-Niespodzianka! - rozległ się głośny krzyk.
Zdezorientowana zmrużyłam oczy, bo padło na mnie
bardzo silne światło. Po chwili zniknęło, a ja w końcu mogłam rozchylić powieki
i zobaczyć, kto tak głośno krzyczał. To byli ludzie, którzy ustawili się na
środku ujeżdżalni. Ktoś trzymał dwa kije po przeciwległych końcach tłumu, na
których był rozwieszony transparent "WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI 19
URODZIN". Przede mną, w centrum, stał Jared z tortem w dłoniach,
papierowej czapce i szeroko się do mnie uśmiechał.
Zabrakło mi tchu w piersiach, a oczy momentalnie
zrobiły się wilgotne. Nie podejrzewałam, że Jay będzie pamiętał o moich
urodzinach, i, co najważniejsze, będzie w stanie przygotować całą imprezę za
moimi plecami, ani razu nie dając po sobie znać, że coś dla mnie szykuje. Jeśli
chciał udowodnić, że będzie idealnym facetem dla mnie, zrobił to
bezapelacyjnie, bowiem w tej chwili zalała mnie tak wielka miłość do niego, że
gdybym była z masła to już dawno stopiłabym się i rozpłynęła po piasku, na
którym stałam.
Wszyscy zaczęli śpiewać "sto lat",
kiedy Jared podchodził do mnie z tortem i zapalonymi świeczkami. Byłam
niesamowicie wzruszona, nie wiedziałam, co powiedzieć. Moje serce jeszcze
bardziej stopniało, kiedy Leto również śpiewał, po polsku, sto lat. Tego się
nie spodziewałam po nim, że nauczy się czegoś po polsku. W końcu nie
wytrzymałam i się rozpłakałam, patrząc z miłością w oczy Jareda, i cały czas
się uśmiechając. Zdmuchnęłam świeczki, a Jay pochylił się nad tortem i
pocałował mnie delikatnie w usta. Wszyscy głośno zaczęli krzyczeć i bić brawa, a
ja się zarumieniłam.
-Wszystkiego najlepszego, kochanie - wyszeptał
mi czule do ucha Jared, po czym odszedł z ciastem gdzieś na bok, aby go pewnie
pokroić i rozdać ludziom kawałki.
Do mnie zaczęli podchodzić wszyscy ludzie obecni
na imprezie i składać życzenia. w pierwszej kolejności w objęcia złapał mnie
Shannon, podniósł do góry i okręcił kilka razy wokół własnej osi. Śmiałam się
głośno.
-Zostaw mnie, bo mi się w głowie kręci! -
krzyczałam wesoło.
W końcu postawił mnie na ziemi, przytulił mocno
do siebie, złożył życzenia i poszedł dalej, zostawiając mnie lekko oszołomioną
po tej karuzeli. Jared chyba zaprosił każdego, z kim utrzymywałam dłuższy
kontakt, i pewnie Asia mu w tym pomogła, która składała życzenia tuż po
starszym Leto. Następnie był Tomo, Vicki, Emma, Kinga...
-Litza! - zapiszczałam głośno, kiedy tuż po
koleżance pojawił się wyższy ode mnie mężczyzna już po 40-stce.
-Nie za stary jest dla Ciebie? - rzucił
żartobliwie, wskazując głową na Jareda, który rozdawał talerzyki z ciastem.
-Stary, nie stary... Miłość nie wybiera -
uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-To szczęścia w miłości! - puścił mi oczko i
mnie przytulił.
-Ech, żeby to było takie proste... -
westchnęłam, a on popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem. - W październiku
kończę ze wszystkim, bo wylatuję do LA na weterynarię, więc wątpię, aby ten
związek trwał dłużej - zamilkłam, nie chcąc więcej mówić, bo zalała mnie od
razu fala smutku i rozgoryczenia. Nie chciałam płakać w dniu swoich urodzin z
tego powodu, chciałam się dobrze bawić i nie myśleć o przyszłości.
-Wszystko się ułoży, najważniejsze to mieć
nadzieję w sercu i jej się trzymać - uśmiechnął się do mnie ciepło i jeszcze
raz mnie przytulił. - Idę po ciasto, trochę zgłodniałem - puścił mnie i poszedł
do stołu z żarciem.
Po Robercie życzenia składał mi drugi Robert,
Krzyżyk, Hansu i Kmieta, potem Bruno, syn Litzy, z którym lubiłam się wygłupiać
mimo że był znacznie ode mnie młodszy, po prostu znaleźliśmy jakimś dziwnym
trafem wspólny język. Następnie była pani Wandzia, Ada i kilkoro ludzi z
luxforum, między innymi Asia, na którą mówiliśmy wszyscy Dżoana (och, coś dużo
Aś się przewinęło przez moje życie). Nadeszła kolej na stajennych, którzy byli
obecni dzisiejszego dnia a ja ich w jakimś stopniu znałam.
Po 20 minutach, lekko zmęczona ciągłym
uśmiechaniem się i dziękowaniem za przybycie, kolejka ludzi w końcu zniknęła i
byłam całkowicie wolna. Od razu przybrałam naturalną minę, bo bolały mnie już
poliki od szczerzenia się do ludzi. Poszukałam wzrokiem Jareda, który wciąż
rozdawał, ostatnie już, kawałki ciasta. Podeszłam do niego.
-Jared, ja chciałam... - zaczęłam mówić, kiedy
ten odwrócił się i położył mi palec na moich ustach.
-Ciiicho, potem podziękujesz, jak pójdziemy się
gdzieś przejść - popatrzył na mnie czule.
-Nie patrz się tak na mnie - mruknęłam, czując,
jak znowu zalewa mnie fala gorąca. - Za bardzo mnie rozpieszczasz, przez co
moje ciało zostało już przy wejściu, całkowicie rozpuszczone.
Zaśmiał się cicho i podał mi kawałek tortu, na
którym było namalowane, trochę koślawo, lukrem serduszko.
-Twoja robota? - spojrzałam na niego.
-Tak - wypiął dumnie pierś do przodu.
-Śliczne - powiedziałam, starając się nie
roześmiać na widok tak wspaniałego arcydzieła, które zapewne zajęło mu kilka
tygodni czy kilka sekund.
Wzięliśmy ostatnie dwa kawałki ciasta i
ruszyliśmy na zewnątrz, gdzie były poustawiane stoły z innym jedzeniem.
Zauważyłam, ze niedaleko stoi niewielka scena.
-Kto? - zapytałam się Leto, wskazując głową na
podest.
-My i Lux razem - odpowiedział, obejmując mnie
wolną ręką w pasie.
-Jak to? - zdziwiłam się, bo Lux nie śpiewała po
angielsku a Marsy kompletnie nie znali polskiego.
-Nie wiem, jak to nam wyjdzie, bo nigdy tego nie
ćwiczyliśmy - wyszczerzył do mnie zęby.
-Lol - zawołałam, a ten spojrzał na mnie spode
łba. Nienawidził, kiedy mówiłam sloganem młodzieżowym, ale co miałam innego
powiedzieć, kiedy to tak idealnie pasowało do sytuacji?
Usiedliśmy obok reszty zespołu i zajadaliśmy
ciasto, które okazało się być moim ukochanym karmelowym z polewą o smaku
mlecznej czekolady. Oby poszło w cycki! Nie miałam tłuszczyku w boczkach i oby
tak zostało do końca życia i jeden dzień dłużej.
Wszyscy siedzieli i wesoło ze sobą rozmawiali o
wszystkim i o niczym, a ja się przypatrywałam im z ciekawością i tęsknotą, bo
niektóre twarze tak dawno nie widziałam! Brakowało mi tylko rodziców, którzy na
pewno nie wzięli wolnego, aby się ze mną spotkać, w końcu sama tak czasami
robiłam, że jak miałam do wyboru wyjazd za granicę czy obecność na ich
urodzinach to wybierałam pierwszą opcję, więc nie miałam im tego za złe, że tym
razem oni postąpili tak samo jak ja. Jednak zawsze było to lekkie ukucie w
sercu, ten smutek. Westchnęłam ciężko. Nagle Jared złapał mnie za dłoń.
Spojrzałam na niego pytająco.
-Chodź ze mną na chwilę do domu, muszę Ci coś
pokazać – powiedział podekscytowany, chowając do kieszeni swój telefon. Nabrałam
podejrzeń.
-Co mi chcesz pokazać? – zapytałam się nieufnie.
-Och, nie pytaj się, tylko chodź! – wstał i
pociągnął mnie lekko za rękę, więc też się podniosłam z krzesła.
Minęliśmy pozostałych ludzi, którzy śmiali się z
dowcipu opowiedzianego przez Drężmaka (no oprócz moich angielskojęzycznych
przyjaciół, którzy rozmawiali w swoim gronie i byli odcięci od polskich
znajomych), przeszliśmy przez stajnię, w której konie zajadały urodzinowe
marchewki (zawsze lubiłam dawać w dniu swoich urodzin bądź imienin smakołyki
dla koni, że stajenni, których w poszczególnych dniach prosiłam o dawanie
takich a takich smakołyków, po kilku latach dawali sami z siebie, pamiętając,
kiedy to świętuję) i znaleźliśmy się na moim podwórku, który dzielił dom i
stajnię.
-Jared… - wyszeptałam. – Pojedziemy w teren?
-Przecież masz imprezę urodzinową – popatrzył na
mnie zdziwiony.
-Wiem, ale tak mi tęskno do konia i nocnego
terenu, że sobie nie daruję, zwłaszcza że dzisiaj świętuję, a taki teren to
najlepszy prezent, jaki mogę sobie samej dać – uśmiechnęłam się do niego lekko.
– I chcę, żebyś mi towarzyszył, bez Ciebie to nie będzie to samo.
Odwzajemnił uśmiech i objął mnie mocniej w
pasie.
-Dla Ciebie wszystko – pochylił się i pocałował
mnie w czubek głowy.
Weszliśmy do pokoju, gdzie Jared zaprowadził mnie
do salonu. Na stole leżał samotnie włączony laptop. Nic nie rozumiałam, po co
on tu był? Usiedliśmy na kanapie.
-Możesz na chwilę zamknąć oczy? – spytał się
cicho, patrząc mi ufnie w oczy.
-Nie ma sprawy, nie będę podglądać! –
uśmiechnęłam się do niego i mocno zacisnęłam powieki.
Kiedy upewniłam się, że Leto nie sprawdza, czy
na pewno mam zamknięte oczy, rozchyliłam lekko powieki, i, mrużąc, próbowałam
zobaczyć, co takiego robi, że nie mogłam tego widzieć. Wszedł w ikonkę
komputera, gdzie połaził po różnych folderach… Cholera, czy nie mógł wcześniej
wyjąć tego, co mu było potrzebne, na pulpit, tylko teraz bawił się w
poszukiwacza swojego upragnionego skarbu? Zaczęłam się wiercić i niecierpliwić,
nie lubiłam przez długi czas mrużyć oczy. Kiedy dostrzegałam tylko najmniejszy
ruch Jareda, chcącego sprawdzić, czy aby na pewno nie podglądam, zaciskałam
znowu mocno powieki. Wiem, że nie zachowywałam się fer, ale nie przepadałam za
niespodziankami, już dzisiaj mi zrobił jedną, i na dzisiaj tyle mi wystarczyło,
a wiedziałam, że jeszcze czeka mnie, pewnie niezapomniany do końca życia,
wspólny koncert moich 2 ukochanych zespołów.
Odpalił skype. Po co mu było skype? Chyba
podejrzewałam, o co mu chodzi… Byłam ciekawa, jak mu się udało dotrzeć do moich
rodziców, czyżby znowu wziął sobie mój telefon do ręki ot tak, bez powodu? Może
wcześniej już sobie zapisał ich numery? Nie miałam pojęcia, ale nie chciałam
tej wiedzy, nie potrzebowałam jej. Miałam tylko nadzieję, że zrobił to z
czystej miłości do mnie, a nie że mnie kontrolował i sprawdzał na boku, czy
czasem nie wymieniam smsy z innym chłopakiem. Hm, w sumie mogę to sprawdzić,
jak często bierze sobie moją rzecz do ręki bez mojej wiedzy, tylko będę musiała
z kimś pogadać na ten temat. Postanowiłam, że po powrocie za stajnię wezmę na
bok Krzyżyka i się go zapytam, czy nie miałby nic przeciwko temu. Tylko będę
musiała wcześniej zadzwonić do jego żony, która jest o Tomka mega zazdrosna, i
za każdym razem, kiedy widziała nas razem, wyczuwałam, że ciska w moim kierunku
piorunami. Nie przepadałam za nią, tak samo jak i reszta zespołu, ale Krzyżyk
ją kochał, więc my to uszanowaliśmy. Wiadomo, na boku czasami naśmiewaliśmy się
z jego żony, ale zawsze staraliśmy się robić to dyskretnie i w własnym gronie,
żeby coś do niego czasem nie doszło niepożądanego.
Zauważyłam, że jak Jay zalogował się na skype,
od razu ktoś zaczął dzwonić. Po pokoju rozległ się ten jakże charakterystyczny
dźwięk.
-Skype – powiedziałam, otwierając już normalnie
oczy, bo tak czy siak teraz bym je otworzyła niezależnie od sytuacji, czy
podglądywałabym czy nie.
-Miałaś nie patrzeć! – żachnął się.
Popatrzyłam na niego z politowaniem,
-Jasne, i mieli mnie ujrzeć jak debila, który
zaciska z całej siły oczy?
Jay mruknął coś pod nosem i odebrał rozmowę, po
czym wstał.
-Miłej rozmowy – wycedził zimno i wyszedł z
pokoju.
Co ja zrobiłam nie tak? Czy to moja wina, że
otworzyłam oczy? Jezus Maria, księżna Jared ma focha o to, że jej poddany nie
posłuchał do końca polecenia… Wywróciłam oczami. Cóż, to było do przewidzenia,
że na pewno będzie chciał się skontaktować z moimi kochanymi rodzicielami, więc
niespodzianka nie była tak do końca niespodzianką. Przecież wiedział, ze
rozumiemy się bez słów czasami i podświadomie wiemy, czego pragniemy, więc
czemu teraz się na mnie obraził?
-Maju, kochana córeczko, wszystkiego najlepszego
z okazji urodzin! – krzyknął do mnie tato, a ja w końcu spojrzałam na ekran
laptopa, bo dotychczas wpatrywałam się w drzwi, w których zniknął Leto.
Rodzice z siostrą siedzieli gdzieś na ławce, a
za nimi majaczyły się piramidy. Ech, musieli się pochwalić, gdyby była inna
sceneria to nie byliby zwyczajnie sobą. Wytknęłam im język i przybrałam na
twarz trochę sztuczny uśmiech, bo niesmak po zachowaniu divy lekko został.
Porozmawiałam z nimi jakieś 15 minut, gadając o
wszystkim. Pogratulowali mi w końcu porządnie dostania się na weterynarię,
powiedzieli, że będą mnie wspierać w moim wyborze, ponarzekali na gorąc
panujący w Egipcie (no kurde, nie spodziewałam się, że tam będą mieli gorąco!
Chociaż dobrze, że w ostatniej chwili tacie udało się wypakować z mamy walizki
5 swetrów. Podobno przez 2 pierwsze dni mama boczyła się na ojca, ze tak
postąpił, a on i siostra śmiali się z niej na każdym kroku). Z upływem czasu
zapomniałam o Leto i byłam już sobą, nie musiałam przybierać sztucznej maski na
swoją twarz. Oni zawsze potrafili mnie rozbawić.
Zapowiedzieli swój powrót na za tydzień, pożegnaliśmy
się i rozłączyłam się. Wyłączyłam wszystkie aplikacje i wyłączyłam laptop
Jareda, po czym zamknęłam pokrywkę. Wstałam z kanapy i przeciągnęłam się, bo
trochę bolały mnie mięśnie po siedzeniu w jednej pozycji przez dłuższy czas.
Poszłam do swojego pokoju, ogarnęłam ubranie na konie, żeby potem niepotrzebnie
nie robić koła, wzięłam wszystko w dłonie i wyszłam na dwór. Torbę zostawiłam w
siodlarni, pogłaskałam swojego konia po pyszczku i weszłam tam, gdzie trwała
impreza w najlepsze. Dżoana z Filipem, swoim chłopakiem, stali przy innym
laptopie, który był podpięty do wszechobecnych głośników, z którego puszczali
różną muzykę. Aktualnie leciał najlepszy przebój świata, czyli „Biegnijmy…”
Kwiatkowskiego. Rzuciłam im mordercze spojrzenie, a oni się do mnie szeroko
uśmiechnęli. Wiedzieli, że nienawidzę tej piosenki, jak i kilka innych, dlatego
z miłości do mnie pewnie będą często puszczać na imprezie.
Najdziwniejsze było jednak, że Litza tańczył z
Emmą pomiędzy stołami. Znaczy się ja rozumiem, że mogli razem tańczyć, nie
miałam nic przeciwko temu, ale do TAKIEJ muzyki? Świat się kończy, ludzie,
świat się kończy, Litza tańczy do gówna! Wszyscy stali obok nich i dopingowali
im, śmiejąc się. Po chwili Shannon porwał do tańca Asię i wirowali po
niby-parkiecie. Śmiałam się z innymi, bo ich taniec był wręcz komiczny. Asia,
która taniec trenowała zawodowo, i Shannon, którego znajomość tańca kończyła
się na tym, żeby tak stawiać nogi, aby się nie poplątać i nie jebnąć. Nigdzie
nie widziałam Jareda.
Podeszłam do Krzyżyka i pochyliłam się do jego
ucha.
-Mogę Cię prosić na słówko na osobności? –
wyszeptałam mu.
Pokiwał głową i wycofał się z kręgu. Poszliśmy na
bok, do niewielkiego sadu owocowego. Rozejrzałam się uważnie, czy nikt za nami
nie szedł bądź czy młodszy Leto się gdzieś tu nie chowa, i, upewniwszy się, że
nikogo nie ma, zaczęłam z nim rozmowę.
-Bo widzisz, jest taka mała sprawa…
-O co chodzi? – spytał się, patrząc na mnie
uważnie. Wstyd mi mówić, ale kiedyś, jak poznałam Luxtorpedę w pierwszym
wydaniu, Tomek od razu wpadł mi w oko i podkochiwałam się w nim, dyskretnie na
niego spoglądając przy każdej możliwej sytuacji. Lubiłam ten trochę egzotyczny
typ urody. Przeszło mi na szczęście, jednak jakiś promyczek zauroczenia nigdy
nie zniknie i zawsze będzie mnie zalewała fala gorąca, kiedy tylko nasze
spojrzenia się spotkają.
-Tylko nie wiem, czy to Twojej żonie się spodoba
– zagryzłam niepewnie wargę.
-Damy radę, wiesz, że akurat Tobie pomocy nie
odmówię – uśmiechnął się delikatnie. Lubiłam, jak się uśmiechał, bo rzadko to
robił, więc nie było mi dane się nacieszyć tym wyrazem twarzy.
-Chodzi o to, że boję się, że Jay kontroluje
mnie na każdym kroku, bo wiem, że bierze mój telefon bez mojej wiedzy, i teraz
właśnie nie wiem, w jakim celu on to robi… Chcę się tylko dowiedzieć, czy on mi
ufa – zrobiło mi się smutno, że musiałam tak nisko upaść, bo nie miałam
pojęcia, czy osoba, którą kocham, ufa mi w stu procentach… - I chcę, żebyś wysyłał mi od dzisiaj smsy
takie trochę bardziej dwuznaczne, ale nie wiem, co na to Twoja żona, bo wiem,
że ona lubi Ci co jakiś czas sprawdzać telefon, a jak zobaczy, że razem piszemy
różne dziwne smsy, to może nie być dla Ciebie dobrze.
Krzyżyk popatrzył na mnie współczującym
wzrokiem.
-O żonę się nie przejmuj, już sobie z nią to
załatwię. Tylko będę musiał w sumie potrzebować Twojej pomocy – spojrzałam pytającym
wzrokiem. – No, zadzwonisz zaraz do niej i powiesz jej, co właśnie chcemy
zrobić.
-Czekaj – olśniło mnie – ona nie umie po
angielsku nadawać, prawda?
-Nie… - potwierdził, nie rozumiejąc, po co mi ta
wiedza.
-No to będziesz mi pisał w tym języku! Bo ty
umiesz ładnie, o ile dobrze pamiętam, mówić po inglisz – uśmiechnęłam się i
mrugnęłam do niego. – A i Jared będzie rozumiał, co do mnie piszesz.
-Dobre, mała! – potargał mi lekko włosy.
-Weź tę rękę, nie lubię tego! – odsunęłam się
kilka kroków od niego.
-To polubisz – zbliżył się niebezpiecznie i
zanim zdążyłam zareagować, złapał mnie w pasie i zaczął targać moje włosy, a
potem kłuć w żebra lekko, co spowodowało we mnie atak śmiechu.
-Puszczaj mnie! – krzyczałam, śmiejąc się i
zginając w pół.
-Maja, co Ty robisz? – usłyszałam, jak ktoś za
nami stoi i wymawia lodowato pytanie.
Krzyżyk mnie puścił i stanęliśmy, lekko
zakłopotani, przed Jaredem. Spojrzałam na Tomka i mrugnęłam mu. Zajarzył, o co
mi chodzi.
-A co Cię to interesuje? – zapytał się z nutką
ironii w głosie.
Jay popatrzył na niego, potem spojrzał na mnie,
a ja zobaczyłam przez moment w jego wzroku ból, po czym odwrócił się i sobie
poszedł. Szedł taki zgarbiony, jakby ktoś kazał mu nosić kilkukilogramowy
plecak wyłożony kamieniami.
-On jest popierdolony – powiedziałam do Krzyżyka
bezradnie.
-Leć za nim, zanim zrobi się jeszcze gorzej –
też patrzył na znikającą w oddali postać.
-Ale będziesz pisał? – spytałam się jeszcze.
Pokiwał głową, po czym wskazał na Leto.
Uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu i ruszyłam za Jaredem. Nie miałam
ochoty biec za nim, jeszcze tak bardzo nie padła mi żółć na mózg, żeby tak
bardzo skupiać się na naprawie czegoś, co on popsuł swoim zachowaniem i
postępowaniem. Zachowywał się jak małe rozpieszczone dziecko.
-Hej, gdzie idziesz? – rzuciłam za nim, kiedy
tylko przybliżyłam się na taką odległość, że mógł mnie usłyszeć spokojnie.
Zbliżyliśmy się do krawędzi lasu. Stajnia i cała impreza pozostały daleko za
nami.
-Co tu robisz? Idź do swojego Krzyżyka –
prychnął.
Zabolało.
-Tak, mam iść do MOJEGO Tomka? Nie ma sprawy! –
krzyknęłam. – Kocham, jak psujesz wszystko, po prostu to kocham! - odwróciłam
się, chcąc wrócić do stajni. W oczach zaszkliły pierwsze łzy.
-Czekaj – powiedział martwym
głosem, łapiąc mnie za nadgarstek.
Wyszarpnęłam się z
jego uścisku, ale zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
-Co chcesz? Oskarżyć
mnie o coś, czego nie robię? Nie ufasz mi? Dlaczego mi to robisz? – łzy
skapywały mi na ziemię. Usiadłam na głazie, który znajdował się tuż na granicy
lasu z polem, i ukryłam swoją twarz w dłoniach. Nie chciałam na niego patrzeć,
bo ten widok powodował we mnie ból.
Jay kucnął przede mną
i złapał za przegub, po czym zmusił delikatnie, żebym położyła ręce na
kolanach, po czym złapał mnie za dłonie.
-Maju, to nie tak… -
powiedział cicho, patrząc na mnie.
-A jak? –
powiedziałam bezradnie, widząc, że chce jakoś wymigać się od powiedzenia tego,
jak jest naprawdę. – Jak jest, Jaredzie? Bo ja to widzę tak, że otwieram się
przed Tobą, wiesz o mnie praktycznie wszystko, jestem na każde Twoje zawołanie,
mimo to nie potrafisz mi zaufać, oskarżasz mnie o coś, co nigdy nie miało
miejsca, i mieć nie będzie, a dodatkowo, bez mojej wiedzy i pytania przeglądasz
mój telefon, chcąc pewnie mnie nakryć na czymś, na czym nie nakryjesz, bo
jestem z Tobą szczera w każdym przypadku.
-Ty też sprawdzasz
mój telefon! – rzucił głośno.
-Nie, Jay, nie robię
tego codziennie, zdarzyło mi się kilka razy wykorzystać go tylko po to, żeby
zrobić Ci jakieś śmieszne zdjęcie i wstawić na twittera, nic poza tym, bo ja Ci
UFAM i wiem, że nie byłbyś w stanie mnie zdradzić… Chyba, że właśnie teraz się
mylę… - spojrzałam na niego z bólem.
Wziął w płuca głęboki
oddech, mocno wzburzony.
-Czemu mnie o to
oskarżasz?
-Bo teraz nabrałam
wątpliwości, nie bez powodu tak postępujesz w moim przypadku – dobrze, że łzy
przestały mi w końcu lecieć, byłam teraz pusta w środku, czułam się oszukana
przez cały świat.
-Nie, bo ja… Jestem
po prostu zazdrosny o Ciebie i boję się, że Cię mogę w każdej chwili stracić,
bo jesteś młodą i atrakcyjną kobietą, a przede mną niewiele wiosen już zostało –
wyrzucił z siebie, pochylając głowę.
-Kurwa, coś Ci
mówiłam o Twojej atrakcyjności! – żachnęłam się i wysunęłam ręce, które
położyłam na policzkach Jareda, po czym podniosłam mu z powrotem głowę, dzięki
czemu znowu na siebie patrzyliśmy – Przecież wiesz, że Cię teraz na pewno nie
zostawię, a co będzie w październiku… Kurde, chciałam takich sytuacji właśnie
uniknąć, i proszę, oczywiście się nie udało, bo po wszystko miałoby się układać
po mojej głowie, przecież lepiej, żeby wszystko się pierdoliło… - powiedziałam
smutno.
-Rzuć studia –
wyszeptał.
-Jay, nie mogę. Chcę,
ale nie mogę, muszę mieć jakiś zawód, nie lubię bezczynnie siedzieć i nic nie
robić, to nie jest mój cel w życiu – dzięki, Leto, za spieprzenie mi dnia,
który był taki zajebisty. Doprawdy, nie mogłeś zaczekać z tą rozmową do jutra?
Zresztą myślałam, że wszystko sobie już wyjaśniliśmy. Ech…
-A jak kogoś
znajdziesz na studiach? I zwiążesz z nim życie? – powiedział już całkowicie bez
emocji. Nie, sorry, tylko jedna była – strach. Ogromny strach.
-Dzisiaj mogę Cię już
zapewnić, że nawet jeśli znalazłabym kogoś, to i tak, jeśli Ty nadal będziesz
mnie chciał, po studiach będę dążyła do tego, abyśmy na nowo się zeszli. Bo nie
wierzę, żeby nam się udało być razem podczas studiowania, za dużo nauki będę
miała, a Ty musisz jakoś pracować na chleb, czyli jeździć na koncerty i grać w
filmach.
-Musisz kogoś
znaleźć? – zapytał się z wyrzutem w głosie.
-Jay, przecież nie
mówię, że będę do tego od października dążyła! Ale jeśli znajdzie się ktoś, to
czemu miałabym nie spróbować? Nie chcę być monotematyczna, nie potrafiłabym
siedzieć w LA kilka lat i nikogo nie poznać w obawie przed tym, żeby się w tej
osobie nie zakochać. Nie popadajmy w paranoję… Zresztą wydaje mi się, że
jesteśmy obydwoje w gorącej wodzie kąpani, jesteśmy z sobą krótko, ciągle nie
nasyciliśmy się swoją obecnością, i dlatego niektóre sytuacje odbieramy inaczej
niż gdybyśmy to zrobili, kiedy nasz związek trwałby co najmniej kilka miesięcy.
-Ale wrócisz do mnie?
– spojrzał z nadzieją na mnie.
-Tak – westchnęłam,
nie chcąc rozwijać swojej myśli, że może w przyszłości obydwoje znajdziemy
swoje lepsze połówki, chociaż podświadomość mi mówiła, że jednak i tak będziemy
razem, niezależnie od czekającego nas losu i osób.
Jay podciągnął się na
swoich rękach i delikatnie pocałował mnie w usta. Złapałam go za twarz,
wsuwając język do jego ust, zatracając się całkowicie w pocałunku. Kochałam
tego człowieka, zajmował w moim sercu całe miejsce, jednak czasami potrafił
mnie porządnie wkurzyć. Cieszyłam się, że wszystko sobie jakoś wyjaśniliśmy, a
sytuacja się unormowała.
Po chwili usiadł obok
mnie na kamieniu, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Objął mnie w pasie i
tak sobie siedzieliśmy, patrząc w głąb lasu.
-Patrz, sarna! –
szepnęłam cicho, powoli podnosząc rękę i wskazując na lewą stronę lasu.
-Wow, jaka piękna –
zachwycił się Leto.
-Zastanawiam się,
czemu ucieka w głąb lasu, przecież tam nie lubią przebywać, bo to polna sarna…
- myślałam głośno, patrząc, jak biegnie szybko przed siebie.
Po chwili pojawiły
się inne polne sarny, które biegły w tą dziwną dla nich część lasu. Coś otarło
się o moją nogę. Popatrzyłam przed siebie. Sprawcą był mały puchaty zając,
który też biegł za sarnami. Nawet ptaki uciekały w głąb lasu. Musiały przed
czymś uciekać, a to coś było za mną.
-Jared, coś się
dzieje za nami… - wyszeptałam, przerażona, bo zwierzęcy instynkt nigdy nie
zawodził, dodatkowo za moimi plecami znajdował się dom z stajnią.
-E tam, wydaje Ci się
– starał się mnie uspokoić, jednak ja wyrwałam się z jego objęć i wstałam,
powoli się odwracając.
-JA PIERDOLĘ, JARED,
STAJNIA PŁONIE! – wrzasnęłam, widząc przed sobą ogromny czarny dym oraz prawie,
niewidoczne płomienie ognia. – TAM SĄ LUDZIE! I KONIE, KTÓRE NIE SĄ W STANIE
WYJŚĆ! JA PIERDOLĘ, JARED, KURWA, MUSIMY TAM BIEC! – panikowałam.
Leto poderwał się na
nogi, a w jego spojrzeniu widziałam przerażenie i szok.
-Ale jakim cudem?
Przecież nie było planowanego ogniska! Co się stało? – lamentował.
-NIE WIEM, ALE MUSIMY
TAM IŚĆ! – puściłam się biegiem przez łąkę, mając w myślach tylko jedno – jak najszybciej
uratować wszystkie konie.
Dziadu biegł ze mną,
starając się utrzymać moje tempo, jednak bezskutecznie. Gdyby teraz włączono
stoper i zmierzono mój czas, zapewnie byłabym najszybszym człowiekiem na ziemi.
To wysoki poziom adrenaliny spowodował we mnie takie zapasy energii i siły,
której się nie spodziewałam po sobie.
W 3 minuty byłam na
miejscu, podczas gdy normalny bieg zająłby mi 8 minut. Wszyscy dookoła łazili
spanikowani i przerażeni, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Przynajmniej
wiedziałam, że palił się dach i cała słoma oraz siano znajdujące się na górze.
Niedobrze, wszystko mogło w każdej chwili runąć na stojące w boksach konie.
-Straż zawiadomiona? –
zapytałam się jednego stajennego, który leciał z wiadrem w kierunku płonącego
dachu.
-Tak, już jadą! –
wycharczał i pobiegł dalej.
-Idiota – wyszeptałam
cicho, bo wiedziałam, ze polewanie dachu jest jak syzyfowa praca, nigdy tego
nie dokona w pojedynkę. No ale cóż, doceniałam zaangażowanie chłopaka.
Podeszłam do wiadra z
wodą, które stało zupełnie wolne, oderwałam kawałek swojej sukienki i
zamoczyłam skrawek materiału w wodzie, po czym, przyciskając sobie szmatkę do
ust, weszłam do środka. Nikogo tutaj nie było, wszyscy tłoczyli się zapewnie w
części stajennej, gdzie stały konie. Przeszłam do tego budynku. Żar lejący się
z nieba był nie do wytrzymania. Oślepiał mnie blask ognia, który ogarnął już
sufit stajni. Wszędzie było pełno dymu. Wiedziałam, zdawałam sobie sprawę
doskonale z faktu, że w każdej sekundzie wszystko mogło się zawalić i na mnie
runąć. Mimo to nie byłam sama z tą świadomością, koło mnie kręciło się kilku pełnoletnich
już młodzieńców, którzy wyprowadzali na wpół dzikie konie. Żaden nie słuchał
swojego pana, każdy się stawiał, bał się przejść przez drzwi, które najbardziej
były zajęte ogniem.
Spojrzałam na boks
swojego konia, który był pusty. Odetchnęłam z ulgą. Obejrzałam pozostałe boksy
i stwierdziłam, ze najważniejsze i najbardziej cenne konie zostały wyprowadzone
z budynku. Jednak nadal było kilka koni.
-Bierzecie je czy
nie? – zapytałam się stajennego, który wychodził z ogierkiem, widząc, że nikt
więcej tu nie wraca.
-Te staruchy? Szkoda
naszego życia, te konie to i tak tylko kosiarki – powiedział, po czym szybko
uciekł z arakiem.
Stałam pośrodku nic
nie robiąc, tak bardzo byłam oburzona zachowaniem stajennych. Ja wiedziałam, że
kosiarki nie są w życiu przydatne, ale te konie zasłużyły swoją ciężką pracą na
godną emeryturę, a nie żeby zginęły w cierpieniach i mękach! Chwyciłam za
linkę.
-Podaj mi jedną! –
usłyszałam nagle obok siebie głośny oddech.
-Jared, co ty tu
kurwa robisz? – osłupiałam na jego widok, nie podejrzewałam, że będzie tutaj ze
mną.
-Pomagam Ci – uśmiechnął
się do mnie ciężko.
Czemu?
-Bo Cię kocham –
pocałował czule w czoło, wziął moją linkę i poszedł szybkim krokiem do jednego
ze starszych koni, zostawiając mnie całkowicie wrytą w ziemię.
No świetny czas sobie
znalazł na wyznawanie uczuć, nie ma co. Te dwa marne słowa powiedział pierwszy
raz w życiu do mnie, a tak się składało, że miały dla mnie bardzo dużą wartość.
Cóż, myślałam, że odłoży przekazanie mi tej informacji na później, na inną,
bardziej dogodną do tego sytuację, ale to był Jared, po nim mogłam się
wszystkiego spodziewać. A wiedziałam, że on też przywiązuje wielką wagę do swoich
słów, że naprawdę rzadko mówi coś bez wcześniejszego przeanalizowania, a już
zwłaszcza takie stwierdzenia.
Otrząsnęłam się i
wzięłam drugą linkę, rzucając się do Iwy, naszego wiernego konika polskiego,
który na emeryturze na pół etatu był już ponad 2 lata. Tato brał Iwę tylko dla
małych dzieci, które chciały się nauczyć jeździć. Nawet ja zaczynałam na niej
naukę. To był koń, którego, jeśli nauczyło się na nim zrobić wszystkie 3 chody poprawnie,
miało się gwarancję, że na ¾ koniach uda się wszystko bezproblemowo.
Na szczęście konie
emeryci miały na tyle rozumu, ze nie stawiały się tak bardzo jak wszystkie
młode arabki, których życie jeszcze niczego nie nauczyło. Te konie były z nami
od początku, więc przeżyły kilka pożarów, mniejszych i większych, więc teraz
Iwa tylko cicho zadrżała, kiedy przywiązywałam uprząż do jej kantara.
Otworzyłam boks na oścież i pociągnęłam lekko konia. Jared już szedł przede
mną, prowadząc Rapsodię.
-Chodź, mała, chodź –
wołałam cicho konia.
Udało nam się
wydostać na zewnątrz. Zaczęłam kasłać, bo za dużo dymu wciągnęłam do swoich
płuc. Podałam linkę z koniem jednemu stajennemu, po czym przyłożyłam sobie
szmatkę do ust i zaczęłam głęboko oddychać, chcąc chociaż trochę oczyścić swoje
płuca. W stajni były jeszcze 3 konie. Spojrzałam na Jareda, który trzymał głowę
schowaną między udami.
-Gotowy? –
wyszeptałam, patrząc na niego.
Pokiwał twierdząco
głową. Oddano nam nasze linki, z którymi wróciliśmy z powrotem do rozpadającego
się budynku. Tym razem uratowaliśmy dwa wałachy emerytów. W środku została
Iskra, koń, który miał problemy z kolanami, przez co w ogóle nie skakał i był
rzadko jeżdżony, bo często kulał. Biedny konik, bo miał nie więcej jak 6 lat, a
prawie nikt się nim nie opiekował. Tyko ja czasami, jak miałam dużo czasu,
brałam klacz na oklep, i w samym ogłowiu, wyjeżdżałam na stępa do lasu.
Wiedziałam, ze koń jest z tego powodu szczęśliwy, że ktoś na nim jeździ.
Czasami nawet szalałam i pozwalałam sobie na kilka minut wolnym galopem,
wierząc, że za jakiś czas przez pracę uda mi się konia całkowicie wyleczyć z
problemami zdrowotnymi. Zauważyłam postępy, bo początkowo po zwykłym stępie
miała kolana wielkości piłki do ręcznej, tak bardzo jej puchło, a teraz, kiedy wracałyśmy
po jakichś galopach, nie było żadnych objaw.
Oddałam Feniksa, po
czym rzuciłam się na kolana, z trudem chwytając powietrze. Sytuacja w stajni
była koszmarna, dym wgryzał się w oczy, w usta, w płuca, dosłownie wszędzie, że
powrót do stajni był już związany z mega ryzykiem, to już nie były przelewki, sytuacja
bowiem pogorszyła się o 100% niż początkowo było. Jednak nie lubiłam się
poddawać i wstałam po chwili, łapiąc z trudem powietrze.
-Chyba ogłupłaś – wycharczał
Jared, który nadal kucał na ziemi.
-Nie zostawię tego
konia – odpowiedziałam mu.
-Proszę Cię, nie idź
tam, jedź na studia, znajdź se chłopaka, bylebyś tam nie wchodziła! – zaczął lamentować.
Popatrzyłam na niego
i smutno się uśmiechnęłam, po czym szybkim krokiem wkroczyłam do środka. Ledwie
przeszłam przez drzwi, kiedy te z głośnym trzaskiem runęły. Kurwa, byłam w
sytuacji bez wyjścia, bo żeby wyjść stroną od hali, musiałabym przeskoczyć kilka
dość dużych przeszkód, a z Iskrą było to niewykonalne. Podeszłam szybko do
konia, oddychając w rękę. O dziwo nie była w ogóle zdenerwowana, tylko
spokojnie obserwowała otoczenie.
-Iskra, dasz radę? –
zapytałam się cicho, nie chcąc tracić świeżego powietrza, jakie mi jeszcze
pozostało w płucach.
Parsknęła cicho.
Wyciągnęłam ją z boksu i wsiadłam na jej grzbiet. Dym był wszędzie, a ogień
opanował już prawie wszystkie przednie boksy. Wiedziałam, że igram z losem.
Sufit zaczynał wydawać niebezpieczne dźwięki. Od zawalenia dzieliło kilka
sekund. Słyszałam, jak przez mgłę, że ktoś wykrzykuje moje imię, jednak ta
osoba była na zewnątrz, z dala od tego wszystkiego, a ja byłam w samym środku
pożaru.
Nie myśląc i nie
czekając bezczynnie dałam mocną łydkę i złapałam się grzywy. Iskra pognała
szybkim galopem w kierunku ujeżdżalni. Tuż przy wjeździe pojawiła się pierwsza
przeszkoda, czyli zwalone kije na piasek. Nie było czasu tego omijać, musiałam
to skoczyć, bowiem w każdej chwili stajnia mogła runąć. Modląc się, żeby koń
dał radę, dałam łydkę i podniosłam lekko zad, przyjmując pozycję do skoku.
Zacisnęłam z całej siły oczy, wiedząc, że jak Iskra tego nie przeskoczy bądź ja
spadnę, będzie po nas. Poczułam, że lecimy w powietrzu, po czym gładko
wylądowałyśmy. Otworzyłam oczy z niedowierzenia, że koń, który był z góry
skazany na skakanie, właśnie ze stoickim spokojem pokonał 50-centymetrową
przeszkodę.
Podczas
przeskakiwania przez beczki, które miały już 70 cm, usłyszałam za sobą ogromny
huk.
-Szybciej, Iskra! –
wrzasnęłam do konia, bowiem wiedziałam, że zaraz zacznie się walić nasza
strona, czyli ujeżdżalnia.
Skok przez kolejną
przeszkodę, kolejne kijki, i już byłyśmy na zewnątrz. Wtem jebs, wszystko runęło,
kiedy tylko ogon Iskry przekroczył szerokie drzwi.
-Dobry konik… -
wyszeptałam, chcąc poklepać go po szyi.
Nie dałam rady.
Przeleciałam przez szyję, na lewą stronę, i uderzyłam się głową o ziemię.
Zapanowała ciemność.
___________
Mówiłam, ze będzie gorąco :D Mam nadzieję, ze się spodobało. xo
Supeeeer rozdział!!! Czekam na następny! Akcja sie rozwija i jestem ciekawa jak na to wszystka zareaguje Jay. Mam nadzie że następny pojawi się jak najszybciej!!!! :). Życzę weny
OdpowiedzUsuńNAJLEPSZY ROZDZIAŁ EVER, MOJE FEELSY SĄ ROZPIERDOLONE NA MILLION LITTLE PIECES, ,,BO CIE KOCHAM'' CAŁY CZAS BRZMI W MOJEJ GŁOWIE. :3
OdpowiedzUsuńKOCHAM TEN ROZDZIAŁ, JAK JA GO BARDZO KOCHAM! DAWAJ NASTĘPNY, BO DO TWOJEJ ILOŚCI KOPÓW W DUPE ODE MNIE DOPISZEMY JESZCZE JEDEN! <333 JA PIERDOLĘ, JARED, STAJNIA PŁONIE! TAM SĄ LUDZIE! I KONIE, KTÓRE NIE SĄ W STANIE WYJŚĆ! JA PIERDOLĘ, JARED, KURWA, MUSIMY TAM BIEC! KOCHAM TY ZAWSZE TAK UMIEJĘTNIE WPLATASZ PRZEKLEŃSTWA W ZDANIA, ŻE ONE BRZMIĄ ŚMIESZNIE XD
~~ŻYCZĘ TOBIE WENY, A MI NOWEGO ROZDZIAŁU~~
BAMARIA, TO JA KAMILA*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, nie mogę się doczekać kolejnego :)
OdpowiedzUsuńCholera ej. Ty weź mi tak nie rób, bo ja się autentycznie stresuję od razu, jak czytam takie akcje. :D Mam nadzieję, że z Mają wszystko ok, mogłabyś już napisać kolejny rozdział, nic nie mówię..
OdpowiedzUsuńImpreza taka kochana, przyjaciele tacy kochani, Jared taki słodki, że zorganizował. :3
Nic tylko słodzić. :3
(Czy możemy poświęcić chwilę Shannonowi tańczącemu tak, żeby się nie przewrócić.........? <3 <3 <3 )