Zerkałam nerwowo na zegarek i rozglądałam się po korytarzu. Była już 10:04, a Filipa nadal nie widziałam. Wiem, że 4 minuty to nie jest jakieś małe opóźnienie, dla mnie nawet śmieszne było, jednak nie przepadałam za ludźmi, którzy nie potrafią przyjść punktualnie na czas w wskazane miejsce. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Skórzane legginsy, czarne balerinki, biała koszulka z modną ostatnimi czasami czachą, skórzana kurtka i pozłacana sowa jako dodatek w postaci naszyjnika. Znowu zrezygnowałam z makijażu, miałam tylko nałożony lekko podkład do twarzy. Włosy zawiązałam w koński ogon. Miałam ten sam plecaczek co wczoraj, był bardzo wygodny na przeróżne przechadzki a do tego elegancki.
10:06, a jego nadal nie ma. Zaczynała ogarniać mnie złość. Usiadłam na kanapie, która stała tuż przy recepcji, aby trochę ochłonąć, uspokoić swoje zszargane nerwy.
-Maju, tu jesteś! - usłyszałam za sobą głos. Spojrzałam szybko na zegarek, 10:07, po czym odwróciłam głowę. - Przepraszam za spóźnienie, zaspałem.... - Filip był lekko zawstydzony swoją wpadką.
Wstałam, uśmiechając się lekko.
-Każdemu może się zdarzyć, wybaczam.
Widać było, ze chłopak odetchnął z ulgą.
-Zapraszam Cię więc na dwór w celu udania się do kawiarni - podał mi dłoń, którą schwyciłam.
Wyszliśmy na zewnątrz. Przed hotelem stało mnóstwo ludzi. Widziałam, że prawie wszyscy mają coś marsowego - bransoletkę, koszulkę, triadę... Wszyscy nerwowo patrzyli w stronę drzwi w oczekiwaniu na swoich idoli. Prychnęłam pod nosem.
-Na pewno im się uda - odpowiedziałam na pytający wzrok Filipa.
-Czasami Marsom odwala i wychodzą głównym wyjściem zamiast bocznym. Albo po imprezie zapominają się i idą, głupki, środkiem głównej ulicy. Na szczęście wówczas mało kto zostaje pod hotelem i spotkania przebiegają w znacznie łagodniejszej i przyjemniejszej atmosferze. Co prawda zdarza się, że później nie pamiętają, że takie spotkanie miało miejsce, na szczęście ich ilość procentów we krwi nie wpływa negatywnie na przebieg.
-Skąd wiesz? Towarzyszyłeś im czasami? - spytałam się, przechodząc obok fanek. Nikt nas nie zaczepił, z czego się cieszyłam - nie byłam rozpoznawalna przez ludzi, i całe szczęście, aczkolwiek widziałam na kilku rękach opaski AIW i kojarzyłam te osoby z twarzy. I tak nie byłabym w stanie udzielić odpowiedzi na ewentualnie pytania, bo nie miałam pojęcia, co kto robi. Moment, wróć, Jared na pewno był w tym momencie na jakimś wywiadzie bądź sesji, Shannon spał a Tomo... Tu akurat rzeczywiście nie miałam pojęcia, ale kto by się przejmował biednym Tomaszem! Ten to miał farta, na pewno nie był aż tak maltretowany przez fanów co bracia Leto.
-A bo to ile razy. Najlepsza była Łódź, kiedy to Shannon wrócił o 3 nad ranem, a na pytanie fanek, gdzie był, pokazał torebkę foliową i powiedział, że w Almie. Ludzie uwierzyli, ze dla niego Alma była do 3-ej w nocy otwarta, a prawda jest taka, że po koncercie ktoś z obsługi wcisnął mu w łapę torebkę ze świeżymi owocami, z którymi poszedł, zamiast do pokoju, na tą Waszą ulicę długą...
-Piotrkowską?
-Tak! Tą! I poszedł z tą torebką, wszedł do klubu i zawieruszył się tam aż do 3-ej. W końcu lekko wkurzony Jared zadzwonił do niego i kazal mu natychmiast wrócić do hotelu, bo jest juz stosunkowo późno. No i w Andelsie spotkał fanki, o czym pewnie już wiesz.
-Wziął jakąś do siebie, do pokoju? Bo krążyły w pewnym momencie plotki, że jedną sobie wziął i podobno niezłe orgie były... - nie wiem, czy chciałam znać odpowiedzi na to pytanie, więc zadałam je z lekką niepewnością w głosie.
-Haha, więc widzę, ze wasz fandom krajowy nie próżnuje w wymyślaniu plotek - zaśmiał się Filip.
Skręciliśmy w jakąś boczną ulicę. Pogoda była piękna, słonko delikatnie ogrzewało nasze karki. Auta w tym rejonie nie jeździły, a ludzi było mało. Taka skromna, zupełnie niepozorna uliczka, miała w sobie coś, co zapierało dech w piersiach. Była nasiąknięta magicznością i tajemniczością.
-Ugh, dobrze, że to tylko plotka - westchnęłam głęboko i poczułam, jak kamień spada mi z serca.
-Co Ci tak na tym zależy? - zapytał się czujnie Filip, przypatrując mi się.
-Dziwnie żyć ze świadomością, że ktoś, kogo znasz, ruchał się z Shannonem - mruknęłam. Tak, ta osoba, która rzekomo się z nim przespała, nie była mi obca. Ba, można powiedzieć, że łączyły nas całkiem niezłe stosunki.
Dotarliśmy pod niewielką i uroczą kawiarenkę. Filip otworzył mi drzwi i puścił przodem. Weszłam do środka. Kolejne miejsce, które tylko potwierdzało moje przekonanie, że Paryż jest piękny i magiczny, jedyny w swoim rodzaju. Malutkie pomieszczenie, jednak styl, w jakim został urządzony lokal, był tak zarąbisty, że aż chciało się tutaj przebywać, w środku. Królowało wiśniowe drewno, które dawało iście królewski charakter. Skromne dwuosobowe stoliki były ozdobione ręcznie wyszywanymi obrusami, gdzie wzory były wyszyte złotą i mieniącą się nicią. Na każdym stoliku stał niewielki flakonik z świeżymi kwiatami, akurat dzisiaj wszędzie znajdowały się czerwono-żółte tulipany.
W środku nie było prawie nikogo, tylko gdzieś w rogu siedziała jakaś postać, która miała twarz schowaną za angielską gazetą. Usiadłam przy stoliku przy oknie, a Filip poszedł po menu. Wrócił z kartą dań i podał mi ją. Przejrzałam i nie powiem, ale ponad 50 różnych kaw wzbudziło we mnie podziw.
-Co chcesz? - spytał się grzecznie Filip, widząc, ze się nadal głowię.
-Nie wiem, tego jest za dużo... - poskarżyłam się.
-Widzę, że świeżaki zawsze mają z tym problem - zaśmiał się Filip, łapiąc mnie za dłoń.
W tym momencie z miejsca, gdzie tajemniczy ktosiu siedział, dobiegł mnie odgłos spadającego naczynia. Szybko się odwróciłam, jednak w tym półmroku, który otaczał gościa kawiarni, niewiele widziałam. Kelnerka pobiegła tam szybko ze szmatką, czyli pewnie stłukła się filiżanka z kawą.
-Nie przejmuj się tym - powiedział chłopak, patrząc mi w oczy, kiedy znów przeniosłam na niego wzrok. - Osobiście polecam truskawkowo-karmelową, chyba najlepsza, jakie tutaj piłem.
-Wszystkie skosztowałeś?
-Nie - zaśmiał się. Kelnerka wróciła już za ladę, a gość dalej siedział za gazetą. - Ale ponad połowę na pewno. Dzisiaj spróbuję tą.. z miętą i czekoladą, jestem ciekawy, jak kawa smakuje.
Podeszła kelnerka, ta sama, która wcześniej sprzątała przy tamtym stoliku.
-Co podać? - zapytała się, trzymając długopis nad notatnikiem.
-Poproszę jedną truskawkowo-karmelową oraz jedną miętowo-czekoladową - odpowiedział Filip.
Dziewczyna zapisała zamówienie na kartce i odeszła, aby zrobić nam kawę.
-Urocze miejsce - powiedziałam.
-Prawda? Urzekło mnie niesamowicie, kiedy tu wszedłem. Ma w sobie taką nutę tajemniczości, którą tak rzadko spotykam w innych państwach. W ogóle Paryż to piękne miasto, jakbym mógł to zamieszkałbym tu na stałe.
-Ja tak samo! - ucieszyłam się na myśl, że nie tylko ja mam takie plany na przyszłość. - Kto wie, może będziemy sąsiadami? - wyszczerzyłam do niego zęby.
-Możliwe... Ciekawe, w jakim znaczeniu sąsiadami - spojrzał na mnie znacząco, a ja poczułam, ze się rumienię.
-Zobaczymy, co nam przyszłość pokaże - uśmiechnęłam się niepewnie. - To może opowiesz, jakim cudem trafiłeś do Marsów? - zmieniłam szybko temat.
-No cóż, można powiedzieć, ze mój ojciec to znajomy Terry'ego, a z nim, jak wiadomo, Jared się przyjaźni. Tak się stało, że byłem pewnego razu u Terry'ego na praktykach ze zdjęć, to niby były praktyki a tak naprawdę fotografowałem go, kiedy on sam był za obiektywem...
-Jego nagiego fotografowałeś?! - zapytałam się, przerywając mu nieładnie. Prawie wszystkie zdjęcia, na których jest Terry, są z jego dyndającym kutasem. Obrzydzały mnie niesamowicie i powodowały, że czułam wstręt do tego mężczyzny.
-Taaa, ale dzięki temu zauważył mnie Jared podczas mojej jednej wizyty u Terry'ego. Wtedy był on i Terry i miałem im zrobić zdjęcia...
-Nagich?! - prawie że wykrzyknęłam. Zrobiło mi się słabo. Czyżby plotki na temat wspólnej nagiej sesji zdjęciowej Jay'a i Terry'ego miały się potwierdzić? Chybabym zwymiotowała, gdybym takie zdjęcia zobaczyła. Owszem, niektóre fanki by na zawał padły i zalały świat kisielem, ja jednak do nich nie należałam.
-Bez przesady! - zaśmiał się Filip. - Jared nie zgodził się na żadną rozbieraną sesję. Mówił, że lubi bardzo Terry'ego, ale jednak nie lubi pozować z gołym ciałem przed obiektywem aparatu.
Przyszła kelnerka z naszymi kawami. Podziękowaliśmy jej za usługę i wróciliśmy do rozmowy.
-Zatrudnił mnie z miejsca na ten okres próbny, jak zobaczył, że robię zdjęcia na poziomie Terry'ego. Początkowo faktycznie zajmowałem się robieniem zdjęć, jednak później Leto stwierdził, że przy programach komputerowych robię równie zajebiście co przy zdjęciach, dlatego od tej trasy siedzę przy komputerze. Ale nie narzekam, przynajmniej mogę sobie posiedzieć zamiast cały czas stać i pstrykać zdjęcie za zdjęciem.
-Łeku, fajnie masz! Ja się zajmuję fotografią amatorsko, nic szczególnego.
-A co najbardziej lubisz fotografować? - zapytał się, zaciekawiony. Pochylił się lekko nad stolikiem, co przyjęłam, że jego zainteresowanie jest szczere.
-Konie, przyrodę, takie tam duperele. Pokazałabym Ci na telefonie, co mam, ale jakość jest beznadziejna, więc nie warto. Mogę na laptopie Ci pokazać później, jak chcesz.
-Pewnie! Zobaczę, ocenię i powiem, co jest nie tak - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Spróbuj tej kawy, zaraz Ci wystygnie.
-No tak, kawa! - zupełnie o niej zapomniałam. Byłam zafascynowana całą rozmową, że odpłynęłam zupełnie. Dodatkowo te jego oczy, jego spojrzenie powodowało, że serce we mnie zaczynało pompować więcej niż powinno krwi.
Wzięłam szklankę do ust i wzięłam pierwszy łyk. Hm, nie będę kłamała mówiąc, że nie piłam lepszej kawy niż tą teraz w całym swoim życiu. Była niezwykle aromatyczna, a smak truskawki i karmelu sprawiał, że napój był niepowtarzalny. Z przyjemnością wzięłam drugi łyk. Kawę zawsze słodzę, jednak tym razem nie musiałam tego robić - była słodka sama w sobie pewnie od karmelu.
-Niesamowita - wyszeptałam cicho.
-Ma swoją magię, no nie? Ta też nie jest zła - powiedział chłopak, upijając łyk swojego trunku. - Chcesz spróbować?
-Pewnie, że tak!
Wzięłam naczynie z jego rąk (oczywiście nasze dłonie się spotkały i znowu zalała mnie fala gorąca) i upiłam łyk jego kawy. I tu mnie uderzył ten wyjątkowy smak, który powodował, że moje podniebienie lądowało w jakimś nieznanym mi miejscu, które było niesamowicie przyjemne oraz przyjazne, że ciężko było stąd odejść.
Oddałam z błogim wyrazem twarzy szklankę Filipowi i wzięłam swoją. Powoli sączyliśmy nasze trunki, chcąc jak najdłużej delektować się smakiem naszych kaw. Nie rozmawialiśmy, oddaliśmy się całkowicie degustacji trunków.
Z żalem wypiłam ostatni łyk z kubka i odstawiłam go smutnie na stół.
-I jak wrażenia? - zapytał się Filip.
-Piłabym i piłabym!
-Niestety nie polecają picia więcej niż jednej kawy dziennie, bo wówczas straci ona swoją magię i będzie zwykłą kawą - powiedział smutno.
-Cholera, to źle. Ale wiem, gdzie będę przy każdej wizycie w Paryżu chodzić! - postanowiłam.
Podeszła kelnerka na wołanie Filipa i podała mu paragon. Chciałam wyjąć kieszeń, ale powstrzymał mnie zdaniem, że on stawia, więc uśmiechnęłam się do niego ciepło. Podał kelnerce odpowiednie banknoty, a ta je wzięła razem z filiżankami i wróciła do lady. Wstaliśmy od stolika. Filip stanął blisko mnie, bardzo blisko mnie.
-Jesteś brudna... - wyszeptał i kciukiem wytarł delikatnie kącik moich ust. Moja skóra zadrżała od jego dotyku. Sięgnął potem ręką do włosów i założył za ucho jakiś niesforny kosmyk. Zaczął się przybliżać do mojej twarzy, gładząc mnie lekko po policzku. Zamknęłam oczy. Wiedziałam, co zaraz nastąpi, i chciałam tego, moje ciało wręcz się rwało do pocałunku. Pragnęło go, jego dotyku warg. Rozchyliłam jego usta. Czułam jego oddech na swoim ciele.
Nagle dobiegł nas hałas, który swoje źródło miał u klienta kawiarni. Magiczna chwila minęła i Filip odsunął się ode mnie, zdezorientowany i zmieszany. Byłam wściekła na jegomościa za to, że zniszczył tak idylliczny moment. Odwróciłam się w tamtą stronę z zamiarem nawrzeszczenia na debila.
-Co wy, nie uczono Was, że nie wolno się całować publicznie? - krzyknął wesoło Shannon na cały lokal.
Wściekłość szybko zastąpiło zdziwienie. Co tu robi Shannon? Czemu on, do kurwy nędzy, nadal nie śpi w hotelu, tylko siedzi tutaj i sobie beztrosko na nas patrzy, jakby nic się nie stało?
-Chwila moment... Ty nas szpiegowałeś?! - złość wróciła i zaczęłam się drzeć. - Nic nie można zrobić, nawet kroku w inne miejsce, bo i tak wszędzie spotkasz Letosów! Jak nie Jared to kurwa Shannon pod nogami się pałęta! Dalibyście człowiekowi trochę luzu! Jak mi powiesz, że nie wolno mi się całować, to wrócę do domu.... - patrzyłam z satysfakcją, jak uśmiech znika powoli z twarzy Shannona, a ostatnie zdanie wypowiedziane przeze mnie spowodowało, ze Leto wyglądał, jakby dostał zimną wodą z kubła.
-Nie możesz wrócić do domu... - powiedział zgubiony perkusista.
-A właśnie że mogę! I Ty mi w tym nie przeszkodzisz! - rzuciłam hardo.
-A co ze mną i z moim... przypadkiem?! Nie chcesz mi pomóc?! - rzucił przerażony. Spojrzałam na niego i nagle jakby cała złość mi wyparowała. Shannon wyglądał jak zgubione 3-letnie dziecko, które właśnie straciło z oczów swoich rodziców i nie wiedziało, co ma zrobić. Widziałam, jak w jego oczach wzbierają się łzy. Na jego twarzy było tylko zgubienie i chaos, jakby wpadł gdzieś i nie potrafił się stamtąd wydostać.
Puściłam Filipa, który nie wiedział, co się dzieje, i podeszłam do Leto. Położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Shannon, będzie dobrze, pozbędziemy się tego świństwa - powiedziałam delikatnie.
Leto popatrzył na mnie, z oczów popłynęły mu łzy, i rzucił się w moje objęcia. Przytulił mnie mocno do siebie i zaczął szlochać w ramię. Lekko zdezorientowana popatrzyłam na Filipa, który przybrał twarz pokerzysty - nic mi się nie udało z niej wyczytać. Wyszeptałam bezgłośnie "sorry", na co on wzruszył ramionami i wyszedł z kawiarni. Zrobiło mi się smutno, że tak mnie zostawił oraz ze Shannon zepsuł nam tak zajebistą randkę. Nadal czułam do Leto złość, jednak nie była ona taka wielka. Poklepałam pocieszająco go po plecach. W końcu mnie puścił, pociągnął ostatni raz nosem i spojrzał na mnie, niepewnie się uśmiechając.
-Już lepiej? - zapytałam się, wzdychając.
-Tak... Przepraszam za zepsucie randki, nie wiem, co mi ostatnio odpierdala.... Co mu odpierdala - szepnął cicho ostatnie zdanie.
Wyszliśmy z lokalu, zostawiając kelnerkę w szoku. Biedna nie wiedziała, co się dzieje. Dobrze, że nikogo więcej nie było, przynajmniej nie musiałam świecić za Shannona oczami po ludziach.
-Wybaczam, ale proszę Cię, opanuj swojego kolegę, bo nie chcę mieć kolejnego spotkania spierdolonego... - powiedziałam bezradnie, ponieważ wiedziałam, że Leto nie są w stanie zapanować nad swoimi wrogami w mózgu. Jak się dobierają do świadomości to zawsze w taki sposób, że prawowity właściciel ciała nie jest w stanie nic zrobić i tylko bezradnie się przygląda, jak ten drugi czyni szkody w jego imieniu.
-Postaram się, obiecuję... - spojrzał na mnie smutno, bo i on wiedział, ze nie za wiele ma do powiedzenia w tej sprawie.
-To skoro już jesteśmy razem, to pokażesz mi uroki Paryża? - zapytałam się go radośnie.
-Pewnie!
-To wróćmy do hotelu, bo muszę buty zmienić... Dużo łażenia?
-I to jak! Będziemy łazić wszędzie, gdzie tylko się da! - zatarł ręce z zadowoleniem.
Przed skręceniem w róg, za którym znajdował się hotel, zatrzymałam Shannona. Spojrzał się na mnie pytającym wzrokiem.
-Wiesz, tam fanki są, pewnie Cię rozpoznają.... - powiedziałam markotnie. - Więc weź moje okulary i idź za mną, ja krzyknę głośno JAREEED a Ty szybko wejdziesz, ok? Tylko patrz się w dół, nie patrz im w oczy.
-Oczywiście! Patrz się w dół, patrz się w dół... Dobrze to robię? - wyszczerzył zęby, zakładając na nos moje okulary przeciwsłoneczne, w których wglądał jak Shannon Leto gwiazda. Jęknęłam cicho.
-Naprawdę się patrz w dół, bo bije od Ciebie blaskiem gwiazdy... Idziemy!
Złapałam go za dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Mijały nas pojedyncze fanki, jednak na razie nikt nic nie zauważył, więc było dobrze. Przed wejściem panował ścisk, że ciężko było przejść. Odchyliłam się do tyłu i wyszeptałam do ucha Leto, który patrzył się w chodnik:
-Krzyknę teraz Jared i pobiegnę gdzieś na drugi koniec ulicy, a Ty w tym czasie wejdziesz spokojnie do hotelu, jakby nikt Cię nie gonił ani nie łapał, okej?
-A jak nie dam rady i mnie złapią?
-Przy wejściu stoi ochrona, bylebyś do niej dobiegł to będzie dobrze. Gotowy?
-Tak - ścisnął mnie mocno.
-Trzy, dwa, jeden....
Puściłam perkusistę i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Na całe szczęście podjeżdżała jakaś limuzyna i parkowała po drugiej stronie jezdni.
-Jared, to Jared! - zaczęłam się drzeć i biec w stronę pojazdu.
Czułam się jak nienormalny FG, bo nie patrzyłam na przejeżdżające auta jezdnią tylko biegłam, jak głupia, w stronę pojazdu. Zaczęłam piszczeć i wyć jak opętana, chcąc dać sobie wiarygodności, że moje przypuszczenia są jak najbardziej słuszne. Jakieś auto przejechało 3 centymetry przed moim nosem, głośno trąbiąc, jednak nie zwróciłam na to zbyt wielkiej uwagi. Odwróciłam głowę i odetchnęłam z ulgą - wszystkie dziewczyny podłapały moją zmyłkę i biegły jakby świat się miał zaraz skończyć, a auto było ostatnim bezpiecznym kątem na ziemi.
Podbiegłam do auta i zatrzymałam się przed przednią szybą, chcąc przeprosić kierowcę za całe zamieszanie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po stronie pasażera siedział nie kto inny jak Jared!
-O kurwa... - wypsnęło mi się po polsku i zgięłam się w pół ze śmiechu, nie mogąc złapać oddechu. Szaleńczy bieg plus wybuch śmiechu to nie są rzeczy, które powinno się łączyć.
-Skąd wiedziałaś, że tu jestem?! - rzucił przerażony Jared, wysiadając szybko z auta i pomagając mi wsiąść na tylne siedzenia. Zamknął drzwi i odjechaliśmy z piskiem opon gdzieś przed siebie.
-Nie miałam pojęcia, serio! Ja pierdolę, ale beka... - nadal się śmiałam.
W końcu uspokoiłam się, a kierowca limuzyny zrobił kółko wokół hotelu. Opowiedziałam Jaredowi, co się właśnie przytrafiło, podczas gdy auto wjeżdżało do parkingu, który był otwierany tylko na takie okazje jak teraz. Wokalista szeroko się uśmiechał, kiedy skończyłam opowiadać.
-No to niezły zbieg okoliczności i czasu, nie powiem! - powiedział, kiwając głową.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się na korytarz. Kiedy tam weszliśmy, zauważyłam Shannona, który niespokojnie wyglądał przez okno i rozglądał się po okolicy.
-Siemasz, brat! - rzucił Jared do niego.
Ten odwrócił szybko głowę.
-Ty żyjesz! Boże, odchodziłem od zmysłów, myślałem, że Cię porwano, bo tak nagle zniknęłaś w tym wozie, wessana wręcz przez auto, nie miałem pojęcia, co się dzieje i co mam robić... - lamentował perkusista. - W sumie to co wy robicie razem?
Spojrzałam na Jareda i dałam mu znak, żeby on opowiedział, bo ja nie byłam w stanie na spokojnie przekazać tego wszystkiego. Z każdym zdaniem kąciki ust Shannona unosiły się do góry, a na koniec zaczął się głośno śmiać.
-Zmykam na górę się przebrać, a wy się śmiejcie dalej! - wytknęłam im język i ruszyłam w stronę wind.
Wpadłam do pokoju, zmieniłam buty na czarne Converse, zaś do plecaka schowałam swoją lustrzankę, canona. Mimo że fotograf ze mnie żaden, chciałam mieć jakiekolwiek pamiątki z tej wyprawy do tego pięknego państwa. Zeszłam na dół, gdzie Leto stali pochyleni nad sobą i coś cicho między sobą szeptali.
-Wróciłam! - rzuciłam głośno, kiedy się do nich zbliżyłam, a oni nie reagowali na moje chrząknięcia.
Shannon spojrzał na mnie.
-Świetnie! Jesteś gotowa? - spytał się.
-Zawsze. Jak wyjdziemy? Nie wyobrażam wychodzić przez to - wskazałam głową na tłum, który do tego czasu powiększył się dwukrotnie.
-Nie martw się, właśnie w tym roku utworzono sekretne przejście przez kuchnię, które prowadzi na tyły hotelu, stamtąd podwórkiem, klatką schodową, kilka zakrętów w tym labiryncie i będziemy po drugiej stronie ulicy - pocieszył mnie perkusista.
-A nie zgubimy się? - spytałam się niepewnie.
-Mam mapę! - wskazał w swoją kieszeń, z której wystawał skrawek papieru z legendą, ulicami itd.
-Siema, Jared! - rzuciłam do młodszego Leto, który kierował się w stronę wind.
-Do zobaczenia! - powiedział i pomachał nam na pożegnanie.
Skierowaliśmy się w stronę kuchni. W pewnym momencie Shannon schwycił mnie za dłoń i ciągnął delikatnie za sobą. Wyszliśmy w końcu z tego pomieszczenia pełnego najprzeróżniejszych zapachów na niewielkie, oświetlone podwórko. Po chwili znowu znaleźliśmy się wewnątrz murów, klucząc między starymi i zabytkowymi klatkami schodowymi. Po 4 minutach udało nam się wydostać na zewnątrz. Naprzeciwko nas płynęła Sekwana. Przed rzeką, ciut po prawej stronie, stał diabelski młyn, a za nim majaczył się szkielet wieży Eiffla. Poszliśmy w stronę diabelskiego młyna. Ludzie, których mijaliśmy, absolutnie nie zwracali na nas uwagi.
-Shannon... Mógłbyś mi oddać okulary? - zapytałam się.
-Jasne! - zdjął moje okulary z czubka nosa, podał mi je i wyjął z kieszeni swoje własne, które zabrał z hotelu, i założył je na siebie. Odebrałam swoją rzecz i również założyłam na nos. - Chcesz się przejechać? - wskazał na młyn.
-A nie lepiej w nocy by było? Bo teraz tak jasno i wg mnie zupełnie nieklimatycznie....
-Masz rację, wrócimy tutaj. Więc co, najpierw wieża? - uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja mogłam podziwiać jego nienaganne uzębienie. Miał lekki zarost na twarzy, włosy w nieładzie, na sobie miał białą i zwiewną bokserkę, czarne spodnie, pasujące do tego adidasy, zaś w pasie przepasał sobie dżinsową kurtkę. Był taki perfekcyjny w tym wykonaniu! Nie żebym się rozpływała nad jego urodą, ale dzisiaj wyglądał wyjątkowo idealnie.
-Wiadomo! Nie mogę się doczekać tych widoków - entuzjazmowałam się.
Shannon popatrzył na mapę. Patrzył się w nią 5 minut, kiedy postanowiłam się odezwać:
-Ehm, jakiś problem?
Spojrzał na mnie bezradnie.
-Jestem za głupi na czytanie z map - powiedział.
Zaśmiałam się cicho i wzięłam papier z jego rąk. Otworzyłam na planie centrum miasta i rozejrzałam się wokół, chcąc się dowiedzieć, na jakiej ulicy obecnie się znajdujemy. Znalazłam i szybko zlokalizowałam nasz punkt stania na mapie, następnie obczaiłam, gdzie jest wieża. Obliczyłam w pamięci, ile minut zajmie nam dojście tam, i jęknęłam.
-Shannon, my tam będziemy iść ponad godzinę! Przecież przez to nie wyrobimy się z czasem, żeby zobaczyć cokolwiek innego.
-Pojedźmy metrem! Tylko ja nie ogarniam mapy, ty to zrób....
-Dobry z Ciebie przewodnik, na pewno otrzymasz kiedyś na to licencję, jesteś taki idealny! - nabijałam się, szukając jakiegoś połączenia.
W końcu coś znalazłam. Złożyłam mapę i schowałam ją do swojego plecaka.
-Musimy iść tam - wskazałam gdzieś na prawą stronę. - Tam jest metro, dojedziemy nim prawie pod wieżę.
Weszliśmy na jakąś długą i szeroką ulicę.
-Moment, to są pola Elizejskie! - krzyknął rozradowany Shannon. - A ten budynek, po lewej, to Grand Palais! Piękny jest w środku, są tu najfajniejsze paryskie koncerty!
Spojrzałam w stronę obiektu, i nie powiem, zaparło mi dech w piersiach. Widok był oszałamiający. Nie dziwiłam się, czemu tak bardzo lubią tu grać. Gdybym sama była muzykiem, pewnie też z radością przyjmowałabym każdą informację, że mój następny koncert będzie właśnie w tym budynku.
Obok obiektu znajdowało się wejście do metra. Nie wiedziałam, co mnie czeka, w końcu jedyne metro, jakim jeździłam, to warszawskie, a wiadomo, ze stolica posiada, uwaga, aż jedną linię metra, i podobno mają oddać niedługo drugą, w co każdy zaczynał wątpić. Weszliśmy pomału do podziemia i wymieszaliśmy się z tłumem. Całe szczęście, że trzymaliśmy się za ręce, bo na pewno byśmy się zgubili. Podeszłam do automatu z biletami.
-Wiesz, co wziąć? - spytałam się Leto.
-Nie, nigdy nie jeździłem tutaj sam metrem - odpowiedział, rozglądając się po okolicy.
Westchnęłam i zaczęłam grzebać przy automacie. W końcu udało mi się go rozszyfrować i kupiłam 2 bilety. Podałam jeden kartonik Shannonowi.
-Co dalej? - zapytałam się.
-Musimy przejść przez te bramki, wkładając ten bilet do skanera czy co to tam jest... W każdym razie tak robili ludzie, którzy chcieli się tam dostać - powiedział Leto.
Zrobiliśmy więc tak, jak powiedział. Na szczęście uważnie obserwował otoczenie i bez najmniejszego problemu znaleźliśmy się po drugiej stronie. Rozejrzałam się wokoło i zaczęłam szukać naszego numerka linii. W końcu znalazłam i podążyłam za strzałkami w kierunku przystanku podziemnego. Minęło nas kilka ludzi z triadami na szyi, jednak tak bardzo im się spieszyło, że nie zauważyły przechodzącego Shannona przez paryskie metro. No w sumie kto by się ich spodziewał w takim miejscu jak to! Brudne, trochę śmierdząca od starych pijaków, jednak, jak cała reszta, miało swój osobliwy klimat.
Zeszliśmy na nasz przystanek i czekaliśmy na przyjazd metra. Po 2 minutach nadjechała zielona kolejka, o której na gwałt zaczęli wpychać się ludzie. My, na spokojnie, weszliśmy po nich i stanęliśmy obok wyjścia. Kolejka ruszyła.
-Ile przystanków musimy przejechać? - zapytał się perkusista, patrząc w plan linii.
-Jedziemy do końca i tam wysiadamy. - odpowiedziałam mu.
Ludzie na każdym przystanku wysiadali i wsiadali, jednak można było odczuć, że z przystanku na przystanek jest ich coraz mniej. W końcu dojechaliśmy na krańcówkę i wszyscy wysiedliśmy. Stanęliśmy na schodach ruchomych i pojechaliśmy do góry, na powietrze.
__________
Omg, obiecałam sobie, ze skończę rozdział i pójdę spać, tak więc kończę go, jest 3:36 XD
Jestem padnięta, mam nadzieję, że jednak się spodoba. Nie pamiętam, co napisałam 20 linijek wyżej, co chyba oznacza, że jestem mega zmęczona XD
Każdy komentarz witam z uśmiechem na twarzy, pamiętajcie! c:
nie, nie, nie :c niech ona się w tym Filipggu nje zakochuje .________. PROSZĘ :'(
OdpowiedzUsuńHaha dobry Shanon. Jak bedziesz opisywac Paryz to pewnie sie poczujemy jak tam ;-)
OdpowiedzUsuńFilip mi tylko przeszkadza, nie nie nie nie nie nie nie dziękujemy.
OdpowiedzUsuńA przy scenie z limuzyną poleciały mi łzy hahahahahahahahahahah mistrzyni aj promys.
A Shanniu taki kochany awwwwwwwwwwwwwwwwwww
/ps czy możesz wyłączyć te kody przy dodawaniu komentarzy, bo są dość irytujące? Dzięki.
było supersuper oby tak dalej.
MAM WŁACZONE KODY? hahahaha szkoda że nikt mnie o tym nie informował a ja byłam przekonana, że ich nie mam XD oczywiście, już wyłączam!
Usuń