niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 26. "-Akurat Ciebie to chciałbym zobaczyć bez stanika - wymruczał mi do ucha, a przez moje ciało przeszły ciarki."

Minęły dwa tygodnie. Po Paryżu nadszedł czas na Londyn, Manchester, Barcelonę, Madryt, Rzym, Grecję. Teraz mieliśmy grać na festiwalu w stolicy Rumunii - Bukareszcie. Każde miasto miało w sobie coś magicznego, w każdym byliśmy jakieś 2-3 dni, różnie to bywało. Jednak nie było już tyle czasu i luzu, co w Paryżu, więc o dokładnym zwiedzaniu miasta nie było mowy. Moimi przewodnikami byli na zmianę bracia Leto, jednak częściej "opiekował się" mną Jared. Shannon zastępował go tylko wtedy, kiedy młodszy miał akurat umówiony wywiad bądź sesję. Szczerze wolałam wypady z perkusistą, wtedy zawsze zdarzały się śmieszne sytuacje bądź różne wpadki, i nasze wypady były obfite w nieustanny śmiech. Jednak Shannon miał ten minus, że on nigdy nie pamiętał, gdzie co było, a mi się nie chciało łazić ciągle z nosem w mapie, bo jednak mi zależało na tym, aby trochę pozwiedzać. Jared był doskonałym przewodnikiem, pamiętał, jak dostać się do najważniejszych zabytków bądź miejsc, i potrafił przy każdym postoju opowiedzieć mi trochę historii danego miasta, lecz nasze wypady już nie obfitowały w salwy śmiechu, tak jak było to w przypadku Zwierzaka.
Pewnie się zastanawiacie, jak dalej potoczyła się sprawa między mną a Filipem. Cóż, Jay nie żartował, mówiąc, że jego brat się za to wziął - następnego dnia, po przebudzeniu, kiedy łzy jeszcze nie zdążył do końca wyschnąć na poszewce poduszki, Filip w magiczny sposób zniknął. Wiedziałam, że to Shannon wywalił go z marscrew, jednak nie miałam mu za złe. Wszyscy boczyli się na Emmę i nikt nie chciał z nią rozmawiać oprócz mnie - w końcu pracowałyśmy ramię w ramię przy koncertach i ciężko byłoby mi jej unikać. Przed koncertem w Londynie kobieta wzięła mnie na bok, do garderoby, i przeprosiła mnie za całą zaistniałą sytuację, ale ona nie miała pojęcia, że chłopak, kręcąc z nią, owijał wokół palca mnie. Wtedy zrozumiałam, że nie tylko ja byłam pokrzywdzona przez los i tego pantoflarza, że ona też na tym ucierpiała. To wydarzenie połączyło nas jeszcze bardziej, i, kiedy się tylko dało, szłyśmy do kawiarni na kawę i zwierzałyśmy się. Te 2 tygodnie współpracy bardzo nas do siebie zbliżyły. Jeszcze zanim ją poznałam, w Echelonie krążyły plotki, że Emma jest dziwna, zimna, stanowcza. Nikt za nią nie przepadał, nikt jej zbytnio nie lubił. Jak tylko działo się coś złego, wszyscy głównie zwalali winę na nią. Kiedy ją poznałam, moje poglądy zmieniły się o 180 stopni. Miała taki sposób bycia nie przez to, że wszystko ją irytowało, jak sądzili ludzie, tylko była zwyczajnie nieśmiała i skromna, jednak, jak już miało się okazję ją poznać, a ona otworzyła się przed człowiekiem, rozumiało się, dlaczego Jared tak bardzo ją lubił i ją wziął na taką a nie inną pracę.
Wciąż czekałam na e-maila z uczelni, czy dostałam się na studia w Los Angeles czy moją ofertę odrzucono. Zaczęłam jednak coraz bardziej skłaniać się ku myśli, że nie warto robić sobie nadzieję, skoro jeszcze nie odpisali to już pewnie tego nie zrobią, tak długa zwłoka jest niepodobna do prestiżowej uczelni. Na początku zdarzało mi się sprawdzać mejla 20 razy na godzinę, jednak każdego następnego dnia robiłam to coraz rzadziej, aż w końcu zeszłam do wieczornego przeglądania wiadomości we wszystkich portalach. To była moja rutyna dnia podczas koncertu - pobudka, lekka przekąska, bieg bądź basen (zależało od stopnia fanów na zewnątrz, jeśli było ich mniej niż 5 to wskakiwałam w dres i razem z Jaredem biegaliśmy wokół hotelu), powrót do pokoju, szybki prysznic, ogarnięcie się, zejście na dół i zjedzenie śniadania, dojazd na teren koncertu, wzięcie swoich rzeczy, przygotowanie stoiska do rozdania opasek, rozdanie ich, schowanie potrzebnych rzeczy, jak był soundcheck to chodzenie od czasu do czasu przy barierkach w celu upewnienia się, że nikomu nic nie jest, potem ogarnianie ludzi przy spotkaniu, pilnowanie chłopaków, nadzorowanie nad zdjęciami (miejsce pana na F. zajął Leo, 40-letni programista, urodzony w Paryżu, który został na szybko zatrudniony po zwolnieniu pana F.), czas dla siebie, podczas którego głównie siedziałam w garderobie Marsów i gadałam z nimi, stanie z boku na koncercie i spełnianie próśb Jareda, co 2 koncert wybierałam ludzi na scenę, pilnowanie na UITA, powrót do hotelu i wreszcie błogi sen. Obiad i kolację jadłam, kiedy tylko była wolna chwila, żeby to zrobić. Męczyła mnie trochę ta praca, ale lubiłam ją. Fascynowały mnie nowe twarze, nowe emocje na nich, których jeszcze nie miałam okazji widzieć na poprzednich spotkaniach.
Czasami, przed ogólnym wpuszczaniem, lubiłam się zapuszczać wśród kolejkujących i rozmawiać z nimi na różne pierdołowate rzeczy. W niektórych miejscach angielski znali wszyscy, w niektórych tylko 5-6 osób, jednak zawsze znalazł się ktoś, kto w miarę ładnie rozmawiał w tym języku. Wypatrywałam głównie Polaków, i potwierdzało się to, co mówił mi kiedyś Jared - mój naród jest wszędzie. Zawsze na jakimś europejskim koncercie widziałam przynajmniej jedną polską flagę. Wtedy robiło mi się ciepło w sercu, że mój naród jest tak wierny Marsom i potrafi spiąć tyłki, aby tylko się znaleźć w danym państwie i móc uczestniczyć w tym wydarzeniu. Przeważnie trafiałam na ludzi, których miałam okazję wcześniej poznać, wtedy zasiadaliśmy gdzieś w kręgu i rozmawialiśmy sobie po polsku, nie zważając na kwaśne miny tutejszych.
Ludzie zaczynali mnie poznawać na ulicy coraz częściej. Pewnie przez te selfie, które były robione a to przez Shannnona, a to przez Jareda, a to przez Tomo. Czasami któryś z nich przygarniał mnie do siebie, i zanim zdążyłam się wyrwać z jego objęć (nie chciałam rozgłosu wokół swojej osoby, nie jarało mnie to, że mogę być sławna), było już po zdjęciu. Szczęście, że na żadnym nie miałam na tyle zjebanej miny, i wszędzie wychodziłam w granicach normy. Echelon zaakceptował mnie bardzo przyjaźnie, co mi ulżyło (wiadomo, zdarzały się przykre docinki w postaci "pewnie śpi z Jaredem/Shannonem, kurwa z niej, nienawidzę tej szmaty!", jednak szybko nauczyłam się po prostu olewać tego typu posty i komentarze). Zaczepiano mnie na ulicy, aby spytać się o kilka rzeczy z życia Marsów (w kocu nadrobiłam zaległości i byłam na bieżąco z wszystkimi aktualnościami), pytano o moje samopoczucie, po czym pozowano ze mną do zdjęć. Miałam początkowo opory przed tymi sprawami, jednak Jared nauczył mnie, jak zachowywać się całkowicie naturalnie.
Co do Victora i Barta, nie miałam z nimi póki co styczności, a Leto mi mówili, że ich drugie ja jakby się rozpłynęło. Nie wiedziałam, czyja to była zasługa, ale cieszyłam się z nimi, że uczą się od nowa jak żyć bez drugiego głosu, który szeptał cicho do głowy, co ma zrobić w danej sytuacji. Czuli się jak nowonarodzeni, co mi non stop przypominali, i przy każdej możliwej okazji mi dziękowali za to, że jestem. Nie pomogły prośby, krzyki, groźby, żeby sobie darowali z tymi podziękowaniami, oni nie potrafili nie powiedzieć tego słowa, a ja odpuściłam sobie, wiedząc, że i tak nie wygram w tej kwestii. Ja jednak nie byłam takim optymistą jak chłopaki i tylko czekałam, kiedy ich drugie ja się uaktywni i da znać o sobie.
Obudził mnie budzik dobiegający z telefonu - "Attack". Nie ma to jak dobre dźwięki od rana. Marsy już nie grali tak często s/t i abl, jak już się pojawiały to tylko na secie akustycznym. Jay powiedział, że jednak wolałby się skupić na nowych piosenkach, bo to one promują krążek. Shannon zaakceptował jego decyzję niechętnie, na szczęście nie doszło do żadnych niepotrzebnych kłótni. Teraz, dzięki temu, że głównie były nowe utwory, Shannon miał więcej czasu dla siebie podczas koncertu.
Wyskoczyłam z pościeli i sięgnęłam po telefon, który znajdował się na komodzie. Wyłączyłam budzik i wykręciłam numer do Mishy, która jeździła na rowerze około 8-ej rano, robiąc skan okolic, czy teren jest bezpieczny.
-Dzień dobry w Rumunii! Jak tam powietrze? - zawołałam do słuchawki telefonu.
-Jak to w Rumunii, nie da się oddychać. Teren czysty, możecie biegać - zawołała, lekko zdyszana, bo już była 20 minut na ostrym zapierdalaniu na rowerze.
-Dzięki. Miłego dnia do południa!
-Szerokości w bieganiu!
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i wysłałam sms-a do Jay'a, żeby się szykował do biegania i ma 10 minut. Wzięłam do ręki naszykowane poprzedniego dnia dresy i udałam się do łazienki. Przebrałam się, rozczesałam włosy, zawiązałam je w kitkę na czubku głowy, umyłam zęby i wróciłam do pokoju. Pochyliłam się, zawiązałam swoje adidasy, i wyszłam z pokoju, chowając kartę magnetyczną do zamykanej kieszeni w spodniach. Bluzę zostawiłam w pokoju, bo wiedziałam, że mimo iż dochodziła dopiero 8:30, na dworze panowała pewnie niezła patelnia, czyli uroki tego kraju.
Na dole rozciągnęłam się trochę i zaczęłam wypatrywać Jareda. Zszedł do mnie w końcu.
-Dzień dobry - pochylił się nade mną i cmoknął mnie w policzek. - Jak się spało?
-Gdyby nie klimatyzacja to właśnie musiałbyś mnie wsadzać do zamrażalki, żebym na powrót była sobą - zażartowałam. Noce tu były koszmarne, początkowo nie miałam włączonej klimatyzacji, przez co wierciłam się 10 minut w pościeli, przyklejając się do niej całkowicie. W końcu się poddałam i włączyłam ten cud technologii, żeby po chwili napawać się chłodnym powietrzem.
-Widzę, że humorek dzisiaj dopisuje - uśmiechnął się.
-A u Ciebie jak emocje przed planowaną nocą na dzisiejszy wieczór?
-Och, trochę się denerwuję, dlatego się cieszę, że mogę pobiegać, przynajmniej stres mi trochę opadnie - wyszliśmy na dwór. Przed hotelem parkowała rowerem Misha. Była cała rozgrzana. Przywitaliśmy się krótkim "cześć" podczas mijania i każdy poszedł w przeciwną stronę.
-Nigdy Cię trema nie opuści? - zapytałam się, patrząc na niego smutno. Współczułam mu, że pomimo tylu koncertów na karku, nadal miał problemy z opanowaniem tremy.
-Pogodziłem się z tym już. No to witaj, Bukareszcie! - rzucił i zaczęliśmy sobie truchcikiem biec.
Mimo że dolecieliśmy do celu wczoraj późnym wieczorem, nie czułam absolutnie zmęczenia. Organizm się przyzwyczaił do tego rytmu, jaki sobie narzuciłam, i radził sobie z tym całkiem nieźle. Tym razem Jared nie musiał mi opowiadać nic o mieście - byłam już kilka razy w Bukareszcie zwiedzać. Spokojny bieg zaczął się przeradzać w wyścigi. Nie wytrzymałam i wyprułam przed siebie, zostawiając lekko zaskoczonego Jay'a z tyłu - nigdy się nie ścigaliśmy, zawsze woleliśmy na spokojnie sobie pobiegać i porozmawiać przy tym.
-Kto pierwszy u bram hotelu ten wygrywa miejsce przy oknie w samolocie! - rzucił Jared, kiedy mnie dogonił, i wyprzedził mnie.
O nie, już tyle razy biłam się z nim o to miejsce, i zawsze przegrywałam, bo był ode mnie wyższy i silniejszy, że tym razem sobie nie darowałam. Skupiłam się, oczyściłam umysł z emocji, i myślałam tylko o biegu. Przez ciało przeszły impulsy energii, które kumulowały się w strategicznych miejscach. Kiedy wokalista był przede mną dobre 3 metry, dałam upust swojej energii i wyprułam jak strzała z łuku. Biegłam tak szybko, że ledwo czułam posadzkę, którą w tym momencie dosłownie muskałam palcami stóp.Dzielił nas tylko 100 metrów od wejścia, jednak już udało mi się zrównać z Jaredem. Mimo że byłam mniejsza i słabsza, okazało się, że byłam o wiele zwinniejsza od Jay'a. Dopadłam pierwsza drzwi hotelu i wpadłam jak błyskawica, prawie potrącając wychodzącą milionerkę na dwór. Odwróciłam się, ciężko dysząc, do Jay'a, który dopiero teraz wpadł do holu, i uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Wygrałam! - wyrzuciłam z siebie.
-Dawałem Ci fory! - wytknął mi język.
-Nieprawda, okłamujesz mnie!
-Dobrze, Maju, wygrałaś, nie dawałem Ci żadnych forów! - oświadczył głośno Jared, a ja się zaczęłam śmiać tak bardzo, że nie mogłam złapać oddechu. Nie wiedziałam, czemu dzisiaj byłam taka wesoła, ale cieszyłam się z tego stanu. Brakowało mi tego, po tej sprawie z Flipem nadal nie mogłam się otrząsnąć.
-I to mi się podoba! - rzuciłam wesoło i ruszyłam do góry, aby się wykąpać do śniadania i przebrać w świeże rzeczy.
Wbiegłam po schodach na swoje piętro (nie chciało mi się czekać na windę, a spieszyło mi się pod prysznic, bo, nie ukrywajmy, takie bieganie nie jest wcale pachnącym sportem - mówiąc wprost, byłam spocona jak świnia i zależało mi, żeby jak najszybciej wrzucić ciuchy do pralki i założyć na siebie nowe). Kiedy znalazłam się na swoim piętrze i chciałam skręcić w swój korytarz, napotkałam przed sobą żywą barierkę. Zderzyłam się z nią, rozpłaszczając na niej swój nos oraz czoło. Zabolało.
-Maja, nie biegaj tyle po korytarzach! Jeszcze się kiedyś zabijesz przez to! - krzyknął Shannon, masując sobie klatkę piersiową, w którą wbiegłam.
-Sorry, ale wiesz, leje się ze mnie, chcę się pozbyć tych ciuchów - trzymałam się za czoło, na której zaczął kwitnąć guz. Kurde, Shannon ma twardą tę klatkę piersiową.
-Mogę Ci pomóc - chwycił za koniec bluzki, uśmiechając się do mnie jednoznacznie.
-Nie chcesz widzieć mojego ciała - uśmiechnęłam się do niego.
-Widziałem je już - wytknął mi język.
No tak, zapomniałam o tej fontannie krwi w Paryżu i paradowaniu po pokoju w bieliźnie, dzięki czemu obydwoje Leto mieli okazję podziwiać moje ciało.
-No to po co chcesz pomagać? - spojrzałam na niego, odsuwając się trochę.
-Czemu się pytasz o takie rzeczy?
-Bo lubię. I mogę - odwróciłam się, ściągnęłam koszulkę i rzuciłam ją do tyłu, po czym odwróciłam się do tyłu i uśmiechnęłam się do zaskoczonego Shannona, który trzymał t-shirt w rękach. - Tylko oddaj mi ją później, lubię ją! - rzuciłam jeszcze i ruszyłam do swojego apartamentu.
Chichocząc weszłam do pokoju i od razu skierowałam się do łazienki, gdzie czekały już na mnie przygotowane wcześniej ubrania oraz wszystkie potrzebne kosmetyki do kąpieli. Usłyszałam pukanie do drzwi, jednak nie przerwałam kąpieli, wiedząc, że to na pewno perkusista pod nimi stoi i chce zmusić mnie do wyjścia. Spokojnie się wykąpałam i ubrałam świeże rzeczy, po czym słysząc nadal pukanie, z mokrymi włosami ruszyłam je otworzyć.
-Trzymaj tą przepoconą szmatkę, foch - rzucił mi ubranie i odwrócił się na pięcie, chcąc jak najszybciej zniknąć z mojego pola widzenia.
Zaśmiałam się w duszy, tak bardzo lubiłam jego urocze i słodkie fochy! Wiedziałam, że mu w tej chwili do śmiechu nie jest (wolałam nie wiedzieć, co się działo z jego ciałem, oj, nie chciałam tej wiedzy), jednak na swój sposób to było urocze. Wróciłam do łazienki, włożyłam przepocone rzeczy do pralki, ustawiłam program na pranie i suszenie, rozczesałam mokre włosy, zawiązując je w kucyk na czubku głowy - nie lubiłam, jak podczas posiłków wpadają mi one do jedzenia. Założyłam buty i wyleciałam z pokoju, z westchnięciem zamykając za sobą drzwi - wiedziałam, że wrócę tu dopiero w nocy, padnięta i wymordowana po całodziennym lataniu po głupiej arenie i użeraniu się z uczestnikami pakietów AIW. Tom już przestał się do mnie wydzierać, czasami tylko patrzył na mnie spode łba, ale Emma mnie pocieszyła, że on tak zawsze i mam się do tego przyzwyczaić.
Na dole wszyscy siedzieli i wesoło rozmawiając, spożywali pierwszy posiłek tego dnia. Każdy był ubrany w krótkie spodenki i bokserkę bądź koszulkę na ramiączka, a na głowie spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Nie byłam wyjątkiem, miałam na sobie dżinsowe krótkie spodenki, które zrobiłam z zniszczonych starych dżinsów (miały poszarpane nogawki od jazdy konnej, zdarza się), oraz białą koszulkę na ramiona, wycięte lekko pod pachami, tak że widać było kawałek mojego fioletowego stanika. Na nogach miałam krótkie fioletowe converse, zaś w dłoni trzymałam swój nieśmiertelny czarny skórzany plecaczek, do którego dzisiaj włożyłam również okulary i grzebień do włosów.
-Smacznego! - rzuciłam, siadając obok Jareda. Tak jakoś już się przyzwyczaiłam, że cokolwiek robiłam, gdziekolwiek jechałam, byłam zawsze obok niego. Nie wiem, czemu tak się stało, ale nikt nie wyrażał żadnego sprzeciwu, więc korzystałam. Coś Jared miał w sobie, że mnie jednak do niego ciągnęło, ale nie umiałam sobie wytłumaczyć, co to było.
Zrobiłam sobie 3 kanapki, które zjadłam w błyskawicznym tempie, bieganie zawsze powodowało we mnie zaostrzony apetyt. Następnie przygotowałam 2 na koncert, nie było dnia, żebym nie zjadła tego, co wcześniej zrobiłam. Jared przeciągnął się na krześle, delikatnie muskając mnie w kark swoją dłonią. Spojrzałam na niego pytająco, ten jednak miał zamknięte oczy, a dłoń była już 20 cm ode mnie.
-Czas do pracy! Chodźcie, trzeba uczynić ten koncert wspaniałym! - rzucił wesoło, otwierając oczy i patrząc na nas.
Podnieśliśmy się z krzeseł i jakimś tam tempem ruszyliśmy ku wyjściu. Pewnie przez upał już nikomu nie chciało się wracać do góry po rzecz, którą zapomniał. Mimo że hotel był klimatyzowany, gorąc wyczuwało się w powietrzu. Wystarczyło spojrzeć przez okno na słońce, które pomału pięło się ku góry, żeby poczuć pot na ciele. Weszliśmy do podziemnego parkingu, gdzie władowaliśmy się dwójkami do aut (tym razem Marsy chcieli zaszaleć i woleli zamówić mniejsze, a szybsze auta). Jak się domyślacie, miejsce obok mnie zajął nie kto inny tylko Jared Leto. Ruszyliśmy w podróż do areny. Spojrzałam przez okno podczas mijania hotelu, jednak nadal nie było żadnych rzucających się fanów w oczy i nikt nie koczował, jak ten debil, pod hotelem.
-Dzwonili do mnie organizatorzy jak się przebierałem po bieganiu - powiedział do mnie Jay.
-Co chcieli?
-Powiedzieli, żeby zrobić dwa razy UITA, w tym jedno akustyczne, ten bonus właśnie, bo chcą w tym momencie zrzucić kolorowy proszek na publikę oraz scenę. Jakieś ich święto dzisiaj jest czy coś w ten deseń, że czczą je, obrzucając się nawzajem tym proszkiem - westchnął.
-Czemu wzdychasz? - spojrzałam na niego.
-Bo będzie mega gorąco, a my będziemy jeszcze bardziej spoceni przez koncert, który już będzie trwał w połowie. Przecież cudem będzie umycie się z niego!
-Mam nadzieję, że zaakceptujesz jednak prośbę organizatora?
-Tak, lubię takie zabawy w sumie, ale... nie wiem sam, trochę jednak za gorąco jest na takie proszki.
-Ludzie się ucieszą, dla nich będzie to wiele znaczyło - uśmiechnęłam się do niego. - Reszta wie?
-Jeszcze nie, mi samemu jest ciężko to zaakceptować, wolałem z Tobą najpierw pogadać i usłyszeć, co masz do powiedzenia. Ale - tu wyszczerzył do mnie zęby - powiedział jeszcze, że oprócz zespołu mają się pojawić najważniejsze osoby na scenie, które z nami pracują, żeby jak najwięcej ludzi oberwało na scenie.
-Chyba se jaja robisz - zaśmiałam się. - Kurwa, Ty to serio mówisz.... Ja pierdolę, nie jestem ważna!
-Jesteś - mrugnął do mnie.
-Pff, dzisiaj idę na urlop - odwróciłam głowę, jakobym miała focha.
-Bo jak nie, to.... - zbliżył się do mnie i niespodziewanie zaczął mnie gilgotać.
-Przestań, hahhaha, to są tortury, hahahha, pozwę Cię! Jared, hahahhaha, stop, błagam! - zaczęłam krzyczeć, śmiejąc się. Z oczu wkrótce popłynęły mi łzy. Zaczęłam się bronić, bijąc go i kopiąc. W końcu mnie puścił, a ja się zgięłam w pół, trzymając się za brzuch i ledwo łapiąc powietrze. - Zabiję Cię za to - spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
Auto stanęło i Jared natychmiastowo to wykorzystał, szybko ewakuując się z środa. Ciężko dysząc, wyszłam z środka. Z auta, które zaparkowało równolegle Shannon, wysiadł Shannon, i przypatrywał mi się w lekkim szoku.
-Co się działo w aucie? - spytał się mnie.
-Nie chcesz wiedzieć.. - mruknęłam tajemniczo, i, z trudem się prostując, poprawiłam podciągniętą do góry koszulkę i poszłam przed siebie, zostawiając po raz kolejny osłupiałego perkusistę.
Po chwili mnie dogonił i złapał za przegub dłoni.
-Czy Jared właśnie Cię zgwałcił? - popatrzył na mnie przerażony.
-Może.... Spokojnie, tylko mnie gilgotał, debil jeden.
-Czemu? Czym sobie zasłużyłaś na tak piekielne tortury?
-Ech, stwierdziłam, że wezmę dzisiaj urlop, bo jest za gorąco i nie chcę być w proszku na UITA, które macie zagrać akustycznie, bo tak chce organizator, i podczas grania poleci wszędzie proszek, i ma być jak najwięcej osób na scenie, żeby było dużo widocznych upierdolonych ludzi - poinformowałam go, mszcząc się na Jaredzie.
-Chyba sobie jaja kurwa robisz. Jest za gorąco - spojrzał na słońce przez okulary przeciwsłoneczne, które chyba nakurwiało pełnym fullem.
-Chciałabym. Niestety muszę z wami wyjść, nad czym również ubolewam. I coś mi się wydaje, że będziecie musieli założyć białe ciuszki, żeby ten proszek ładnie było widać.
-Albo iść na gołe klaty - objął mnie w pasie i ruszyliśmy w stronę wejścia.
-Wiem, że znowu chcesz podziwiać moją bieliznę w pełnej okazałości, ale sorry, nie będę się przed publiką rozbierała - powiedziałam z wyrzutem.
-Akurat Ciebie to chciałbym zobaczyć bez stanika - wymruczał mi do ucha, a przez moje ciało przeszły ciarki.
-Shannon, zachowuj się! - uderzyłam go w ramię, śmiejąc się nerwowo. Nie, nie byłam gotowa na żaden związek, a o seksach nie było absolutnie mowy. Nie chciałam tego, nie pragnęłam.
-Przecież wiesz, ze ja lubię się z Tobą droczyć - nadal miał usta przy mojej szyi.
Odepchnęłam go lekko.
-Błagam, tu są ludzie.
Otworzył drzwi, które prowadziły do komory z miotłami.
-Tu nikogo nie ma, jest przytulnie, tylko martwe kije z włosami na szczycie się na nas gapią - wyszczerzył do mnie zęby.
-Mówisz serio czy sobie jaja ze mnie robisz? - spytałam się podejrzliwie.
-Serio serio - tym razem już się nie uśmiechał, a ja widziałam w jego oczach tańczące iskierki żądzy. Chyba się lekko wystraszyłam, zwłaszcza że perkusista był za blisko mojej twarzy.
-A co tutaj się wyprawia? - zapytała się Emma, która nagle wyskoczyła zza zakrętu.
Shannon niechętnie odsunął się ode mnie, a ja dziękowałam kobiecie, że pojawiła się w tym akurat momencie na horyzoncie, uwalniając mnie od bardzo kłopotliwej sytuacji, która mogła mieć miejsce.
-Nic... - powiedział Shannon, lekko zmieszany. - Ustalałem z Mają plan na akustyczne UITA, i już własnie wracam do garderoby - odwrócił się i poszedł w głąb korytarza.
Z trudem łapałam oddech, trzymając się za serce, które biło jak oszalałe. Tylko nie wiedziałam, czy bije tak ze strachu czy z namiętności, tak, oprócz strachu odczuwałam też fruwające po całym ciele motyle. Nie wiedziałam, dlaczego tak się działo, i nie wiem, czy chciałam poznać odpowiedź. Za dużo nieprzyjemnych miłości miałam teraz, w tym krótkim czasie, żebym znowu miała się w to wpieprzać. Zawiodłam się na tym uczuciu, nie chciałam go znowu dopuszczać do umysłu. Jeśli już miałam znaleźć kogoś, nie chciałam, żeby to był Shannon. Lubiłam go, kochałam, ale jako bliskiego mi brata, i nie potrafiłabym się przestawić myślami, że mógłby być moim chłopakiem. Tylko w takim razie skąd te motylki? Nie miałam pojęcia, to było dla mnie zbyt skomplikowane. Miałam dopiero 19 lat, życie przede mną długie i szalone, natomiast Leto byli po 40-ce i nie wyglądałoby to ładnie, gdybym ja, taki gówniarz, miał towarzyszyć im w życiu prywatnym.
-Co się stało? - zapytała się zaniepokojona Emma.
-Nic nic, Shannon znowu mnie przestraszył swoimi myślami, norma - uśmiechnęłam się niepewnie.
-Co tym razem? - wywróciła oczami.
-Chciał mnie tylko pocałować, nic wielkiego...
-Kto tu chciał kogo całować?! - świetnie, brakowało mi tylko Jareda do tej całej paranoi.
-Nie interesuj się, to nasze sprawy - odparła hardo Emma.
-Od razu mówię, ja jej nie całowałem w aucie, cokolwiek by mówiła! - zaczął się bronić Jay.
Spojrzałam na niego spode łba.
-Nawet nie chciałabym Cię całować, jesteś obleśny - powiedziałam, kiedy ten zaczął udawać pocałunek z językiem, wytykając go i śliniąc się.
Zaśmiał się i poszedł do garderoby. Zostałam z Emmą.
-Gdzie nasz pokój? - spytałam się.
-Naprzeciwko marsowego, tym razem nie będziesz latała jak głupia od jednego końca sali do drugiego. Shannon znowu rozrabia?
-Świetnie, że tak blisko! Taa, nie wiem już, co o tym myśleć - westchnęłam z smutkiem.
-Nie przejmuj się - pocieszała mnie.
Weszłyśmy do niewielkiego, aczkolwiek skromnego pokoju. Odwiesiłam swój cały dobytek na wieszak i wyszłam z pokoju, biorąc ze sobą opaski oraz laptopa. Emma zaprowadziła mnie do właściwego miejsca, gdzie przywitałam się z dziewczynami, po czym ona zniknęła, a ja zaczęłam szykować stanowisko pracy. Poszło mi to stosunkowo szybko (całe szczęście, że było klimatyzowane, bo wówczas czas pracy wydłużyłby się o 40 minut), po czym pomału zaczęli wpuszczać ludzi. Tym razem nie było ich mnóstwo, jakaś połowa limitu, czyli niecałe 100 osób (jednorazowo mogło wejść około 200 ludzi z reguły, chociaż zdarzały się wyjątki, że było ich więcej). Opaskowanie przebiegło szybko i sprawnie. Klienci poszli do pokoju za Emmą, a ja zniknęłam w garderobie Marsów.
-Wychodźcie, czas na was, mięśniaki! - rzuciłam żartem.
-Wow, to już 16 jest? - spojrzał na zegarek zdumiony Tomo.
-Wiem, że ten czas tak szybko leci... Ale w sumie dobrze, im szybciej do końca tym szybciej do łóżeczka - uśmiechnęłam się.
Podnieśli 4 litery i ruszyli za mną. W drodze do pokoju spotkań żartowali między sobą, kto najwięcej dostanie proszkiem. Wszyscy typowali na Jareda, który odgrywał rolę obrażonego mężczyzny, śmiejąc się z nimi. Wprowadziłam ich do środka i zaczęła się rutyna cokoncertowa. Już nie zwracałam na nic uwagi, skupiałam się na swojej pracy, chcąc jak najszybciej być po. Niestety Marsom chyba brakowało tak małej liczby ludzi i się zwyczajnie rozgadali, wiedząc, że ogólne wpuszczanie niby było planowane na 18, ale zawsze można o pół godziny, godzinę je przedłużyć - to i tak nie wpłynie na harmonogram koncertu. W końcu, zmęczona staniem za kanapą, usiadłam na dupie opierając się o ścianę plecami. Jared spojrzał na mnie, ale machnęłam mu ręką, żeby nie przerywał, że nic mi nie jest. W końcu tylko nogi mnie bolały, nic wielkiego.
W końcu, przed 18, postawiono stolik, przy którym mogli podpisywać. Nawet to, mimo że było mało osób, trwało dłużej niż zwykle. Czyżby to pogoda tak pozytywnie wpływała na zespół? Nie wiedziałam, dość, że ogarniała mnie senność.
Przed 19 w końcu odprawiono ostatniego członka m+g. Wpadł wkurwiony Tom.
-Maja, do cholery, czemu nic nie pilnowałaś?! - pot spod pach lał mu się strumieniami, co było widać na jego błękitnej koszuli. Kto kurde mądry zakłada w taki upał koszulę z długim i dżinsowe spodnie normalnej długości?!
-Nie obwiniaj jej, ja miałem kaprys rozmawiania tak długo! - zaczął mnie bronić Jared.
-To czemu kurwa tyle rozmawiałeś?! - wydarł się. - Przez Ciebie m+g ma tylko wydzieloną strefę i musieliśmy zabrać ochronę spod barierek na płytę!
-Chuj mnie to, kurwa mać! Zwalniam się! - Jared się zerwał z kanapy, na którą dopiero co oklapł, i stanął przed Tomem. - Wkurwiasz mnie, nie mogę normalnie rozmawiać z ludźmi, bo Ty ciągle masz jakieś ą i ę! Nic kurwa nie można zrobić, wszystko Ci kurwa nie pasuje! Wypierdalaj mi, w podskokach! Doigrałeś się!
-Nie możesz mnie zwolnić, jestem menagerem AIW! - zaczął się bronić mężczyzna, jednak widać było w jego oczach przerażenie.
-W dupie to kurwa mam, to moja firma! Znajdę na to miejsce kogoś innego! - zaczął tak głośno krzyczeć, że pewnie na sali go słyszano. - Wyjdź stąd, już!
Tom jeszcze pomarudził coś pod nosem, ale potulnie wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Jaredowi pod lewym okiem zaczęła pulsować żyłka, a oddech mu się przyspieszył. Stał tak pośrodku pokoju z zaciśniętymi pięściami.
-Jared, wszystko w porządku? - podeszłam do niego i niepewnie położyłam mu rękę na ramieniu.
Zamknął oczy i zaczął cicho liczyć do 10. Jego puls był już normalny, a on powoli uchylił powieki.
-Tak, chyba tak.. Przepraszam, nie wiedziałem, że będę w stanie tak kogoś opierdolić... - powiedział cicho.
-Nic się nie stało, Jay, każdego Tom już wkurwiał! - rzucił Shannon.
-Masz kogoś na jego miejsce? - zapytała się podejrzliwe Emma.
-Tak się składa, że mam. Reni. Znajoma z LA, pomogła przy ogarnianiu AIW od fundamentów. Dzwoniłem już do niej, jutro ląduje w Moskwie - tak, nasz następny koncert, jutrzejszy, miał już być z dala od europejskich klimatów i mieliśmy wylądować w samym sercu Rosji.
-Chyba planowałeś zwolnienie go... - chciała wiedzieć Emma.
-Zgadza się, nienawidzę człowieka, a dopiero dzisiaj mijała niepisana umowa na miesiąc obowiązkowego zatrudnienia na nowej trasie. Na szczęście minął i mogłem się go pozbyć. Idę się ogarnąć - zniknął w korytarzu, aby udać się do garderoby.
Wszyscy udali się do siebie, ja do swojej poszłam się napić wody i włączyć w końcu wifi, bo nie sprawdzałam już kilka dni poczty - jakoś mi tak wyleciało z głowy. Za dużo miałam na głowie ostatnio. Usiadłam w wygodnym fotelu i czekałam, jak połączy mnie z internetem. W końcu się udało! Weszłam na gmaila, bo tylko to było mi wygodnie sprawdzać, jednak bez większych nadziei na zobaczenie upragnionego mejla. Spam, spam, zaproszenie do aplikacji, spam, twitter, spam, coś po amerykańsku... Zaraz moment, co to było? Szybko otworzyłam wiadomość i zaczęłam czytać:

Dzień dobry!
Z przyjemnością chcemy poinformować, że Pani zgłoszenie
zostało rozpatrzone pozytywnie i jest pani studentem
I roku weterynarii w roku akademickim 2013/2014
w prestiżowej uczelni Los Angeles.
Z wyrazami szacunku,
Vincenty Gress

Przetarłam oczy ze zdumienia i jeszcze raz przeczytałam treść mejla, nie mogąc uwierzyć. W końcu do mnie dotarło. Będę w LA! Będę tam studiować! Moje marzenia się spełniają! Z radością poleciałam do pokoju naprzeciwko.
-Coś Ty taka wesoła?! - zaśmiał się Tomo, kiedy zobaczył obłęd w moich oczach.
-DOSTAŁAM SIĘ! BĘDĘ STUDIOWAŁA WETERYNARIĘ! - zaczęłam się drzeć.
Szybko podszedł do mnie Jared.
-To oznacza, że zamieszkasz w LA? - zapytał się z iskierkami w oczach.
-TAK, BĘDĘ MIESZKAŁA OBOK WAS! - w oczach miałam łzy.
Jared złapał mnie w objęcia. Pochylił się nade mną, i, z skupieniem na twarzy, złożył swoje wargi na moich. 

_____

Pozdrawiam z tego miejsca dzielną Igę, która wiernie czekała, jak dodam nowy rozdział xD 
Pozdrawiam Asię i życzę jej weny! Musisz to napisać, wierzę w Ciebie! 
I pozdrawiam wszystkich niepozdrowionych. 
Następny rozdział - będzie się działo, zapewniam was. :D

https://www.facebook.com/groups/533742750071924/ - grupa na fejsbuku, gdzie są informacje o nowych rozdziałach. ;)

wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 25. "-Przeciwieństwa się przyciągają - rzekł."

-Wow - powiedziałam głośno.
Doszliśmy właśnie na koniec ulicy, z której rozciągał się widok na wieżę Eiffla. Była ogromna, dumnie górując nad ulicami Paryża. Mnóstwo ludzi, aut, Murzynów sprzedających miniaturowe wieże. Tu trzeba wspomnieć, że na ulicach Paryża codziennością byli własnie Murzyni oraz muzułmanie - ulica się dosłownie od nich roiła. Podeszło do nas od razu 5 ciemnoskórych, którzy chcieli nam wcisnąć wieżyczki, wołając "łan ojro, łan!". Shannon zaczął coś odpowiadać, ale złapałam go za rękę.
-Poproszę wieżyczki - powiedziałam do najbliżej stojącego Murzyna, uśmiechając się do niego.
Podał mi 5 sztuk, zapłaciłam, i, wieszając sobie wieżyczkę jedną gdzieś w widocznym miejscu, ruszyłam przed siebie, ciągnąc za sobą Shannona. Teraz sprzedawcy, jak podchodzili i widzieli, że zakupiłam już te cuda, odchodzili, nie zaczepiając nas, dzięki temu mogliśmy spokojnie przejść się pod wieżę.
-Niezły patent! - zawołał perkusista.
-E tam, nic nadzwyczajnego... Życie w Polsce uczy i szkoli nas do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Zwłaszcza w mojej Łodzi, gdzie, no cóż, jest dużo złych dzielnic - mruknęłam, wspominając słynną Limanowskiego, gdzie kradzieże, gwałty itp były na porządku dziennym. Oczywiście w telewizji nic się na ten temat nie mówiło, jak już to tylko w regionalnych kanałach pojawiały się o tym wzmianki, bo gdyby miano codziennie przytaczać wszystkie sprawy, które działy się właśnie na tej ulicy, wiadomości rozciągałyby się o dodatkowe 3 godziny, i nie, absolutnie tu nie żartuję. Dopiero jakieś wyjątkowo paskudne morderstwo ściągało telewizję publiczną do kamerowania w tym miejscu. Wiadomo, że nie tylko Limanowskiego była okryta złą chwałą, ale to na niej najczęściej dochodziło do wszelakich rozróbek.
Dotarliśmy pod tą wielką budowlę. Robiło wrażenie, móc stać tak blisko tej kupy stali i podziwiać, że potrafi udźwignąć tak dużo ludzi, takie różne ciężary, że przetrwało tyle lat i nadal się mocno trzyma. Wiadomo, że co jakiś czas odnawiali całe żelastwo, mimo to i tak zapierało dech w piersiach.
-Jedziemy na samą górę? - spytał się Shannon.
-Wiadomo! Tylko tu jest taka ogromna kolejka... - jęknęłam, wskazując na długi wężyk ludzi, którzy czekali przy jednym z wejść do wieży. - Czemu tu ich tyle? Nie rozumiem, przecież w pozostałych wejściach praktycznie nie ma nikogo - rozejrzałam się po reszcie, zdziwiona, że wszyscy pchają się do tej jednej kolejki. Może wejście było tylko z tej jednej strony? Ee tam, niemożliwe.
-Bo widzisz, ludzie są leniwi i wolą całą drogę pokonać windą zamiast wspiąć się po schodach.... - poinformował mnie Shannon. - Idziemy po schodach, no nie? Chyba że wolisz wjechać na wszystkie piętra.
-Pff, chodzenie mi niestrasznie - zaśmiałam się. - Chodźmy, szkoda czas tracić!
Udaliśmy się do kas biletowych, gdzie, wraz z kwitkami, podeszliśmy do punktu, z którego sprawdzano nas i wpuszczano dalej, ku podróży na 1 i 2 piętro. Radośnie wbiłam na pierwsze stopnie, będąc zachwycona wizją wchodzenia po schodach. Tak wysoko, ja sobie popatrzę, jak świat się zajebiście zmniejsza, a horyzont poszerza, a dodatkowo wzmocnię mięśnie nóg. Całe szczęście, że miałam swoją jazdę konną, dzięki temu prawie w ogóle nie czułam zmęczenia. Nie patrzyłam, czy Shannon idzie za mną, tylko prawie że biegłam na górę, chcąc w końcu wejść tam i chłonąć widoki.
Po 5 minutach byłam już na 1 piętrze. Dopadłam siatki i cicho westchnęłam. Już z tej wysokości Paryż zmalał, dał mi nowe spojrzenie na siebie. Usłyszałam za sobą głośne sapanie i się odwróciłam.
-Weź następnym razem tak nie biegaj, nie miałem okazji się rozgrzać! - wydyszał ledwie Shannon, uśmiechając się do mnie.
-Trzeba było bardziej nawalać na perkusji a nie się patrzyć na dziewczyny przy barierkach - wytknęłam mu język.
-Nieprawda! - oburzył się. - Ja wcale tak nie robię!
-Jaaasne, a kto mnie podrywał w Warszawie na koncercie? - mrugnęłam do niego.
-Hahaha, to Ciebie podrywałem?! Hahahaha ale jaja, hahahahaha - zaczął się śmiać.
-Czego rechoczesz? - zapytałam się, lekko zdezorientowana.
-Bo pamiętam, ze ta laska, którą niby podrywałem, a którą okazałaś się być Ty, miała czerwoną plamę od farby na twarzy, i, nieświadoma tego, jak sięgała ręką, żeby się podrapać po czole czy coś, rozsmarowywała tą farbę po całej twarzy, przez co pod koniec wyglądała komicznie!
No tak, faktycznie, był taki moment wtedy... Kurwa, i ten debil się ze mnie śmieje? Pfff, pierdol się, Shannonie, sama se wejdę na najwyższy szczyt, nie potrzebuję Twojej pomocy. Odwróciłam się szybko i skierowałam się na następne schody szybkim krokiem, które miały mnie poprowadzić na 2 piętro. Miałam w dupie cały świat, byłam na niego obrażona. Nie obchodziły mnie widoki, miałam je gdzieś... Jak on mógł mi się w twarz tak zaśmiać?! To był najgorszy moment w moim życiu, kiedy uświadomiłam sobie, że się tak ujebałam... Owszem, później się z tego śmiałam, ale wtedy wcale mi do śmiechu nie było.
-Hej, czekaj, ja nie chciałem! - usłyszałam za sobą dalekie wołanie, jednak nie zatrzymałam się tylko wbiegłam na schody.
Czułam, jak łzy złości zaczynają wypełniać moje oczy. Co jak co, ale ich się akurat nie spodziewałam... Może to nie była złość tylko rozczarowanie Shannonem? Sama nie wiedziałam, wystarczyło, że chciało mi się bardzo mocno płakać. Wymijałam kolejnych spacerowiczów. Ludzie patrzyli na mnie ze zdziwieniem, jednak miałam ich gdzieś. Na szczęście trochę kultury osobistej we mnie zostało i nie rozpychałam się, kiedy napotkałam na żywą przeszkodę, która trochę blokowała mój szybki wpad na 2 piętro. Po raz kolejny dziękowałam Bogu za to, że jeździłam konno, przez co byłam szybka i zwinna. Łzy ściekały mi po policzkach kiedy pokonywałam kolejne stopnie. Jeszcze nigdy się tak fatalnie nie czułam. Czyżby dzień, który zapowiadał się interesująco, w tym momencie miał się przerodzić w najgorszy dzień mojego życia?
Przekroczyłam ostatni stopień i podniosłam głowę. Olałam widoki, które już absolutnie mnie nie jarały. Popatrzyłam na górę, gdzie były kierunkowskazy na windę na górę. Opuściłam głowę i szybkim tempem weszłam w tłum ludzi, którzy czekali na windę na górę. Na tym odcinku nie było już schodów, więc dotarcie na szczyt było możliwe tylko poprzez elektryczny pojazd.
-Co się stało? - spytał się ktoś za mną.
Odwróciłam się. Przede mną stała, na oko, 25-letnia dziewczyna, która miała na szyi triadę. No tak, znowu się potwierdza, że Echelon jest wszędzie. Miała ładne, zadbane rude włosy oraz zielone oczy. Mimo tych specyficznych kolorów jej twarz nie była w piegach, dlatego jej cera wyglądała na porcelanową. Była śliczna, nie było żadnego ale co do kwestii jej urody. Pewnie Irlandka, pomyślałam sobie w duszy.
-Jak to jest, że osoba, którą znasz i którą zawsze bardzo dobrze kojarzysz, potrafi w zupełnie nieświadomy sposób tak mocno Cię zranić, że nie masz ochoty jej znać...? - powiedziałam bezbarwnym tonem.
Irlandka podała mi chusteczkę. Podziękowałam jej skinieniem głowy i otarłam wciąż cisnące się do oczów łzy.
-Nie martw się, z Twojego opisu wnioskuję, że zrobiła to nieświadomie, a to tylko znaczy o tym, jak bardzo jej na Tobie zależy. Wiem, że to brzmi bardzo absurdalnie, ale taka jest prawda, ona chce na siłę się Tobie pokazać, sprawić, że nie zapomnisz o niej - ścisnęła mnie lekko za ramię w ramach pocieszenia.
Otarłam ostatnie łzy i się niepewnie uśmiechnęłam. Jej słowa, bądź co bądź, sprawiły, ze zupełnie inaczej spojrzałam na tą sytuację. A co, jeśli miała rację? W końcu ile to razy dziwiło mnie zachowanie Shannona, który za wszelką cenę chciał się pokazać, przypomnieć, że nadal tu jest.
-Dziękuję za pomoc, wiele mi to dało - odrzekłam.
-Margaret jestem - wyciągnęła do mnie rękę.
-Maja - uścisnęłam jej dłoń. - Echelon? - wskazałam wzrokiem na jej triadę.
-Tak, kocham Marsów! - odrzekła z entuzjazmem. - Przyjechałam na ich wczorajszy koncert z Irlandii, na szczęście mam tu rodzinę, więc nie miałam problemu z zatrzymaniem się i noclegiem. Jako że tu już jestem, to postanowiłam zostać trochę dłużej i pozwiedzać to miasto.Cudowne jest, ile razy bym tu nie była, zawsze będzie mnie zachwycało swoją urodą. A Ty też na koncert przyjechałaś? - popatrzyła się na mnie.
Kolejka przesunęła się do przodu, więc i my zrobiłyśmy kilka kroków w tym kierunku.
-Można tak powiedzieć... - nie chciałam wyjawić całej prawdy, nie lubiłam o tym rozmawiać. Zaraz pewnie zaczęłaby się mnie pytać o różne sprawy związane z zespołem i jego członkami, na które pewnie nie byłabym w stanie odpowiedzieć, bo jednak jeszcze tak długo w tym nie siedziałam. - Dobry był, prawda?
-Prawda! najlepszy moment był wtedy, jak Leto nagle zniknęli gdzieś, i Jared się wydarł do mikrofonu o tym sraniu... Pewnie wpadka była, bo bez powodu by się tak nie wypowiedział.
-Wpadka, trochę go Shannon wkurzył - powiedziałam, zanim pomyślałam.
-A skąd wiesz, że Shann go wkurzył? - zapytała się z zainteresowaniem.
-Eee, bo wiesz.... noo.... - zaczęłam się jąkać.
-Bo była przy tym - usłyszałyśmy głos za sobą i się odwróciłyśmy. Shannon był cały czerwony na twarzy i z trudem łapał powietrze. - Maja, ja nie chciałem, uwierz! To wyszło samo z siebie...
-Nie zwalaj winy na Twoje drugie ja - powiedziałam zimno.
-Ale to nie on! Ja w pełni umysłu to powiedziałem, on nie ma nic do gadania! Jego nie ma, kiedy Ty jesteś... - mruknął cicho.
-Jak to nie ma...? - wydawało mi się, że nie dosłyszałam ostatniego zdania.
-Kiedy przebywam w Twoim towarzystwie, on odsuwa się zupełnie na bok, jest nieobecny.
-Przepraszam, ale możecie kłótnie przełożyć na inny termin? Ludzie chcą wjechać na górę! - starszy pan, stojący za nami w kolejce, wykrzyczał te słowa. No cóż, miał rację, niepotrzebnie w tak publicznym miejscu dałam się sprowokować do wymiany zdań z Shannonem.
-Przepraszam, już nie będziemy! - zawołałam do mężczyzny i zrobiłam kilka kroku w stronę windy.
Margaret patrzyła na nas z szokiem, nie wiedziała zupełnie, co się dzieje. Spojrzałam na nią smutno.
-O niego mi chodziło... - powiedziałam do niej.
-Wow, znasz Shannona! - w końcu odzyskała głos dziewczyna. - Co wy tutaj robicie? Byłam przekonana, że jesteście w hotelu, bo nie możecie wyjść z niego przez fanów.
-Tajne przejścia istnieją jednak. Dzisiaj bardzo często używane. Shannon już chyba z kilka razy z niego korzystał.
-Hej, ja tu nadal jestem! - odparł lekko obrażony, że mówimy o nim w 3 osobie.
W końcu nadeszła nasza kolej, aby wejść do windy. Zeskanowaliśmy bilety, bramki się otworzyły i weszliśmy do środka. Przy drzwiach stał Murzyn, który obsługiwał kontrolkę windy. Stałam między Shannonem a Margaret. Ludzie się odwracali w stronę perkusisty, jednak szybko odwracali wzrok, kiedy Shann na nich również spojrzał.
Margaret i Leto pogrążyli się w koleżeńskiej i uprzejmej rozmowie, a ja milczałam. Chciałam dać się nacieszyć dziewczynie obecnością kogoś tak dla niej bliskiego, w końcu zespół dla każdego Echelona był w jakimś stopniu bliski. Zerkałam więc tylko na nich, a głównie podróż przepatrzyłam na widoki z windy, których za specjalnie nie było, ponieważ wszędzie była widoczna tylko konstrukcja. Wreszcie winda się zatrzymała a drzwi się rozsunęły. Jako że stałam tuż przy drzwiach, wyszłam jako pierwsza na zewnątrz. To, co zobaczyłam, zaparło dech w piersiach. Poczułam się malutkim, nędznym robakiem, kiedy tylko ujrzałam ogrom Paryża. Wszędzie były widoczne dachy budynków, nie dało się zobaczyć ulic, tak bardzo wysoko się znajdowałam. Przez środek miasta płynęła Sekwana, która z tej wysokości wyglądała jak niewielka rzeczka przepływająca przez miasto, które było jakby makietą. Wszędzie królowała szarość bądź biel, czy budynki, tylko gdzieś po północnej stronie znajdował się niewielki zielony obszar. Z tej odległości niewielki, pewnie tam na dole był olbrzymi. Auta i ludzie byli już zupełnie niedostrzegalni. Wyciągnęłam aparat i zawiesiłam go sobie na szyi, żeby podczas robienia zdjęć nie upadł na posadzkę. Wychyliłam obiektyw poza siatkę i zaczęłam fotografować. Wczułam się w to, zapomniałam o całym świecie. Kombinowałam z ustawieniami, aby osiągnąć ten efekt, który chciałam. W końcu się udało. Chodziłam od punktu do punktu i fotografowałam widoki, które co chwilę wzbudzały we mnie dreszcze emocji.
-Maja, skończyłaś już? - po 20 minutach usłyszałam obok siebie głos Shannona.
Odwróciłam się w jego stronę. Stał sam z założonymi na klatce piersiowej rękoma i patrzył się na mnie ze znużeniem w oczach.
-Gdzie Margaret? - spytałam się, nie mogąc nigdzie jej dostrzec.
-Stwierdziła, że nie będzie nam przeszkadzała, i zjechała 15 minut temu na dół. Zjeżdżajmy już, błagam, bo ochrona się dziwnie na nas patrzy. Tu nie można tyle stać.
-Dobra, tylko daj mi zrobić ostatnie zdjęcie... Chodź tu bliżej.
Shannon przewrócił oczami ale podszedł i stanął obok mnie.
-Przepraszam - zaczepiłam przechodzącego właśnie obok mnie Chińczyka. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Czy może pan nam zrobić zdjęcie?
-Nie ma sprawy.
Podałam mu aparat, który wziął z delikatnością.
-Wie pan, jak zrobić zdjęcie?
-Oczywiście.
Shannon objął mnie w pasie. Uśmiechnęłam się szeroko do obiektywu, obejmując w międzyczasie Leto. Chińczyk zrobił zdjęcie i dał nam aparat. Spojrzałam w wyświetlacz i się uśmiechnęłam. Zdjęcie wyszło zarąbiście, mój szeroki uśmiech i ta zalotna mina Shannona spowodowała, że zupełnie do siebie nic nie pasowało. Podziękowałam Chińczykowi. Shannon zerkał mi przez ramię, aby też zobaczyć, co tam jest.
-Nic do siebie nie pasuje - powiedziałam mu.
-Przeciwieństwa się przyciągają - rzekł.
Schowałam aparat do torebki i stanęłam znowu przy siatce, po raz ostatni chcąc wchłonąć te widoki, które pewnie nieprędko miałam znów ujrzeć.
-Zajebiście tu jest - powiedziałam do Shannona.
Ten stanął za mną i nagle mocno objął od tyłu, splątawszy dłonie na moim brzuchu. Przytulił się do mnie i wyszeptał do ucha, delikatnie łaskocząc swoim zarostem w szyję:
-Masz rację, w Twoim towarzystwie wszystko jest zajebiste
Zaczerwieniłam się cała. Sięgnęłam ku jego dłoni i delikatnie je rozplątałam, odwracając się ku Leto.
-Przesadzasz - rzekłam, i, uwolniwszy się z objęć, ruszyłam w stronę windy.
Starałam się zachować spokojny wyraz twarzy, ale w środku cała się gotowałam. Serce biło mi bardzo szybko, miałam dreszcze, a w brzuchu jakiś dziwny ucisk. Nie chciałam tego robić, ale też nie byłam na nic gotowa w tej sprawie z jego udziałem. Akurat czekała winda, gotowa zabrać nas na 2 piętro, bo niżej nie kursowała. Wepchnęłam się, a zaraz za mną Shannon.
-Przepraszam, nie chciałem Cię urazić - wyszeptał mi do ucha.
-Ile razy będziesz mnie przepraszać? - żachnęłam się, a winda ruszyła na dół. - Mam już dość Twoich przeprosin, zacznij się w końcu zachowywać, bo takie sytuacje sprawiają, że czuję się coraz dziwniej, przebywając w Twojej obecności.
-Prze.... nie będę już, poprawię się.
W milczeniu zjechaliśmy. Wysiedliśmy i skierowaliśmy się ku drugiej windy, która miała nas zaprowadzić na sam dół, ku ziemi. Zejście schodami było niemożliwe, dlatego ustawiliśmy się w kolejnej kolejce. Minęłam kilka Echelonów, jednak Ci nie zwracali na nas zbyt dużej uwagi. Jacy Ci ludzie mogą być zaślepieni na rzeczywistość i ogarniający świat, i widzą tylko swój czubek głowy! Przecież Shannon za specjalnie się nie ukrywał, ba, rzucał się w oczy, bo wyglądał perfekcyjnie. Ten perfekcyjny mężczyzna szedł za mną, zagubiony we własnych myślach.
Winda nadjechała i weszliśmy do środka. Odczekaliśmy kilka minut, żeby się zapełniła, po czym zaczęliśmy mozolnie zjeżdżać na dół. W końcu się zatrzymała, i dzieliły nas ostatnie schody ku ziemi.
-I gdzie dalej? - zapytałam się Shannona, kiedy już staliśmy pod samym środkiem wieży.
-Nie mam nastroju jakoś na dalsze zwiedzanie.... - powiedział beznamiętnie.
-Shanny, proszę Cię...
-O co mnie prosisz?
-Nie zachowuj się tak, bo mnie to boli.
-Jak?
-Raz jesteś czuły i romantyczny, potem wkurzony na cały świat, i na powrót stajesz się delikatny, aby wrócić do złego człowieka na cały świat. To jest jeszcze gorsze niż moje zachowanie przed okresem.
Popatrzył się na mnie, nic nie mówiąc. W końcu westchnął.
-Nie potrafię sobie uporządkować w głowie, nagle mam tam tyle miejsca, pustkę, której tak dawno nie umiałem... I nie potrafię się do tego przyzwyczaić, póki co nie ogarniam tego wszystkiego.
-Wiesz przecież, że wróci - powiedziałam, przyglądając się mu.
-Jeśli Cię zabraknie, to wróci.
Jak to... mnie zabraknie? Nie wierzyłam, że moja osoba może aż tak znacząco na niego wpływać. Przecież nie jestem w stanie być obok niego cały czas, to było fizycznie niemożliwe. Nie jestem ani jego niańką ani Aniołem Stróżem.
-Jak usłyszałem, że umawiasz się z Filipem, spanikowałem, bo wiedziałem, że nie będziesz obok mnie w razie gdyby to gówno się odezwało znowu. Nie potrafiłem przegryźć tego, że jesteś niezależną i wolną osobą i możesz się umawiać z każdym. Byłem, jestem, egoistą, dlatego poszedłem wcześniej do kawiarni, wiedząc, że tam Cię on zaprowadzi, to ja sam mu pokazałem to urocze miejsce. Teraz jednak zrozumiałem, że też masz prawo do własnego życia, i niekoniecznie muszę być cały czas przy Tobie. Jednak nadal boję się, że on się odezwie, jak Ciebie nie będzie...
-Dzięki za pozwolenie na randki - rzuciłam z sarkazmem. Spojrzał na mnie spode łba. - Nie patrz się tak na mnie. Widzę, że będę skazana na zwiedzanie Paryża na własną rękę. Dobrze, że mam mapę. Odprowadzić Cię do hotelu?
-Nie! To znaczy... Wolę z Tobą spacerować, w końcu po to tu jestem - powiedział szybko Shannon.
-To chodźmy do Luwru - odwróciłam się i poszłam szybkim krokiem w stronę metra.
Rozczarował mnie Shannon, i to mocno. Nieważne, co powiedział, ważne, co zrobił i co nim kierowało. Egoizm, widzenie własnego czubka nosa... Chociaż dobre i tyle, że on to zauważył i mi to wytłumaczył.

*Shannon*

Co ja kurwa narobiłem? Jestem skończonym idiotą, jak mogłem sobie pozwolić na skrzywdzenie tej Bogu winnej Kruszynki? Zraniłem ją swoimi słowami, swoim wyznaniem, i widziałem to dobrze po jej zachowaniu, jej wzroku pełnym smutku. Nie umiałem się jednak zachowywać w takiej sytuacji, ponieważ, aż dziwnie to brzmi, nigdy nie miałem okazji. Po raz pierwszy znalazłem się w dosłownej kropce.
Spojrzałem na nią, siedzącą przy oknie w paryskim metrze. Patrzyła przez okno, pewnie myślała nad tym wszystkim. Jej delikatne usta, gęste włosy, jej oczy... Wszystko powodowało we mnie dziwne dreszcze emocji. Nie wiedziałem, co do niej czuję, to się potrafiło w każdej chwili zmienić. Wystarczył jeden drobny gest, słowo, z jej strony, a mój świat, po raz kolejny, odwracał się o 180 stopni. Raz ją kochałem, raz ją nienawidziłem. Zawsze byłem stabilny emocjonalnie, ale jej postać sprawiła, że ta cecha zniknęła. Potrafiłem śmiać się z czegoś, aby po paru minutach płakać ze złości.
Wiedziałem, że to wszystko przez moje drugie ja. Okłamałem ją, mówiąc, że nie dałem mu imienia. Dałem, byłem taki sam jak Jared. Victor. Na imię mu było Victor. Nie miałem pojęcia, czemu takie imię sobie wybrał. Czytałem kiedyś gazetę, kiedy on, jeszcze uśpiony i rzadko występujący w mojej głowie, wykrzyczał, że tak chce mieć na imię - akurat czytałem artykuł o jakimś Victorze. Przeraziłem się wówczas, bo jeszcze nigdy nie był tak głośny i pewny siebie jak wtedy. Nie wiedziałem, że jest poważnym zagrożeniem dla mojego zdrowia, wcześniej całkowicie olewałem sprawę, wierząc, że niebawem mi przejdzie. Bałem się go, nie wiedziałem, do czego może być zdolny. A co robił, to już wiecie... Nienawidziłem go, ale jednocześnie mnie fascynował - był nieprzewidywalny. Nigdy nie wiedziałem, jak się zachowa w danej sytuacji, cząstka mnie zawsze chciała go wypróbować w nowym środowisku i otoczeniu.
Kiedy zobaczyłem Maję, nagle byłem... Sam, zupełnie sam. Victor, który był we mnie codziennie, przy każdej mojej czynności, po jej ujrzeniu po prostu wyparował. Wrócił, jak ona sobie poszła. Wtedy poczułem, że mogę się go pozbyć raz na zawsze, że ona jest moim światełkiem w tunelu. Nie miałem pojęcia, co ma w sobie takiego, że spowodowała, iż Victor oraz Bart zniknęli na pewien czas w naszym życiu, ale wiedziałem, że była mi bardzo cenna. Poczułem, że chcę z nią być cały czas, była jak moje lekarstwo, mój narkotyk, moje powietrze. Za to ją kochałem i jednocześnie nienawidziłem. Miałem pojęcie, że im dłużej będę obok niej przebywał, tym trudniej będzie mi wrócić do normalności, kiedy jej zabraknie. W nocy zawsze miałem problem z zasypianiem, a teraz, w Paryżu, kiedy straciłem ją z oczów, Victor uaktywnił się ze zdwojoną mocą. Rzucałem się w łóżku, biłem się z nim w mózgu. Po raz pierwszy chciałem walczyć o wolny umysł, wolną głowę.Zmęczyłem się tym strasznie i zasnąłem. Żaden z nas nie wygrał, był remis, ale to znaczyło dla mnie dużo, bardzo dużo. Ten remis dał mi nadzieję, chęć oraz siłę na ponowną walkę.
Byłem ciekaw, czy Jared czuł dokładnie to samo, co ja, jednak na 98% obecność Mai pomaga mu. Jak wrócił po pierwszej wizycie u niej do LA, zachowywał się jak nowonarodzony - chodził po domu, radośnie śpiewając, był dla wszystkich zawsze uśmiechnięty, miał miłe słowo. Po kilku dniach radość zaczęła go opuszczać, aby zniknąć całkowicie, na szczęście do żadnych ataków złości nie dochodziło.
-Wysiadamy - usłyszałem jej głos tuż obok siebie.
Podniosłem tyłek z siedzenia i ruszyłem ku wyjściu. Maja szła za mną rozglądając się po metrze. Lubiłem ją, to było pewne, ale czy kochałem? Nie, na to było za wcześnie. Fascynowała mnie, miałem ochotę ją poznać lepiej, ale nie wiedziałem, czy to był mój egoizm czy faktycznie chciałem tego. Potrzebowałem czasu na przyswojenie się do nowej sytuacji i przemyśleniem wszystkich wątków, tak bardzo nowych w moim życiu.
Wysiedliśmy niedaleko Luwru. Jakoś nie miałem ochoty tam iść, nie fascynowały mnie muzea.
-Może pójdziemy gdzieś indziej? - zapytałem się Mai.
Spojrzała na mnie tym swoim trudnym do odgadnięcia wzrokiem.
-Gdzie chcesz iść?
-Zobaczysz - odrzekłem tajemniczo. - Luwr nie jest wcale taki piękny, jak ludzie o nim mówią, znam lepsze miejsce, zwłaszcza że zbliża się zachód słońca - wskazałem głową na czerwieniące się już niebo i słońce, które zaczynało pomału się zbliżać granicy z horyzontem.
-Okej, zaskocz mnie.
Nie pamiętałem kompletnie, jak tam dojść. Myśl, Shannon, myśl! Nie, nie dało rady. Chociaż dobrze, że pamiętałem, jak dany obiekt się nazywał. Chrząknąłem lekko.
-Mogę prosić o mapę? Tylko wskaż mi, błagam, gdzie dokładnie jesteśmy!
Maja spojrzała na mnie z uśmiechem i podała mi plan miasta. Wskazującym palcem lekko dotknęła kartki, aby mi pokazać, gdzie obecnie się znajdowaliśmy. Podziękowałem jej i zacząłem uważnie studiować mapę. W końcu, po 3 minutach, wiedziałem, gdzie mam iść. Złożyłem mapę i schowałem ją do kieszeni, dziarskim krokiem idąc przed siebie.
Po 10 minutach byliśmy tam, gdzie chciałem ją zaprowadzić.
-Co to jest? - spytała się mnie.
-Most zakochanych, tu wieszają kłódki zakochani - poinformowałem ją.
Weszliśmy na most. Wszędzie wisiały wszelakiego rodzaju kłódki. Małe, duże, kwadratowe, okrągłe, sercowate, złote, miedziane, brązowe, srebrne, różowe... Do wyboru do koloru. Złomiarze mieli niezłą frajdę, kiedy nadchodziła pora oczyszczania mostu. Tak, nie było złudzeń, że co jakiś czas zdejmowali kłódki - częstotliwość wieszania nowych kłódek była bardzo częsta. O, właśnie ktoś niedaleko nas, para w sensie, wieszała kłódkę. Rzucili klucz do rzeki i pocałowali się w świetle zachodzącego słońca. Podszedłem do Mai, która opierała się o barierkę, wpatrując się na wielką ognistą kulę, i stanąłem obok niej, sam się opierając o most.
-Chciałbym móc zatrzymać chwilę - powiedziałem cicho, obserwując, jak powoli słońce zaczyna się chować za horyzontem.
-Przeze mnie?
-Ogólnie. Jeszcze nigdy nie czułem się taki wolny.
Zaszło słońce. Wokół mnie wszystkie pary się całowały. Poczułem się dziwnie, bardzo kurwa dziwnie.
-Spierdalajmy stąd - mruknęła Maja.
-Popieram. To hopla! Teraz diabelski młyn?
-Tak! Zanim tam dojdziemy to będzie już chyba odpowiednia pora.
Zeszliśmy z mostu. Im bliżej byliśmy hotelu tym coraz więcej Echelonu nas mijało. Bałem się, nie chciałem być akurat teraz rozpoznany, nie miałem absolutnie ochoty na bawienie się z fanami, odpowiadaniem na pytania, pozowaniem do zdjęć, dawaniem autografów. To było takie sztuczne, wymuszone, udawanie, jak bardzo jest się szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Jared jednak mówił, abym tak robił, bo potem mogą być same nieprzyjemne sytuacje od Echelonu, a ich jednak ceniłem. Zawsze się znalazły perełki, które powodowały, że kochałem ten fandom. Na przykład krocząca obok mnie Maja, ona była największą ozłoconą perłą. Dziękowałem Bogu za nią.
Dotarliśmy do celu bez żadnych zaczepek ze strony Echelonu. Ciągle nie mogłem się nadziwić, że idę ja, ich cel spod hotelu, a one mnie zwyczajnie nie rozpoznają! Ciekawe, czy gdybym założył koszulkę z napisem "I'M SHANNON LETO" to czy by mnie rozpoznały. Pewnie też by nie zwróciły na to uwagi.
Kupiliśmy bilety i weszliśmy do wagonika czy jak to nazwać. Mimo że ludzi było dużo, udało mi się wyprosić cały wagonik tylko dla nas. Potajemnie dałem 50 euro gościowi od obsługi, byleby Maja tego nie widziała. Nie chciałem, żeby była świadoma tego, co robię, bo pewnie by się jej to nie spodobało. Ruszyliśmy do góry. Przed nami, tak jak na wieży Eiffla, zaczęły maleć domy. Po mojej lewej stronie znajdowała się ogromna ulica.
-Pacz na moje lewo, zobacz, jak pięknie są oświetlone Pola Elizejskie - powiedziałem do niej.
Popatrzyła tam i się uśmiechnęła.
-Wspaniałe miejsce, ja naprawdę w przyszłości tu zamieszkam.
-To jeszcze Rzymu nie widziałaś, to jest dopiero bajka! Albo Ateny i te wszystkie budowle... Albo Egipt. Ach, jest tyle pięknych miast! Jednak najpiękniejszym dla mnie pozostanie na zawsze Los Angeles, miasto Aniołów - zacząłem wspominać każdy zakątek świata, kończąc na moim pięknym mieście, w którym obecnie mieszkałem.
-Chcę tam być, to jedno z moich największych marzeń.

*Maja*

Rozmawialiśmy tak jeszcze kilka rundek dookoła w tym wagoniku. Słuchałam opowieści Shannona o Los Angeles. Z każdym zdaniem byłam coraz bardziej zafascynowana tą miejscowością. W końcu nas czas minął i zeszliśmy z tej całej karuzeli, po czym udaliśmy się do hotelu. Szliśmy powoli, nie spiesząc się. Rozglądałam się wszędzie, bo Paryż nocą był również uroczy co dniem.
Tym razem zrezygnowaliśmy z wejścia tyłem. Była 23, więc jak byli jacyś fani, to na pewno zostało ich niewiele. Moje przypuszczenia się potwierdziły, przed hotelem stały 4 osoby, które miały marsowe ciuchy na sobie.
-Chyba z nimi pogadasz? - zapytałam się Shannona.
-Mam wyjście? - westchnął.
Podeszliśmy do grupki. Znaczy się Shannon podszedł, ja zostałam gdzieś kilka metrów za nim, czekając, jak skończy rozmawiać z ludźmi. Początkowo nie mogli wyjść z szoku, że ich czekanie się opłacało, jednak po chwili zrobili sobie zdjęcia z nim, wzięli autografy i zaczęli wypytywać uprzejmie, co sądzi o tym mieście, czy mają w planach nową płytę, jak bardzo podobał mu się wczorajszy koncert. Rozmowa szła gładko. Shannon w pewnym momencie rozgadał się, jak padło pytanie, czy jest pięknie w LA.
Na końcu długiej ulicy pojawiła się nagle grupka około 40 osób, która zaczęła się niespodziewanie szybko zbliżać do nas. O wiele za szybko. Zmrużyłam oczy, chcąc cokolwiek zobaczyć. Triady, glify, ale też mnóstwo różowego koloru. Oj, chyba zbliżała się do nas ta mniej lubiana część Echelonu.
-Shannon, musimy spadać, FG na nas leci - rzekłam, kiedy szybkim krokiem podeszłam do stojącej grupki, która nie widziała zbliżającego się tłumu ludzi.
Spojrzeli w tamtym kierunku. Shannon spanikował.
-Kurwa mać, wiedziałem, zawsze tak jest! Jak się miło gada, to jebane FG muszą się zjawić! - krzyknął. - Dzięki za rozmowę, fajnie było z Wami rozmawiać!
-Nam też! - usłyszeliśmy tylko, kiedy poderwaliśmy się do biegu, chcąc być w hotelu zanim dopadnie nas ten tłum dzikich fanek, które zaczęły głośno piszczeć i również biec.
Udało się w ostatniej chwili. Ochrona musiała zamknąć za nami drzwi i je przytrzymywać, inaczej dzikie ludzie staranowałyby drzwi i dopchnęłyby się ku swojemu celowi. Dyszałam trochę, bo to był nagły zryw, do którego absolutnie nie byłam przygotowana.
-Dzięki, znowu ratujesz dupę - powiedział Shann.
-Od tego jestem.
-Gdzie byliście? Za 15 minut będzie północ, a was nadal nie ma! - zaczął się drzeć Jay, który wyszedł do nas z jadalni.
-Zagadał się Twój brat z fankami pod hotelem - poinformowałam młodszego.
Kiedy bracia ze sobą rozmawiali, mój wzrok przykuły otwarte drzwi nieopodal mnie, skąd dochodziły znane mi głosy. Zaciekawiona poszłam w tamtą stronę. Ni cholerę nie potrafiłam przypomnieć, do kogo głosy należały, ale wiedziałam, że je znam, że to ktoś od Marsów.
-Nie idź tam! - krzyknął Jay, jednak było już za późno, bo pchnęłam drzwi i weszłam do środka.
To, co zobaczyłam, zupełnie odebrało mi głos. Drzwi okazały się wejściem do niewielkiej łazienki, gdzie znajdowała się Emma razem z Filipem. I wcale nie gadali ze sobą przyjacielsko. Znaczy się rozmawiali, ale nie tylko. Emma siedziała na wbudowanym w ścianę niby parapetem, gdzie znajdowała się umywalka, a nad nią stał Filip. Kobieta miała rozchylone nogi, które ścisnęła w talii mężczyzny. Spódniczkę miała zadartą do góry, zaś rajstopy i majtki opuszczone. Filip miał spodnie oraz majtki ściągnięte do kolan, a jego ciało znajdowało się zdecydowanie za blisko łona kobiety. Swoje dłonie trzymał na jej plecach, chcąc w ten sposób pomóc zachować równowagę. Nie miałam żadnych wątpliwości, ze właśnie ta parka uprawiała szalony seks w łazience hotelowej.
Uśmiech spełzł mi z twarzy, a w oczach pojawiły się łzy. Oni patrzyli na mnie w szoku i z niedowierzaniem. W końcu Filip odzyskał mowę.
-To nie tak, jak myślisz!
-Jasne kurwa, jesteś może z zamiłowania ginekologiem i pomagasz jej ukoić jakiś ból?! - wykrzyczałam przez skapujące łzy na posadzkę. - Nie przerywajcie sobie, mnie tu nie ma! - odwróciłam się i pobiegłam w stronę schodów, na windę nie chciałam czekać, nie byłam w stanie stać w miejscu, chciałam znaleźć poduszkę i się w nią wypłakać.
Biegnąc po kolejnych stopniach gorzko żałowałam, że mu zaufałam. Wydawał się być mega sympatycznym człowiekiem, dla którego byłam gotowa wejść w związek. A tu proszę, gorzki los chciał inaczej. Z drugiej strony dobrze, że teraz na tym przyłapałam, a nie podczas trwania związku. Jakoś wierzyć mi się nie chciało, że miał to być pojedynczy wybryk, który nigdy by się nie powtórzył. Ludzie potrafią być kłamliwi i nieszczerzy. Nienawidziłam w tym momencie całego świata.
Wbiegłam na swój korytarz i pobiegłam do drzwi. Szybko wyjęłam klucze, otworzyłam zamek drżącymi dłońmi. Zatrzasnęłam za sobą z całej siły drzwi, zrzuciłam buty i rzuciłam się na łóżko. Łzy mi poleciały ponownie, już nie dbałam o nic. Usłyszałam, jak ktoś delikatnie otwiera drzwi.
-Idź sobie stąd, nie chcę nikogo znać, chcę być sama - powiedziałam, mając twarz w poduszce.
Ktosiu jednak mnie nie posłuchał tylko podszedł do łóżka. Usiadł na nim i położył się obok mnie, przytulając mnie mocno do siebie. Obróciłam się i schowałam twarz w koszulce Jareda, mocząc ją łzami.
-Ciii, nie płacz, Maleńka, nie płacz, szkoda łez na idiotów - szeptał cicho mi do ucha, delikatnie mnie głaszcząc po głowie. - Nie chciałem, żebyś cierpiała, dlatego Cię ostrzegałem.. Ale w sumie dobrze, że teraz się o tym dowiedziałaś.
-Od dawna tak....? - spytałam się, ledwo wypluwając z siebie słowa.
-Ukrywali się już jakiś 3 miesiąc. Dzisiaj się dowiedziałem. Shannon już się nim zajął.
W końcu łzy przestały mi lecieć. Poleżałam w objęciach Jareda, wciągając w nozdrza jego nowe perfumy, które brzmiały nieziemsko.
-Co to za zapach? - zapytałam się, odsuwając się lekko od niego, jednak nadal pozostałam w jego objęciach. Było mi tu dobrze, nie chciałam opuszczać tego miejsca, czułam się bezpiecznie.
-Nowy Hugo Boss, który premierę ma za 2 miesiące. Podoba Ci się?
-Ładny, ma w sobie coś fajnego...
-Już lepiej? - spytał się, gładząc mnie po policzku.
-Tak, dziękuję... - odszepnęłam. Nigdy nie umiałam długo się czymś przejmować, jeśli swoje wypłakałam, to mi przechodziło w zapomnienie wspomnienia. - Możesz dzisiaj ze mną spać? - niepewnie zadałam to pytanie.
-Oczywiście, moja Kruszynko - pocałował mnie w policzek i puścił. - Pójdę po swoje rzeczy, zaraz wrócę. - wstał z łóżka i wyszedł.
Wzięłam rzeczy do przebrania, weszłam do łazienki i gdzie się umyłam i przebrałam. Zrobiłam to wszystko byle jak, nie przywiązując do tego zbyt wielkiej wagi. Nadal bolało mnie gdzieś tam, w środku, przez co nie potrafiłam udawać, że wszystko jest okej.
Jay wrócił, kiedy rozczesywałam włosy. Był już przebrany w pidżamę w kucyki. Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
-No co, ona jest bardzo wygodna! - oburzył się.
-Jasne, już Ci wierzę - uśmiechnęłam się, jednak po chwili uśmiech mi zniknął, a z oczów poleciały kolejne łzy.
Podszedł do mnie i objął mnie mocno. Cieszyłam się, że miałam obok siebie Jareda, jego obecność była mi w tym momencie bardzo potrzebna, w ogóle była mi potrzebna obecność jakiegokolwiek człowieka. Nie wiedziałam, że taka sytuacja zniszczy moją twardą duszę, że będę płakała przez takiego gnoja.
Położyliśmy się do łóżka. Jay zgasił lampkę i narzucił na nas kołdrę. Chwilę popłakałam, po czym zasnęłam w objęciach Jareda.

____

Zrobiłam coś, czego miałam nie robić - pisałam z perspektywy osoby, która nie nazywa się Maja. XD No ale cóż, wena nie sługa, swoje plany ma, wena to taki Victor/Bart dla mnie, ja swoje myślę, a ona swoje zrobi XD
Wiem, że mało śmiesznych akcentów w tym rozdziale, ale jakoś tak potrzebowałam wyrzucić wszystkie złe emocje z siebie. Następne będą weselsze, a już niebawem małe wydarzenie, od którego zmieni się całe życie Mai. :>
Pozdrawiam czytelników! xoxo

środa, 19 marca 2014

Rozdział 24."Nie wyobrażam wychodzić przez to - wskazałam głową na tłum, który do tego czasu powiększył się dwukrotnie. "

Zerkałam nerwowo na zegarek i rozglądałam się po korytarzu. Była już 10:04, a Filipa nadal nie widziałam. Wiem, że 4 minuty to nie jest jakieś małe opóźnienie, dla mnie nawet śmieszne było, jednak nie przepadałam za ludźmi, którzy nie potrafią przyjść punktualnie na czas w wskazane miejsce. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Skórzane legginsy, czarne balerinki, biała koszulka z modną ostatnimi czasami czachą, skórzana kurtka i pozłacana sowa jako dodatek w postaci naszyjnika. Znowu zrezygnowałam z makijażu, miałam tylko nałożony lekko podkład do twarzy. Włosy zawiązałam w koński ogon. Miałam ten sam plecaczek co wczoraj, był bardzo wygodny na przeróżne przechadzki a do tego elegancki.
10:06, a jego nadal nie ma. Zaczynała ogarniać mnie złość. Usiadłam na kanapie, która stała tuż przy recepcji, aby trochę ochłonąć, uspokoić swoje zszargane nerwy.
-Maju, tu jesteś! - usłyszałam za sobą głos. Spojrzałam szybko na zegarek, 10:07, po czym odwróciłam głowę. - Przepraszam za spóźnienie, zaspałem.... - Filip był lekko zawstydzony swoją wpadką.
Wstałam, uśmiechając się lekko.
-Każdemu może się zdarzyć, wybaczam.
Widać było, ze chłopak odetchnął z ulgą.
-Zapraszam Cię więc na dwór w celu udania się do kawiarni - podał mi dłoń, którą schwyciłam.
Wyszliśmy na zewnątrz. Przed hotelem stało mnóstwo ludzi. Widziałam, że prawie wszyscy mają coś marsowego - bransoletkę, koszulkę, triadę... Wszyscy nerwowo patrzyli w stronę drzwi w oczekiwaniu na swoich idoli. Prychnęłam pod nosem.
-Na pewno im się uda - odpowiedziałam na pytający wzrok Filipa.
-Czasami Marsom odwala i wychodzą głównym wyjściem zamiast bocznym. Albo po imprezie zapominają się i idą, głupki, środkiem głównej ulicy. Na szczęście wówczas mało kto zostaje pod hotelem i spotkania przebiegają w znacznie łagodniejszej i przyjemniejszej atmosferze. Co prawda zdarza się, że później nie pamiętają, że takie spotkanie miało miejsce, na szczęście ich ilość procentów we krwi nie wpływa negatywnie na przebieg.
-Skąd wiesz? Towarzyszyłeś im czasami? - spytałam się, przechodząc obok fanek. Nikt nas nie zaczepił, z czego się cieszyłam - nie byłam rozpoznawalna przez ludzi, i całe szczęście, aczkolwiek widziałam na kilku rękach opaski AIW i kojarzyłam te osoby z twarzy. I tak nie byłabym w stanie udzielić odpowiedzi na ewentualnie pytania, bo nie miałam pojęcia, co kto robi. Moment, wróć, Jared na pewno był w tym momencie na jakimś wywiadzie bądź sesji, Shannon spał a Tomo... Tu akurat rzeczywiście nie miałam pojęcia, ale kto by się przejmował biednym Tomaszem! Ten to miał farta, na pewno nie był aż tak maltretowany przez fanów co bracia Leto.
-A bo to ile razy. Najlepsza była Łódź, kiedy to Shannon wrócił o 3 nad ranem, a na pytanie fanek, gdzie był, pokazał torebkę foliową i powiedział, że w Almie. Ludzie uwierzyli, ze dla niego Alma była do 3-ej w nocy otwarta, a prawda jest taka, że po koncercie ktoś z obsługi wcisnął mu w łapę torebkę ze świeżymi owocami, z którymi poszedł, zamiast do pokoju, na tą Waszą ulicę długą...
-Piotrkowską?
-Tak! Tą! I poszedł z tą torebką, wszedł do klubu i zawieruszył się tam aż do 3-ej. W końcu lekko wkurzony Jared zadzwonił do niego i kazal mu natychmiast wrócić do hotelu, bo jest juz stosunkowo późno. No i w Andelsie spotkał fanki, o czym pewnie już wiesz.
-Wziął jakąś do siebie, do pokoju? Bo krążyły w pewnym momencie plotki, że jedną sobie wziął i podobno niezłe orgie były... - nie wiem, czy chciałam znać odpowiedzi na to pytanie, więc zadałam je z lekką niepewnością w głosie.
-Haha, więc widzę, ze wasz fandom krajowy nie próżnuje w wymyślaniu plotek - zaśmiał się Filip.
Skręciliśmy w jakąś boczną ulicę. Pogoda była piękna, słonko delikatnie ogrzewało nasze karki. Auta w tym rejonie nie jeździły, a ludzi było mało. Taka skromna, zupełnie niepozorna uliczka, miała w sobie coś, co zapierało dech w piersiach. Była nasiąknięta magicznością i tajemniczością.
-Ugh, dobrze, że to tylko plotka - westchnęłam głęboko i poczułam, jak kamień spada mi z serca.
-Co Ci tak na tym zależy? - zapytał się czujnie Filip, przypatrując mi się.
-Dziwnie żyć ze świadomością, że ktoś, kogo znasz, ruchał się z Shannonem - mruknęłam. Tak, ta osoba, która rzekomo się z nim przespała, nie była mi obca. Ba, można powiedzieć, że łączyły nas całkiem niezłe stosunki.
Dotarliśmy pod niewielką i uroczą kawiarenkę. Filip otworzył mi drzwi i puścił przodem. Weszłam do środka. Kolejne miejsce, które tylko potwierdzało moje przekonanie, że Paryż jest piękny i magiczny, jedyny w swoim rodzaju. Malutkie pomieszczenie, jednak styl, w jakim został urządzony lokal, był tak zarąbisty, że aż chciało się tutaj przebywać, w środku. Królowało wiśniowe drewno, które dawało iście królewski charakter. Skromne dwuosobowe stoliki były ozdobione ręcznie wyszywanymi obrusami, gdzie wzory były wyszyte złotą i mieniącą się nicią. Na każdym stoliku stał niewielki flakonik z świeżymi kwiatami, akurat dzisiaj wszędzie znajdowały się czerwono-żółte tulipany.
W środku nie było prawie nikogo, tylko gdzieś w rogu siedziała jakaś postać, która miała twarz schowaną za angielską gazetą. Usiadłam przy stoliku przy oknie, a Filip poszedł po menu. Wrócił z kartą dań i podał mi ją. Przejrzałam i nie powiem, ale ponad 50 różnych kaw wzbudziło we mnie podziw.
-Co chcesz? - spytał się grzecznie Filip, widząc, ze się nadal głowię.
-Nie wiem, tego jest za dużo... - poskarżyłam się.
-Widzę, że świeżaki zawsze mają z tym problem - zaśmiał się Filip, łapiąc mnie za dłoń.
W tym momencie z miejsca, gdzie tajemniczy ktosiu siedział, dobiegł mnie odgłos spadającego naczynia. Szybko się odwróciłam, jednak w tym półmroku, który otaczał gościa kawiarni, niewiele widziałam. Kelnerka pobiegła tam szybko ze szmatką, czyli pewnie stłukła się filiżanka z kawą.
-Nie przejmuj się tym - powiedział chłopak, patrząc mi w oczy, kiedy znów przeniosłam na niego wzrok. - Osobiście polecam truskawkowo-karmelową, chyba najlepsza, jakie tutaj piłem.
-Wszystkie skosztowałeś?
-Nie - zaśmiał się. Kelnerka wróciła już za ladę, a gość dalej siedział za gazetą. - Ale ponad połowę na pewno. Dzisiaj spróbuję tą.. z miętą i czekoladą, jestem ciekawy, jak kawa smakuje.
Podeszła kelnerka, ta sama, która wcześniej sprzątała przy tamtym stoliku.
-Co podać? - zapytała się, trzymając długopis nad notatnikiem.
-Poproszę jedną truskawkowo-karmelową oraz jedną miętowo-czekoladową - odpowiedział Filip.
Dziewczyna zapisała zamówienie na kartce i odeszła, aby zrobić nam kawę.
-Urocze miejsce - powiedziałam.
-Prawda? Urzekło mnie niesamowicie, kiedy tu wszedłem. Ma w sobie taką nutę tajemniczości, którą tak rzadko spotykam w innych państwach. W ogóle Paryż to piękne miasto, jakbym mógł to zamieszkałbym tu na stałe.
-Ja tak samo! - ucieszyłam się na myśl, że nie tylko ja mam takie plany na przyszłość. - Kto wie, może będziemy sąsiadami? - wyszczerzyłam do niego zęby.
-Możliwe... Ciekawe, w jakim znaczeniu sąsiadami - spojrzał na mnie znacząco, a ja poczułam, ze się rumienię.
-Zobaczymy, co nam przyszłość pokaże - uśmiechnęłam się niepewnie. - To może opowiesz, jakim cudem trafiłeś do Marsów? - zmieniłam szybko temat.
-No cóż, można powiedzieć, ze mój ojciec to znajomy Terry'ego, a z nim, jak wiadomo, Jared się przyjaźni. Tak się stało, że byłem pewnego razu u Terry'ego na praktykach ze zdjęć, to niby były praktyki a tak naprawdę fotografowałem go, kiedy on sam był za obiektywem...
-Jego nagiego fotografowałeś?! - zapytałam się, przerywając mu nieładnie. Prawie wszystkie zdjęcia, na których jest Terry, są z jego dyndającym kutasem. Obrzydzały mnie niesamowicie i powodowały, że czułam wstręt do tego mężczyzny.
-Taaa, ale dzięki temu zauważył mnie Jared podczas mojej jednej wizyty u Terry'ego. Wtedy był on i Terry i miałem im zrobić zdjęcia...
-Nagich?! - prawie że wykrzyknęłam. Zrobiło mi się słabo. Czyżby plotki na temat wspólnej nagiej sesji zdjęciowej Jay'a i Terry'ego miały się potwierdzić? Chybabym zwymiotowała, gdybym takie zdjęcia zobaczyła. Owszem, niektóre fanki by na zawał padły i zalały świat kisielem, ja jednak do nich nie należałam.
-Bez przesady! - zaśmiał się Filip. - Jared nie zgodził się na żadną rozbieraną sesję. Mówił, że lubi bardzo Terry'ego, ale jednak nie lubi pozować z gołym ciałem przed obiektywem aparatu.
Przyszła kelnerka z naszymi kawami. Podziękowaliśmy jej za usługę i wróciliśmy do rozmowy.
-Zatrudnił mnie z miejsca na ten okres próbny, jak zobaczył, że robię zdjęcia na poziomie Terry'ego. Początkowo faktycznie zajmowałem się robieniem zdjęć, jednak później Leto stwierdził, że przy programach komputerowych robię równie zajebiście co przy zdjęciach, dlatego od tej trasy siedzę przy komputerze. Ale nie narzekam, przynajmniej mogę sobie posiedzieć zamiast cały czas stać i pstrykać zdjęcie za zdjęciem.
-Łeku, fajnie masz! Ja się zajmuję fotografią amatorsko, nic szczególnego.
-A co najbardziej lubisz fotografować? - zapytał się, zaciekawiony. Pochylił się lekko nad stolikiem, co przyjęłam, że jego zainteresowanie jest szczere.
-Konie, przyrodę, takie tam duperele. Pokazałabym Ci na telefonie, co mam, ale jakość jest beznadziejna, więc nie warto. Mogę na laptopie Ci pokazać później, jak chcesz.
-Pewnie! Zobaczę, ocenię i powiem, co jest nie tak - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Spróbuj tej kawy, zaraz Ci wystygnie.
-No tak, kawa! - zupełnie o niej zapomniałam. Byłam zafascynowana całą rozmową, że odpłynęłam zupełnie. Dodatkowo te jego oczy, jego spojrzenie powodowało, że serce we mnie zaczynało pompować więcej niż powinno krwi.
Wzięłam szklankę do ust i wzięłam pierwszy łyk. Hm, nie będę kłamała mówiąc, że nie piłam lepszej kawy niż tą teraz w całym swoim życiu. Była niezwykle aromatyczna, a smak truskawki i karmelu sprawiał, że napój był niepowtarzalny. Z przyjemnością wzięłam drugi łyk. Kawę zawsze słodzę, jednak tym razem nie musiałam tego robić - była słodka sama w sobie pewnie od karmelu.
-Niesamowita - wyszeptałam cicho.
-Ma swoją magię, no nie? Ta też nie jest zła - powiedział chłopak, upijając łyk swojego trunku. - Chcesz spróbować?
-Pewnie, że tak!
Wzięłam naczynie z jego rąk (oczywiście nasze dłonie się spotkały i znowu zalała mnie fala gorąca) i upiłam łyk jego kawy. I tu mnie uderzył ten wyjątkowy smak, który powodował, że moje podniebienie lądowało w jakimś nieznanym mi miejscu, które było niesamowicie przyjemne oraz przyjazne, że ciężko było stąd odejść.
Oddałam z błogim wyrazem twarzy szklankę Filipowi i wzięłam swoją. Powoli sączyliśmy nasze trunki, chcąc jak najdłużej delektować się smakiem naszych kaw. Nie rozmawialiśmy, oddaliśmy się całkowicie degustacji trunków.
Z żalem wypiłam ostatni łyk z kubka i odstawiłam go smutnie na stół.
-I jak wrażenia? - zapytał się Filip.
-Piłabym i piłabym!
-Niestety nie polecają picia więcej niż jednej kawy dziennie, bo wówczas straci ona swoją magię i będzie zwykłą kawą - powiedział smutno.
-Cholera, to źle. Ale wiem, gdzie będę przy każdej wizycie w Paryżu chodzić! - postanowiłam.
Podeszła kelnerka na wołanie Filipa i podała mu paragon. Chciałam wyjąć kieszeń, ale powstrzymał mnie zdaniem, że on stawia, więc uśmiechnęłam się do niego ciepło. Podał kelnerce odpowiednie banknoty, a ta je wzięła razem z filiżankami i wróciła do lady. Wstaliśmy od stolika. Filip stanął blisko mnie, bardzo blisko mnie.
-Jesteś brudna... - wyszeptał  i kciukiem wytarł delikatnie kącik moich ust. Moja skóra zadrżała od jego dotyku. Sięgnął potem ręką do włosów i założył za ucho jakiś niesforny kosmyk. Zaczął się przybliżać do mojej twarzy, gładząc mnie lekko po policzku. Zamknęłam oczy. Wiedziałam, co zaraz nastąpi, i chciałam tego, moje ciało wręcz się rwało do pocałunku. Pragnęło go, jego dotyku warg. Rozchyliłam jego usta. Czułam jego oddech na swoim ciele.
Nagle dobiegł nas hałas, który swoje źródło miał u klienta kawiarni. Magiczna chwila minęła i Filip odsunął się ode mnie, zdezorientowany i zmieszany. Byłam wściekła na jegomościa za to, że zniszczył tak idylliczny moment. Odwróciłam się w tamtą stronę z zamiarem nawrzeszczenia na debila.
-Co wy, nie uczono Was, że nie wolno się całować publicznie? - krzyknął wesoło Shannon na cały lokal.
Wściekłość szybko zastąpiło zdziwienie. Co tu robi Shannon? Czemu on, do kurwy nędzy, nadal nie śpi w hotelu, tylko siedzi tutaj i sobie beztrosko na nas patrzy, jakby nic się nie stało?
-Chwila moment... Ty nas szpiegowałeś?! - złość wróciła i zaczęłam się drzeć. - Nic nie można zrobić, nawet kroku w inne miejsce, bo i tak wszędzie spotkasz Letosów! Jak nie Jared to kurwa Shannon pod nogami się pałęta! Dalibyście człowiekowi trochę luzu! Jak mi powiesz, że nie wolno mi się całować, to wrócę do domu.... - patrzyłam z satysfakcją, jak uśmiech znika powoli z twarzy Shannona, a ostatnie zdanie wypowiedziane przeze mnie spowodowało, ze Leto wyglądał, jakby dostał zimną wodą z kubła.
-Nie możesz wrócić do domu... - powiedział zgubiony perkusista.
-A właśnie że mogę! I Ty mi w tym nie przeszkodzisz! - rzuciłam hardo.
-A co ze mną i z moim... przypadkiem?! Nie chcesz mi pomóc?! - rzucił przerażony. Spojrzałam na niego i nagle jakby cała złość mi wyparowała. Shannon wyglądał jak zgubione 3-letnie dziecko, które właśnie straciło z oczów swoich rodziców i nie wiedziało, co ma zrobić. Widziałam, jak w jego oczach wzbierają się łzy. Na jego twarzy było tylko zgubienie i chaos, jakby wpadł gdzieś i nie potrafił się stamtąd wydostać.
Puściłam Filipa, który nie wiedział, co się dzieje, i podeszłam do Leto. Położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Shannon, będzie dobrze, pozbędziemy się tego świństwa - powiedziałam delikatnie.
Leto popatrzył na mnie, z oczów popłynęły mu łzy, i rzucił się w moje objęcia. Przytulił mnie mocno do siebie i zaczął szlochać w ramię. Lekko zdezorientowana popatrzyłam na Filipa, który przybrał twarz pokerzysty - nic mi się nie udało z niej wyczytać. Wyszeptałam bezgłośnie "sorry", na co on wzruszył ramionami i wyszedł z kawiarni. Zrobiło mi się smutno, że tak mnie zostawił oraz ze Shannon zepsuł nam tak zajebistą randkę. Nadal czułam do Leto złość, jednak nie była ona taka wielka. Poklepałam pocieszająco go po plecach. W końcu mnie puścił, pociągnął ostatni raz nosem i spojrzał na mnie, niepewnie się uśmiechając.
-Już lepiej? - zapytałam się, wzdychając.
-Tak... Przepraszam za zepsucie randki, nie wiem, co mi ostatnio odpierdala.... Co mu odpierdala - szepnął cicho ostatnie zdanie.
Wyszliśmy z lokalu, zostawiając kelnerkę w szoku. Biedna nie wiedziała, co się dzieje. Dobrze, że nikogo więcej nie było, przynajmniej nie musiałam świecić za Shannona oczami po ludziach.
-Wybaczam, ale proszę Cię, opanuj swojego kolegę, bo nie chcę mieć kolejnego spotkania spierdolonego... - powiedziałam bezradnie, ponieważ wiedziałam, że Leto nie są w stanie zapanować nad swoimi wrogami w mózgu. Jak się dobierają do świadomości to zawsze w taki sposób, że prawowity właściciel ciała nie jest w stanie nic zrobić i tylko bezradnie się przygląda, jak ten drugi czyni szkody w jego imieniu.
-Postaram się, obiecuję... - spojrzał na mnie smutno, bo i on wiedział, ze nie za wiele ma do powiedzenia w tej sprawie.
-To skoro już jesteśmy razem, to pokażesz mi uroki Paryża? - zapytałam się go radośnie.
-Pewnie!
-To wróćmy do hotelu, bo muszę buty zmienić... Dużo łażenia?
-I to jak! Będziemy łazić wszędzie, gdzie tylko się da! - zatarł ręce z zadowoleniem.
Przed skręceniem w róg, za którym znajdował się hotel, zatrzymałam Shannona. Spojrzał się na mnie pytającym wzrokiem.
-Wiesz, tam fanki są, pewnie Cię rozpoznają.... - powiedziałam markotnie. - Więc weź moje okulary i idź za mną, ja krzyknę głośno JAREEED a Ty szybko wejdziesz, ok? Tylko patrz się w dół, nie patrz im w oczy.
-Oczywiście! Patrz się w dół, patrz się w dół... Dobrze to robię? - wyszczerzył zęby, zakładając na nos moje okulary przeciwsłoneczne, w których wglądał jak Shannon Leto gwiazda. Jęknęłam cicho.
-Naprawdę się patrz w dół, bo bije od Ciebie blaskiem gwiazdy... Idziemy!
Złapałam go za dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Mijały nas pojedyncze fanki, jednak na razie nikt nic nie zauważył, więc było dobrze. Przed wejściem panował ścisk, że ciężko było przejść. Odchyliłam się do tyłu i wyszeptałam do ucha Leto, który patrzył się w chodnik:
-Krzyknę teraz Jared i pobiegnę gdzieś na drugi koniec ulicy, a Ty w tym czasie wejdziesz spokojnie do hotelu, jakby nikt Cię nie gonił ani nie łapał, okej?
-A jak nie dam rady i mnie złapią?
-Przy wejściu stoi ochrona, bylebyś do niej dobiegł to będzie dobrze. Gotowy?
-Tak - ścisnął mnie mocno.
-Trzy, dwa, jeden....
Puściłam perkusistę i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Na całe szczęście podjeżdżała jakaś limuzyna i parkowała po drugiej stronie jezdni.
-Jared, to Jared! - zaczęłam się drzeć i biec w stronę pojazdu.
Czułam się jak nienormalny FG, bo nie patrzyłam na przejeżdżające auta jezdnią tylko biegłam, jak głupia, w stronę pojazdu. Zaczęłam piszczeć i wyć jak opętana, chcąc dać sobie wiarygodności, że moje przypuszczenia są jak najbardziej słuszne. Jakieś auto przejechało 3 centymetry przed moim nosem, głośno trąbiąc, jednak nie zwróciłam na to zbyt wielkiej uwagi. Odwróciłam głowę i odetchnęłam z ulgą - wszystkie dziewczyny podłapały moją zmyłkę i biegły jakby świat się miał zaraz skończyć, a auto było ostatnim bezpiecznym kątem na ziemi.
Podbiegłam do auta i zatrzymałam się przed przednią szybą, chcąc przeprosić kierowcę za całe zamieszanie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po stronie pasażera siedział nie kto inny jak Jared!
-O kurwa... - wypsnęło mi się po polsku i zgięłam się w pół ze śmiechu, nie mogąc złapać oddechu. Szaleńczy bieg plus wybuch śmiechu to nie są rzeczy, które powinno się łączyć.
-Skąd wiedziałaś, że tu jestem?! - rzucił przerażony Jared, wysiadając szybko z auta i pomagając mi wsiąść na tylne siedzenia. Zamknął drzwi i odjechaliśmy z piskiem opon gdzieś przed siebie.
-Nie miałam pojęcia, serio! Ja pierdolę, ale beka... - nadal się śmiałam.
W końcu uspokoiłam się, a kierowca limuzyny zrobił kółko wokół hotelu. Opowiedziałam Jaredowi, co się właśnie przytrafiło, podczas gdy auto wjeżdżało do parkingu, który był otwierany tylko na takie okazje jak teraz. Wokalista szeroko się uśmiechał, kiedy skończyłam opowiadać.
-No to niezły zbieg okoliczności i czasu, nie powiem! - powiedział, kiwając głową.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się na korytarz. Kiedy tam weszliśmy, zauważyłam Shannona, który niespokojnie wyglądał przez okno i rozglądał się po okolicy.
-Siemasz, brat! - rzucił Jared do niego.
Ten odwrócił szybko głowę.
-Ty żyjesz! Boże, odchodziłem od zmysłów, myślałem, że Cię porwano, bo tak nagle zniknęłaś w tym wozie, wessana wręcz przez auto, nie miałem pojęcia, co się dzieje i co mam robić... - lamentował perkusista. - W sumie to co wy robicie razem?
Spojrzałam na Jareda i dałam mu znak, żeby on opowiedział, bo ja nie byłam w stanie na spokojnie przekazać tego wszystkiego. Z każdym zdaniem kąciki ust Shannona unosiły się do góry, a na koniec zaczął się głośno śmiać.
-Zmykam na górę się przebrać, a wy się śmiejcie dalej! - wytknęłam im język i ruszyłam w stronę wind.
Wpadłam do pokoju, zmieniłam buty na czarne Converse, zaś do plecaka schowałam swoją lustrzankę, canona. Mimo że fotograf ze mnie żaden, chciałam mieć jakiekolwiek pamiątki z tej wyprawy do tego pięknego państwa. Zeszłam na dół, gdzie Leto stali pochyleni nad sobą i coś cicho między sobą szeptali.
-Wróciłam! - rzuciłam głośno, kiedy się do nich zbliżyłam, a oni nie reagowali na moje chrząknięcia.
Shannon spojrzał na mnie.
-Świetnie! Jesteś gotowa? - spytał się.
-Zawsze. Jak wyjdziemy? Nie wyobrażam wychodzić przez to - wskazałam głową na tłum, który do tego czasu powiększył się dwukrotnie.
-Nie martw się, właśnie w tym roku utworzono sekretne przejście przez kuchnię, które prowadzi na tyły hotelu, stamtąd podwórkiem, klatką schodową, kilka zakrętów w tym labiryncie i będziemy po drugiej stronie ulicy - pocieszył mnie perkusista.
-A nie zgubimy się? - spytałam się niepewnie.
-Mam mapę! - wskazał w swoją kieszeń, z której wystawał skrawek papieru z legendą, ulicami itd.
-Siema, Jared! - rzuciłam do młodszego Leto, który kierował się w stronę wind.
-Do zobaczenia! - powiedział i pomachał nam na pożegnanie.
Skierowaliśmy się w stronę kuchni. W pewnym momencie Shannon schwycił mnie za dłoń i ciągnął delikatnie za sobą. Wyszliśmy w końcu z tego pomieszczenia pełnego najprzeróżniejszych zapachów na niewielkie, oświetlone podwórko. Po chwili znowu znaleźliśmy się wewnątrz murów, klucząc między starymi i zabytkowymi klatkami schodowymi. Po 4 minutach udało nam się wydostać na zewnątrz. Naprzeciwko nas płynęła Sekwana. Przed rzeką, ciut po prawej stronie, stał diabelski młyn, a za nim majaczył się szkielet wieży Eiffla. Poszliśmy w stronę diabelskiego młyna. Ludzie, których mijaliśmy, absolutnie nie zwracali na nas uwagi.
-Shannon... Mógłbyś mi oddać okulary? - zapytałam się.
-Jasne! - zdjął moje okulary z czubka nosa, podał mi je i wyjął z kieszeni swoje własne, które zabrał z hotelu, i założył je na siebie. Odebrałam swoją rzecz i również założyłam na nos. - Chcesz się przejechać? - wskazał na młyn.
-A nie lepiej w nocy by było? Bo teraz tak jasno i wg mnie zupełnie nieklimatycznie....
-Masz rację, wrócimy tutaj. Więc co, najpierw wieża? - uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja mogłam podziwiać jego nienaganne uzębienie. Miał lekki zarost na twarzy, włosy w nieładzie, na sobie miał białą i zwiewną bokserkę, czarne spodnie, pasujące do tego adidasy, zaś w pasie przepasał sobie dżinsową kurtkę. Był taki perfekcyjny w tym wykonaniu! Nie żebym się rozpływała nad jego urodą, ale dzisiaj wyglądał wyjątkowo idealnie.
-Wiadomo! Nie mogę się doczekać tych widoków - entuzjazmowałam się.
Shannon popatrzył na mapę. Patrzył się w nią 5 minut, kiedy postanowiłam się odezwać:
-Ehm, jakiś problem?
Spojrzał na mnie bezradnie.
-Jestem za głupi na czytanie z map - powiedział.
Zaśmiałam się cicho i wzięłam papier z jego rąk. Otworzyłam na planie centrum miasta i rozejrzałam się wokół, chcąc się dowiedzieć, na jakiej ulicy obecnie się znajdujemy. Znalazłam i szybko zlokalizowałam nasz punkt stania na mapie, następnie obczaiłam, gdzie jest wieża. Obliczyłam w pamięci, ile minut zajmie nam dojście tam, i jęknęłam.
-Shannon, my tam będziemy iść ponad godzinę! Przecież przez to nie wyrobimy się z czasem, żeby zobaczyć cokolwiek innego.
-Pojedźmy metrem! Tylko ja nie ogarniam mapy, ty to zrób....
-Dobry z Ciebie przewodnik, na pewno otrzymasz kiedyś na to licencję, jesteś taki idealny! - nabijałam się, szukając jakiegoś połączenia.
W końcu coś znalazłam. Złożyłam mapę i schowałam ją do swojego plecaka.
-Musimy iść tam - wskazałam gdzieś na prawą stronę. - Tam jest metro, dojedziemy nim prawie pod wieżę.
Weszliśmy na jakąś długą i szeroką ulicę.
-Moment, to są pola Elizejskie! - krzyknął rozradowany Shannon. - A ten budynek, po lewej, to Grand Palais! Piękny jest w środku, są tu najfajniejsze paryskie koncerty!
Spojrzałam w stronę obiektu, i nie powiem, zaparło mi dech w piersiach. Widok był oszałamiający. Nie dziwiłam się, czemu tak bardzo lubią tu grać. Gdybym sama była muzykiem, pewnie też z radością przyjmowałabym każdą informację, że mój następny koncert będzie właśnie w tym budynku.
Obok obiektu znajdowało się wejście do metra. Nie wiedziałam, co mnie czeka, w końcu jedyne metro, jakim jeździłam, to warszawskie, a wiadomo, ze stolica posiada, uwaga, aż jedną linię metra, i podobno mają oddać niedługo drugą, w co każdy zaczynał wątpić. Weszliśmy pomału do podziemia i wymieszaliśmy się z tłumem. Całe szczęście, że trzymaliśmy się za ręce, bo na pewno byśmy się zgubili. Podeszłam do automatu z biletami.
-Wiesz, co wziąć? - spytałam się Leto.
-Nie, nigdy nie jeździłem tutaj sam metrem - odpowiedział, rozglądając się po okolicy.
Westchnęłam i zaczęłam grzebać przy automacie. W końcu udało mi się go rozszyfrować i kupiłam 2 bilety. Podałam jeden kartonik Shannonowi.
-Co dalej? - zapytałam się.
-Musimy przejść przez te bramki, wkładając ten bilet do skanera czy co to tam jest... W każdym razie tak robili ludzie, którzy chcieli się tam dostać - powiedział Leto.
Zrobiliśmy więc tak, jak powiedział. Na szczęście uważnie obserwował otoczenie i bez najmniejszego problemu znaleźliśmy się po drugiej stronie. Rozejrzałam się wokoło i zaczęłam szukać naszego numerka linii. W końcu znalazłam i podążyłam za strzałkami w kierunku przystanku podziemnego. Minęło nas kilka ludzi z triadami na szyi, jednak tak bardzo im się spieszyło, że nie zauważyły przechodzącego Shannona przez paryskie metro. No w sumie kto by się ich spodziewał w takim miejscu jak to! Brudne, trochę śmierdząca od starych pijaków, jednak, jak cała reszta, miało swój osobliwy klimat.
Zeszliśmy na nasz przystanek i czekaliśmy na przyjazd metra. Po 2 minutach nadjechała zielona kolejka, o której na gwałt zaczęli wpychać się ludzie. My, na spokojnie, weszliśmy po nich i stanęliśmy obok wyjścia. Kolejka ruszyła.
-Ile przystanków musimy przejechać? - zapytał się perkusista, patrząc w plan linii.
-Jedziemy do końca i tam wysiadamy. - odpowiedziałam mu.
Ludzie na każdym przystanku wysiadali i wsiadali, jednak można było odczuć, że z przystanku na przystanek jest ich coraz mniej. W końcu dojechaliśmy na krańcówkę i wszyscy wysiedliśmy. Stanęliśmy na schodach ruchomych i pojechaliśmy do góry, na powietrze.

__________
Omg, obiecałam sobie, ze skończę rozdział i pójdę spać, tak więc kończę go, jest 3:36 XD
Jestem padnięta, mam nadzieję, że jednak się spodoba. Nie pamiętam, co napisałam 20 linijek wyżej, co chyba oznacza, że jestem mega zmęczona XD
Każdy komentarz witam z uśmiechem na twarzy, pamiętajcie! c:

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 23. "-Widzę, że dzień dziecka trwa dłużej - wyszczerzył do mnie zęby."

-Co Ty tu kurwa robisz? - rzekłam niezbyt przytomnym głosem, będąc przerażoną z lekka, bo teraz to się go tu absolutnie nie spodziewałam. - Przecież Jared skończył już swoje akustyki!
Shannon podszedł do mnie. Byłam cała sparaliżowana, nie mogłam zrobić żadnego kroku w kierunku ucieczki. Pochylił się nade mną, a ja czułam jego oddech na swojej szyi. Przeszły mnie ciarki.
-Fałszywy alarm, ma jeszcze 3 piosenki.... - wyszeptał mi do ucha.
-Czego chcesz? - w końcu przełamałam się i zapytałam się go zimnym tonem, jednak było czuć w nim lekki strach i przerażenie.
Odsunął się ode mnie, a ja cicho westchnęłam z ulgi. Nie wiedziałam, czego się mogę po Shannonie spodziewać, jaką formę ataku przybrał wobec mnie. Patrzyłam, jak siada obok mnie, dotykając mnie ramieniem. Nieznacznie się odsunęłam od niego, nadal byłam na niego obrażona.
-Chciałem Cię, no ten tego... przeprosić - spuścił smutno głowę na klatkę piersiową, kiedy powiedział duszące go słowa. Nadal mu się przyglądałam, nic nie mówiąc. Podniósł swoją czuprynę i wlepił we mnie swoje orzechowe oczy. - Nie panuję nad tym, to mnie przerasta. Tak bardzo chciałbym się tego pozbyć, ale zwyczajnie nie potrafię. Nie mam motywacji, i, przede wszystkim, nie mam dla kogo tego robić... - smutno powiedział, patrząc na mnie. - Proszę Cię, nie gniewaj się za to, wiem, co powiedziałem, i jest mi z tego powodu ogromnie smutno i przykro, że do tego doszło. Gdybym mógł cofnąć czas, nie wypiłbym ani kropelki alkoholu, jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym w jakikolwiek sposób skrzywdzić. - wziął mnie za dłonie i się przysunął. - Wybacz mi, proszę.
Ten jego wzrok miał w sobie coś magnetycznego, przyciągającego, że ciężko było oderwać od niego oczy. Kolejna dziedziczna cecha państwa Leto? Zaczynałam mieć pomalutku tego dość. Byłam całkowicie zdominowana przez 2 mężczyzn! Jednak jego słowa, no i wzrok oczywiście, spowodowały, że mój strach, złość i foch wyparowały, a pojawiło się współczucie. Uśmiechnęłam się lekko, widząc zaniepokojenie na jego twarzy.
-Tak, Shannonie Leto, pomogę Ci wyjść z tego nałogu, albo chociaż pozbyć się tego drugiego ja, tak samo jak Twojemu bratu pomogę pozbyć się Cubbinsa - oświadczyłam poważnym głosem.
-Skąd Ty niby wiesz o moim... - nie dokończył przerażony Leto.
-Macie zbyt dużo wspólnych cech, więc dziwne byłoby dla mnie, żebyś nie miał swojego drugiego ja, który tak bardzo podobny jest do Barta Jareda... Tylko inaczej działają, pod innymi impulsami się budzą, ale ich cel jest taki sam - zniszczenie drugiego człowieka, czyli w tym przypadku dziewczyny. Nie mam pojęcia, co takiego moja płeć Wam zrobiła, że tak bardzo jesteście na nią uczuleni, wystarczająco jednak, żebyście ją nienawidzili podświadomie. Ty pewnie też się różnisz od brata postępowaniem ze swoją osobowością drugą, nie chcesz dopuścić sobie do świadomości, że ona istnieje w Twoim mózgu i funkcjonuje.. Ba, pewnie jej nawet nie nazwałeś. Mylę się czy mam rację? - zapytałam się Shannona, który miał szeroko otworzone usta i patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Masz... rację... - wydusił z siebie ledwo dosłyszalnym głosem.
-Shannon, nie ma bata, musisz to gunwo w sobie zaakceptować, bo inaczej nigdy się nie wyleczysz z tego gnoja - powiedziałam. - Psycholog ze mnie żaden, ale akurat tak się stało, że moi przyjaciele też mieli takie siedzące jebnięte coś w głowie, i miałam przyjemność bądź i nie, chodzić z nimi do różnych psychiatrów oraz pomagać im to zwalczyć. Może jednak powinnam iść na psychiatrę... - powiedziałam do siebie ostatnie zdanie, mrucząc niewyraźnie pod nosem.
Puściłam Shannona i wstałam, podchodząc do stolika z piciem. Wzięłam sobie kubek, nalałam do niego pepsi i duszkiem wypiłam całą zawartość. Z tego szaleńczego biegu i stresu sprzed kilku minut byłam niesamowicie spragniona i wysuszona. Drzwi się gwałtownie otworzyły, prawie że wyleciały z zawiasów.
-CO TU KURWA ROBISZ, SHANNONIE LETO, KIEDY TO OD 5 MINUT POWINIENEŚ SIEDZIEĆ ZA PERKUSJĄ?! - wydarł się wściekły Jared.
Spojrzałam na niego, zdziwiona. Przecież miał jeszcze mieć set akustyczny! Shannon wzruszył ramionami, jakby go to całkowicie nie obchodziło, gdzie powinien być 5 minut temu.
-NATYCHMIAST PODNOŚ TO SWOJE GRUBE DUPSKO I WRACAJ ZA GARY! JA SZYBCIEJ SRAM NA KIBLU NIŻ TY PODNOSISZ SWOJE CZTERY LITERY! - darł się Jared. Shannon łaskawie się podniósł, pokazując bratu środkowy palec. Nagle za plecami Jay'a pojawiła się Emma.
-Jared, kurwa, wyłącz ten jebany mikrofon, ludzie Cię słyszą! - syknęła do niego.
W pierwszym momencie wszyscy zamarli, następnie Shannon z powrotem oklapł na kanapie, dusząc się ze śmiechu. Wokalista się zmieszał, i, cały zaczerwieniony, wyłączył mikrofon. Emma tylko pokręciła głową i wróciła z powrotem na scenę, ciągnąc za sobą czerwonego Jareda.
-Shannon, rusz się, czekają na Ciebie - powiedziałam, kiedy tylko Leto zniknął, jednak sama ledwo powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem. No cóż, wpadki zdarzają się każdemu, a teraz cały Echelon wiedział, w jakim tempie swoją potrzebę załatwia Jared Leto.
-Dobra dobra - wstał wciąż rozbawiony Shannon i wyszedł, kołysząc się lekko.
Rzuciłam się na zajęte wcześniej przez niego miejsce, wyjęłam telefon, weszłam na twittera i raczyłam powiadomić świat tweetem "JARED LETO SRA KRÓCEJ NIŻ SHANNON LETO WSTAJE Z KANAPY #Boo". Od razu miliard RT i FAV oraz pytań, skąd wiem, co się stało, że mi nie wierzą, że mnie kochają, zabiją mnie, nienawidzą za to, że jestem w Mars Crew. "Jay zapomniał wyłączyć mikrofon podczas opieprzania Shannona. PS: Blow me, hejterzy", tak brzmiał mój następny tweet. Jeśli do tej pory Jared nie zabił mnie, to teraz zrobi to na pewno, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. W sumie... I tak niedługo by się cały Echelon dowiedział, co takiego się wydarzyło na dzisiejszym koncercie dzięki FE, który na pewno nie przepuściłby okazji podzielenia się taką informacją.
W końcu i ja ruszyłam dupę z kanapy, wyłączając twittera, idąc w kierunku sceny. Leciało właśnie CTTE, więc finał miał niebawem nastąpić. Stanęłam obok Emmy, która oparła się o ścianę i przypatrywała się zespołowi z ukrycia.
-Wszystko idzie z planem po tym jakże śmiałym wyznaniu Jareda? - spytałam się, przekrzykując hałas.
-Na szczęście tak! - odkrzyknęła mi Emma. - Jeszcze tylko BL i Jay zacznie wybierać ludzi do sceny. Własnie, chcesz się przejść podczas BL i wybrać sobie ludzi według własnego upodobania?
-Wow, to MC ma taką moc? - byłam zdziwiona.
-Tylko niektórzy - mrugnęła mi. - To jak, chcesz?
-Pewnie! - rzuciłam wesoło.
-Bierz te oryginalne osoby, które wyróżniają się czymś szczególnym, i wyszukaj je wśród ludzi stojących z boku, bo tam Jay rzadko zagląda. Jak sama wiesz, największa ilość jest wybierana tuż przy wybiegu.
-Jaki limit?
-Maksymalnie 10 osób weź, ale jak ktoś jeszcze Ci się mega spodoba, to, mimo że limit będzie przekroczony, bierz go! Lubimy mieć oryginalną scenę. Idź na BL, bo teraz to za wcześnie. Cała piosenka powinna Ci wystarczyć.
-Nie ma sprawy! - rzuciłam do niej, szeroko się uśmiechając. Wiadomo, kto był moim numerem jeden.
Skończyło się CTTE i zapanowała ciemność na czas przestawienia sprzętu. Emma wcisnęła mi do ręki latarkę i lekko popchnęła. Zeszłam więc ze sceny i ruszyłam, zaczynając z lewej strony. Zaczęli grać BL. Wyczaiłam z tej strony 4 osoby: jedna miała całą twarz wymalowaną w kropki, druga w zebrę, trzecia miała różnokolorowe włosy, które bardzo rzucały się w tłum, a czwartą ot tak po prostu wzięłam, bo miałam taki kaprys. Były zdziwione, że wytypuję ich i karzę wyłazić z tłumu, ale kiedy wyszeptałam im, że to do UITA, uśmiechnęły się do mnie szeroko (ta czwarta z radości mnie przytuliła na moment, po czym, podskakując w wesołym rytmie, pobiegła w stronę wejścia na płytę). Przeszłam na środek, gdzie od razu znalazłam grupkę Polaków. Wskazałam na Mateusza i na flagę, dałam znak, żeby wychodził z barierek. Zrozumiał od razu i przeskoczył przez nie przy małej pomocy swoich koleżanek. Wrzasnęłam mu do ucha, ze chodzi o UITA, ten wskazał dwa uniesione kciuki do góry i pobiegł do schodków, łopocząc za sobą polską flagą. Na szczęście nikt nie wyciągał do mnie rąk, błagając, abym pomogła mu wyskoczyć i pozwolić uczestniczyć na scenie podczas finałowej piosenki - pewnie nikt nie wiedział, po co odwalam ten cały cyrk. Z prawej strony wzięłam tylko 2 osoby przebrane całkowicie za zebry. Idąc za nimi musiałam przejść obok wybiegu, gdzie na środku stał Shannon. Stojąc do niego tyłem zobaczyłam, jak ludzie stojący obok mnie nagle wychylili się gwałtownie do przodu, chcąc coś schwytać. Odwróciłam się najszybciej, jak tylko było to możliwe, jednak za późno - oberwałam w łeb drumstickiem Shannona. Pałeczka odbiła się od mojej głowy, i, zatoczywszy piękny łuk, wylądowała w 2 rzędzie. Popatrzyłam wściekłym spojrzeniem na Shannona, który uśmiechał się łobuzersko, i pokazałam mu jakże często dzisiaj pokazywany gest - środkowy palec.
Dotarłam już bez przeszkód, ale nadal z bolącą głową, do schodków, które prowadziły na scenę. Wspięłam się po nich i w tym momencie gitara zamilkła. Tomo i Shannon mieli chwilę dla siebie, podczas kiedy Jared wybierał kolejne osoby na scenę. Stanęłam koło Emmy, trzymając się za głowę.
-Co się stało? - zapytała się kobieta.
-Dostałam pałeczką od Shannona, nienawidzę go, zrobił to specjalnie, debil jebany - powiedziałam ze złością.
-To między Wami już wszytko w porządku? - pytała się zaciekawiona Emma.
-Taa, ma to samo, co Jared, jeśli z młodszym dałam radę się dogadać to starszy nie stanowił dla mnie większego problemu - uśmiechnęłam się do niej.
-Dajcie mi trochę wody, bo uschnę tu! - usłyszałam lekko dyszący głos.
-Sorry, Shannon, ale ja Ci jej na pewno nie dam - powiedziałam z przekąsem.
Wytknął mi język i zaczął wycierać głowę białym puchatym ręcznikiem, który znalazł leżący nieopodal nas. Ktoś od MC przyleciał z wodą dla niego. Odkręcił zakrętkę i za jednym zamachem wypił całą półlitrową butelkę. Odrzucił zgniecioną rzecz w kąt i wrócił na scenę, narzucając sobie złożony ręcznik na kark.
-Przecież on w ten sposób powoduje, że połowa dziewczyn ma w tym momencie zawał - szepnęłam do ucha Emmy, kiedy Shannon, jak zajął już miejsce przy perkusji, odwrócił się do niej tyłem, wyjął słuchawki z uszów, pochylił się lekko i wylał na siebie prawie pół butelki wody, którą przed chwilą ktoś podłożył, a następnie, odrzuciwszy głowę do tyłu, tak ze kropelki wody poleciały na perkusję, przeczesał swoje włosy palcami i popatrzył się na mnie. - No świetnie, teraz pewnie będzie mnie podrywać - mruknęłam, a po moich słowach perkusista mrugnął do mnie w swój charakterystyczny, uwodzicielski sposób, pokazał mi wskazujący palec, następnie kciuka, po czym odwrócił się w stronę perkusji. - No kurwa, nie mówiłam? - jęknęłam cicho.
-Jezu, on jest zajebisty... - Emma się wyraźnie rozmarzyła. Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. - No co, nie można poudawać przez chwilę FG? - zapytała się, oburzona moim niedowierzaniem. - Chodźmy na scenę, musimy pilnować fanki, zeby nie wyskoczyły w objęcia Jareda! Musisz ukucnąć i po prostu pilnować, żeby nie przekroczyły Twojej linii ramion.
-Dobra, ale ja staję po stronie Tomo! - rzuciłam.
-Głupiaś - popatrzyła na mnie jak na wariatkę, ale już weszła na scenę, więc nie miałam jak jej odpowiedzieć.
Podążyłam szybko za nią i poleciałam w stronę Tomo. Pomachałam mu radośnie, a ten mi odmachał, trzymając w jednej ręce gitarę, a w drugiej kostkę od niej.
-Jesteście gotowi? - krzyknął Jared, kiedy ludzie się ustawili.
Odpowiedzieli, że są, i zaczęła się finałowa już piosenka. Patrzyłam bacznie na boki, czy czasem ktoś stojący za mną nie przekracza wyznaczonej linii, na szczęście wszyscy byli spokojni. Wiadomo, skakali i się bawili, ale nikomu nie przyszło na myśl wtargnąć się na scenę. Jednak jakaś nadzieja w Echelonie jeszcze była!
W końcu skończyła się piosenka, a przed moimi oczami ukazała się wizja łóżeczka, pościeli, kąpieli... Ach, tego mi brakowało w tym momencie! Zaczęłam błogosławić wokalistę za to, że przesunął m&g na przed koncertem. Jared i Tomo zleźli już ze sceny, tylko Shannon powędrował na środek ze swoimi drumstickami, które zaczął rzucać w tłum. Pomogłam Emmie wygonić wszystkich scenowiczów, po czym Emma poleciała z goldenami, aby Ci dumni posiadacze mogli wziąć swoje rzeczy z pokoju, ja natomiast skierowałam się w przeciwnym kierunku, czyli do pokoju MC. Po chwili dołączył do mnie szczęśliwy Shannon.
-Z czego się cieszysz? - zapytałam się go.
-Bo dzisiejszy wieczór jest taki piękny i magiczny, ach, człowiekowi chce się żyć! - zaśmiał się perliście.
Dotarliśmy do drzwi od jego garderoby.
-Wróciwszy do przerwanej koncepcji... Idź się kąpać, bo jebie od Ciebie - zatknęłam teatralnie nos.
Shannon szeroko otworzył ramiona, zbliżając się do mnie groźnie.
-Nie dotykaj mnie, jesteś cały spocony! Mam dosyć Twojego potu do końca życia! - w tej chwili rzucił się na mnie niczym zwierz i mocno mnie do siebie przytulił. - Fuuu, mam na sobie po raz kolejny Twój pot! Ratunku! - zaczęłam wrzeszczeć, śmiejąc się. - Dobra, ale serio puszczaj i idź się wykąpać. Mamy jeszcze trochę wieczoru dla siebie.
-Taa, zwłaszcza że jest 23 - mruknął Shannon, jednak w końcu puścił mnie ze swoich objęć.
-Oj tam! Tylko słabeusze w nocy śpią - wyszczerzyłam do niego zęby. - W każdym razie nie mam przewodnika po Paryżu na jutro... - powiedziałam niby to przypadkiem. Shannon od razu załapał, o co mi chodzi.
-To ja nim będę, hehehehe, przejdziesz ze mną tyle kilometrów że w nocy nie będziesz miała siły przewrócić się na drugi bok w łóżku - zatarł ręce.
-Idź już! - wygoniłam go do pokoju. - Będziemy w kontakcie. Mój numer na pewno gdzieś tam masz zapisany w telefonie, w sensie ten nowy.
-Mam mam, tak jak każdy z zespołu plus Emma i Vicky - rzucił i zatrzasnął za sobą drzwi od garderoby.
Co? Oni wszyscy mieli do mnie numer, a ja miałam tylko do dwóch Leto? To niesprawiedliwe, kurde blade! Muszę porozmawiać z resztą i powiedzieć im, żeby łaskawie podali mi swój numer cyferek. Weszłam do swojego pokoju, założyłam kurtkę i plecak na plecy. Wróciła Emma, która odprawiła wszystkich m&g do domu ze swoimi torbami z ciuchami z marsstore. Wzięła swoją torebkę, założyła marynarkę i wyszła z pokoju, wołając gestem, abym szła za nią. Wyszłyśmy na ogrodzony przed ciekawskim tłumem parking, na którym stał już podstawiony czarny duży van, którym mieliśmy wrócić z powrotem do hotelu. Kobieta otworzyła rozsuwane na bok drzwi i wsiadła do środka. Wsunęłam się za nią. Chłopaków jeszcze nie było.
-Długo się przebierają? - zapytałam się.
-10-15 minut, więc.. -spojrzała na zegarek - powinni się tu zjawić za 4 minuty jakoś. Akurat jeśli chodzi o same powroty do hotelu to nie muszę nigdy poganiać, sami są bardzo chętni i szybcy.
Uśmiechnęłam się do niej. W tym momencie drzwi auta otworzyły się i wgramolił się do środka Tomo, który usiadł obok Emmy.
-Gdzie reszta? - zapytała się go kobieta.
-Jared szuka majtek, a Shannon siedzi na kanapie i płacze ze śmiechu - rzucił rozbawiony gitarzysta.
-Sugerujesz, że młodszy lata z gołą dupą? - ściągnęła brwi Emma.
Tomo, prawie dusząc się z powstrzymywanego śmiechu, pokiwał tylko głową i się roześmiał na całe gardło. Spróbowałam sobie wyobrazić Jay'a latającego po pokoju z dyndającym na wierzchu Satanem... No dobra, teraz to ja ryknęłam śmiechem. Tylko Emma zachowała swoją powagę, jednak widziałam, jak w pewnym momencie kąciki jej ust uniosły się do góry.
Po 5 minutach do auta wpadł Shannon, który poprzez łzy w oczach zataczał się jak pijany i ledwo udało mi się tu wejść. Usiadł obok mnie, bo jakby inaczej.
-Znalazł majtki? - zapytała się sucho Emma.
Leto spojrzał na nią, zacisnął mocno usta, i, nie mogąc wytrzymać dłużej w tej pozycji, zaśmiał się głośno. Teraz już w 3 się śmialiśmy. Kiedy na chwilę przestawaliśmy się śmiać, żeby uspokoić nasze bolące brzuchy, wystarczyło tylko ukradkowe spojrzenie na kogoś i van od nowa zanosił się głośnym rechotem.
-Żebyście widziały, moje drogie panie, jego Satana, jak dynda na lewo i prawo... - wyjąkał z siebie Shannon po jako tako uspokojeniu się.
Wizja latającego na lewo i prawo penisa Jareda stanęła przed moimi oczami jeszcze bardziej wyraźna niż poprzednio, co spowodowało we mnie taki napad śmiechu, że zgięłam się w pół i śmiałam się, leżąc głową na nogach perkusisty. Z oczu popłynęły mi kolejne łzy śmiechu. Wiadomo, Shannon i Tomo nie odpuścili kolejnej okazji do śmiania się i po raz kolejny już auto zatrzęsło się przez nasz rechot. Zrezygnowana Emma zamknęła oczy i liczyła pewnie w myślach do stu, jak i nie więcej. Drzwi vana otworzyły się po 3 minutach i stanął w nich bohater dzisiejszego dnia. Nadal miałam głowę na nogach Shannona, i kiedy Jared wchodził, odchyliłam się lekko, także wszystko widziałam do góry nogami, jednak jego wściekłość aż biła na odległość.
-Znalazłeś brakującą część bielizny? - zapytała się cicho Emma.
-Tak - powiedział wkurwiony Jay. - Jak ktokolwiek zacznie się w mojej obecności chociażby chichotać, wywalam z auta w trybie natychmiastowym. Obiecuję, że to zrobię.
Popatrzyłam się na Shannona, który miał zaciśnięte z całej siły wargi, a z jego oczu zaczęły spływać łzy, jednak trzymał się twardo, ani jeden śmiech bądź chichot nie wydobył się z jego ust. Ze mną było gorzej, zachichotałam, jednak umiejętnie przerodziłam to w udawany kaszel, także Jared nie miał się czego uczepić. Młodszy zmroził mnie wzrokiem i usiadł obok Tomo naprzeciwko mnie.
-Możemy jechać - rzuciła Emma do kierowcy, zatrzaskując drzwi od pojazdu.
Kiedy auto ruszyło, zamknęłam oczy, pozwalając mózgowi myśleć o czymś innym, co nie nazywało się Jared Leto bądź majtki. Na szczęście wpłynęłam w ocean koński i wyobrażałam sobie, jak cwałuję przez dziką pustynię. Shannon bawił się moimi włosami, okręcając pojedyncze kosmyki wokół swojego palca wskazującego. Dzisiejsze sytuacje tak mocno mnie wykończyły, że się zwyczajnie, jak człowiek, zdrzemnęłam.
-Maju, wstawaj, jesteśmy pod hotelem - Shannon delikatnie potrząsnął mnie za ramię.
Otworzyłam oczy, wszyscy zaczęli już wysiadać z stojącego auta. Usiadłam w normalnej pozycji i się lekko przeciągnęłam, po czym wstałam i ruszyłam ku wyjściu. Za mną wysiadł Shannon. Szybkim krokiem przeszliśmy do środka hotelu, ponieważ wokół stało mnóstwo paparazzi oraz fanów, a niekoniecznie zależało nam na nowych plotkach. Dystans między mną a Leto zmniejszył się, kiedy znaleźliśmy się w środku budynku, będąc z dala od wścibskich i ciekawskich wzroków. Skierowaliśmy się w kierunku wind. Jedna, z Jayem, Tomo i Emmą już pojechała do góry, więc czekałam spokojnie z Shannonem na drugą, która już do nas zjeżdżała. Weszliśmy do niej i pojechaliśmy na swoje piętro. Skierowałam się od razu do swojego pokoju.
-Mogę wbić? - zapytał się Leto, kiedy znalazłam się przy drzwiach od swojego pokoju.
-Hm, nie wiem... - zmieszałam się, bo nie wiedziałam, czy czasem znowu nie będzie miał jakiegoś odpału.
-Wszystko w porządku, nie piłem nic, jestem czysty - jakby mi w myślach czytał....
-No dobrze, wejdź - pchnęłam drzwi i weszłam do środka, a za mną, jak cień, przeszedł Shannon. Zamknął za sobą delikatnie drzwi i się rozejrzał po mieszkaniu.
-Widzę, że dzień dziecka trwa dłużej - wyszczerzył do mnie zęby.
-To Twoja wina - rzuciłam krótko, a ten od razu zrozumiał, o co mi chodzi (po raz kolejny w ciągu kilkunastu sekund, zaczynałam się bać) i przestał się uśmiechać. Oklapł na kanapę i powiedział cicho:
-Ja naprawdę nie chciałem...
Machnęłam ręką.
-Było, minęło. Teraz przynajmniej wiemy, co się święci. Herbaty? - zapytałam się, kierując się ku czajnikowi.
-Pewnie! - zawołał.
Zaparzyłam 2 kubki herbaty i postawiłam je na stole, po czym usiadłam obok Shannona.
-To po co chciałeś tu wbić? - zapytałam się, pijąc gorący płyn.
-Wiesz, chodzi o to, że nie bardzo bym chciał, aby sprawa o tym moim... no.... drugim ja wyszła poza nas. Jakkolwiek ktoś mi sugerował to zjawisko, reagowałem zawsze wybuchem śmiechu, będąc jednak w głębi duszy przerażony, że ktoś mógłby odkryć tajemnicę. To, że Tobie się wygadałem, w sumie to tylko przyznałem Ci rację, wynikło z tego, że byłem w porządnym szoku i nie zdążyłem pomyśleć, zanim potwierdziłem Twoje słowa. Zresztą jest też wiele czynników, o których nie chcę mówić... - spojrzał na mnie tajemniczo, a ja zaczęłam się głowić, o jaki mu to niby czynnik chodzi.
-Shannon, oczywiście że nikomu nie wypaplę się odnośnie tego Twojego drugiego ja w mózgu, no chyba że Jared tak bardzo przydusi mnie do ściany, że już nie wytrzymam psychicznie to napięcie i powiem mu, ale wątpię, aby nadal miał tą moc - widząc załamanie na twarzy Shannona, dotknęłam delikatnie jego ramienia. - Pozbędziemy się razem tego debila, musi nam się udać!
Spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach, w których w ogóle nie widziałam nadziei na lepszą przyszłość.
-Nie chcę krzywdzić osoby, na których mi tak bardzo zależy, po prostu nie chcę - powiedział płaczliwym tonem i ukrył twarz w swoich dłoniach. Przysunęłam się do niego jeszcze bliżej i niepewnie go do siebie przytuliłam, chcąc mu jakoś dać znać, że wszystko będzie dobrze.
-Nie załamuj rąk, nadzieja jeszcze nie umarła! - rzuciłam, siląc się na wesoły ton.
Spojrzał na mnie, a mi momentalnie zabrakło powietrza. Te jego oczy.... Jego grzywka opadająca na twarz. Jego rysy, jego usta, jego nos... Jego kurwa wszystko! Mimo stanu, w jakim się znajdował, w tym momencie po prostu olśnił mnie swoją zajebistością, jaką miał w sobie. Czułam się, jakbym nagle zdjęła 10 par okularów przeciwsłonecznych, bo wcześniej nie dostrzegałam tego, co miał w sobie. Jęknęłam cicho.
-Czemu jęczysz? - spojrzał na mnie zafascynowany Shannon. Do cholery, nie patrz się tak na mnie, bo zejdę zaraz na zawał.
-Wydawało Ci się - rzuciłam lekko zmieszana, odwracając wzrok i patrząc na sufit. - Shannon, musisz już iść do siebie, wiesz, jestem bardzo zmęczona, i chciałabym się zrelaksować w samotności, takie tam babskie rzeczy, i niekoniecznie musisz tu być - zaczęłam gadać jak pojebana, wstając szybko i pociągając go za rękę. - Muszę ogolić nogi, pachy, zrobić maskę na twarz, wziąć długą kąpiel - gadałam dalej, ciągnąc go prawie siłą przez pokój. - A potem położę się w łóżku, pomaluję paznokcie i pójdę spać. Będę czekała na jutrzejszą wycieczkę po Paryżu o 14 pod recepcją w hotelu! - krzyknęłam, wyrzucając nieogarniającego Shannona z pokoju. Zatrzasnęłam szybko drzwi za sobą i je zakluczyłam, po czym oparłam się o nie plecami i głęboko westchnęłam z ulgą.
Podeszłam do walizki i zgarnęłam ciuchy do środka, po czym postawiłam ją w mniej widocznym dla świata miejscu. No tak, głupia ja, w amoku zapomnienia o Shannonie zapomniałam wyjąć świeżej bielizny i pidżamy! Zgrabnym ruchem zrzuciłam z siebie ubranie i zostałam w samych majtkach oraz staniku. Tanecznym krokiem przemierzyłam drogę oddzielającą mnie od łóżka do łazienki, po czym wróciłam z powrotem do pokoju, bo zapomniałam wziąć maszynki do golenia. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
-Maja, otwórz, ratuj, to ja, Jared! - zawołał mężczyzna prawie że płaczliwym tonem.
Zapomniawszy, że mam tylko bieliznę na sobie, otworzyłam zaniepokojona drzwi. Do mieszkania wtargnął się Jared, który trzymał się za przegub dłoni.
-Co Ci jest? - zapytałam się go szybko.
-Rozciąłem sobie rękę! Tętnicę przerwałem! To boli! Ja umieram! - wrzasnął na całe gardło Leto.
-Opanuj się - mruknęłam. - Pokaż to swoje skaleczenie - wiedziałam, że na pewno nie naruszył ani tętnicy ani żyły, bo nie widziałam żadnej krwi.
Jared odsunął rękę ze swojego jakże wielkiego dramatu - lekka rana, z której wolno sączyła się krew. Parsknęłam śmiechem.
-To tylko zwykłe zadrapanie! - zawołałam.
-Pff! - fochnął się Jared. - Zaraz, czemu Ty jesteś w samej bieliźnie...? - foch mu od razu przeszedł, kiedy odwróciłam się i poszłam w kierunku walizki, aby znaleźć wodę utlenioną i plasterek. - Przeszkodziłem Ci w czymś? - zapytał się z najbardziej świńskim uśmiechem.
-Czekałam na Ciebie... - zamruczałam, kręcąc dupą podczas pochylania się nad swoim całym dobytkiem. W końcu znalazłam upragnione rzeczy i ruszyłam z powrotem do Jareda, który wyglądał, jakby chciał coś ukryć. - Co, Satan się odezwał? Hahaha, o ja jebię! - w połowie drogi nie dałam rady iść dalej ze śmiechu, więc rzuciłam się na fotel, kontynuując mój wariacki śmiech.
-Przestań, to Twoja wina! - powiedział obrażony, nadal próbując się jakby zmniejszyć, co wywołało u mnie kolejny atak śmiechu.
-Szłam się tylko kąpać, panie Jaredzie Leto - rzekłam w końcu, kiedy się uspokoiłam. Dziadu już się nie chował, czyli wszystko wróciło do normy. - Chodź tu, wielce pokrzywdzony.
Uklęknął przede mną i wyciągnął ku mnie skaleczoną rękę, odwracając teatralnie głowę w bok i zamykając oczy.
-Niech się dzieje, co ma się dziać! - rzucił donośnie.
Polałam jego rankę wodą utlenioną, a po 2 sekundach po mieszkaniu rozległ się wrzask Jareda.
-Kurwa, to boli, piecze, aaaa, umieraaam! - darł się.
-Co tu się dzieje? - do pokoju wkroczył Shannon. - Dlaczego ty się drzesz i klęczysz przed Mają? I dlaczego ona jest w bieliźnie?!
No tak, ta scena na pewno musiała komicznie wyglądać.
-Bo szłam się kąpać, a Twój braciszek przyleciał do mnie, bo zaciął się czymś i normalnie tętnice oraz żyły przerwane, tragedia gorsza niż II wojna światowa! - zakpiłam z Leto, któremu, nie wierzę!, poleciała łezka z oka.
Nakleiłam plasterek na jego wielką tragedię. A on siorbnął nosem i otworzył oczy ze strachem, jednak kiedy zobaczył, że już nie widać ranki, wstał wesoło z pozycji klęczącej.
-Dzięki! Już mnie nie ma! - rzekł, po czym wyszedł z pokoju, trzymając się za swoją pokrzywdzoną rękę.
No nie, znowu jestem z Shannonem sam na sam. Czułam jego przeszywające spojrzenie, które chłonęło każdy skrawek mojego ciała.
-Shannon... - rzuciłam zrezygnowanym tonem, jednak nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. - Shannon! - powiedziałam już głośniej.
Spojrzał mi w oczy pytającym się wzrokiem.
-Wiesz, chciałabym zostać sama, nie musisz się mi przyglądać, jakbyś pierwszy raz ciało kobiety widział.... - westchnęłam. O dziwo nie czułam jakiegoś wielkiego skrępowania, to pewnie przez to, że byłam mega zmęczona.
-No tak... sorry... więc idę.. dobranoc.. - bąknął tylko, odwrócił się i szybkim krokiem wrócił do swojego apartamentu.
Zakluczyłam ponownie drzwi i tym razem, uzbrojona w maszynkę do golenia, wkroczyłam bez przeszkód do łazienki, gdzie pozbyłam się zupełnie bielizny i zupełnie goła, ale z wiedzą, że nikomu teraz nie otworzę i nikt nie wtargnie się do mojego pokoju, zanurzyłam się w gorącej wodzie.

________
Po raz kolejny dostałam jakieś galopującej weny. O ile początek szedł mi topornie, o tyle mniej więcej w 1/3 tak się rozpędziłam, że pod koniec nie wiedziałam, czy mój laptop wytrzyma moje szaleńcze tempo. W pewnym momencie nie nadążał za mną, trololo xD Mam nadzieję, że chociaż troszkę zaskoczyłam tym wyznaniem Shannona. :D

Komentarze jak zwykle mile widziane :>