-Wow - powiedziałam głośno.
Doszliśmy właśnie na koniec ulicy, z której rozciągał się widok na wieżę Eiffla. Była ogromna, dumnie górując nad ulicami Paryża. Mnóstwo ludzi, aut, Murzynów sprzedających miniaturowe wieże. Tu trzeba wspomnieć, że na ulicach Paryża codziennością byli własnie Murzyni oraz muzułmanie - ulica się dosłownie od nich roiła. Podeszło do nas od razu 5 ciemnoskórych, którzy chcieli nam wcisnąć wieżyczki, wołając "łan ojro, łan!". Shannon zaczął coś odpowiadać, ale złapałam go za rękę.
-Poproszę wieżyczki - powiedziałam do najbliżej stojącego Murzyna, uśmiechając się do niego.
Podał mi 5 sztuk, zapłaciłam, i, wieszając sobie wieżyczkę jedną gdzieś w widocznym miejscu, ruszyłam przed siebie, ciągnąc za sobą Shannona. Teraz sprzedawcy, jak podchodzili i widzieli, że zakupiłam już te cuda, odchodzili, nie zaczepiając nas, dzięki temu mogliśmy spokojnie przejść się pod wieżę.
-Niezły patent! - zawołał perkusista.
-E tam, nic nadzwyczajnego... Życie w Polsce uczy i szkoli nas do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Zwłaszcza w mojej Łodzi, gdzie, no cóż, jest dużo złych dzielnic - mruknęłam, wspominając słynną Limanowskiego, gdzie kradzieże, gwałty itp były na porządku dziennym. Oczywiście w telewizji nic się na ten temat nie mówiło, jak już to tylko w regionalnych kanałach pojawiały się o tym wzmianki, bo gdyby miano codziennie przytaczać wszystkie sprawy, które działy się właśnie na tej ulicy, wiadomości rozciągałyby się o dodatkowe 3 godziny, i nie, absolutnie tu nie żartuję. Dopiero jakieś wyjątkowo paskudne morderstwo ściągało telewizję publiczną do kamerowania w tym miejscu. Wiadomo, że nie tylko Limanowskiego była okryta złą chwałą, ale to na niej najczęściej dochodziło do wszelakich rozróbek.
Dotarliśmy pod tą wielką budowlę. Robiło wrażenie, móc stać tak blisko tej kupy stali i podziwiać, że potrafi udźwignąć tak dużo ludzi, takie różne ciężary, że przetrwało tyle lat i nadal się mocno trzyma. Wiadomo, że co jakiś czas odnawiali całe żelastwo, mimo to i tak zapierało dech w piersiach.
-Jedziemy na samą górę? - spytał się Shannon.
-Wiadomo! Tylko tu jest taka ogromna kolejka... - jęknęłam, wskazując na długi wężyk ludzi, którzy czekali przy jednym z wejść do wieży. - Czemu tu ich tyle? Nie rozumiem, przecież w pozostałych wejściach praktycznie nie ma nikogo - rozejrzałam się po reszcie, zdziwiona, że wszyscy pchają się do tej jednej kolejki. Może wejście było tylko z tej jednej strony? Ee tam, niemożliwe.
-Bo widzisz, ludzie są leniwi i wolą całą drogę pokonać windą zamiast wspiąć się po schodach.... - poinformował mnie Shannon. - Idziemy po schodach, no nie? Chyba że wolisz wjechać na wszystkie piętra.
-Pff, chodzenie mi niestrasznie - zaśmiałam się. - Chodźmy, szkoda czas tracić!
Udaliśmy się do kas biletowych, gdzie, wraz z kwitkami, podeszliśmy do punktu, z którego sprawdzano nas i wpuszczano dalej, ku podróży na 1 i 2 piętro. Radośnie wbiłam na pierwsze stopnie, będąc zachwycona wizją wchodzenia po schodach. Tak wysoko, ja sobie popatrzę, jak świat się zajebiście zmniejsza, a horyzont poszerza, a dodatkowo wzmocnię mięśnie nóg. Całe szczęście, że miałam swoją jazdę konną, dzięki temu prawie w ogóle nie czułam zmęczenia. Nie patrzyłam, czy Shannon idzie za mną, tylko prawie że biegłam na górę, chcąc w końcu wejść tam i chłonąć widoki.
Po 5 minutach byłam już na 1 piętrze. Dopadłam siatki i cicho westchnęłam. Już z tej wysokości Paryż zmalał, dał mi nowe spojrzenie na siebie. Usłyszałam za sobą głośne sapanie i się odwróciłam.
-Weź następnym razem tak nie biegaj, nie miałem okazji się rozgrzać! - wydyszał ledwie Shannon, uśmiechając się do mnie.
-Trzeba było bardziej nawalać na perkusji a nie się patrzyć na dziewczyny przy barierkach - wytknęłam mu język.
-Nieprawda! - oburzył się. - Ja wcale tak nie robię!
-Jaaasne, a kto mnie podrywał w Warszawie na koncercie? - mrugnęłam do niego.
-Hahaha, to Ciebie podrywałem?! Hahahaha ale jaja, hahahahaha - zaczął się śmiać.
-Czego rechoczesz? - zapytałam się, lekko zdezorientowana.
-Bo pamiętam, ze ta laska, którą niby podrywałem, a którą okazałaś się być Ty, miała czerwoną plamę od farby na twarzy, i, nieświadoma tego, jak sięgała ręką, żeby się podrapać po czole czy coś, rozsmarowywała tą farbę po całej twarzy, przez co pod koniec wyglądała komicznie!
No tak, faktycznie, był taki moment wtedy... Kurwa, i ten debil się ze mnie śmieje? Pfff, pierdol się, Shannonie, sama se wejdę na najwyższy szczyt, nie potrzebuję Twojej pomocy. Odwróciłam się szybko i skierowałam się na następne schody szybkim krokiem, które miały mnie poprowadzić na 2 piętro. Miałam w dupie cały świat, byłam na niego obrażona. Nie obchodziły mnie widoki, miałam je gdzieś... Jak on mógł mi się w twarz tak zaśmiać?! To był najgorszy moment w moim życiu, kiedy uświadomiłam sobie, że się tak ujebałam... Owszem, później się z tego śmiałam, ale wtedy wcale mi do śmiechu nie było.
-Hej, czekaj, ja nie chciałem! - usłyszałam za sobą dalekie wołanie, jednak nie zatrzymałam się tylko wbiegłam na schody.
Czułam, jak łzy złości zaczynają wypełniać moje oczy. Co jak co, ale ich się akurat nie spodziewałam... Może to nie była złość tylko rozczarowanie Shannonem? Sama nie wiedziałam, wystarczyło, że chciało mi się bardzo mocno płakać. Wymijałam kolejnych spacerowiczów. Ludzie patrzyli na mnie ze zdziwieniem, jednak miałam ich gdzieś. Na szczęście trochę kultury osobistej we mnie zostało i nie rozpychałam się, kiedy napotkałam na żywą przeszkodę, która trochę blokowała mój szybki wpad na 2 piętro. Po raz kolejny dziękowałam Bogu za to, że jeździłam konno, przez co byłam szybka i zwinna. Łzy ściekały mi po policzkach kiedy pokonywałam kolejne stopnie. Jeszcze nigdy się tak fatalnie nie czułam. Czyżby dzień, który zapowiadał się interesująco, w tym momencie miał się przerodzić w najgorszy dzień mojego życia?
Przekroczyłam ostatni stopień i podniosłam głowę. Olałam widoki, które już absolutnie mnie nie jarały. Popatrzyłam na górę, gdzie były kierunkowskazy na windę na górę. Opuściłam głowę i szybkim tempem weszłam w tłum ludzi, którzy czekali na windę na górę. Na tym odcinku nie było już schodów, więc dotarcie na szczyt było możliwe tylko poprzez elektryczny pojazd.
-Co się stało? - spytał się ktoś za mną.
Odwróciłam się. Przede mną stała, na oko, 25-letnia dziewczyna, która miała na szyi triadę. No tak, znowu się potwierdza, że Echelon jest wszędzie. Miała ładne, zadbane rude włosy oraz zielone oczy. Mimo tych specyficznych kolorów jej twarz nie była w piegach, dlatego jej cera wyglądała na porcelanową. Była śliczna, nie było żadnego ale co do kwestii jej urody. Pewnie Irlandka, pomyślałam sobie w duszy.
-Jak to jest, że osoba, którą znasz i którą zawsze bardzo dobrze kojarzysz, potrafi w zupełnie nieświadomy sposób tak mocno Cię zranić, że nie masz ochoty jej znać...? - powiedziałam bezbarwnym tonem.
Irlandka podała mi chusteczkę. Podziękowałam jej skinieniem głowy i otarłam wciąż cisnące się do oczów łzy.
-Nie martw się, z Twojego opisu wnioskuję, że zrobiła to nieświadomie, a to tylko znaczy o tym, jak bardzo jej na Tobie zależy. Wiem, że to brzmi bardzo absurdalnie, ale taka jest prawda, ona chce na siłę się Tobie pokazać, sprawić, że nie zapomnisz o niej - ścisnęła mnie lekko za ramię w ramach pocieszenia.
Otarłam ostatnie łzy i się niepewnie uśmiechnęłam. Jej słowa, bądź co bądź, sprawiły, ze zupełnie inaczej spojrzałam na tą sytuację. A co, jeśli miała rację? W końcu ile to razy dziwiło mnie zachowanie Shannona, który za wszelką cenę chciał się pokazać, przypomnieć, że nadal tu jest.
-Dziękuję za pomoc, wiele mi to dało - odrzekłam.
-Margaret jestem - wyciągnęła do mnie rękę.
-Maja - uścisnęłam jej dłoń. - Echelon? - wskazałam wzrokiem na jej triadę.
-Tak, kocham Marsów! - odrzekła z entuzjazmem. - Przyjechałam na ich wczorajszy koncert z Irlandii, na szczęście mam tu rodzinę, więc nie miałam problemu z zatrzymaniem się i noclegiem. Jako że tu już jestem, to postanowiłam zostać trochę dłużej i pozwiedzać to miasto.Cudowne jest, ile razy bym tu nie była, zawsze będzie mnie zachwycało swoją urodą. A Ty też na koncert przyjechałaś? - popatrzyła się na mnie.
Kolejka przesunęła się do przodu, więc i my zrobiłyśmy kilka kroków w tym kierunku.
-Można tak powiedzieć... - nie chciałam wyjawić całej prawdy, nie lubiłam o tym rozmawiać. Zaraz pewnie zaczęłaby się mnie pytać o różne sprawy związane z zespołem i jego członkami, na które pewnie nie byłabym w stanie odpowiedzieć, bo jednak jeszcze tak długo w tym nie siedziałam. - Dobry był, prawda?
-Prawda! najlepszy moment był wtedy, jak Leto nagle zniknęli gdzieś, i Jared się wydarł do mikrofonu o tym sraniu... Pewnie wpadka była, bo bez powodu by się tak nie wypowiedział.
-Wpadka, trochę go Shannon wkurzył - powiedziałam, zanim pomyślałam.
-A skąd wiesz, że Shann go wkurzył? - zapytała się z zainteresowaniem.
-Eee, bo wiesz.... noo.... - zaczęłam się jąkać.
-Bo była przy tym - usłyszałyśmy głos za sobą i się odwróciłyśmy. Shannon był cały czerwony na twarzy i z trudem łapał powietrze. - Maja, ja nie chciałem, uwierz! To wyszło samo z siebie...
-Nie zwalaj winy na Twoje drugie ja - powiedziałam zimno.
-Ale to nie on! Ja w pełni umysłu to powiedziałem, on nie ma nic do gadania! Jego nie ma, kiedy Ty jesteś... - mruknął cicho.
-Jak to nie ma...? - wydawało mi się, że nie dosłyszałam ostatniego zdania.
-Kiedy przebywam w Twoim towarzystwie, on odsuwa się zupełnie na bok, jest nieobecny.
-Przepraszam, ale możecie kłótnie przełożyć na inny termin? Ludzie chcą wjechać na górę! - starszy pan, stojący za nami w kolejce, wykrzyczał te słowa. No cóż, miał rację, niepotrzebnie w tak publicznym miejscu dałam się sprowokować do wymiany zdań z Shannonem.
-Przepraszam, już nie będziemy! - zawołałam do mężczyzny i zrobiłam kilka kroku w stronę windy.
Margaret patrzyła na nas z szokiem, nie wiedziała zupełnie, co się dzieje. Spojrzałam na nią smutno.
-O niego mi chodziło... - powiedziałam do niej.
-Wow, znasz Shannona! - w końcu odzyskała głos dziewczyna. - Co wy tutaj robicie? Byłam przekonana, że jesteście w hotelu, bo nie możecie wyjść z niego przez fanów.
-Tajne przejścia istnieją jednak. Dzisiaj bardzo często używane. Shannon już chyba z kilka razy z niego korzystał.
-Hej, ja tu nadal jestem! - odparł lekko obrażony, że mówimy o nim w 3 osobie.
W końcu nadeszła nasza kolej, aby wejść do windy. Zeskanowaliśmy bilety, bramki się otworzyły i weszliśmy do środka. Przy drzwiach stał Murzyn, który obsługiwał kontrolkę windy. Stałam między Shannonem a Margaret. Ludzie się odwracali w stronę perkusisty, jednak szybko odwracali wzrok, kiedy Shann na nich również spojrzał.
Margaret i Leto pogrążyli się w koleżeńskiej i uprzejmej rozmowie, a ja milczałam. Chciałam dać się nacieszyć dziewczynie obecnością kogoś tak dla niej bliskiego, w końcu zespół dla każdego Echelona był w jakimś stopniu bliski. Zerkałam więc tylko na nich, a głównie podróż przepatrzyłam na widoki z windy, których za specjalnie nie było, ponieważ wszędzie była widoczna tylko konstrukcja. Wreszcie winda się zatrzymała a drzwi się rozsunęły. Jako że stałam tuż przy drzwiach, wyszłam jako pierwsza na zewnątrz. To, co zobaczyłam, zaparło dech w piersiach. Poczułam się malutkim, nędznym robakiem, kiedy tylko ujrzałam ogrom Paryża. Wszędzie były widoczne dachy budynków, nie dało się zobaczyć ulic, tak bardzo wysoko się znajdowałam. Przez środek miasta płynęła Sekwana, która z tej wysokości wyglądała jak niewielka rzeczka przepływająca przez miasto, które było jakby makietą. Wszędzie królowała szarość bądź biel, czy budynki, tylko gdzieś po północnej stronie znajdował się niewielki zielony obszar. Z tej odległości niewielki, pewnie tam na dole był olbrzymi. Auta i ludzie byli już zupełnie niedostrzegalni. Wyciągnęłam aparat i zawiesiłam go sobie na szyi, żeby podczas robienia zdjęć nie upadł na posadzkę. Wychyliłam obiektyw poza siatkę i zaczęłam fotografować. Wczułam się w to, zapomniałam o całym świecie. Kombinowałam z ustawieniami, aby osiągnąć ten efekt, który chciałam. W końcu się udało. Chodziłam od punktu do punktu i fotografowałam widoki, które co chwilę wzbudzały we mnie dreszcze emocji.
-Maja, skończyłaś już? - po 20 minutach usłyszałam obok siebie głos Shannona.
Odwróciłam się w jego stronę. Stał sam z założonymi na klatce piersiowej rękoma i patrzył się na mnie ze znużeniem w oczach.
-Gdzie Margaret? - spytałam się, nie mogąc nigdzie jej dostrzec.
-Stwierdziła, że nie będzie nam przeszkadzała, i zjechała 15 minut temu na dół. Zjeżdżajmy już, błagam, bo ochrona się dziwnie na nas patrzy. Tu nie można tyle stać.
-Dobra, tylko daj mi zrobić ostatnie zdjęcie... Chodź tu bliżej.
Shannon przewrócił oczami ale podszedł i stanął obok mnie.
-Przepraszam - zaczepiłam przechodzącego właśnie obok mnie Chińczyka. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Czy może pan nam zrobić zdjęcie?
-Nie ma sprawy.
Podałam mu aparat, który wziął z delikatnością.
-Wie pan, jak zrobić zdjęcie?
-Oczywiście.
Shannon objął mnie w pasie. Uśmiechnęłam się szeroko do obiektywu, obejmując w międzyczasie Leto. Chińczyk zrobił zdjęcie i dał nam aparat. Spojrzałam w wyświetlacz i się uśmiechnęłam. Zdjęcie wyszło zarąbiście, mój szeroki uśmiech i ta zalotna mina Shannona spowodowała, że zupełnie do siebie nic nie pasowało. Podziękowałam Chińczykowi. Shannon zerkał mi przez ramię, aby też zobaczyć, co tam jest.
-Nic do siebie nie pasuje - powiedziałam mu.
-Przeciwieństwa się przyciągają - rzekł.
Schowałam aparat do torebki i stanęłam znowu przy siatce, po raz ostatni chcąc wchłonąć te widoki, które pewnie nieprędko miałam znów ujrzeć.
-Zajebiście tu jest - powiedziałam do Shannona.
Ten stanął za mną i nagle mocno objął od tyłu, splątawszy dłonie na moim brzuchu. Przytulił się do mnie i wyszeptał do ucha, delikatnie łaskocząc swoim zarostem w szyję:
-Masz rację, w Twoim towarzystwie wszystko jest zajebiste
Zaczerwieniłam się cała. Sięgnęłam ku jego dłoni i delikatnie je rozplątałam, odwracając się ku Leto.
-Przesadzasz - rzekłam, i, uwolniwszy się z objęć, ruszyłam w stronę windy.
Starałam się zachować spokojny wyraz twarzy, ale w środku cała się gotowałam. Serce biło mi bardzo szybko, miałam dreszcze, a w brzuchu jakiś dziwny ucisk. Nie chciałam tego robić, ale też nie byłam na nic gotowa w tej sprawie z jego udziałem. Akurat czekała winda, gotowa zabrać nas na 2 piętro, bo niżej nie kursowała. Wepchnęłam się, a zaraz za mną Shannon.
-Przepraszam, nie chciałem Cię urazić - wyszeptał mi do ucha.
-Ile razy będziesz mnie przepraszać? - żachnęłam się, a winda ruszyła na dół. - Mam już dość Twoich przeprosin, zacznij się w końcu zachowywać, bo takie sytuacje sprawiają, że czuję się coraz dziwniej, przebywając w Twojej obecności.
-Prze.... nie będę już, poprawię się.
W milczeniu zjechaliśmy. Wysiedliśmy i skierowaliśmy się ku drugiej windy, która miała nas zaprowadzić na sam dół, ku ziemi. Zejście schodami było niemożliwe, dlatego ustawiliśmy się w kolejnej kolejce. Minęłam kilka Echelonów, jednak Ci nie zwracali na nas zbyt dużej uwagi. Jacy Ci ludzie mogą być zaślepieni na rzeczywistość i ogarniający świat, i widzą tylko swój czubek głowy! Przecież Shannon za specjalnie się nie ukrywał, ba, rzucał się w oczy, bo wyglądał perfekcyjnie. Ten perfekcyjny mężczyzna szedł za mną, zagubiony we własnych myślach.
Winda nadjechała i weszliśmy do środka. Odczekaliśmy kilka minut, żeby się zapełniła, po czym zaczęliśmy mozolnie zjeżdżać na dół. W końcu się zatrzymała, i dzieliły nas ostatnie schody ku ziemi.
-I gdzie dalej? - zapytałam się Shannona, kiedy już staliśmy pod samym środkiem wieży.
-Nie mam nastroju jakoś na dalsze zwiedzanie.... - powiedział beznamiętnie.
-Shanny, proszę Cię...
-O co mnie prosisz?
-Nie zachowuj się tak, bo mnie to boli.
-Jak?
-Raz jesteś czuły i romantyczny, potem wkurzony na cały świat, i na powrót stajesz się delikatny, aby wrócić do złego człowieka na cały świat. To jest jeszcze gorsze niż moje zachowanie przed okresem.
Popatrzył się na mnie, nic nie mówiąc. W końcu westchnął.
-Nie potrafię sobie uporządkować w głowie, nagle mam tam tyle miejsca, pustkę, której tak dawno nie umiałem... I nie potrafię się do tego przyzwyczaić, póki co nie ogarniam tego wszystkiego.
-Wiesz przecież, że wróci - powiedziałam, przyglądając się mu.
-Jeśli Cię zabraknie, to wróci.
Jak to... mnie zabraknie? Nie wierzyłam, że moja osoba może aż tak znacząco na niego wpływać. Przecież nie jestem w stanie być obok niego cały czas, to było fizycznie niemożliwe. Nie jestem ani jego niańką ani Aniołem Stróżem.
-Jak usłyszałem, że umawiasz się z Filipem, spanikowałem, bo wiedziałem, że nie będziesz obok mnie w razie gdyby to gówno się odezwało znowu. Nie potrafiłem przegryźć tego, że jesteś niezależną i wolną osobą i możesz się umawiać z każdym. Byłem, jestem, egoistą, dlatego poszedłem wcześniej do kawiarni, wiedząc, że tam Cię on zaprowadzi, to ja sam mu pokazałem to urocze miejsce. Teraz jednak zrozumiałem, że też masz prawo do własnego życia, i niekoniecznie muszę być cały czas przy Tobie. Jednak nadal boję się, że on się odezwie, jak Ciebie nie będzie...
-Dzięki za pozwolenie na randki - rzuciłam z sarkazmem. Spojrzał na mnie spode łba. - Nie patrz się tak na mnie. Widzę, że będę skazana na zwiedzanie Paryża na własną rękę. Dobrze, że mam mapę. Odprowadzić Cię do hotelu?
-Nie! To znaczy... Wolę z Tobą spacerować, w końcu po to tu jestem - powiedział szybko Shannon.
-To chodźmy do Luwru - odwróciłam się i poszłam szybkim krokiem w stronę metra.
Rozczarował mnie Shannon, i to mocno. Nieważne, co powiedział, ważne, co zrobił i co nim kierowało. Egoizm, widzenie własnego czubka nosa... Chociaż dobre i tyle, że on to zauważył i mi to wytłumaczył.
*Shannon*
Co ja kurwa narobiłem? Jestem skończonym idiotą, jak mogłem sobie pozwolić na skrzywdzenie tej Bogu winnej Kruszynki? Zraniłem ją swoimi słowami, swoim wyznaniem, i widziałem to dobrze po jej zachowaniu, jej wzroku pełnym smutku. Nie umiałem się jednak zachowywać w takiej sytuacji, ponieważ, aż dziwnie to brzmi, nigdy nie miałem okazji. Po raz pierwszy znalazłem się w dosłownej kropce.
Spojrzałem na nią, siedzącą przy oknie w paryskim metrze. Patrzyła przez okno, pewnie myślała nad tym wszystkim. Jej delikatne usta, gęste włosy, jej oczy... Wszystko powodowało we mnie dziwne dreszcze emocji. Nie wiedziałem, co do niej czuję, to się potrafiło w każdej chwili zmienić. Wystarczył jeden drobny gest, słowo, z jej strony, a mój świat, po raz kolejny, odwracał się o 180 stopni. Raz ją kochałem, raz ją nienawidziłem. Zawsze byłem stabilny emocjonalnie, ale jej postać sprawiła, że ta cecha zniknęła. Potrafiłem śmiać się z czegoś, aby po paru minutach płakać ze złości.
Wiedziałem, że to wszystko przez moje drugie ja. Okłamałem ją, mówiąc, że nie dałem mu imienia. Dałem, byłem taki sam jak Jared. Victor. Na imię mu było Victor. Nie miałem pojęcia, czemu takie imię sobie wybrał. Czytałem kiedyś gazetę, kiedy on, jeszcze uśpiony i rzadko występujący w mojej głowie, wykrzyczał, że tak chce mieć na imię - akurat czytałem artykuł o jakimś Victorze. Przeraziłem się wówczas, bo jeszcze nigdy nie był tak głośny i pewny siebie jak wtedy. Nie wiedziałem, że jest poważnym zagrożeniem dla mojego zdrowia, wcześniej całkowicie olewałem sprawę, wierząc, że niebawem mi przejdzie. Bałem się go, nie wiedziałem, do czego może być zdolny. A co robił, to już wiecie... Nienawidziłem go, ale jednocześnie mnie fascynował - był nieprzewidywalny. Nigdy nie wiedziałem, jak się zachowa w danej sytuacji, cząstka mnie zawsze chciała go wypróbować w nowym środowisku i otoczeniu.
Kiedy zobaczyłem Maję, nagle byłem... Sam, zupełnie sam. Victor, który był we mnie codziennie, przy każdej mojej czynności, po jej ujrzeniu po prostu wyparował. Wrócił, jak ona sobie poszła. Wtedy poczułem, że mogę się go pozbyć raz na zawsze, że ona jest moim światełkiem w tunelu. Nie miałem pojęcia, co ma w sobie takiego, że spowodowała, iż Victor oraz Bart zniknęli na pewien czas w naszym życiu, ale wiedziałem, że była mi bardzo cenna. Poczułem, że chcę z nią być cały czas, była jak moje lekarstwo, mój narkotyk, moje powietrze. Za to ją kochałem i jednocześnie nienawidziłem. Miałem pojęcie, że im dłużej będę obok niej przebywał, tym trudniej będzie mi wrócić do normalności, kiedy jej zabraknie. W nocy zawsze miałem problem z zasypianiem, a teraz, w Paryżu, kiedy straciłem ją z oczów, Victor uaktywnił się ze zdwojoną mocą. Rzucałem się w łóżku, biłem się z nim w mózgu. Po raz pierwszy chciałem walczyć o wolny umysł, wolną głowę.Zmęczyłem się tym strasznie i zasnąłem. Żaden z nas nie wygrał, był remis, ale to znaczyło dla mnie dużo, bardzo dużo. Ten remis dał mi nadzieję, chęć oraz siłę na ponowną walkę.
Byłem ciekaw, czy Jared czuł dokładnie to samo, co ja, jednak na 98% obecność Mai pomaga mu. Jak wrócił po pierwszej wizycie u niej do LA, zachowywał się jak nowonarodzony - chodził po domu, radośnie śpiewając, był dla wszystkich zawsze uśmiechnięty, miał miłe słowo. Po kilku dniach radość zaczęła go opuszczać, aby zniknąć całkowicie, na szczęście do żadnych ataków złości nie dochodziło.
-Wysiadamy - usłyszałem jej głos tuż obok siebie.
Podniosłem tyłek z siedzenia i ruszyłem ku wyjściu. Maja szła za mną rozglądając się po metrze. Lubiłem ją, to było pewne, ale czy kochałem? Nie, na to było za wcześnie. Fascynowała mnie, miałem ochotę ją poznać lepiej, ale nie wiedziałem, czy to był mój egoizm czy faktycznie chciałem tego. Potrzebowałem czasu na przyswojenie się do nowej sytuacji i przemyśleniem wszystkich wątków, tak bardzo nowych w moim życiu.
Wysiedliśmy niedaleko Luwru. Jakoś nie miałem ochoty tam iść, nie fascynowały mnie muzea.
-Może pójdziemy gdzieś indziej? - zapytałem się Mai.
Spojrzała na mnie tym swoim trudnym do odgadnięcia wzrokiem.
-Gdzie chcesz iść?
-Zobaczysz - odrzekłem tajemniczo. - Luwr nie jest wcale taki piękny, jak ludzie o nim mówią, znam lepsze miejsce, zwłaszcza że zbliża się zachód słońca - wskazałem głową na czerwieniące się już niebo i słońce, które zaczynało pomału się zbliżać granicy z horyzontem.
-Okej, zaskocz mnie.
Nie pamiętałem kompletnie, jak tam dojść. Myśl, Shannon, myśl! Nie, nie dało rady. Chociaż dobrze, że pamiętałem, jak dany obiekt się nazywał. Chrząknąłem lekko.
-Mogę prosić o mapę? Tylko wskaż mi, błagam, gdzie dokładnie jesteśmy!
Maja spojrzała na mnie z uśmiechem i podała mi plan miasta. Wskazującym palcem lekko dotknęła kartki, aby mi pokazać, gdzie obecnie się znajdowaliśmy. Podziękowałem jej i zacząłem uważnie studiować mapę. W końcu, po 3 minutach, wiedziałem, gdzie mam iść. Złożyłem mapę i schowałem ją do kieszeni, dziarskim krokiem idąc przed siebie.
Po 10 minutach byliśmy tam, gdzie chciałem ją zaprowadzić.
-Co to jest? - spytała się mnie.
-Most zakochanych, tu wieszają kłódki zakochani - poinformowałem ją.
Weszliśmy na most. Wszędzie wisiały wszelakiego rodzaju kłódki. Małe, duże, kwadratowe, okrągłe, sercowate, złote, miedziane, brązowe, srebrne, różowe... Do wyboru do koloru. Złomiarze mieli niezłą frajdę, kiedy nadchodziła pora oczyszczania mostu. Tak, nie było złudzeń, że co jakiś czas zdejmowali kłódki - częstotliwość wieszania nowych kłódek była bardzo częsta. O, właśnie ktoś niedaleko nas, para w sensie, wieszała kłódkę. Rzucili klucz do rzeki i pocałowali się w świetle zachodzącego słońca. Podszedłem do Mai, która opierała się o barierkę, wpatrując się na wielką ognistą kulę, i stanąłem obok niej, sam się opierając o most.
-Chciałbym móc zatrzymać chwilę - powiedziałem cicho, obserwując, jak powoli słońce zaczyna się chować za horyzontem.
-Przeze mnie?
-Ogólnie. Jeszcze nigdy nie czułem się taki wolny.
Zaszło słońce. Wokół mnie wszystkie pary się całowały. Poczułem się dziwnie, bardzo kurwa dziwnie.
-Spierdalajmy stąd - mruknęła Maja.
-Popieram. To hopla! Teraz diabelski młyn?
-Tak! Zanim tam dojdziemy to będzie już chyba odpowiednia pora.
Zeszliśmy z mostu. Im bliżej byliśmy hotelu tym coraz więcej Echelonu nas mijało. Bałem się, nie chciałem być akurat teraz rozpoznany, nie miałem absolutnie ochoty na bawienie się z fanami, odpowiadaniem na pytania, pozowaniem do zdjęć, dawaniem autografów. To było takie sztuczne, wymuszone, udawanie, jak bardzo jest się szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Jared jednak mówił, abym tak robił, bo potem mogą być same nieprzyjemne sytuacje od Echelonu, a ich jednak ceniłem. Zawsze się znalazły perełki, które powodowały, że kochałem ten fandom. Na przykład krocząca obok mnie Maja, ona była największą ozłoconą perłą. Dziękowałem Bogu za nią.
Dotarliśmy do celu bez żadnych zaczepek ze strony Echelonu. Ciągle nie mogłem się nadziwić, że idę ja, ich cel spod hotelu, a one mnie zwyczajnie nie rozpoznają! Ciekawe, czy gdybym założył koszulkę z napisem "I'M SHANNON LETO" to czy by mnie rozpoznały. Pewnie też by nie zwróciły na to uwagi.
Kupiliśmy bilety i weszliśmy do wagonika czy jak to nazwać. Mimo że ludzi było dużo, udało mi się wyprosić cały wagonik tylko dla nas. Potajemnie dałem 50 euro gościowi od obsługi, byleby Maja tego nie widziała. Nie chciałem, żeby była świadoma tego, co robię, bo pewnie by się jej to nie spodobało. Ruszyliśmy do góry. Przed nami, tak jak na wieży Eiffla, zaczęły maleć domy. Po mojej lewej stronie znajdowała się ogromna ulica.
-Pacz na moje lewo, zobacz, jak pięknie są oświetlone Pola Elizejskie - powiedziałem do niej.
Popatrzyła tam i się uśmiechnęła.
-Wspaniałe miejsce, ja naprawdę w przyszłości tu zamieszkam.
-To jeszcze Rzymu nie widziałaś, to jest dopiero bajka! Albo Ateny i te wszystkie budowle... Albo Egipt. Ach, jest tyle pięknych miast! Jednak najpiękniejszym dla mnie pozostanie na zawsze Los Angeles, miasto Aniołów - zacząłem wspominać każdy zakątek świata, kończąc na moim pięknym mieście, w którym obecnie mieszkałem.
-Chcę tam być, to jedno z moich największych marzeń.
*Maja*
Rozmawialiśmy tak jeszcze kilka rundek dookoła w tym wagoniku. Słuchałam opowieści Shannona o Los Angeles. Z każdym zdaniem byłam coraz bardziej zafascynowana tą miejscowością. W końcu nas czas minął i zeszliśmy z tej całej karuzeli, po czym udaliśmy się do hotelu. Szliśmy powoli, nie spiesząc się. Rozglądałam się wszędzie, bo Paryż nocą był również uroczy co dniem.
Tym razem zrezygnowaliśmy z wejścia tyłem. Była 23, więc jak byli jacyś fani, to na pewno zostało ich niewiele. Moje przypuszczenia się potwierdziły, przed hotelem stały 4 osoby, które miały marsowe ciuchy na sobie.
-Chyba z nimi pogadasz? - zapytałam się Shannona.
-Mam wyjście? - westchnął.
Podeszliśmy do grupki. Znaczy się Shannon podszedł, ja zostałam gdzieś kilka metrów za nim, czekając, jak skończy rozmawiać z ludźmi. Początkowo nie mogli wyjść z szoku, że ich czekanie się opłacało, jednak po chwili zrobili sobie zdjęcia z nim, wzięli autografy i zaczęli wypytywać uprzejmie, co sądzi o tym mieście, czy mają w planach nową płytę, jak bardzo podobał mu się wczorajszy koncert. Rozmowa szła gładko. Shannon w pewnym momencie rozgadał się, jak padło pytanie, czy jest pięknie w LA.
Na końcu długiej ulicy pojawiła się nagle grupka około 40 osób, która zaczęła się niespodziewanie szybko zbliżać do nas. O wiele za szybko. Zmrużyłam oczy, chcąc cokolwiek zobaczyć. Triady, glify, ale też mnóstwo różowego koloru. Oj, chyba zbliżała się do nas ta mniej lubiana część Echelonu.
-Shannon, musimy spadać, FG na nas leci - rzekłam, kiedy szybkim krokiem podeszłam do stojącej grupki, która nie widziała zbliżającego się tłumu ludzi.
Spojrzeli w tamtym kierunku. Shannon spanikował.
-Kurwa mać, wiedziałem, zawsze tak jest! Jak się miło gada, to jebane FG muszą się zjawić! - krzyknął. - Dzięki za rozmowę, fajnie było z Wami rozmawiać!
-Nam też! - usłyszeliśmy tylko, kiedy poderwaliśmy się do biegu, chcąc być w hotelu zanim dopadnie nas ten tłum dzikich fanek, które zaczęły głośno piszczeć i również biec.
Udało się w ostatniej chwili. Ochrona musiała zamknąć za nami drzwi i je przytrzymywać, inaczej dzikie ludzie staranowałyby drzwi i dopchnęłyby się ku swojemu celowi. Dyszałam trochę, bo to był nagły zryw, do którego absolutnie nie byłam przygotowana.
-Dzięki, znowu ratujesz dupę - powiedział Shann.
-Od tego jestem.
-Gdzie byliście? Za 15 minut będzie północ, a was nadal nie ma! - zaczął się drzeć Jay, który wyszedł do nas z jadalni.
-Zagadał się Twój brat z fankami pod hotelem - poinformowałam młodszego.
Kiedy bracia ze sobą rozmawiali, mój wzrok przykuły otwarte drzwi nieopodal mnie, skąd dochodziły znane mi głosy. Zaciekawiona poszłam w tamtą stronę. Ni cholerę nie potrafiłam przypomnieć, do kogo głosy należały, ale wiedziałam, że je znam, że to ktoś od Marsów.
-Nie idź tam! - krzyknął Jay, jednak było już za późno, bo pchnęłam drzwi i weszłam do środka.
To, co zobaczyłam, zupełnie odebrało mi głos. Drzwi okazały się wejściem do niewielkiej łazienki, gdzie znajdowała się Emma razem z Filipem. I wcale nie gadali ze sobą przyjacielsko. Znaczy się rozmawiali, ale nie tylko. Emma siedziała na wbudowanym w ścianę niby parapetem, gdzie znajdowała się umywalka, a nad nią stał Filip. Kobieta miała rozchylone nogi, które ścisnęła w talii mężczyzny. Spódniczkę miała zadartą do góry, zaś rajstopy i majtki opuszczone. Filip miał spodnie oraz majtki ściągnięte do kolan, a jego ciało znajdowało się zdecydowanie za blisko łona kobiety. Swoje dłonie trzymał na jej plecach, chcąc w ten sposób pomóc zachować równowagę. Nie miałam żadnych wątpliwości, ze właśnie ta parka uprawiała szalony seks w łazience hotelowej.
Uśmiech spełzł mi z twarzy, a w oczach pojawiły się łzy. Oni patrzyli na mnie w szoku i z niedowierzaniem. W końcu Filip odzyskał mowę.
-To nie tak, jak myślisz!
-Jasne kurwa, jesteś może z zamiłowania ginekologiem i pomagasz jej ukoić jakiś ból?! - wykrzyczałam przez skapujące łzy na posadzkę. - Nie przerywajcie sobie, mnie tu nie ma! - odwróciłam się i pobiegłam w stronę schodów, na windę nie chciałam czekać, nie byłam w stanie stać w miejscu, chciałam znaleźć poduszkę i się w nią wypłakać.
Biegnąc po kolejnych stopniach gorzko żałowałam, że mu zaufałam. Wydawał się być mega sympatycznym człowiekiem, dla którego byłam gotowa wejść w związek. A tu proszę, gorzki los chciał inaczej. Z drugiej strony dobrze, że teraz na tym przyłapałam, a nie podczas trwania związku. Jakoś wierzyć mi się nie chciało, że miał to być pojedynczy wybryk, który nigdy by się nie powtórzył. Ludzie potrafią być kłamliwi i nieszczerzy. Nienawidziłam w tym momencie całego świata.
Wbiegłam na swój korytarz i pobiegłam do drzwi. Szybko wyjęłam klucze, otworzyłam zamek drżącymi dłońmi. Zatrzasnęłam za sobą z całej siły drzwi, zrzuciłam buty i rzuciłam się na łóżko. Łzy mi poleciały ponownie, już nie dbałam o nic. Usłyszałam, jak ktoś delikatnie otwiera drzwi.
-Idź sobie stąd, nie chcę nikogo znać, chcę być sama - powiedziałam, mając twarz w poduszce.
Ktosiu jednak mnie nie posłuchał tylko podszedł do łóżka. Usiadł na nim i położył się obok mnie, przytulając mnie mocno do siebie. Obróciłam się i schowałam twarz w koszulce Jareda, mocząc ją łzami.
-Ciii, nie płacz, Maleńka, nie płacz, szkoda łez na idiotów - szeptał cicho mi do ucha, delikatnie mnie głaszcząc po głowie. - Nie chciałem, żebyś cierpiała, dlatego Cię ostrzegałem.. Ale w sumie dobrze, że teraz się o tym dowiedziałaś.
-Od dawna tak....? - spytałam się, ledwo wypluwając z siebie słowa.
-Ukrywali się już jakiś 3 miesiąc. Dzisiaj się dowiedziałem. Shannon już się nim zajął.
W końcu łzy przestały mi lecieć. Poleżałam w objęciach Jareda, wciągając w nozdrza jego nowe perfumy, które brzmiały nieziemsko.
-Co to za zapach? - zapytałam się, odsuwając się lekko od niego, jednak nadal pozostałam w jego objęciach. Było mi tu dobrze, nie chciałam opuszczać tego miejsca, czułam się bezpiecznie.
-Nowy Hugo Boss, który premierę ma za 2 miesiące. Podoba Ci się?
-Ładny, ma w sobie coś fajnego...
-Już lepiej? - spytał się, gładząc mnie po policzku.
-Tak, dziękuję... - odszepnęłam. Nigdy nie umiałam długo się czymś przejmować, jeśli swoje wypłakałam, to mi przechodziło w zapomnienie wspomnienia. - Możesz dzisiaj ze mną spać? - niepewnie zadałam to pytanie.
-Oczywiście, moja Kruszynko - pocałował mnie w policzek i puścił. - Pójdę po swoje rzeczy, zaraz wrócę. - wstał z łóżka i wyszedł.
Wzięłam rzeczy do przebrania, weszłam do łazienki i gdzie się umyłam i przebrałam. Zrobiłam to wszystko byle jak, nie przywiązując do tego zbyt wielkiej wagi. Nadal bolało mnie gdzieś tam, w środku, przez co nie potrafiłam udawać, że wszystko jest okej.
Jay wrócił, kiedy rozczesywałam włosy. Był już przebrany w pidżamę w kucyki. Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
-No co, ona jest bardzo wygodna! - oburzył się.
-Jasne, już Ci wierzę - uśmiechnęłam się, jednak po chwili uśmiech mi zniknął, a z oczów poleciały kolejne łzy.
Podszedł do mnie i objął mnie mocno. Cieszyłam się, że miałam obok siebie Jareda, jego obecność była mi w tym momencie bardzo potrzebna, w ogóle była mi potrzebna obecność jakiegokolwiek człowieka. Nie wiedziałam, że taka sytuacja zniszczy moją twardą duszę, że będę płakała przez takiego gnoja.
Położyliśmy się do łóżka. Jay zgasił lampkę i narzucił na nas kołdrę. Chwilę popłakałam, po czym zasnęłam w objęciach Jareda.
____
Zrobiłam coś, czego miałam nie robić - pisałam z perspektywy osoby, która nie nazywa się Maja. XD No ale cóż, wena nie sługa, swoje plany ma, wena to taki Victor/Bart dla mnie, ja swoje myślę, a ona swoje zrobi XD
Wiem, że mało śmiesznych akcentów w tym rozdziale, ale jakoś tak potrzebowałam wyrzucić wszystkie złe emocje z siebie. Następne będą weselsze, a już niebawem małe wydarzenie, od którego zmieni się całe życie Mai. :>
Pozdrawiam czytelników! xoxo
BOŻE JAKI SZANON W TYM ROZDZIALE JEST MEGAŚNY. xDD
OdpowiedzUsuńNormalnie aż mi się gorąco w niektórych momentach robiło. :D
Wiem, że jestem okropna, ale cieszę się z tego, co wyszło z Filipem. :D Nie lubiłam człowieka, a teraz, przynajmniej mam nadzieję, Maja go oleje. :D I zajmie się Shannoneeeeem.
Albo Jareeeedeeeem. W sumie wszystko mi jedno xD Wiem, że to potworne, ale wszystko mi jedno, bo chwilowo mam fazę, że ich obydwóch kocham jednakowo. :D
Część pisana z perspektywy Shannona fajna, sama się czasami zastanawiam pisząc, czy nie wprowadzić takich fragmentów. Bo chciałoby się ukazać jego uczucia, ale nie jest się wszechwiedzącym narratorem, więc jakoś to trzeba wykombinować. :D
Ogólnie, to JAK ZWYKLE, mega, mega, megaśne. :)
I jestem bardzo ciekawa, czy ta paryska, romantyczna atmosfera wpłynie jeszcze jakoś na losy bohaterów. :D
srgwwyxwykcaqyocsk!!!! moze i nie bylo duzo do smiechu, ale rozdział swietny!! I jaki dluuuuuugi :D tyle emocji, ze ho ho! i jeszcze dodatkowo wszystko to w cudownym Paryżu! Dosłownie rozjebalas mnie tym rozdzialem!
OdpowiedzUsuńJa tam sie ciesze, ze wena płata Ci figle i każe pisać z innej perspektywy. wiecej takich!!
I jeszcze ta Twoja zapowiedz.. ja chce juz, natychmiast nastepny rozdzial :D czekam!
skdwtlcsyjcsyjv KOCHAM TO! GKGJCYHDSHJCRJVRIHDWHP <30 JARED TAKI OPIEKUNCZY <30 FUXFJXDHJSWUOUESCY I TA PIDZAMA W KUCYKI O BOSZEEEE <30 JVSTIKBGEWUOHCDDH CO TY ZE MNA ROBISZ? <30 OMG OMG OMG ^^ <30 CKTWYOOVZEJKBXTKFAVOIF TRELELELE TYMTYRYMTYMTYTYTYTY DOBRZE ZE MAJA JUZ NIE LUBI TEGO FILIPGA FOFWHHXS <30 DAWAJ NASTEPNY ROZDZIAL *.* WIECEJ JAREDA WIECEJ JAREDA <30
OdpowiedzUsuńsuper, ale szczerze bardziej podobały mi się starsze rozdziały bo było więcej Jareda a mnie Shannona dlatego Maju : WIĘCEJ JAREDA !!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńczekam na więcej :D
Więcej Jareda !
OdpowiedzUsuń