tuż na granicy lasu z polem, i ukryłam swoją twarz w dłoniach. Nie chciałam na niego patrzeć, bo ten widok powodował we mnie ból.
Jay kucnął przede mną i złapał za przegub, po czym zmusił delikatnie, żebym położyła ręce na kolanach, po czym złapał mnie za dłonie.
-Maju, to nie tak… - powiedział cicho, patrząc na mnie.
-A jak? – powiedziałam bezradnie, widząc, że chce jakoś wymigać się od powiedzenia tego, jak jest naprawdę. – Jak jest, Jaredzie? Bo ja to widzę tak, że otwieram się przed Tobą, wiesz o mnie praktycznie wszystko, jestem na każde Twoje zawołanie, mimo to nie potrafisz mi zaufać, oskarżasz mnie o coś, co nigdy nie miało miejsca, i mieć nie będzie, a dodatkowo, bez mojej wiedzy i pytania przeglądasz mój telefon, chcąc pewnie mnie nakryć na czymś, na czym nie nakryjesz, bo jestem z Tobą szczera w każdym przypadku.
-Ty też sprawdzasz mój telefon! – rzucił głośno.
-Nie, Jay, nie robię tego codziennie, zdarzyło mi się kilka razy wykorzystać go tylko po to, żeby zrobić Ci jakieś śmieszne zdjęcie i wstawić na twittera, nic poza tym, bo ja Ci UFAM i wiem, że nie byłbyś w stanie mnie zdradzić… Chyba, że właśnie teraz się mylę… - spojrzałam na niego z bólem.
Wziął w płuca głęboki oddech, mocno wzburzony.
-Czemu mnie o to oskarżasz?
-Bo teraz nabrałam wątpliwości, nie bez powodu tak postępujesz w moim przypadku – dobrze, że łzy przestały mi w końcu lecieć, byłam teraz pusta w środku, czułam się oszukana przez cały świat.
-Nie, bo ja… Jestem po prostu zazdrosny o Ciebie i boję się, że Cię mogę w każdej chwili stracić, bo jesteś młodą i atrakcyjną kobietą, a przede mną niewiele wiosen już zostało – wyrzucił z siebie, pochylając głowę.
-Kurwa, coś Ci mówiłam o Twojej atrakcyjności! – żachnęłam się i wysunęłam ręce, które położyłam na policzkach Jareda, po czym podniosłam mu z powrotem głowę, dzięki czemu znowu na siebie patrzyliśmy – Przecież wiesz, że Cię teraz na pewno nie zostawię, a co będzie w październiku… Kurde, chciałam takich sytuacji właśnie uniknąć, i proszę, oczywiście się nie udało, bo po wszystko miałoby się układać po mojej głowie, przecież lepiej, żeby wszystko się pierdoliło… - powiedziałam smutno.
-Rzuć studia – wyszeptał.
-Jay, nie mogę. Chcę, ale nie mogę, muszę mieć jakiś zawód, nie lubię bezczynnie siedzieć i nic nie robić, to nie jest mój cel w życiu – dzięki, Leto, za spieprzenie mi dnia, który był taki zajebisty. Doprawdy, nie mogłeś zaczekać z tą rozmową do jutra? Zresztą myślałam, że wszystko sobie już wyjaśniliśmy. Ech…
-A jak kogoś znajdziesz na studiach? I zwiążesz z nim życie? – powiedział już całkowicie bez emocji. Nie, sorry, tylko jedna była – strach. Ogromny strach.
-Dzisiaj mogę Cię już zapewnić, że nawet jeśli znalazłabym kogoś, to i tak, jeśli Ty nadal będziesz mnie chciał, po studiach będę dążyła do tego, abyśmy na nowo się zeszli. Bo nie wierzę, żeby nam się udało być razem podczas studiowania, za dużo nauki będę miała, a Ty musisz jakoś pracować na chleb, czyli jeździć na koncerty i grać w filmach.
-Musisz kogoś znaleźć? – zapytał się z wyrzutem w głosie.
-Jay, przecież nie mówię, że będę do tego od października dążyła! Ale jeśli znajdzie się ktoś, to czemu miałabym nie spróbować? Nie chcę być monotematyczna, nie potrafiłabym siedzieć w LA kilka lat i nikogo nie poznać w obawie przed tym, żeby się w tej osobie nie zakochać. Nie popadajmy w paranoję… Zresztą wydaje mi się, że jesteśmy obydwoje w gorącej wodzie kąpani, jesteśmy z sobą krótko, ciągle nie nasyciliśmy się swoją obecnością, i dlatego niektóre sytuacje odbieramy inaczej niż gdybyśmy to zrobili, kiedy nasz związek trwałby co najmniej kilka miesięcy.
-Ale wrócisz do mnie? – spojrzał z nadzieją na mnie.
-Tak – westchnęłam, nie chcąc rozwijać swojej myśli, że może w przyszłości obydwoje znajdziemy swoje lepsze połówki, chociaż podświadomość mi mówiła, że jednak i tak będziemy razem, niezależnie od czekającego nas losu i osób.
Jay podciągnął się na swoich rękach i delikatnie pocałował mnie w usta. Złapałam go za twarz, wsuwając język do jego ust, zatracając się całkowicie w pocałunku. Kochałam tego człowieka, zajmował w moim sercu całe miejsce, jednak czasami potrafił mnie porządnie wkurzyć. Cieszyłam się, że wszystko sobie jakoś wyjaśniliśmy, a sytuacja się unormowała.
Po chwili usiadł obok mnie na kamieniu, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Objął mnie w pasie i tak sobie siedzieliśmy, patrząc w głąb lasu.
-Patrz, sarna! – szepnęłam cicho, powoli podnosząc rękę i wskazując na lewą stronę lasu.
-Wow, jaka piękna – zachwycił się Leto.
-Zastanawiam się, czemu ucieka w głąb lasu, przecież tam nie lubią przebywać, bo to polna sarna… - myślałam głośno, patrząc, jak biegnie szybko przed siebie.
Po chwili pojawiły się inne polne sarny, które biegły w tą dziwną dla nich część lasu. Coś otarło się o moją nogę. Popatrzyłam przed siebie. Sprawcą był mały puchaty zając, który też biegł za sarnami. Nawet ptaki uciekały w głąb lasu. Musiały przed czymś uciekać, a to coś było za mną.
-Jared, coś się dzieje za nami… - wyszeptałam, przerażona, bo zwierzęcy instynkt nigdy nie zawodził, dodatkowo za moimi plecami znajdował się dom z stajnią.
-E tam, wydaje Ci się – starał się mnie uspokoić, jednak ja wyrwałam się z jego objęć i wstałam, powoli się odwracając.
-JA PIERDOLĘ, JARED, STAJNIA PŁONIE! – wrzasnęłam, widząc przed sobą ogromny czarny dym oraz prawie, niewidoczne płomienie ognia. – TAM SĄ LUDZIE! I KONIE, KTÓRE NIE SĄ W STANIE WYJŚĆ! JA PIERDOLĘ, JARED, KURWA, MUSIMY TAM BIEC! – panikowałam.
Leto poderwał się na nogi, a w jego spojrzeniu widziałam przerażenie i szok.
-Ale jakim cudem? Przecież nie było planowanego ogniska! Co się stało? – lamentował.
-NIE WIEM, ALE MUSIMY TAM IŚĆ! – puściłam się biegiem przez łąkę, mając w myślach tylko jedno – jak najszybciej uratować wszystkie konie.
Dziadu biegł ze mną, starając się utrzymać moje tempo, jednak bezskutecznie. Gdyby teraz włączono stoper i zmierzono mój czas, zapewnie byłabym najszybszym człowiekiem na ziemi. To wysoki poziom adrenaliny spowodował we mnie takie zapasy energii i siły, której się nie spodziewałam po sobie.
W 3 minuty byłam na miejscu, podczas gdy normalny bieg zająłby mi 8 minut. Wszyscy dookoła łazili spanikowani i przerażeni, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Przynajmniej wiedziałam, że palił się dach i cała słoma oraz siano znajdujące się na górze. Niedobrze, wszystko mogło w każdej chwili runąć na stojące w boksach konie.
-Straż zawiadomiona? – zapytałam się jednego stajennego, który leciał z wiadrem w kierunku płonącego dachu.
-Tak, już jadą! – wycharczał i pobiegł dalej.
-Idiota – wyszeptałam cicho, bo wiedziałam, ze polewanie dachu jest jak syzyfowa praca, nigdy tego nie dokona w pojedynkę. No ale cóż, doceniałam zaangażowanie chłopaka.
Podeszłam do wiadra z wodą, które stało zupełnie wolne, oderwałam kawałek swojej sukienki i zamoczyłam skrawek materiału w wodzie, po czym, przyciskając sobie szmatkę do ust, weszłam do środka. Nikogo tutaj nie było, wszyscy tłoczyli się zapewnie w części stajennej, gdzie stały konie. Przeszłam do tego budynku. Żar lejący się z nieba był nie do wytrzymania. Oślepiał mnie blask ognia, który ogarnął już sufit stajni. Wszędzie było pełno dymu. Wiedziałam, zdawałam sobie sprawę doskonale z faktu, że w każdej sekundzie wszystko mogło się zawalić i na mnie runąć. Mimo to nie byłam sama z tą świadomością, koło mnie kręciło się kilku pełnoletnich już młodzieńców, którzy wyprowadzali na wpół dzikie konie. Żaden nie słuchał swojego pana, każdy się stawiał, bał się przejść przez drzwi, które najbardziej były zajęte ogniem.
Spojrzałam na boks swojego konia, który był pusty. Odetchnęłam z ulgą. Obejrzałam pozostałe boksy i stwierdziłam, ze najważniejsze i najbardziej cenne konie zostały wyprowadzone z budynku. Jednak nadal było kilka koni.
-Bierzecie je czy nie? – zapytałam się stajennego, który wychodził z ogierkiem, widząc, że nikt więcej tu nie wraca.
-Te staruchy? Szkoda naszego życia, te konie to i tak tylko kosiarki – powiedział, po czym szybko uciekł z arakiem.
Stałam pośrodku nic nie robiąc, tak bardzo byłam oburzona zachowaniem stajennych. Ja wiedziałam, że kosiarki nie są w życiu przydatne, ale te konie zasłużyły swoją ciężką pracą na godną emeryturę, a nie żeby zginęły w cierpieniach i mękach! Chwyciłam za linkę.
-Podaj mi jedną! – usłyszałam nagle obok siebie głośny oddech.
-Jared, co ty tu kurwa robisz? – osłupiałam na jego widok, nie podejrzewałam, że będzie tutaj ze mną.
-Pomagam Ci – uśmiechnął się do mnie ciężko.
Czemu?
-Bo Cię kocham – pocałował czule w czoło, wziął moją linkę i poszedł szybkim krokiem do jednego ze starszych koni, zostawiając mnie całkowicie wrytą w ziemię.
No świetny czas sobie znalazł na wyznawanie uczuć, nie ma co. Te dwa marne słowa powiedział pierwszy raz w życiu do mnie, a tak się składało, że miały dla mnie bardzo dużą wartość. Cóż, myślałam, że odłoży przekazanie mi tej informacji na później, na inną, bardziej dogodną do tego sytuację, ale to był Jared, po nim mogłam się wszystkiego spodziewać. A wiedziałam, że on też przywiązuje wielką wagę do swoich słów, że naprawdę rzadko mówi coś bez wcześniejszego przeanalizowania, a już zwłaszcza takie stwierdzenia.
Otrząsnęłam się i wzięłam drugą linkę, rzucając się do Iwy, naszego wiernego konika polskiego, który na emeryturze na pół etatu był już ponad 2 lata. Tato brał Iwę tylko dla małych dzieci, które chciały się nauczyć jeździć. Nawet ja zaczynałam na niej naukę. To był koń, którego, jeśli nauczyło się na nim zrobić wszystkie 3 chody poprawnie, miało się gwarancję, że na ¾ koniach uda się wszystko bezproblemowo.
Na szczęście konie emeryci miały na tyle rozumu, ze nie stawiały się tak bardzo jak wszystkie młode arabki, których życie jeszcze niczego nie nauczyło. Te konie były z nami od początku, więc przeżyły kilka pożarów, mniejszych i większych, więc teraz Iwa tylko cicho zadrżała, kiedy przywiązywałam uprząż do jej kantara. Otworzyłam boks na oścież i pociągnęłam lekko konia. Jared już szedł przede mną, prowadząc Rapsodię.
-Chodź, mała, chodź – wołałam cicho konia.
Udało nam się wydostać na zewnątrz. Zaczęłam kasłać, bo za dużo dymu wciągnęłam do swoich płuc. Podałam linkę z koniem jednemu stajennemu, po czym przyłożyłam sobie szmatkę do ust i zaczęłam głęboko oddychać, chcąc chociaż trochę oczyścić swoje płuca. W stajni były jeszcze 3 konie. Spojrzałam na Jareda, który trzymał głowę schowaną między udami.
-Gotowy? – wyszeptałam, patrząc na niego.
Pokiwał twierdząco głową. Oddano nam nasze linki, z którymi wróciliśmy z powrotem do rozpadającego się budynku. Tym razem uratowaliśmy dwa wałachy emerytów. W środku została Iskra, koń, który miał problemy z kolanami, przez co w ogóle nie skakał i był rzadko jeżdżony, bo często kulał. Biedny konik, bo miał nie więcej jak 6 lat, a prawie nikt się nim nie opiekował. Tyko ja czasami, jak miałam dużo czasu, brałam klacz na oklep, i w samym ogłowiu, wyjeżdżałam na stępa do lasu. Wiedziałam, ze koń jest z tego powodu szczęśliwy, że ktoś na nim jeździ. Czasami nawet szalałam i pozwalałam sobie na kilka minut wolnym galopem, wierząc, że za jakiś czas przez pracę uda mi się konia całkowicie wyleczyć z problemami zdrowotnymi. Zauważyłam postępy, bo początkowo po zwykłym stępie miała kolana wielkości piłki do ręcznej, tak bardzo jej puchło, a teraz, kiedy wracałyśmy po jakichś galopach, nie było żadnych objaw.
Oddałam Feniksa, po czym rzuciłam się na kolana, z trudem chwytając powietrze. Sytuacja w stajni była koszmarna, dym wgryzał się w oczy, w usta, w płuca, dosłownie wszędzie, że powrót do stajni był już związany z mega ryzykiem, to już nie były przelewki, sytuacja bowiem pogorszyła się o 100% niż początkowo było. Jednak nie lubiłam się poddawać i wstałam po chwili, łapiąc z trudem powietrze.
-Chyba ogłupłaś – wycharczał Jared, który nadal kucał na ziemi.
-Nie zostawię tego konia – odpowiedziałam mu.
-Proszę Cię, nie idź tam, jedź na studia, znajdź se chłopaka, bylebyś tam nie wchodziła! – zaczął lamentować.
Popatrzyłam na niego i smutno się uśmiechnęłam, po czym szybkim krokiem wkroczyłam do środka. Ledwie przeszłam przez drzwi, kiedy te z głośnym trzaskiem runęły. Kurwa, byłam w sytuacji bez wyjścia, bo żeby wyjść stroną od hali, musiałabym przeskoczyć kilka dość dużych przeszkód, a z Iskrą było to niewykonalne. Podeszłam szybko do konia, oddychając w rękę. O dziwo nie była w ogóle zdenerwowana, tylko spokojnie obserwowała otoczenie.
-Iskra, dasz radę? – zapytałam się cicho, nie chcąc tracić świeżego powietrza, jakie mi jeszcze pozostało w płucach.
Parsknęła cicho. Wyciągnęłam ją z boksu i wsiadłam na jej grzbiet. Dym był wszędzie, a ogień opanował już prawie wszystkie przednie boksy. Wiedziałam, że igram z losem. Sufit zaczynał wydawać niebezpieczne dźwięki. Od zawalenia dzieliło kilka sekund. Słyszałam, jak przez mgłę, że ktoś wykrzykuje moje imię, jednak ta osoba była na zewnątrz, z dala od tego wszystkiego, a ja byłam w samym środku pożaru.
Nie myśląc i nie czekając bezczynnie dałam mocną łydkę i złapałam się grzywy. Iskra pognała szybkim galopem w kierunku ujeżdżalni. Tuż przy wjeździe pojawiła się pierwsza przeszkoda, czyli zwalone kije na piasek. Nie było czasu tego omijać, musiałam to skoczyć, bowiem w każdej chwili stajnia mogła runąć. Modląc się, żeby koń dał radę, dałam łydkę i podniosłam lekko zad, przyjmując pozycję do skoku. Zacisnęłam z całej siły oczy, wiedząc, że jak Iskra tego nie przeskoczy bądź ja spadnę, będzie po nas. Poczułam, że lecimy w powietrzu, po czym gładko wylądowałyśmy. Otworzyłam oczy z niedowierzenia, że koń, który był z góry skazany na skakanie, właśnie ze stoickim spokojem pokonał 50-centymetrową przeszkodę.
Podczas przeskakiwania przez beczki, które miały już 70 cm, usłyszałam za sobą ogromny huk.
-Szybciej, Iskra! – wrzasnęłam do konia, bowiem wiedziałam, że zaraz zacznie się walić nasza strona, czyli ujeżdżalnia.
Skok przez kolejną przeszkodę, kolejne kijki, i już byłyśmy na zewnątrz. Wtem jebs, wszystko runęło, kiedy tylko ogon Iskry przekroczył szerokie drzwi.
-Dobry konik… - wyszeptałam, chcąc poklepać go po szyi.
Nie dałam rady. Przeleciałam przez szyję, na lewą stronę, i uderzyłam się głową o ziemię. Zapanowała ciemność.


___________

Mówiłam, ze będzie gorąco :D Mam nadzieję, ze się spodobało. xo 

5 komentarzy:

  1. Supeeeer rozdział!!! Czekam na następny! Akcja sie rozwija i jestem ciekawa jak na to wszystka zareaguje Jay. Mam nadzie że następny pojawi się jak najszybciej!!!! :). Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. NAJLEPSZY ROZDZIAŁ EVER, MOJE FEELSY SĄ ROZPIERDOLONE NA MILLION LITTLE PIECES, ,,BO CIE KOCHAM'' CAŁY CZAS BRZMI W MOJEJ GŁOWIE. :3
    KOCHAM TEN ROZDZIAŁ, JAK JA GO BARDZO KOCHAM! DAWAJ NASTĘPNY, BO DO TWOJEJ ILOŚCI KOPÓW W DUPE ODE MNIE DOPISZEMY JESZCZE JEDEN! <333 JA PIERDOLĘ, JARED, STAJNIA PŁONIE! TAM SĄ LUDZIE! I KONIE, KTÓRE NIE SĄ W STANIE WYJŚĆ! JA PIERDOLĘ, JARED, KURWA, MUSIMY TAM BIEC! KOCHAM TY ZAWSZE TAK UMIEJĘTNIE WPLATASZ PRZEKLEŃSTWA W ZDANIA, ŻE ONE BRZMIĄ ŚMIESZNIE XD


    ~~ŻYCZĘ TOBIE WENY, A MI NOWEGO ROZDZIAŁU~~

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, nie mogę się doczekać kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholera ej. Ty weź mi tak nie rób, bo ja się autentycznie stresuję od razu, jak czytam takie akcje. :D Mam nadzieję, że z Mają wszystko ok, mogłabyś już napisać kolejny rozdział, nic nie mówię..
    Impreza taka kochana, przyjaciele tacy kochani, Jared taki słodki, że zorganizował. :3
    Nic tylko słodzić. :3

    (Czy możemy poświęcić chwilę Shannonowi tańczącemu tak, żeby się nie przewrócić.........? <3 <3 <3 )

    OdpowiedzUsuń